Źródło: Pixabay/Caranfinwen

Winyl przeżywa swój renesans. Co warto o nim wiedzieć i czy jest to nośnik idealny dla każdego?

Po 35 latach retro nośnik zaliczył powrót na szczyt. Warto zastanowić się, dlaczego tak się stało i czy w czasach aplikacji streamingowych ma on szansę na dalszą ekspansję? Jest to trudne pytanie i chciałbym obiecać, że zachowam względny obiektywizm, ale może się to nie udać, gdyż jestem jedną z tych osób, które zamieniły swoje miesięczne zobowiązania na gramofon i kolekcję płyt.

Powrót czarnego krążka do łask to fakt, za którym stoją badania, m.in. to opublikowane przez Recording Industry Association of America. Wskazuje ono, że popularność płyt winylowych jest obecnie wyższa niż płyt CD, a sprzedaż wosków generuje nieporównywalnie większe przychody – według RIAA w 2022 roku albumy winylowe zarobiły 1,2 miliarda dolarów, gdy albumy nagrane na CD tylko 483 miliony.

Serwisy streamingowe, czyli wygodnie, tanio i zawsze pod ręką

Platform streamujących muzykę jest mnóstwo, a najpopularniejszą z nich bez dwóch zdań jest Spotify, której baza użytkowników premium przekroczyła w 2022 roku 205 milionów według portalu Statista. Wspomniany serwis oferuje darmową wersję, ale dopiero w wariancie płatnym znikają reklamy i pojawia się możliwość nielimitowanego przewijania utworów oraz nieco wyższa jakość dźwięku, wynosząca 320 kbps. Dla porównania płyta CD zawiera bitrate 1411 kbps, więc nie trzeba być audiofilem, żeby zrozumieć, że to wynik mierny.

Podobno plan Spotify HiFi jest już gotowy, ale nie wiadomo do dziś kiedy trafi na rynek. W moim odczuciu serwis broni się czym innym, mianowicie tym, że oferuje prosty interfejs, porządny algorytm odkrywania muzyki oraz ceną miesięcznej subskrypcji, która wynosi 9,99 złotych dla studentów i 19,99 dla osób indywidualnych.

Wystarczy zatem równowartość papierka z Bolesławem Chrobrym, by zgromadzić całą muzykę w jednym miejscu. W końcu nie można odmówić platformie, że oferuje pokaźną bibliotekę utworów i całą masę dobrze skomponowanych list odtwarzania.

Minusem jest jednak to, że lubiane przez nas piosenki potrafią zniknąć. Wprawdzie nie zdarza się to zbyt często, ale kiedy już się dzieje, to najczęściej bez ostrzeżenia. Powody bywają różne – od kaprysu artysty po wygasające licencje lub brak odpowiednich zgód ze strony wytwórni.

Przykładem mogą być bollywoodzkie hity, które jakiś czas temu zostały wycofane, bo serwis nie mógł dojść do porozumienia z indyjską wytwórnią Zee Music Company. Ta sprawa stała się głośna, ponieważ z aplikacji wymazano nie jeden, nie dwa, a setki utworów. Zdenerwowani fani gatunku (tak, istnieją tacy) dali upust swoim emocjom w mediach społecznościowych, co podchwyciły później portale informacyjne.

Takie zdarzenia przypominają, że opłacanie subskrypcji nie jest równoznaczne z kupieniem dzieł ulubionych artystów na własność, a co najwyżej z ich wypożyczeniem. Niby oczywista oczywistość, ale o takich zapomina się najszybciej.

Źródło: Spotify

Na Spotify świat się nie kończy, a lepsze brzmienie bez trudu można odnaleźć chociażby w takich serwisach, jak Tidal oraz Apple Music, gdzie abonenci mają do dyspozycji przepływność na poziomie 9216 kbps i jakość audio dochodzącą do 24-bit/192 kHz. O dziwo ich ceny nie odstraszają, usługa Apple kosztuje 21,99 złotych miesięcznie, a pakiet Tidal HiFi Plus 39,99 złotych, mimo to platformy te nie cieszą się tak dużą popularnością, jak szwedzki dostawca.

Kolejna opcja, którą wielu z was na pewno kojarzy, to YouTube Music. Jest to o tyle fajne wyjście, że występuje w pakiecie z YT Premium, co daje użytkownikowi dostęp do de facto dwóch usług w cenie jednej za 23,99 złotych miesięcznie. Jeżeli chodzi o dźwięk, to maksymalny dostępny bitrate wynosi 256 kbps, ale – bądźmy ze sobą szczerzy – YT Premium kupuje się z innych pobudek, więc dodatkowa funkcjonalność, jaką jest dostęp do platformy streamingowej, powinna po prostu cieszyć.

