XVIII-wieczną Francję pustoszy rewolucja. Do władzy dochodzi Maximilien de Robespierre, który na czele klubu politycznego jakobinów wprowadza w kraju całkowity terror. Ulice Paryża spływają krwią kontrrewolucjonistów i arystokratów. Na szafot trafia sam król – Ludwik XVII i jego żona Maria Antonina. Gilotyna pracuje nieustannie, nikt nie może być pewny następnego dnia. To właśnie w takich czasach osadzono najnowszą grę krakowskiego studia Polyslash zatytułowaną We. The Revolution.
Wybór rewolucji francuskiej był świetną decyzją, w końcu produkcji traktujących o tych czasach jest naprawdę niewiele. Tym bardziej, jeśli tytuł jest hybrydą gatunkową RPGa, strategii, gry logicznej i nie tylko. We. The Revolution było inspirowane genialnym Paper, Please nagrodzonym w 2014 roku nagrodą BAFTA. Moim zdaniem efekt końcowy jest znakomity. Wybory i ich konsekwencje wcale nie są oczywiste. Każdy krok musimy dokładnie zaplanować i przemyśleć. Oprawa audiowizualna i specyficzna grafika wzbudziły we mnie niezdefiniowany lęk i – paradoksalnie – uzależniały mnie od gry coraz bardziej. No, ale wszystko po kolei! Panie i Panowie – przed Wami recenzja We. The Revolution – jednej z najbardziej oryginalnych i nieoczywistych gier, w jakie miałem przyjemność zagrać.
Jak to jest być panem życia i śmierci?
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest być sędzią i decydować o czyimś życiu bądź śmierci? Nie? No to macie doskonałą okazję, żeby spróbować. Główny bohater gry – Alexis Fidele, pełni zaszczytną funkcję sędziego Trybunału Rewolucyjnego. Każdego dnia wydaje on wyroki, które w zależności od nas uniewinniają oskarżonych bądź wysyłają ich na szafot. Fidele jest mężczyzną w średnim wieku i zmaga się z wyjątkowo podłą reputacją pijaka i hazardzisty. Aby przetrwać w nowej, niepewnej rzeczywistości, będzie musiał dbać o dobre relacje z poszczególnymi ugrupowaniami. Na jego decyzje będą próbowali wywrzeć wpływ zarówno majętni obywatele Paryża, jak i zwykły motłoch czy nawet jego rodzina. Nasze wybory nie pozostają bez konsekwencji, o czym zdołamy się przekonać w ciągu pierwszych godzin zabawy.
Zacznę może od tego, jak w ogóle wygląda ten mechanizm i co jest w tym niezwykłego. W końcu gra oferuje nam około 15-20 godzin, a rozgrywka w dużej mierze toczy się właśnie na sali sądowej. Po krótkim wprowadzeniu do świata przedstawionego, nasz bohater zasiada wygodnie na swoim miejscu i zaczyna przesłuchiwanie oskarżonego. Sięgamy po akt oskarżenia i skrupulatnie śledzimy każda linijkę tekstu. Następnie staramy się dopasować jego poszczególne elementy do konkretnych kategorii. Coś w stylu: połącz obrazek zakrwawionego noża z kategorią „dowód zbrodni”. To z pozoru łatwe zadanie potrafi sporo namieszać, bo bywa również tak, że dana kategoria stanowi „pułapkę”. Po takiej wpadce tracimy możliwość zadania tego pytania oskarżonemu.
To jednak nie wszystko, bo wybór pytania oddziałuje na ławę przysięgłych i lud, który w tym wypadku stanowi tępą, lecz bardzo niebezpieczną siłę, z którą należy się liczyć. Po podpisaniu wyroku dostajemy podsumowanie naszej decyzji wraz z rozpiską o zyskaniu lub straceniu naszej reputacji w oczach danej frakcji. Właśnie! Skoro już jesteśmy przy frakcjach, to w We. The Revolution występują trzy grupy: rewolucjoniści, lud oraz (odblokowana nieco później) arystokracja.
Ten szkopuł nadaje rozgrywce iście strategicznego charakteru. Nie możemy bowiem opowiedzieć się po którejś ze stron, bo jak sam się boleśnie przekonałem – po prostu przegramy. Z początku chciałem być uczciwym i sprawiedliwym sędzią. Kiedy usłyszałem historię pijanego jegomościa aresztowanego za wywrócenie bazarowego kramiku, nie mogłem pozwolić, żeby trafił na szafot. Postępowałem zgodnie z własnym sumieniem i … przypłaciłem to życiem. Okazało się, że stale traciłem reputację w oczach ludu i ten w końcu postanowił wziąć sprawy we własne ręce. Musiałem się cofnąć o kilka dobrych zapisów gry.
