Na Windowsie pracuję od niepamiętnych czasów. To było jakoś w latach ’90, gdy pierwszy raz usiadłem do wersji 3.11. Dziś wydaje się on archaiczny i totalnie przestarzały. A dla mnie był tak samo intuicyjny, jak dziś tablet dla mojej pięcioletniej córki.
Od tamtej pory z wypiekami na twarzy czekało się na kolejne edycje systemu. Windows 95 był przełomem przynosząc 32 bity pod strzechy, menu start. Windows 98 – Plug&Play. Windows Millenium Edition – kłopoty i problemy, a Windows XP – środowisko NT. Potem to już historia współczesna, którą wszyscy znacie.
A później pojawił się on. Cały na biało niebiesko
Czyli Windows 10. Pierwszy system Microsoftu rozwijany według filozofii „Windows As A Service”. Jak sami twórcy twierdzą, jest to ich ostatni system, który będzie rozwijany już bez końca. I o ile wizja mi się bardzo podobała, tak po dwóch latach od premiery jestem nią zwyczajnie zmęczony.
Aktualizacji w systemie jest multum. Od tych serwisowych, łatających dziury aż po te wielkie, rozwojowe. I nad całym tym chaosem nie da się zapanować.
Od przybytku aż głowa boli
Tak się dziś czuję. Jako użytkownik, który w domu jako główne łącze posiada limitowane LTE, brak kontroli nad nimi to jakiś absurd. Pojawia się aktualizacja – i po kilku godzinach mój cenny transfer znika na moich oczach. To frustrujące.
Do tego wraz z aktualizacjami rozwojowymi dostaję funkcje, których tak naprawdę w dużej mierze nie potrzebuję. Rozumiem potrzebę Redmond do bycia cool i stworzenia całego pakietu aplikacji „dla twórców”, ale poświęcanie im całego roku i dwóch wydań? To delikatna przesada.
Mixed Reality jest fajne. Przez kilka miesięcy bawiłem się HoloLens i wierzę, że to jest prawdziwy przełom. Jednak na dziś to rozwiązanie bardzo niszowe. Na tyle, że nawet polski sklep Microsoftu nie ma sekcji sprzedaży tego hardware’u, który oczywiście bez problemu można nabyć na Zachodzie.
Zamiast tego serwuje nam się kolejną iterację interfejsu znaną teraz jako Fluent Design. Mi nie przeszkadzał Modern, bo był wystarczająco czytelny. Za to teraz w jednym systemie mam Fluent, Modern, wstążki z Windows 7 oraz okna systemowe, pamiętające wspomnianego Windowsa 95. Mamy rozrastający się panel Ustawień, gdzie Panel Sterowania wcale się nie zmniejsza. Mamy brak Cortany.
A w końcu – odczuwam brak funkcji rzeczywiście potrzebnych zwykłemu użytkownikowi
Odnoszę wrażenie, że obecnie Satya Nadella niebardzo jest pewien, w którym kierunku chce pójść z systemem, który bardzo stracił na znaczeniu. Z jednej strony rozwija funkcje i gałąź stricte biznesową. Z drugiej – wchodzi mocno w nowe technologie, udostępnia buildy dla kolejnych wersji sprzętowych na ARM kończąc.
A patrząc tak po ludzku, z perspektywy szarego obywatela – gdzie są choćby interaktywne kafelki, o których mówi się od czasów Windows Phone 7? Czemu do diaska aplikacje własne UWP znacząco odstają od ich odpowiedników na Androidzie? Dlaczego folderów w kafelkach doczekaliśmy się teraz, w 3 lata po ich wprowadzeniu w Windows Phone 8.1?
To drobnostki, ale jakże uderzajace jest to, że te drobnostki są własnie tak pomijane! Serwuje nam się wspomnianą już kolejną iterakcję powłoki systemowej, zamiast najpierw doprowadzić do porządku to, co już jest.
A Fluent Design właśnie obawiam się teraz najbardziej. Co z tego, że będę miał wypasiony, szklany kalkulator, jak ta niewielka liczba aplikacji w Microsoft Markecie (nowej nazwie Sklepu) i tak będzie bazować na poprzednim Modern?
Czy ktokolwiek tutaj z obecnych wierzy, że autorzy tych aplikacji zastosują się do nowego języka designu, skoro – jak Microsoft sam przyznał – praktycznie niemożliwe jest namówienie ich do napisania aplikacji UWP w ogóle?
To wszystko sprawia, że zwyczajnie martwię się o przyszłość Windowsa
Na rynku mobilnym przyszłość Microsoftu leży w Androidzie. A mityczny Surface Phone to będzie dokładnie kopia Samsunga Galaxy S8. Przy czym po włożeniu do stacji dokującej uruchomi nam się nie Android, a Windows 10 ARM. Zakład?
Na desktopie zaś serwowany nam jest coraz większy misz-masz, który zwykłego użytkownika zwyczajnie zniechęca. Wiem to po sobie i po mojej żonie, która ma po dziurki w nosie cotygodniowe aktualizacje i zapychające łącze, ale nic niewnoszące dodatki co pół roku.