Niekoniecznie pokusiłbym się o nazwanie siebie geekiem lub nerdem, ale naprawdę jestem gadżeciarzem, choć to określenie jest trochę naładowane negatywnymi emocjami. Po prostu interesują mnie nowe technologie – zwłaszcza te przypisywane do Internet of Things czy też – jeśli wolicie – Internetu Rzeczy. O firmie Woolet usłyszałem już dłuższy czas temu i od tamtego czasu regularnie ciekła mi ślinka na samą myśl o smartportfelu. Ostatecznie zdarzyło się tak, że w moje ręce trafił najnowszy model producenta – Woof Glow, dzięki czemu wszędzie biegam z pikająco-mrugającym, skórzanym portfelem. Czy zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością było bolesne?
Wstępu słów kilka…
Bardzo długo zastanawiałem się, jak ugryźć tę recenzję. Kiedy testuję jakieś słuchawki – ostatnio był to model Sennheiser PXC 550 – staram się używać pewnego wspólnego schematu, aby artykuły miały wartość porównawczą. Ale co zrobić z… portfelem? Przecież trudno rozwodzić się nad jego specyfikacją, o jakości odtwarzanego dźwięku nawet nie wspominając, prawda? Ostatecznie zdecydowałem, że wpis ten postaram się możliwie zbliżyć do standardowej recenzji standardowego sprzętu elektronicznego – no, może poprzeplatanej kilkoma wypowiedziami twórców Wooleta ;). To co, gotowi? Zaczniemy od tej „analogowej” części, a później przejdziemy do crème de la crème.
Zestaw sprzedażowy
Na samym początku warto napomknąć o cenie samego portfela, abyście sami mogli ocenić jak prezentuje się zestaw sprzedażowy i możliwości samego sprzętu. Woof Glow został wyceniony na 409 złotych, przy czym za dodatkowe 39 złotych można zamówić grawer, a specjalne pakowanie na prezent kosztuje 69 złociszy. Teoretycznie może się zdarzyć, że będziecie musieli jeszcze coś dokupić, ale to już akcesoria niezwiązane z samym portfelem. Mogę Was jednak z czystym sumieniem zapewnić, że wystarczą te nieco ponad cztery stówki, aby uzyskać pełnowartościowy produkt lub prezent.
Od producenta otrzymujemy całkiem zgrabną torebeczkę oraz pokryte „kartonową” otoczką białe pudełko wyłożone gąbką. W nim znajdziemy kilka papierów, a także woreczek na portfel, interesujący nas Woof Glow oraz króciutki kabel microUSB do ładowania urządzenia. Jak możecie zobaczyć na zdjęciach, do testów otrzymałem model Cognac – na wypadek gdyby ktoś, tak jak ja, miał problem z określeniem barwy koniakowej – na moje oko to taki jasnobrązowy delikatnie wpadający w pomarańczowy ;). Choć jestem fanem czerni, to muszę przyznać, że portfel prezentuje się naprawdę ładnie. Ale oprócz tej wersji, ze skóry naturalnej, miałem okazję poobcować przez trochę z wersją Vegan Black. Niestety, skóra ekologiczna nieco mniej przypadła mi do gustu (była po prostu twardsza), a kwestię oceny koloru pozostawiam już Wam. Ale skoro już przy skórze jesteśmy, to warto by było poświęcić parę zdań… kablowi.
Generalnie na punkcie kabli nie mam jakiegoś świra – ma po prostu działać. Z tego też powodu na co dzień noszę ze sobą dwumetrowego, pomarańczowego Ugreena na zmianę z trzymetrowym, różowym, bo po prostu takie były na stanie… Ale ten kabel jest po prostu zacny. Pod kątem funkcjonalności nie prezentuje sobą nic niesamowitego, ale bardzo fajnie, że to nie jest po prostu zwykły, gumowy przewód, jaki odnajdziemy wszędzie, a gustowny, pokryty skórą i – w przypadku mojej wersji kolorystycznej – zgrywający się z portfelem.
