Xiaomi to specyficzna firma, która przeszła naprawdę długą drogę. Ot, niby „chińczyk” jakich wiele, jednak za sprawą ciekawej polityki wdrażania produktów oraz odrobiny szczęścia, sprzedaż smartfonów rośnie, zyskując coraz to szersze grono zwolenników.
Na początku była kalka…
Pamiętacie pierwsze smartfony Xiaomi? Większość z Was zapewne nie, bowiem był taki okres w rozwoju tej firmy, kiedy producent tworzył tylko na swój rodzimy rynek. Na dodatek pierwsze inteligentne komórki z ich logo można w dużej mierze uznać za produkty „inspirowane”, które – delikatnie mówiąc – dość mocno nawiązywały do wtenczas obecnych na rynku smartfonów innych graczy. Nie wierzycie? Zatem zobaczcie na Xiaomi Mi 1. Trudno nie dostrzec inspiracji iPhone’em, choć interfejs w dużej mierze nawiązywał do samsungowego TouchWiz’a. Ironia losu, ale producent zmieścił znaki charakterystyczne dwóch – delikatnie mówiąc – nieprzepadających za sobą przedsiębiorstw w jednym urządzeniu.
Zresztą, w ostatecznym rozrachunku trzeba tu również zauważyć dwie rzeczy. Po pierwsze, o ile faktycznie można mówić o pewnych podobieństwach względem marek z A-brandu, o tyle jedna rzecz zazwyczaj odróżniała Xiaomi od innych tego typu przebitek: ich urządzenia cieszyły się wysokimi notowaniami wśród użytkowników. Głównie przez trzy czynniki: niezłą jakość materiałów, zadowalającą bądź dobrą kulturę pracy oraz rzecz jasna relację ceny do jakości. Najpewniej ten trzeci przeważył, efektem czego Xiaomi zaczęło rosnąć w oczach.
Od 2010 roku, kiedy świat po raz pierwszy usłyszał o tym producencie, ich sprzęty zaczęły stopniowo odzwierciedlać własną wizję rozwoju, jednak smartfonowe królestwo wcale nie było i najpewniej nie jest perłą w koronie korporacji.
Xiaomi wszędzie
Włodarze marki, której wartość w 2012 roku, czyli w dwa lata po powstaniu, przekroczyła miliard dolarów, mieli ciekawy pomysł, aby zalać rynek swoimi produktami w niemal każdym możliwym segmencie. Na dobrą sprawę można wręcz stwierdzić, że smartfony, z których producent znany jest w Polsce, to tylko wierzchołek imperium firmy.
Chcecie kupić inteligentną opaskę, lampkę, ołówek, piórnik czy telewizor od Xiaomi? Nie ma problemu, przy założeniu, że jesteście w stanie poczekać trochę, aż przyjdzie do Was paczka z Chin. Im dłużej zwiedzałem oficjalną witrynę producenta, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że Xiaomi gra va banque i jest zdeterminowane, aby zalewać rynek coraz to większą liczbą produktów, które dla większości innych graczy nie mają większego sensu. Można nawet kupić oryginalne buty od Xiaomi. Buty, czujecie to?
Wkupić się w łaski branży
Większość smartfonów z Chin napotyka na swój własny szklany sufit. Zazwyczaj uosabia go mit chińskiej tandety, kopiowania pomysłów i braku pomysłu na siebie. W jaki sposób zmienić czarny PR, który może wykończyć nawet i najlepszą wschodzącą firmę? Zatrudnić kogoś znanego, najlepiej obytego w branży technologii użytkowych. Wiecie jak nazywa się CEO Samsunga lub Sony? Większość z Was pewnie nie. Przyznaję, że sam musiałbym nad tym dłuższą chwilę pogłówkować.
Firma zagrała jednak bardzo odważnie, stawiając na reprezentatywnym stanowisku Hugo Barrę. Gościa, który zjadł zęby na technologii mobilnej, przez wiele lat pracując w Google i pomagając tworzyć Androida, który kontrolował przecież pracę wszystkich urządzeń Xiaomi. Właśnie w tym czasie zaczęła się zmieniać moja opinia o tym przedsiębiorstwie. Jeśli ktoś taki, jak Barra, firmuje swoją twarzą „jakieś Xiaomi”, to musi mieć ono to „coś”. Umówmy się, że człowiek z taką reputacją mógł przebierać w ofertach pracy, a jednak wybrał właśnie tę. Mało tego, odcisnął na tej korporacji wielkie piętno, a przy okazji – być może zupełnie nieświadomie – pomógł zrewolucjonizować skostniały świat smartfonów.
Kończymy z ramkami
Październik 2016 roku. Kolejna konferencja od Xiaomi. Hugo Barra prezentuje „standardowy” smartfon, za jaki – w ujęciu wizualnym – można było uznać Xiaomi Mi Note 2, jednak to nie wszystko. Barra wzmiankuje, że „przy okazji” Xiaomi stworzyło też bezramkowy, ceramiczny smartfon, który nazywa się Mi Mix. Działa, tyle że jest to produkt koncepcyjny. Zakładam, że w tym właśnie momencie część dziennikarzy, która dotarła na tę prezentację, przeczuła, że święci się coś dużego. I tak też się stało.
