Gdzieś pośród ciasnych uliczek Hong-Kongu znajduje się hangar, do którego mają wstęp tylko nieliczni. Strzeżony przez 24 godziny na dobę budynek skrywa w swym środku tajemnice, których martwe iPhone’y już nie zdradzą. Właśnie tam smartfony Apple’a są rozmontowywane i niszczone.
Na świecie nie ma zbyt dużo takich miejsc. Apple utrzymuje, że tak jak na etapie produkcji, tak podczas procesu demontażu nie marnuje się niepotrzebnie żadnych rzadkich metali. A jest z czego odzyskiwać materiały – podczas marcowej konferencji Apple dowiedzieliśmy się, że na świecie ludzie smyrają po ekranach w sumie miliard urządzeń tej firmy. Samych iPhone’ów jest cała masa: od tamtego styczniowego poranka, kiedy Steve Jobs ogłosił w San Francisco, że wymyśla telefon od nowa, sprzedano ponad 570 milionów słuchawek. Samo Apple nie jest w stanie określić, ile z tych klocków szkła i krzemu powędrowało do drugiego, trzeciego, czwartego właściciela, albo ile leży zapomnianych w szufladach pomiędzy starymi skarpetkami. Jednocześnie koncern stara się, by jak najmniej zepsutych produktów znalazło się na zwykłych wysypiskach.
Firma popiera transparentność, jeśli chodzi o procesy produkcyjne i kwestie recyklingu. Na pewno w takim podejściu dużo jest elementów, które mają za zadanie przynajmniej sprawić wrażenie, że Apple jest fair w dziedzinie ochrony środowiska. W końcu – któż lepiej niż producenci iJabłek przekonali się o wpływie PR-u na sprzedaż i postrzeganie marki. A jej wizerunek przez ostatnie lata był przecież lekko nadgryzany przez doniesienia dotyczące wątpliwych kanałów pozyskiwania surowców do produkcji telefonów.
Całe zło branży tech
Przypomnijmy: od dobrych kilku lat w stronę największych producentów elektroniki napływały pytania o legalność źródeł rzadkich minerałów, kluczowych podczas tworzenia mikroprocesorów w urządzeniach mobilnych. Takie surowce jak koltan, wolfram i cynk, wydobywane głównie w kopalniach w Kongu czy na indonezyjskich wyspach Bangki i Belitung, często splamione są krwią górników pracujących w bardzo złych warunkach. Brak jakiejkolwiek opieki władz nad miejscami wydobycia, bojówki partyzantów kontrolujące każdy etap eksploatacji złóż, korupcja i mocno rozwinięty „lewy” rynek nie ułatwiają sprawy. A stawka jest wysoka, bo popyt na „krwawe minerały” cały czas się utrzymuje: na przykład za koltan wydobywany legalnie trzeba zapłacić 30-60% więcej. Ludzie ginęli, i wciąż ponoszą śmierć, w imię postępu.
Jeszcze 6 lat temu bardzo trudno było określić, skąd pochodzi kluczowy dla rynku elektroniki materiał. Na przykład nieliczne firmy, starały się na własną rękę uzyskiwać informacje na temat genezy tantalu używanego do produkcji ich procesorów – z różnym skutkiem. Gdy konkretnie poruszano temat – koncerny takie jak Apple, Nokia czy Intel, milczały. 2010 rok przyniósł pewną ulgę dla ciemiężonych kopaczy w postaci ustawy, która nakazała amerykańskim firmom wykazywać skąd biorą minerały. Zapoczątkowało to serię zmian na lepsze, choć to dopiero początek. Kongijscy pracownicy dopiero od dwóch lat noszą kaski i buty robocze, a zbrojne grupy nadal kontrolują jedną trzecią kopalń minerałów ziem rzadkich. Istnieje więc spora szansa na to, że smartfon, który trzymasz w ręce, został ochrzczony sporą ilością ludzkich łez, jeszcze zanim rozpoczęto na dobre proces jego produkcji.
Wszystko to przekazuje smutną prawdę, że wyzysk i przemoc to cechy nieodłączne dla niemal każdej gałęzi przemysłu. Wydawałoby się, że środowisko geeków i maniaków flagowych modeli nie ma z tym absolutnie nic wspólnego, ale niestety, pośrednio również jest w to wplątane. A właściwie – my wszyscy.