Może być trudno zrozumieć przesiadkę na winyl

Przez 29 lat życia winyl kojarzył mi się z czymś antycznym, z czymś niemal tak starym, jak popiersie greckiego boga Apollo czy lorica hamata rzymskiego legionisty. Zdanie zmieniłem stosunkowo niedawno, gdy bliski znajomy pokazał mi, jak to jest, gdy na czarną płytę trafi igła.

Przyznam, że podszedłem do tematu sceptycznie, zresztą – jak do wszystkiego w życiu, ale mój sceptycyzm wyparował już po kilku pierwszych dźwiękach. W zamian moją głowę owładnęła myśl – wow, ale kosmiczna technologia, ktoś wyrzeźbił muzykę na kawałku materiału i to gra! Do tego naprawdę fajnie!

Muszę to mieć.

Warto zobaczyć jak wygląda produkcja krążków, to całkiem interesujący proces


I mam, więc odpowiem na najczęściej zadawane pytanie: jaki jest dźwięk płyty winylowej?

Nieidealny, ale niezwykle przyjemny, bo ciepły i głęboki, lekko szumiący z okazjonalnymi trzaskami, które brzmią jak dobrej jakości bekon dochodzący na rozgrzanej patelni. Tak to widzę, ale to MOJE, całkowicie subiektywne wrażenie, które – w żaden sposób – nie uzasadnia wyższości retro nośnika nad wszystkim innym.

Jeżeli spojrzymy na temat nieco bardziej „naukowo”, to zobaczymy, że winyl to stara technologia, która pod wieloma względami ustępuje tej cyfrowej. Dla przykładu płyta analogowa ma zdecydowanie mniejszy zakres dynamiczny (różnica między najgłośniejszymi i najcichszymi fragmentami), o wiele większą tendencję do generowania zniekształceń harmonicznych, wymaga innego masteringu, a sam gramofon potrafi niekiedy wprowadzać delikatne zmiany w prędkości odtwarzania, znane jako „wow and flutter”.

Charakterystyczne rowki na płycie wprowadzają igłę gramofonu w odpowiednie drgania. Tak właśnie powstaje dźwięk, który słyszymy następnie w głośnikach (fot. Artur Kruszyna | tabletowo.pl)

Jakby tego było mało, czarny krążek jest niezwykle kapryśnym przedmiotem, na który trzeba uważać – pliki FLAC, które trzymasz w wirtualnej bibliotece, mają tę wyższość, że się nie porysują, nie powyginają i nie zakurzą.

Paradoksalnie to właśnie wszystkie wymienione wyżej „wady” czynią analogowy nośnik czymś wyjątkowym i tak bardzo atrakcyjnym w obecnym czasie. Jestem przekonany, że w tej formie konsumpcji muzyki chodzi nie tylko o charakterystykę brzmienia, choć jest ona mocnym punktem, gdyż winyl jest formatem bezstratny, ale o coś jeszcze, coś, co określiłbym jako:

Tęsknota za wielopoziomowym doświadczeniem

Namacalny dotyk i dotyk materiałów oraz cała ceremonia odtwarzania płyty i upuszczania igły co 20 do 22 minut, sprawiają, że wrażenia słuchowe są szczególnie interaktywne, łącząc słuchaczy głębiej z artystą, sprzętem i muzyką. – powiedział niegdyś Brendon Stead, starszy wiceprezes ds. rozwoju produktów i inżynierii w Sound United

I trudno się z tym panem nie zgodzić. Winyl jest atrakcyjny dlatego, że wpływa na wiele zmysłów. Jest fizyczny, więc działa na dotyk, kolorowa okładka cieszy wzrok, a charakterystyczne brzmienie łechcze słuch. Widok powiększającej się kolekcji zaspokaja potrzebę zbieractwa, którą praktycznie każdy z nas ma, a zakup dobrych tytułów jest swojego rodzaju inwestycją, gdyż niektóre wydania potrafią drożeć w czasie nawet kilkukrotnie.

fot. Artur Kruszyna | tabletowo.pl

Jeżeli mogę wtrącić nieco prywaty, to zauważam po sobie, jak bardzo kolekcjonowanie muzyki na fizycznych nośnikach nauczyło mnie szacunku do przedmiotów i cierpliwości w obchodzeniu się z nimi. Wspominałem wcześniej, że płyty winylowe to rzecz delikatna, która wymaga pielęgnacji i odpowiedniego przechowywania, ale też fizycznej obsługi, ponieważ gramofon jest odtwarzaczem, którego nie da się uruchomić smartfonem z poziomu kanapy.