Po raz pierwszy to Xiaomi stworzyło urządzenie, który wyznaczało trendy. O ile Mi 4, linia Redmi czy Redmi Note miały swoje cechy charakterystyczne, o tyle Mi Mix to było COŚ. Sam chciałem kupić ten smartfon i byłem gotów zostawić w jakimś autoryzowanym sklepie sporo złotówek, byle tylko zobaczyć, jak to jest mieć sprzęt z tak imponującym ekranem. Produkt czarował, a fala pozytywnych recenzji, która przetoczyła się przez sieć, dała do myślenia innym producentom.
Kalka i inspiracja?
Historia ma to do siebie, że lubi zataczać koło. Xiaomi na początku inspirowało się innymi, wielkimi graczami. Po sześciu-siedmiu latach, gdy samo dołączyło do grona firm z A-Brandu, musi borykać się z problemem „kalkowania urządzeń”. Można na rynku znaleźć kilka pomniejszych marek, które zdecydowały się stworzyć smartfony w dużej mierze odzwierciedlające ideę Mi Mix. Kto wie, może za jakiś czas jedna z nich również stworzy coś własnego, co oczaruje ludzi na całym świecie?
Chichotem historii jest natomiast ten dziwny zbieg okoliczności, że w zaledwie kilka miesięcy po wypuszczeniu Mi Mix na rynek, niemal wszyscy czołowi gracze wzięli się za odchudzanie ramek. Zarówno ci, którzy nie unikają innowacji, jak i firmy, które niechętnie patrzą na zmiany, dążąc raczej do dopieszczania kolejnych generacji swoich produktów. To wielki sukces Xiaomi, które wydaje się być marką, która w chwili obecnej nie musi już nikomu niczego udowadniać. To jednocześnie piękny element CV Hugo Barry, który na początku tego roku wybrał ofertę pracy w Facebooku i nie ma już wpływu na rozwój produktów od Xiaomi.
Bojownicy, czyli kwestia PR-u
Pamiętacie, jak polscy użytkownicy śmiesznie wymawiali nazwę Xiaomi? Sam robiłem to źle, bo wychodziło mi coś na wzór „Kszajomi”. Garść komentujących bardzo szybko wyprowadziła mnie z błędu i nauczyła, że to przecież „Siaomi” lub ewentualnie „Szajomi”.
Byłem też raz świadkiem dość specyficznego zdarzenia, kiedy jakiś nastolatek w komisie pytał o „Ksajomi Mi-pięć”. Stojący za nim chłopak zareagował dziwnie. Powiedział, że to przecież „Szajomi”. Zaskoczyło mnie to. Gość chciał kupić ten telefon, być może nawet zrealizował transakcję, ale przecież można było zagadać na sto różnych sposobów, a nie od razu zaczynać od krytyki, do tego w tak błahym aspekcie.
Markę tworzą jej fani. Xiaomi robi po prostu świetne smartfony, lecz jeśli jest taka grupa użytkowników, która doczekała się już swojego własnego mema „Xiaomi lepszy”, to coś jest nie tak. Oczywiście, nie wszyscy sympatycy firmy są tacy. Śmiem twierdzić, że to zaledwie niewielki ułamek fanów. Sam znam wiele osób, które używają ich produktów i nie uprawiają nigdzie „kultu marki”. Nie wiem jednak, czy aby w dłuższej perspektywie czasowej ci typowi bojownicy nie działając wręcz na niekorzyść Xiaomi w Polsce.
Drugie dno jest takie, że kiedyś oczywiście swoje wojny podjazdowe toczyli zwolennicy Samsunga i Apple. To wcale nie tak dawna karta historii. Zresztą, nie tylko oni. Krążą jeszcze w archiwach for dyskusyjnych piękne wojny między zwolennikami Huawei czy innych firm, jednak mam takie nieodparte wrażenie, że wszyscy ci, którzy tak aktywnie klikali w klawiaturę jeszcze kilka lat temu, teraz wyluzowali, bo dostrzegli że gra nie jest warta świeczki. Zapewne i zapaleńcy od Xiaomi za rok czy dwa dojdą do tych samych wniosków, a w ich miejsce przyjdzie kolejna grupa pod wezwaniem firmy X ;)
Przyszłość maluje się w ciepłych barwach
ABC Data robi w Polsce dobrą robotę, jeśli mowa o dystrybucji Xiaomi. Produkty z charakterystycznym logo mi przebijają się do oferty operatorskiej, można je dostać w wielu sieciówkach z elektroniką użytkową, a wyniki finansowe pną się ku górze. Kasa się zgadza, filozofia, która opiera się nadal w dużej mierze na walce ceną, również pozostała (raczej) bez zmian. Efektem tego jestem dziwnie spokojny o firmę, która jeszcze dwa-trzy lata temu była uosobieniem typowego chińskiego no-name’a.
Chciałbym jednak zobaczyć coś więcej. „Wysepka Xiaomi”, która działa w Warszawie, mimo że jest krokiem naprzód, nie prezentuje całego asortymentu przedsiębiorstwa. Czekam też na kolejne produkty, które mogą okazać się prawdziwą innowacją. Podobno zbliża się smartfon z zatopionym w ekran skanerem linii papilarnych oraz zwijany ekran, choć w tym drugim przypadku na pewno przyjdzie nam sobie jeszcze odrobinę poczekać. Może ten czas oczekiwania pomoże niektórym ochłonąć i wyluzować.