Do tej pory w Niemczech, jeśli udostępniałeś sieć bezprzewodową, byłeś bezwarunkowo odpowiedzialny za działania wszystkich użytkowników do niej podpiętych. Nie musiałeś nawet wiedzieć, że ktoś korzystając z twojego WiFi, ściąga nielegalne treści – prawo było przeciwko tobie. Zawsze byłeś winien ty – właściciel łącza.
Dajmy na to prowadzisz jakiś biznes, gdzie ludzie często na coś czekają, powiedzmy – salon fryzjerski. Oczywiście byłoby miło z twojej strony, gdybyś udostępnił klientom swoje WiFi. Zamiast przeglądać nudne jak flaki olejem katalogi fryzjerskie, mogliby sobie swobodnie posurfować w sieci. Załóżmy, że jeden z klientów podczas takiej sesji ściągnąłby sobie nielegalną empetrójkę, korzystając z twojego WiFi. Teraz najlepsze: gdybyś swój salon prowadził w Berlinie, za niedługo dostałbyś wezwanie do zapłaty kary za rozpowszechnianie pirackich treści. Tak! I byłoby to absolutnie zgodne z obowiązującym prawem.
Nie dyskutujemy o tym, czy zabezpieczać swoje sieci bezprzewodowe hasłem, czy też nie. Chodzi raczej o dziwne, a nawet szkodliwe regulacje prawne, które od lat funkcjonują u naszych sąsiadów za Odrą. Ich interpretacja pozostawiła spore pole do popisu prawnikom z branży antypirackiej, którzy węsząc pomysł na dobry biznes, zaczęli rozsyłać pisma z wezwaniami do zapłaty za nielegalne ściąganie treści. Wezwania do ludzi, którzy nie mieli z piractwem absolutnie nic wspólnego, poza faktem udostępnienia WiFi.
W Polsce również próbowano podejmować takie próby. Kto powinien odpowiadać za nielegalne działania użytkownika, który jest podpięty do publicznej sieci – czy ten użytkownik (co byłoby absolutnie logiczne), a może właściciel routera? W Niemczech prawo jasno określa winowajcę: udostępniasz sieć, więc płacisz. W ten sposób na kulawym prawie bogacą się właściciele kancelarii prawniczych, którzy z rozsyłania wezwań do zapłaty zrobili sposób na życie. Copyright trolling, bo tak nazwano ten proceder, ma się tam lepiej, niż gdziekolwiek indziej.
Jest jednak światełko w tunelu. Zasady odpowiedzialności za sieci bezprzewodowe mogą się zmienić się dzięki toczącej się właśnie sprawie Tobiasa Mc Faddena. Prowadzi on niedaleko Monachium mały sklep ze sprzętem oświetleniowym i udostępnił tam swoją sieć WiFi. Pech chciał, że ktoś jej użył do pobrania piosenki. Rzecznik Generalny Trybunału Sprawiedliwości UE opiniuje jednak, że Mc Fadden nie może odpowiadać za czyny użytkownika. Wszak to nie sklepikarz pobierał plik, a był w pewnym sensie jedynie dostawcą usługi internetowej.
Oznacza to, że właściciele routerów, którzy udostępniają swoje sieci w takich miejscach jak kawiarnie, centra handlowe czy hotele, mogą niebawem zostać zwolnieni z odpowiedzialności za to, co ściągają ich klienci. Takie małe firmy dołączyłyby w ten sposób do operatorów telekomunikacyjnych, którzy przecież nie biorą na siebie kar za posunięcia użytkowników.
Sprawa jest jeszcze w toku, więc nie wiadomo jak wszystko się zakończy. Można też podejrzewać, że prawnicy specjalizujący się w trollowaniu właścicieli publicznych hot-spotów, nie odpuszczą tak szybko. Pod przykrywką walki o legalność działań w sieci, zarobili na obywatelach Niemiec miliony monet. Gdyby wyrok okazał się korzystny dla Tobiasa Mc Faddena, byłby to ważny precedens w walce z bezsensownymi obostrzeniami dotyczącymi udostępniania sieci w tym kraju.
źródło: di.com.pl