Słuchanie muzyki w ten sposób angażuje nieporównywalnie bardziej, bo oczekuje uwagi i wykonania kilkunastu czynności, takich jak wyjęcie płyty, usunięcie kurzu, ustawienie obrotów czy nałożenie igły. W którymś momencie nastanie cisza, więc trzeba zmienić stronę, później krążek, kolejny i kolejny… Włożony wysiłek po prostu zmusza do głębszego przeżywania sztuki, jakkolwiek patetycznie to brzmi.

Opisywany dyskomfort, można chyba tak powiedzieć w przypadku człowieka żyjącego w 21-wieku, spodobał mi się na tyle, że zrezygnowałem ze Spotify Premium i przeszedłem na darmową wersję. Tak, wiem, że jest tam masa utworów z każdej części świata, każdego gatunku i to na wyciągnięcie kciuka, ale mam wrażenie, że przesiadka na wosk zrobiła mi dobrze i – być może dziwnie to zabrzmi – uzdrowiła moje podejście do słuchania muzyki.

Sposób odtwarzania nośnika zmusił mnie, bym sprawdzał całe albumy, czego od lat nie robiłem w aplikacjach streamingowych. Powróciłem też do rzeczy starszych, które we wszelkich serwisach zawsze ginęły gdzieś pod tysiącami nowych tytułów.

Muszę przyznać, że album Good Kid, M.A.A.D City zaskoczył mnie swoim brzmieniem na analogu fot. Artur Kruszyna | tabletowo.pl

Jakbym miał to zobrazować, powiedziałbym, że używanie Spotify było jak jedzenie fast foodów w przydrożnym barze. Czasem do tego stopnia, że słuchałem tam tylko aktualnych hitów, przerzucając numery po pierwszych 30 sekundach, tylko po to, by mózg się nie znudził.

Dopiero zakup gramofonu wyregulował mi nieco dopaminę, bo nie gwarantuje natychmiastowej gratyfikacji. Po winyl trzeba się ruszyć, wygrzebać go z kartonu, przynieść do domu i odpalić, wykonując te całą opisaną wyżej procedurę. Znaczy, można zamówić płytę z internetu z dostawą pod drzwi, ale uwierz, że wyszukanie jakiejś perełki w butiku, po godzinie lub dwóch, daje nieporównywalnie więcej satysfakcji i skutecznie zaspokaja prastary instynkt myśliwego.

Czy gramofon to drogi kaprys?

Właśnie przeliczyłem, że zakup nowego gramofonu, który coś już oferuje i który uszczęśliwi niejednego amatora, to równowartość mniej więcej 50-ciu, a może nawet 60-ciu miesięcznych abonamentów na Spotify. Tych po 19,99 złotych. W tym miejscu wiele osób powie stop i obliczy, że to przecież 5 lat nielimitowanego dostępu do muzyki w aplikacji, po czym machnie ręką, wyłączy przeglądarkę i zrezygnuje z planów inwestycji w odtwarzacz.

Mogę tylko powiedzieć, że doskonale to rozumiem. Winyl nie jest w stanie rywalizować z serwisami streamingowymi pod kątem ceny i wygody. Jeżeli jednak chcemy wyjąć sferę muzyki z naszego smartfona i ją urzeczywistnić, znaleźć sobie nowe i angażujące hobby oraz – najważniejsze – mieć na własność albumy ulubionych artystów, to postawienie na gramofon będzie miało wiele sensu.

Swoją drogą odtwarzacz jest też ciekawym i intrygującym meblem, który przyciągnie uwagę odwiedzających i zapoczątkuje sporo ciekawych rozmów. Działa na ludzi tak samo, jak uroczy szczeniaczek na spacerze.

fot. Artur Kruszyna | tabletowo.pl

Kolekcjonowanie płyt może być kosztowne, ale nie musi. Wiadomo, że nowe wydania, dostępne w sklepach internetowych, zaczynają się, powiedzmy od 100 złotych, a kończą nawet i na kilku tysiącach. Dobrym tego przykładem jest płyta Art Brut formacji PRO8L3M, która wisi na znanym portalu aukcyjnym w cenie, uwaga, nowego iPhone’a 13.

Ale zaraz, nikt przecież nie mówił, że płyta musi być nowa i kupiona online. Warto rozeznać się, czy w twoim mieście funkcjonują sklepy, które handlują winylami i się do nich wybrać. Raz, że jest to mega klimatyczne i przyjemne doświadczenie, a dwa, że właśnie w takich lokalach można znaleźć masę świetnych płyt w naprawdę znośnych pieniądzach, mam na myśli kwoty rzędu 15, 20, 40 złotych.

Niewykluczone też, że gdzieś na strychu, w piwnicy lub u dziadków czeka już pokaźny zbiór płyt, który wystarczy odświeżyć, by cieszył przez kolejne dekady. Aha, gramofon ma jeszcze jedną ważną zaletę, którą ma także bransoletka Pandory – skutecznie załatwia problem nietrafionych prezentów.