Wzornictwo i jakość wykonania
Czas przejść do tego, co w przypadku zwykłego portfela interesuje nas najbardziej. Woolet Woof Glow to na pierwszy rzut oka po prostu solidnie wykonany skórzany i przemyślany produkt, który wyróżnia się wyłącznie logotypem i „wybitym” znaczkiem włączania. Część moich znajomych zwróciła uwagę na fakt, że mam nowy portfel i że jest całkiem fajny, nie wiedząc przy tym o jego drugim, elektronicznym dnie. Jednak samą ocenę wizualną pozostawiam Wam – jedni wolą przeładowane wszystkomieszczące, a inni minimalistyczne i zgrabne.
Niestety okazuje się, że przy bliższym poznaniu, wychodzą pewne niedopatrzenia. Jedne z nich to widoczna już na pierwszym zdjęciu „wypustka” na przedniej części portfela. Druga z usterek pojawiła się prawdopodobnie z mojej winy, lecz na drodze normalnego użytkowania – nitka z kieszeni nieco zahaczyła o znaczek, a ten… zobaczcie sami.
Nie jest to jakiś nadmiernie uciążliwy problem – teoretycznie wystarczy obrócić literkę palcem i wszystko na jakiś czas wraca do normy, jednak drobny zgrzyt pozostaje. Wydaje mi się, że przyczyna zajścia nitki za wystający element była dosyć prosta – przy wypełnionym portfelu, jego front nie jest idealnie prosty. Bo… w ogóle nie do końca jest, choć na zdjęciach (i na żywo też) miejsce to wygląda po prostu jak refleks świetlny.
Poza opisanymi problemami, jakość wykonania portfela jest dokładnie taka, jak należy. Ekipa Wooleta chwali się, że portfele są wykonane ręcznie i wydaje mi się, że to prawda ;).
Woolet w Polsce ma dosyć dobrze rozpoznawalną markę. Jednak często kojarzony jest z prezentami, dlatego większość zakupów jest realizowana w okresach przedświątecznych. W USA, Woolet często rozwiązuje problemy ludzi, którym zdarza się zgubić lub pozostawić portfel. Pod kątem ilości sprzedaży to Stany Zjednoczone są największym rynkiem dla Wooleta, natomiast po otwarciu osobnego sklepu z polskimi płatnościami, Polska bardzo szybko zaczyna im dorównywać.
Co z tą elektroniką?
Ta część brzmi dosyć dziwnie, ale dopiero teraz przechodzimy do meritum Wooleta. Na smartfona trzeba pobrać specjalną aplikację Woof – na ten moment jest ona dostępna wyłącznie w języku angielskim, ale za jakiś czas mają pojawić się kolejne, w tym polski. Pierwsze uruchomienie przeprowadza nas przez dosyć szybki proces parowania portfela – warte uwagi jest to, że w przypadku modelu Woof Glow nie jest ono w żaden sposób autoryzowane.
Glow w odróżnieniu do Woolet Classic 2.0 czy Travel, nie potrzebuje się logować czy też zakładać konta w naszej chmurze. Wyszliśmy z założenia, że w zależności od ceny za portfel, dajemy różne możliwości zabezpieczeń. Zaczynając od taniego portfela z blokadą RFID, przez Woolet Glow, który jedynie sygnalizuje poprzez dźwięk i światło swoją lokalizację, po wersje Woolet Classic 2.0/Travel, gdzie mając konto założone w naszej chmurze, pozwalamy na poszukiwanie zgubionego portfela przez 1.5 mln użytkowników aplikacji firm, z którymi mamy podpisaną umowę. W tym przypadku nie można bez wylogowania się skorzystać z tego samego portfela.
Aplikacja, choć niezbyt ładna, jest całkiem funkcjonalna. Na pierwszy plan rzuca się nam spory, zielony guzik, którego kliknięcie powoduje rozpoczęcie procedury szukania portfela. Uruchomienie się pikania jest nieco opóźnione, ale samo w sobie jest głośne, słyszalne i całkiem nieźle sprawdza się w swojej roli – kilka razy zdarzyło mi się zresztą wykorzystać tę funkcję.
Następną zakładką jest Aparat i przyznam szczerze, że tej funkcji trochę nie rozumiem. Kliknięcie przycisku na portfelu (tego zlokalizowanego obok logo) powoduje zrobienie zdjęcia. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić przydatnego aspektu tej funkcji, chyba, że ktoś ma selfie sticka bez wbudowanego przycisku lub dołączonego pilocika. Niemniej, fajnie, że coś takiego się pojawiło.