Nie mogę jednak zaprzeczyć, że tak nieoczekiwany zwrot akcji bardzo mi się spodobał. Zresztą walka o wpływy frakcji nie jest jedynym zmartwieniem naszego bohatera. Oprócz pracy i obowiązków, musimy bowiem pamiętać o rodzinie. Aby Wam to lepiej objaśnić, muszę jeszcze napomknąć o jednej bardzo istotnej kwestii. Rozgrywka jest podzielona na akty, a akty na dni. Podczas każdego dnia przemieszczamy się pomiędzy kilkoma różnymi sekwencjami. Jedną z nich jest praca w sądzie, drugą rodzinny dom, a trzecią poszczególne dodatkowe aktywności, jak na przykład wycieczka do knajpy na grę w kości.
Kiedy kończymy rozprawę, wysyłając kolejnego nieszczęśnika na ścięcie, nasz bohater wraca do domu i może zdecydować czy chce wolny czas poświęcić na spacer z żoną czy może udać się do baru na jakąś małą libację. Nasza decyzja nie pozostaje jednak bez echa. Jeśli spędzimy czas z synem, żoną lub ojcem, to zyskamy w oczach któregoś z nich. Trudno jest zadowolić wszystkich domowników, więc zadbanie o dobre relacje z całą rodziną jest niezwykle trudne. Nasze wybory w tym obszarze silnie oddziałują na fabułę, a konsekwencje podejmowanych decyzji mogą nieść katastrofalne skutki dla kariery naszego sędziego.
Wśród aktywności dodatkowych wspomniałem o grze w kości. To taki mały dodatek urozmaicający rozgrywkę. W skrócie chodzi o to, że co jakiś czas w ramach zdobywania zaufania wysoko postawionych osób, musimy ich pokonać tej minimalistycznej kościanej zabawie. Zasady są bardzo zbliżone do tych, które znamy z Wiedźmina, a sama rozgrywka nie stanowi specjalnego problemu, dlatego nie będę tego tematu rozwijać.
Muszę się jeszcze odnieść do innych aktywności pobocznych, które opierają się na snuciu intryg. Czasami gra wymusza na nas podjęcie konkretnych działań, na przykład, kiedy okazuje się, że ktoś chce nam w jakiś sposób zaszkodzić. W zależności od rodzaju sytuacji wysyłamy agenta, który rozwiązuje sprawę za nas albo używamy tzw. punktów wpływu (to trochę taka wirtualna waluta). W wyjątkowo istotnych momentach jesteśmy jednak zmuszeni do bezpośredniej konfrontacji. Przykładowo spotykamy się z gościem, na którego poparciu wyjątkowo nam zależy. Przed rozpoczęciem rozmowy ustalamy taktykę. Daną opcję dialogową możemy zaakcentować z beztroską, z agresją, z pokorą lub spróbować manipulacji. Jeśli odniesiemy sukces – prawdopodobnie zyskamy punkty reputacji w danej frakcji lub – w przypadku porażki – stracimy je.
Inną interesującą aktywnością, z którą przyjdzie nam się zmierzyć, są bitwy w systemie turowym. Zarówno my, jak i nas adwersarz dysponujemy armią, która może przyjąć określoną taktykę. Na przykład, jeśli użyjemy zdolności taktycznej „przełamanie”, nasi strzelcy oddadzą strzał, a grenadierzy spróbują przełamać linię wroga przy pomocy bagnetów.
Niestety, oprócz samego pomysłu, którego koncepcja była naprawdę ciekawa, reszta wypadła kiepsko. Potyczki nie są szczególnie wymagające i stanowią coś w rodzaju zapychacza czasu. Przynajmniej dla mnie stawały się one coraz nudniejsze, tym bardziej, że nie wymagały ode mnie intelektualnego zaangażowania. Cóż, jak widać nie można mieć wszystkiego.
Niektóre elementy strategiczne, które próbowali zaimplementować twórcy, były z jednej strony intrygujące, ale z drugiej mało czytelne. Mam tutaj na myśli mapę, do której się przeklikujemy praktycznie za każdym razem, po przejściu danej sekwencji.
