Flagowce są super, fajne i takie tam. Mają w sobie technologię z kosmosu, potrafią robić zdjęcia tak ostre, że fotografowane owady i ryby (bo wodoodporność!) aż wstydzą się załatwiać, żeby nie trafić do mediów społecznościowych, a ich lista zalet jest tak długa, jak długie jest to zdanie. Fajnie. I co z tego?
Jak zawsze subiektywny wstęp
Pomysł na dzisiejszy felieton przyszedł wraz z informacją prasową Huawei Polska. Firma pochwaliła się, że to właśnie produkt z ich logo był najczęściej wybieranym smartfonem między styczniem a czerwcem tego roku. Tytuł podpowiada Wam, że nie było to urządzenie z flagowym rodowodem. A zatem… jakie? Może jakiś ex-flagowiec? Przypominam sobie, że w zeszłym miesiącu podrzuciłem Wam scenariusz zakupu, który zakłada inwestycję w nieco starsze, flagowe urządzenie i wielu z Was zgodziło się z tą ideą.
Otóż nie. Wyobraźcie sobie, że najpopularniejszym urządzeniem nad Wisłą okazał się być Huawei Mate 10 Lite. Średniak, mało tego, z dopiskiem „Lite”, który przecież powoduje pojawienie się u wielu osób gęsiej skórki. Szczerze mówiąc, nawet, gdyby w tytule prasówki producenta nie znalazła się nazwa urządzenia, miałbym je na swojej liście. Tak się fajnie złożyło, że mogłem testować to urządzenie i – szczerze mówiąc – nie jestem zdziwiony jego popularnością. Powiem więcej, w swojej kategorii, jest to świetny sprzęt.
Docieramy tu do ostatniego akapitu, który składa się na wstęp do tego felietonu. Dziś chciałem Was zapytać o to, jaka jest geneza wyboru urządzeń Polaków. Czym wybieramy? Portfelem, dokładnie licząc cebuliony złotówki? A może jednak skłaniamy się ku specyfikacji technicznej, a przed zakupem danego urządzenia dokładnie badamy i kalkulujemy swoje opcje? W sumie to każda z tych odpowiedzi jest poniekąd prawdziwa.
Statystyczny obywatel RP nie istnieje?
Trochę główkowałem nad tym, czym część z Was może kierować się w chwili, gdy kupujecie smartfon. Zapytałem o to kilkoro znajomych z różnych grup wiekowych, a także jedną zaufaną osobę, której praca w dużej mierze polega na tym, aby sprzedać smartfona w taki sposób, żeby klient wyszedł zadowolony… no, i żeby kasa się zgadzała. Ale to przecież oczywiste, prawda?
Opinie były zgoła różne. Osoby po czterdziestce przyznały, że sporo czasu spędzają na analizowaniu specyfikacji technicznej urządzeń lub po prostu stawiają na rekomendację młodszych osób z rodziny. Czasem przeglądają recenzje tekstowe, a w ostateczności zaglądają na YouTube’a i fora dyskusyjne lub grupy w serwisach społecznościowych. Potem już tylko prosta selekcja i albo kierują swoje kroki do operatora, albo szukają ciekawej oferty w sklepach.
Kilku znajomych z mojego pokolenia – a pod tym zwrotem skrywa się delikatne określenie na trzydziestolatków ;) – zwykle o wiele bardziej zawierza recenzjom, już bez precyzyjnego wyszczególnienia, czy są to recenzje tekstowe, czy opinie wygłaszane na YouTube. Sporo wiedzą, ale na dobrą sprawę nie zetknąłem się chyba z przypadkiem, żeby przedstawiciel tej grupy wiekowej analizował rozmiary urządzenia czy jego wagę. Może być cięższy czy większy, jeśli zrekompensuje to dobrymi zdjęciami czy fajną specyfikacją techniczną. Miejsce zakupu smartfona odgrywało znaczenie, ale dominowały oferty sklepowe, czasem także z naciskiem na nieoprocentowane raty. Ciekawie, prawda?
Moje zestawienie zamykali znajomi między dwudziestką a trzydziestką. Tutaj miałem największy zgryz. Generalnie, dominowały recenzje i opinie innych użytkowników, pojawiły się także polecenia. Podejrzewam, że chodzi tu o pytanie na grupach oparte o zasadę „mam X PLN, co w tej cenie polecacie”. To dość ciekawy trend, który sam obserwuję na jednej z wiodących grup działającej w popularnej platformie społecznościowej. Recenzje także pojawiały się często, jednak trudno tu o wyciągnięcie jakichś konkretnych wniosków.
Jak widzicie, trudno o jednoznacznie wnioski. Jeśli istnieje jakiś klucz doboru urządzenia, to nie zamyka się on we wieku kupującego. Jasne, może chodzić o kasę, ale nieraz można zobaczyć elegancko ubraną osobę, która telefonuje z „nie-flagowego” urządzenia. Zatem, skoro nie kwestia finansowa i nie wiek czy płeć, to co?
Flagowce? Fajne, ale ceny są z kosmosu
Rynek już dawno osiągnął taki poziom, że nikogo nie dziwi cena urządzenia flagowego, która przekracza 3-4 tysiące złotych. Ironia losu, ale wiele osób wręcz nie dowierza, jakim cudem Xiaomi czy OnePlus flagowce w kwocie, która w polskiej dystrybucji odrobinę przekracza dwa tysiące złotych. To w dużej mierze pokazuje, jak bardzo zmieniła się branża. Przecież 4 tysiące złotych, to ciekawy laptop lub prosta skrzynia, na której można zrobić nieporównywalnie więcej niż na większości smartfonów.
Patrząc na rynek z tej perspektywy, przestaje mnie dziwić to, że Mate 10 Lite okazał się być u nas tak wielkim hitem sprzedażowym. Jeśli do tego wszystkiego dodamy dość śmiałą, ale i mającą pokrycie w rzeczywistości tezę, wedle której coraz to więcej technologii klasy Premium trafia do rynkowych średniaków, to nagle dotrze do nas ta świadomość, że to właśnie półka średnia jest – bądź w niedalekiej przyszłości będzie – koniem pociągowym, który będzie ciągnąć sprzedaż wielu obecnych na rynku firm.
Oczywista sprawa, urządzenia z flagowym rodowodem są niezbędne. Tak samo, jak ma to miejsce w innych branżach, jednak szczerze mówiąc, nie dziwi mnie to, że na naszym, dość specyficznym zresztą, rynku prym wiedzie średniak.
Kończąc, wypada zadać pytanie: czy producenci powinni obniżać ceny flagowców, żeby upowszechnić tę lepszą, bardziej zaawansowaną technologię, czy też gra nie jest dla nich warta świeczki, no bo przecież średniaki i low-endy wykręcą odpowiednie wyniki sprzedażowe?
A może przysłowiowy złoty środek leży gdzie indziej? Dajcie znać, co myślicie.
zdjęcie główne: Tabletowo.pl