Miało być tak pięknie – jedno urządzenie łączące w sobie wszystkie nasze potrzeby – i wolne dzięki temu miejsce w naszych przeładowanych i przyciężkich kieszeniach/torbach/plecakach. W rzeczywistości w 2017 roku nadal dźwigamy przeróżne urządzenia, ekrany, baterie i przewody. Bo nie da się inaczej.
Smartfon – doskonały wynalazek, który miał połączyć w sobie wszystkie funkcje urządzeń mobilnych, jakich potrzebujemy (lub nas do nich przekonano). Można na nim przeglądać treści z internetu, słuchać muzyki, czytać, pisać, liczyć, grać, uczyć się, odpoczywać, pstrykać zdjęcia i kręcić filmy i je obrabiać, dzielić się z innymi swoimi przejawami kreacji, zażywać rozrywki, zwiedzać nieznane miejsca, hejtować, szpiegować, znajdować partnera czy prowadzić kampanię polityczną lub głosować… I wiele, wiele innych rzeczy.
Ale jeśli chcemy czegoś więcej – a chcemy…
Zbyt niewielki ekran, jak na potrzeby rozrywki multimedialnej (czy pracy), spowodował powstanie tabletów – urządzeń bardziej specjalizowanych, pozbawionych niektórych funkcji smartfonu (np. dzwonienia – choć oczywiście to nie reguła i czasem widziałem na ulicy kogoś rozmawiającego z 8-calową deską do krojenia serów przy uchu – o dziwo głównie panie…). Ale za to zdecydowanie lepiej nadających się do oglądania filmów, przeglądania zdjęć czy grania w gry.
Ale nawet większy ekran niezbyt nadaje się do długotrwałego czytania statycznych treści, ponieważ świeci w oczy. Dlatego nisza czytników ebooków – urządzeń służących w zasadzie tylko do czytania, ale opartych na zupełnie innym ekranie, monochromatycznym, mającym kiepskie odświeżanie, za to zużywającym minimalne ilości prądu i nie świecącym prosto w oczy – nie tylko nie zanikła, ale się wręcz rozwinęła. Współczesne czytniki z E-Inkiem w ogóle nie zużywają prądu na utrzymanie treści (tylko na jej zmianę), choć mają podświetlanie ekranu (dla czytania w nocy i dla podwyższenia kontrastu). Do tego mają jeszcze obsługę wifi, umieją wysyłać maile, można w nich surfować po sieci (boszszsz, kto jeszcze mówi „surfować” – wyszło, żem dinozaur). Ale żyją na rynku głównie dlatego, że nie musimy tego na nich robić – po prostu na nich czytamy i tyle.
Jedyne, czego może im zabraknąć, to ślady po poprzednim użytkowniku książki ;)
Słuchanie muzyki – o, tu faktycznie smartfon podbił rynek i w zasadzie wykosił wszystkie „dedicated music players”. Kto jeszcze używa iPodów czy SanDisków, gdy w świecie króluje teraz słuchanie muzyki poprzez aplikacje mobilne serwisów streamingowych? Otóż playery przenośne jeszcze jednak nie umarły. Nadal używają ich ludzie, którym zależy np. na jakości muzyki. I nie chodzi tu tylko o jakość plików muzycznych, ale przede wszystkim o obsługę profesjonalnych słuchawek czy jakość przetworników dźwięku, które w smartfonach (z pewnymi nielicznymi wyjątkami) są co najwyżej średnie. Dodatkowo taki player w trakcie pracy nie jest zakłócany wydarzeniami w stylu SMS, powiadomienia z Twittera czy telefonem od teściowej. No, i jest lekki, i ma własne źródło zasilania – zazwyczaj pozwalające na czerpanie przyjemności ze słuchania znacznie dłużej niż ze smartfonu. Gdyby jeszcze taki odtwarzacz umiał obsługiwać Spotify czy Deezera… (uwaga – pojawiają się urządzenia, które to już potrafią – więcej o tym w drugim linku w źródłach)
A zdjęcia i kręcenie filmów? Tu podobnie, jak w przenośnych odtwarzaczach muzycznych, rewolucja się dokonała i zazwyczaj w zupełności wystarcza nam kamera wbudowana w urządzenie. Ale jeśli wymagamy trochę więcej lub – co gorsza – pracujemy w biznesie multimedialnym i potrzebujemy wysokiej jakości, to smartfon nie zastąpi porządnej lustrzanki cyfrowej czy jakiegoś GoPro. Tym bardziej, że takie urządzenia obecnie również pozwalają już na jakąś obróbkę materiału i wysłanie go do chmury czy zamieszczenie bezpośrednio w jakimś serwisie.