Kolejna funkcja to Lokalizacja. Tutaj warto zaznaczyć, że Woof Glow nie ma wbudowanego modułu GPS i korzysta z tego, który udostępnia mu nasz telefon. Podglądanie pozycji w czasie rzeczywistym nie będzie zatem specjalnie przydatne, ale historia miejsc, w których telefon stracił połączenie z portfelem – już jak najbardziej. Jeszcze bardziej przydatny jest fakt, ze jednorazowe kliknięcie przycisku na portfelu powoduje zapisanie ostatniej lokalizacji w aplikacji. Wykorzystać to można w wielu celach – oznaczyć sobie miejsce jakiejś zbiórki, zaparkowanego przez siebie samochodu czy budynku/restauracji, do której chcemy wrócić. Jak dla mnie – naprawdę super. Warto teraz dodać, że w kolejnej zakładce można wybrać czy usługa map ma być dostarczana przez Mapy Google czy Baidu.
Czwarte już Ustawienia to miejsce, które interesować nas będzie najbardziej. Po pierwsze, możliwe jest tu włączenie trybu Nie przeszkadzać w godzinach 22:00-7:00 lub na życzenie. Uwierzcie mi, to mocno przydatne – nie miałem jeszcze okazji wspomnieć, że zgubienie portfela skutkuje nie tylko pikaniem samego Wooleta, ale również uruchomieniem powiadomienia na telefonie. Ono objawia się wibracją oraz alarmem głosowym w postaci… szczekania. Gdy pierwszy raz miałem okazję usłyszeć alarm, zrozumiałem, że nazwa wcale nie jest przypadkowa ;). Możliwość ustawienia hasła dla aplikacji jest z mojego punktu widzenia niepotrzebna, bo blokuję cały telefon, ale komuś może się przydać. Ale następna rzecz jest naprawdę interesująca. Wybieramy bowiem co się stanie po dwukrotnym kliknięciu przycisku. Możliwe jest uruchomienie w ten sposób powiadomienia na telefonie lub… nagrywania głosowego. Raczej nie czuję potrzeby bawienia się w szpiega (zresztą, przycisk na portfelu i tak sygnalizuje swoją działalność piknięciem), ale zdarza mi się zapodziać gdzieś telefon… Jeśli nie mamy wyłączonego dźwięku, to usłyszymy charakterystyczne szczekanie, a w trybie cichym mamy szanse na usłyszenie wibracji.
Ostatnia już zakładka, Manual, jest wręcz zbędna, gdyż zawiera króciutką informację na temat pierwszych kroków z portfelem. Zainteresowało mnie jednak, jak się sprawy mają z czasem pracy na baterii, więc postanowiłem spytać o to pomysłodawców samego Wooleta.
W przypadku Woolet Glow, bateria w nowej partii została wzmocniona do 300 mAh, co pozwala na pracę do 3 miesięcy bez ładowania. Dołączony kabel microUSB pozwala zawsze doładować portfel przez dowolny port USB w komputerze stacjonarnym lub laptopie.
To wszystko brzmi pięknie – funkcja przypominania o portfelu przydała mi się kilka solidnych razy i w sytuacjach krytycznych działa tak, jak należy, ale… Woof Glow lubi po prostu zaszczekać sobie bez powodu. Zdarzało mi się wyłączać go na czas zajęć z przeświadczenia, że może narobić rabanu na kolokwium. Przysporzyło mi to również trochę kłopotów w domu, ponieważ każde pójście do kuchni po kawę, wodę, herbatę lub coś do jedzenia powodowało, że muszę automatycznie wziąć ze sobą Wooleta, jeśli tylko chcę mieć przy sobie telefon. Ale nigdy nie zdarzyło się tak, żeby portfel nie zasygnalizował zgubienia połączenia – po prostu czasem robił to wtedy, kiedy nie powinien.