Są na niej umieszczone dzielnice Paryża oraz nasz rodzinny dom. Szybko okazuje się, że to mapa wojny – wojny o wpływy. Do danych dzielnic możemy wysyłać agentów, aby je przejąć, zmniejszyć temperaturę (uspokoić nieco lud – inaczej wybuchają zamieszki) lub żeby przyciągnąć wrogich agentów i ich zneutralizować.
Mechanika tej mini-gry przypomina szachy. Tutaj też mamy piony, które ustawiamy, by zyskać jak największe pole manewru i wpływy w dzielnicy. Często znikąd na mapie pojawia się tzw. Patrol Rewolucyjny, który bezproblemowo unieruchamia naszych agentów, znajdujących się w obrębie kontrolowanego obszaru. Jeśli zechcemy później takiego biedaka oswobodzić, musimy albo się wykosztować punktami wpływu, albo próbować negocjacji. W tym drugim przypadku obieramy taktykę rozmowy, meandrując pomiędzy manipulacją, agresją, pokorą i beztroską.
Zależności jest dużo więcej, ale nie ma sensu wchodzić w szczegóły aż tak głęboko. Wystarczy Wam wiedzieć, że każda z naszych decyzji czy to na polu fabularnym czy strategicznym ma silny wpływ na dalsze wydarzenia. I to jest w We. The Revolution rewelacyjnie zaprojektowane!
Reasumując, rozgrywkę w We. The Revolution możemy podzielić na kilka etapów, które stale się ze sobą przeplatają. Nie ma tutaj mowy o perfekcyjnym zaplanowaniu poszczególnych kroków. Każda decyzja niesie ze sobą konsekwencje czy tego chcemy czy też nie. Czasami z pozoru nic nie znaczący wybór może być gwoździem do naszej trumny. Tak rozbudowany system strategiczny uświadamia nam, że musimy dokładnie analizować swoje poczynania. Muszę przyznać, że podczas kilkunastu godzin rozgrywki doznałem wielokrotnego szoku, bo kompletnie się nie spodziewałem tak nagłych i drastycznych zwrotów akcji. Była to dla mnie jedna z najlepszych gamingowych niespodzianek ostatnich miesięcy.
Grafika malowana pędzlem Picassa
Każdy z Was z pewnością kojarzy albo chociaż słyszał o nurcie w sztukach plastycznych zwanym kubizmem. Jego prekursorami byli słynni malarze: Georges Braque i Pablo Picasso, a założenia opierały się na odejściu od tradycyjnego przedstawiania rzeczywistości na rzecz jej geometryzacji. Nasze rodzime studio podczas tworzenia We. The Revolution postanowiło zainspirować się tą niezwykłą koncepcją i przelać ją do swojej gry. Jaki jest tego efekt? Zobaczcie sami:
Jak widzicie jest to styl dość… nietypowy i z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli jesteście fanami Paper, Please, to We. The Revolution pod względem graficznym jest dla Was. Mnie ten kanciasty, niepokojący świat pochłonął bez reszty! Odniosłem nawet wrażenie, że dzięki temu, niektóre sceny – zwłaszcza te drastyczne, jak ścięcie na gilotynie oskarżonego, zyskują na dramaturgii. Z kolei nierówne, chropowate twarze, które nie są zdolne do ukrywania jakichkolwiek emocji, mroziły mi krew w żyłach. Tego typu oprawa graficzna świetnie też podkreślała elementy logiczne, co tworzyło swoistą harmonię. Pod tym względem chapeau bas!
Muszę twórców pochwalić za jeszcze jedną rzecz – soundtrack. Dobór melodii do czasów historycznych i przedstawianych wydarzeń, w połączeniu z tą pokraczną grafiką, rozpalał moje gamingowe zmysły do czerwoności. Dawno nie zdarzyło mi się włączyć menu gry i rozkoszować się płynącą ku mojemu uchu muzyką. Coś pięknego! Oczywiście oprócz głównego soundtracka mamy kilka innych kawałków, które świetnie podkreślają epickość poszczególnych scen.
Fabularny majstersztyk
Jak już wspomniałem, We. The Revolution zafundowało mi potężnego, fabularnego kopa. Cieszy mnie niezmiernie, że Polyslash zdecydowało się wrzucić na ruszt tak unikalną i nietypową tematykę. Powiew świeżości, którego tak długo wyczekiwałem, przyszedł wraz z postacią Fidele’a.