Jeśli chodzi o gry, to smutną prawdą jest, iż te naprawdę wypasione pociągnie tylko naprawdę wypasiony smartfon, kosztujący kilka tysięcy złotych. A nawet jeśli go już mamy, to przyjemność z grania na smartfonie (czy nawet tablecie) z emulowanymi przyciskami na ekranie jest dość kiepska w porównaniu do konsol czy PC, poza tym, bez powerbanku pogramy sobie tak maksymalnie godzinę-dwie (i poparzymy palce), a potem zapomnijmy o internecie, fejsbukach, zdjęciach, muzyce i wszystkich innych dobrodziejstwach, bez których nie wyobrażamy sobie przetrwania choćby 5 minut w poczekalni u dentysty. Stąd nadal, choć powoli i z oporami, rozwija się rynek konsol przenośnych, które – jak to konsole – przede wszystkim nie tną się specjalnie na wymagających tytułach, a poza tym mają własne baterie. (jeśli jeszcze uda się ulepszyć je na tyle, że pójdą na nich normalne (i pełne) gry z pecetów i „dużych” konsoli, jak Battlefield 1 czy CoD WW2, z normalnym multiplayerem, to będzie boom a na smartfonach pozostaną jakieś logiczne platformówki i tower defense’y.)
(przy okazji – ludzie udowadniają, że wszystko się da zrobić, ale… Sorry, ale dla mnie tak się grać w to nie da)
https://www.youtube.com/watch?v=Wz3pZuwEjcc
No i jeszcze te cholerne baterie… Zawsze za małe, zawsze zbyt prędko rozładowujące się. Wysokiej klasy flagowiec dowolnej firmy, wzięty w pięciogodzinną podróż, z graniem, słuchaniem, czytaniem i internetem, bez powerbanku najczęściej padnie przed końcem podróży, zostawiając nas bez możliwości pokazania konduktorowi elektronicznego biletu, bez sprawdzenia jak dojechać do celu, bez GPS-u i bez możliwości zadzwonienia po pomoc. Zatem wydajemy tysiące na nowy sprzęt, potem setki na powerbanki, tachamy grzecznie ze sobą dodatkowe źródła zasilania, a ludzi nie posiadających zapasowe baterie zaczynamy traktować, jak takich trochę ryzykantów, stąpających po krawędzi.
A przecież nie możemy poza tym zapomnieć o ładowarkach – i tych zwykłych (tzw. podróżnych), i te szybkich, i tych indukcyjnych…
A przewody do nich? Nawet indukcyjna potrzebuje kabla, by wpiąć ją do powerbanku czy kontaktu przecież. Jeśli wieziemy kilka urządzeń, to i kilka kabli, by ładować wszystko na raz. Kable, kabelki, kabeleczki, kabelunie…
A przewody słuchawek? No dobra. Nawet jeśli jesteśmy wyznawcami Boga Cordlessa, to zostaną jeszcze do wożenia same słuchawki. Jeśli porządne, to i porządnie zajmują miejsce. I delikatne. Żal połamać.
Oczywiście, jeśli jesteśmy kierowcami, to pewnie weźmiemy w podróż jakąś nawigację samochodową. Jeśli jedziemy gdzieś służbowo, to zabierzemy ze sobą laptop, a pewnie i drugi, służbowy smartfon. Jeśli jedziemy z dziećmi, to możliwe, że weźmiemy ze sobą nie jeden, a kilka tabletów. Jeśli jesteśmy samotni, to może dołożymy do torby wibrator. Jeśli wapujemy e-papierosy, to pewnie dołożymy zapasowe baterie 18650 czy ładowarkę do nich. Jeśli się golimy, to włożymy jeszcze golarkę. Itd., itp…
No dobra. Podsumujmy. Chcąc pojechać z Warszawy do Zielonej Góry i zażywać komfortu cywilizowanego człowieka, zabieram smartfon, tablet, kindle, słuchawki, ładowarkę, powerbank, przewody. To powiedzmy minimum. Plus, jeśli jadę tam np. nagrać jakiś materiał, to cyfrówka, laptop, może dyktafon. A jak jestem wymagający, to jeszcze SanDisk i jakaś nVidia Shield. Plus przewody do nich, a pewnie i drugi powerbank.
I specjalną torbę na to wszystko.
Wielkie kieszenie
Dochodzimy do sytuacji, którą mieliśmy nie dalej, jak 10 lat temu, gdy smartfony dopiero powoli zdobywały rynek. Nokia wypuszcza wówczas model N95 – jeden z ostatnich wielkich produktów tej firmy i swoista hybryda smartfonu i tradycyjnego telefonu. Reklamowano ją hasłem: „It’s what computers have become”, a w promocji postawiono na to, że jest to urządzenie wszystkomające. Stworzono nawet specjalną, interaktywną stronę, mającą w przewrotny sposób pokazać zalety urządzenia nie wprost – poprzez nibyreklamę specjalnej kolekcji ubrań dla współczesnego człowieka, chcącego korzystać z dobrodziejstw technologii.