Codzienne użytkowanie
Dosyć dziwnie czuję się pisząc ten akapit, ale dyskutując o portfelu, nie sposób pominąć jego cech typowo analogowo-użytkowych, prawda? Zacznijmy może od tego, że nie jestem nadmiernym minimalistą, choć w portfelu staram się mieć wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy. Składa się na to dowód rejestracyjny w „etui”, kilka banknotów, łącznie osiem kart oraz kilka niezbędnych kartek, których zawartość niekoniecznie powinna być publiczna ;). Staram się unikać drobnych – niemal wszędzie płacę kartą, a gotówkę posiadam głównie na wszelki wypadek, ale w ramach testów nosiłem w portfelu również trochę monet – w tej kieszonce po lewej stronie, zaraz za miejscem na długopis (który można dokupić na stronie producenta). Da się, jest to całkiem wygodne i gdy tylko ograniczymy się do niewielkiej ilości drobniaków, to nie przeszkadzają nam, ani nie wypadają. Jeśli jednak upchacie tam kilkanaście żółtków, to całość przestaje być praktyczna.
Jak prezentuje się sam portfel przy takiej liczbie upakowanych rzeczy – możecie stwierdzić sami. Zdarzało mi się również ograniczać jego zawartość do rzeczy absolutnie niezbędnych, a wtedy jego rozmiary zbliżały się do tych prezentowanych na pierwszych zdjęciach. Jeśli chcecie jednak ocenić, czy wystarczy Wam liczba kieszonek i zakamarków w Woof Glow, to postarałem się ująć większość z nich na poniższych zdjęciach. Pamiętajcie o znajdujących się pod miejscami na karty kieszonkach oraz zewnętrznej „zakładce” – tę ostatnią uważam za szczególnie przydatną, żeby chować chociażby bilety parkingowe, pociągowe czy te, które właśnie skasowaliśmy w komunikacji miejskiej – są pod ręką i trzeba sięgać w stronę kart i banknotów, żeby uzyskać do nich dostęp.
Przemyślenia na temat portfela i podsumowanie
Przyznam szczerze, że sporo czasu, przemyśleń i rozważań zajęło mi pisanie tej recenzji. Nie tylko z punktu widzenia merytorycznego, ale również opinii – zarówno tej zbliżającej się do obiektywnej, jak i mocno subiektywnej. Z jednej strony Woolet nie jest pozbawiony wad, ale z drugiej – jest produktem absolutnie interesującym, unikatowym i jedynym w swojej dziedzinie. Pozwólcie zatem, że swoje przemyślenia na ten temat zbiorę w postaci odpowiedzi na kilka pytań – myślę, że w ten sposób najlepiej uda się zobrazować przydatność tego sprzętu.
Niby nic, a jakie przydatne!
Czy portfel spełnia swoją funkcję?
Tak. I nie mam tu na myśli wyłącznie tego, że zachowuje się jak zwykły portfel, bo funkcja alarmowania działa w stosownych ku temu sytuacjach. Problem pojawia się jednak w momencie, w którym uświadomimy sobie, że niejednokrotnie zdarza się, że nasz kieszonkowy pies zaczyna szczekać wtedy, kiedy nie powinien. To dosyć uciążliwe, zwłaszcza dla osób uczęszczających do szkoły, na studia czy do pracy, w której nie mogą sobie pozwolić na zrobienie hałasu bez powodu. Jednak z drugiej strony, zawsze można traktować tę funkcję w jakiś sposób… „wyjazdowo”. Wiecie, wyłączam przekraczając drzwi uczelni, włączam robiąc to ponownie pod koniec dnia. Jednak czy wtedy nie zatraca się ta właściwa część funkcjonalności portfela?
Podczas testów cały czas miałem kontakt z Robertem Marczakiem (któremu bardzo dziękuję za cierpliwość, rozwiewanie wszelkich moich wątpliwości i odpowiadania na wszystkie pytania!) i on zapewnił mnie, że nie ma żadnych problemów z fałszywymi alarmami. Kiedy mój Vegan Black zdążył pikać bez powodu po raz n-ty w tygodniu, zaryzykowaliśmy jego zmianę na klasycznego Cognaca. Temu również zdarzyło się robić raban bez przyczyny, więc zaczęliśmy podejrzewać LG G5. Gorzej, że nadarzyła się okazja do podłączenia Woof Glow do Samsunga Galaxy S9+ i… fałszywe alarmy również się zdarzają, zwłaszcza podczas przeprowadzania rozmów telefonicznych.