Apple robi, co mówi, że może
Wiadomo, jeśli nie masz wyboru, i już jesteś słoniem w składzie porcelany, to przynajmniej starasz się minimalizować ryzyko zniszczenia zastawy z dynastii Ming. Chluba Cupertino obiecuje więc, że będzie robić wszystko w kierunku ograniczenia negatywnego wpływu swojego emejzingu na naszą planetę. W tym celu, jak ogłoszono podczas marcowej konferencji, planuje się całkowite porzucenie korzystania z nieodnawialnych źródeł energii na rzecz rozwiązań ekologicznych. Apple i tak dotąd nieźle szło pod tym względem, i jest jedną z nielicznych firm tego formatu, mogącą pochwalić się wykorzystaniem energii ze źródeł odnawialnych na poziomie 93%.
Dodatkowo, na konferencji poznaliśmy Liama. Tak został nazwany robot demontujący iPhone’y. Hm, zawsze to lepiej brzmi niż HAL3000. Z filmu pokazanego podczas eventu, można było wywnioskować, że Liam to niezły dewiant. Uwielbia rozbierać. Robi to między innymi w Hong-Kongu, choć za zamkniętymi drzwiami. Liama spotykamy w zakładzie, o którym pisałem na początku. Ma swoje biurko w parku przemysłowym w dzielnicy Yuen Long. Firma Li Tong Group, zatrudniająca ponad 300 osób, dziwnym zrządzeniem losu należy do Apple. Tak, to tutaj umierają iPhone’y, iPady i iMaki.
Korporacja nie udostępnia kompletnych danych dotyczących tego, ile sprzętów jest złomowanych, a jaka część materiałów dostaje drugie życie w postaci substratów na elementy nowych urządzeń. Lisa Jackson, szef Apple od spraw środowiska, chwali się jednak, że w 2014 roku zebrano ponad 40 000 ton elektronicznych odpadów, w tym stal, z której można by wykonać 160 km torów kolejowych. W tym roku spodziewa się pozyskać i zniszczyć e-złom o równowartości ponad 9 milionów iPhone’ów 3GS, sprzedanych siedem lat temu. Biorąc pod uwagę, że w zeszłym roku Apple sprzedało 155 milionów smartfonów, to proces pozyskiwania metali ze starych sprzętów nie tylko może przysłuży się środowisku, ale zacznie być dochodowy. I to jeszcze zanim światowe zasoby metali ziem rzadkich zaczną się wyczerpywać.
Zresztą, mózgi z Cupertino mają od lat inne sposoby na to, żeby zarobić na poprzednich modelach. Kiedy twój iPhone ci się znudzi, a jakoś tak się składa, że mieszkasz w USA, możesz go przecież oddać do autoryzowanego punktu Apple. Tam zostawisz swojego grata, a w zamian otrzymasz nowy, taniej. Hm.
Kiedy zgaśnie ostatni piksel…
Podejście koncernu do sposobu zbierania starych telefonów różni się od polityki większości firm. Apple nie pozwala, by odpady z iPhone’ów były mieszane z innymi elektronicznymi śmieciami. Używanych części, nawet nadających się do zamontowania w identycznym modelu, nie wciska do nowych egzemplarzy. Podzespoły, po usunięciu z nich elementów, z których łatwiej odzyskać np. złoto, przeznaczane są do zniszczenia. Tak oto skończy twój smartfon: rozdrobniony na miliony kawałeczków. Wielka hydrauliczna prasa opadnie na niego z kosmiczną siłą, by po chwili pochłonąć kolejne iPhone’owe istnienia.
Sucha papka, która w ten sposób powstanie, zostanie przy użyciu specjalnych separatorów rozdzielona na kilka taśm. Jedna z nich, z odpadami niebezpiecznymi dla środowiska, zakończy się na swego rodzaju sarkofagu. Zostanie on zaplombowany, i niczym mumia trafi do licencjonowanej piramidy w którymś z magazynów zakładu recyklingu. Reszta twojego iPhone’a reinkarnuje jako element aluminiowych iRam okiennych lub kiepskiej jakości szklanych iPłytek. Jego atomki połączą się z twoją codziennością. Będą ją przenikać jako losowe przedmioty, obok których będziesz przechodził, które będziesz dotykał i niektóre z nich pewnie sam ostatecznie strzelisz do kosza.
Źródła: bloomberg.com, mobirank.pl, wyborcza.pl