Uwaga – by sie pośmiać, potrzebujecie flasha (tak, to technololgia sprzed 10 lat)
I pomimo, że przez kilka lat, ta pokazana w promo Nokii N95 rzeczywistość faktycznie działała – smartfony naprawdę wystarczały ludziom – znów doszliśmy do sytuacji, w której wychodząc z domu napełniamy kieszenie lub torby czy plecaki sprzętem, a jadąc w dalszą podróż, zabieramy ze sobą prawdziwe kilogramy urządzeń. I gdzież ta miniaturyzacja? Rozwój technologiczny pozwalający zawrzeć wiele funkcjonalności w jednym urządzeniu?
No cóż. Tak samo, jak przekonano nas, że smartfon, który kupujemy, w zupełności nam wystarczy, tak samo przekonała nas firma wytwarzająca tablety, aparaty cyfrowe czy czytniki ebooków, że jednak nie. W nasze – wytworzone przez artykuły w internecie i zachwyt naszych znajomych – potrzeby trafiają konkretne produkty. Każdy kosztuje kilka setek lub tysięcy. Każdy jest wspaniały. I musimy mieć je wszystkie, niczym Sauron z Władcy Pierścieni.
Urządzenie doskonałe?
Czy w ogóle jest możliwe stworzenie urządzenia, które spełniłoby nasze wymagania (obojętnie, czy prawdziwe, czy wytworzone reklamą), jeśli nie kompletnie, to choćby wystarczająco?
- OK, urządzenia na dwie karty SIM pozwalają nie brać drugiego smartfonu, ale być może możliwość ich zupełnego od siebie odseparowania – symulacji drugiego urządzenia – załatwiłoby sprawę raz na zawsze.
- Wystarczająco wielki (7-calowy?) ekran w smartfonie pozwoliłby zapewne wyeliminować potrzebę tachania ze sobą tabletu za cenę trochę mniejszej wygody odbierania połączeń.
- Porządny procesor dźwięku uczyniłby pewnie playery MP3 naprawdę niepotrzebnymi.
- Aparat z wymienną optyką i mechanicznym zoomem oraz dobrym światłem prawdopodobnie rozwiązałby problem z jakością obrazowania w zdjęciach i filmach wideo.
- Dobry jakościowo i wygodny system transmisji dźwięku bez potrzeby słuchawek czy innych zewnętrznych, noszonych (i gubiących się) przedmiotów, wbudowany w urządzenie – o, to by chyba dało wielką radość wszystkim!
- Odpowiednie procesory graficzne + pojemność dysków w urządzeniu (lub jakieś superszybkie chmury) + jakiś nowy i wygodny system emulacji przycisków czy etui z takimi przyciskami prawdopodobnie pozwoliłyby na granie w porządne gry, a smartfon stałby się przenośną konsolą.
- Być może podobne, nie obciążające człowieka dodatkowymi urządzeniami i wygodne rozwiązanie z klawiaturą i myszką pozwoliłoby zaoszczędzić miejsce i kilogramy związane z przewożeniem laptopa.
- Być może podwójny ekran (np. AMOLED i monochromatyczny) lub ich połączenie pozwalające na wygodne przełączanie trybów uczyniłoby niepotrzebnymi czytniki ebooków.
Być może.
Ale żadna z tych rzeczy nie zadziała, jeśli nadal będziemy musieli ze sobą wozić powerbanki – a przy tak wszystkoumiejącym urządzeniu, pewnie jakąś mobilną minielektrownię (z pojemnikiem na węgiel, korbką lub chociaż pedałem).
Co więcej. Pokuszę się o pewną tezę.
Być może nie wozilibyśmy ze sobą tych wszystkich rzeczy, gdyby ten nieszczęsny smartfon, za którego daliśmy tysiąc, dwa czy trzy, miał baterię, która naprawdę wytrzyma wszystko, co robimy, przez powiedzmy 12 godzin. Wszystko, czyli wifi, 4G i ciągłe szukanie nadajników, prądożerną grę, aktualizacje, socialmedia, oglądanie i kręcenie wideo, selfiaki i gify ze śmiesznymi kotami, muzykę bezstratną + bluetooth oraz zdalne romansowanie z koleżanką Ewą z księgowości online.
I latarkę.
Pamiętajcie. Multimedialne urządzenie mobilne musi mieć latarkę.
Bez latarki cywilizacja upadnie.
Źródła:
1. Henry Needle and Sons Hand Tailored Great Pockets Clothing (archiwum)
2. Mighty portable music player lets you use Spotify without a smartphone
3. 5 reasons you still need a dedicated audio player in 2016 – and some reasons you don’t
Źródła ilustracji:
1. Obrazek ilustracyjny: Takashi Hososhima, flickr, licencja CC-BY
2. El Tnarik Innael, flickr, licencja CC-BY
3. Kadr z promo Nokii N95: Henry Needle and Sons Hand Tailored Great Pockets Clothing
4. Kecko, flickr, licencja CC-BY