XVIII-wieczna Francja otumaniona przez rewolucję była tematem nader przeze mnie pożądanym. W grze wielokrotnie spotykamy się z postaciami historycznymi, które poznajmy najczęściej na sali sądowej. Z takich „spotkań” zyskujemy szeroką wiedzę o ówczesnych realiach, które w żaden sposób nie zachęcają do podróży w czasie. Oczywiście, twórcy pozwolili sobie na pewną dozę fikcji – w końcu to my decydujemy, kogo pozbawić głowy, a kogo obdarować wolnością.
Fabuła gwarantuje nam sporo intertekstualnych smaczków, jak chociażby odniesienia do sytuacji Polski, która traciła w tym okresie niepodległość. Przede wszystkim jednak, opowiadana historia zmusza nas do podejmowania decyzji sprzecznych z naszym światopoglądem.
Wyobraźcie sobie, że na salę sądową trafia kobieta oskarżona o kradzież chleba dla swoich głodujących dzieci. Prokurator nazywa jej czyn haniebnym i wymierzonym w rewolucję – domaga się kary śmierci. Lud wyzywa kobietę i pluje na nią, byleby doczekać się widoku krwi. Dla mnie sytuacja była prosta – musiałem uniewinnić tę kobietę. Niestety, nagle okazało się, że ta decyzja pogrąży mnie w oczach ludu i przegram grę. Miałem więc dylemat – wczytać kilka zapisów gry wstecz lub skazać na śmierć matkę kilkorga dzieci. Oczywiście z bólem serca, wybrałem pierwsze rozwiązanie, tracąc prawie godzinę czasu.
Czego mi brakowało podczas tej krwawej przygody?
Skoro już wyplułem się z całej palety zachwytów, powinienem dorzucić teraz łyżeczkę dziegciu. We. The Revolution jest grą bardzo dobrą, ale niestety niedoskonałą. Oprócz pewnych niedociągnięć na tle mechaniki – jak chociażby wcześniej już wspomniane przeze mnie bitwy, największy ból sprawił mi brak dubbingu.
I nie chodzi mi o brak polskiego dubbingu, ale o jego brak w ogóle. Cut-scenki są wprawdzie czytane głosem głównego bohatera, ale dzieje się to wyłącznie w najważniejszych momentach w grze oraz przerywnikach z dekapitacji jakiegoś nieszczęśnika, kiedy mamy możliwość wygłoszenia przemowy. 95% dialogów musimy jednak czytać sami. W tle słychać jedynie pojedyncze dźwięki jak szepty na sali sądowej czy dźwięk otwieranego dziennika. Nie za bardzo rozumiem, dlaczego twórcy nie postawili na pełen dubbing, który dodałby ich produkcji znacznie więcej rozmachu i przejrzystości. Być może zabrakło czasu albo pieniędzy na tego typu zabieg – tak czy inaczej wielka szkoda.
Gdy pierwszy raz odpaliłem grę, usłyszałem niesamowity soundtrack i głos głównego bohatera, streszczający w refleksyjnych słowach sytuację historyczną – oniemiałem. Poczułem na policzku powiew epickiej przygody i troszkę się rozczarowałem, gdy zastałem całkowicie nieme postacie.
W zasadzie trudno mi się przyczepić do czegoś jeszcze. We. The Revolution jest po prostu świetną grą.
Czeka na Was ponura, ale niesamowicie wciągająca przygoda!
Jeśli po przeczytaniu tego tekstu wciąż się zastanawiacie czy warto wyłożyć pieniądze na stół i poświęcić kilkanaście godzin swojego życia na ogrywanie tej produkcji, to zapewniam, że tak! We. The Revolution to rewelacyjna gra dla miłośników okresu rewolucji francuskiej, a także osób, które pragną jakiegoś intelektualnego wyzwania. Zapewniam Was, że podejmowanie tych wszystkich decyzji może mocno namieszać w głowie, a dopilnowanie każdego szczegółu jest w zasadzie niemożliwe.
We. The Revolution to swoista łamigłówka w drodze na szczyt władzy, jaką jest decydowanie o życiu lub śmierci innych ludzi. Można też ten tytuł zinterpretować jako manicheistyczną rozprawę o ludzkiej moralności, która potrafi przybrać wyjątkowo przerażającą postać.
Polecam Wam to małe, polskie arcydzieło z całego serca!
Grę przechodziłem w wersji na PC (wersja na PS4, Xbox One i Switcha trafi na rynek nieco później).