Do projektu Woolet od dłuższego czasu pałam ogromną sympatią, nie tylko ze względu na fakt, że miałem okazję potestować urządzenie – firma zwróciła moją uwagę już dużo wcześniej, bo portfele to naprawdę interesujący gadżet, pomijając już nawet fakt, że z Polski. Z tego powodu tłumaczę sobie wszystkie kłopoty problemami wieku dziecięcego, ale… to już czwarty model w portfolio firmy. Trudno zresztą tak lekceważąco podchodzić do problemów, które powodują wyłączenie portfela spowodowane nadmierną irytacją – przecież to wtedy traci sens…
Woolet Woof Glow jest nowym produktem, natomiast w niedługim czasie będziemy mieć dostępne inne produkty jak bezprzewodowe powerbanki wbudowane w portfel czy też pierwszy na rynku w pełni wbudowany w portfel lokalizator GPS z usługą lokalizowania przedpłaconą na rok.
Jak to jest z tym połączeniem Bluetooth?
Nieco zastanawia mnie jedna rzecz… Nie jestem znawcą protokołów Bluetooth, jednak Woolet łączy się z telefonem w sposób dosyć specyficzny. Urządzenie nie pojawia się bowiem na liście tych sparowanych, smartfon po prostu wie, że portfel znajduje się w pobliżu. Zakładam z tego powodu, że znaczącą rolę gra aplikacja – zresztą to jej wyłączenie powoduje fałszywy alarm. Personalnie wolałbym jakieś uzależnienie tego od systemu – skoro nawet najnowszy flagowiec Samsunga od czasu do czasu zamrażał na chwilę aplikację, to prawdopodobnie podobnie może być z innymi smartfonami. Osobiście uważam również, że bardzo przydatne byłoby dodanie dodatkowych „reguł” – na przykład: nie wszczynaj alarmu, kiedy telefon nie łączy się z portfelem, ale znajduje się w obrębie sieci domowej. A co na to twórcy aplikacji?
W wersji Glow nie mamy problemu z notyfikacjami, gdyż w odróżnieniu do Woolet Classic, nie działa w tle oraz co ważne – nie pobiera w czasie rzeczywistym danych z GPS, co przekłada się na żywotność baterii telefonu, z którego korzysta. Jest to inny produkt, skierowany do innego klienta, dużo młodszego niż Woolet Classic. Dodane funkcje związane ze zdalnym selfie czy wywoływaniem nagrywania rozmów, robią z tego bardziej gadżet niż portfel do lokalizowania.
To warto kupić ten portfel… czy nie?
Myślę, że sporą część odpowiedzi na to pytanie udziela powyższa wypowiedź Marka Cieśli. Woof Glow to raczej gadżet, zabawka. Czy warto zatem zdecydować się na zakup portfela? Przyznam, że sam nie wiem czy byłbym gotów wydać na niego nieco ponad cztery stówki. Ale czy korzystanie z niego sprawiło mi dużo frajdy? Zdecydowanie tak i wiem, że bardzo ucieszyłbym się, gdybym dostał go na prezent. Z tego powodu uważam, że Woof Glow to bardzo fajny produkt, zwłaszcza dla gadżeciarza. Taka zabawa i walka z powiadomieniami, też ma przecież swój urok.
Jednak jeśli z jakiegoś powodu nie jesteście przekonani do funkcji lokalizowania i konieczności ładowania portfela, to jest na to rada. Dokładnie tak samo jak Woof Glow, prezentuje się Woof RFID – to zwykły, analogowy portfel zabezpieczający karty zbliżeniowe, który na pewno nie sprawi kłopotów zbyt częstym szczekaniem, a kosztuje przy tym 199 złotych. Ot, taki półśrodek. Jeśli jednak szukacie czegoś nieco bardziej pro, to sprawdźcie portfolio producenta pod kątem modeli Classic i Travel.
Woof Glow, tak samo jak wszystkie inne produkty Woolet, możecie kupić na stronie producenta.