Warhammer: Chaosbane – pierwsza gra typu hack-n-slash w niesamowicie bogatym uniwersum Warhammera. Produkcja nierówna, nawiązująca klimatem do tak wybitnych tytułów, jak Diablo czy Path of Exile. Gra wybrakowana, ale wciągająca. Zrobiona z pomysłem, ale bez rozmachu. Gra na kilka długich wieczorów, które z czasem pochłonie mrok zapomnienia. Drodzy, przed Wami recenzja Warhammer: Chaosbane wydanej na komputery osobiste oraz konsole PS4 i Xbox One.
Kilka słów na początek
Wybaczcie ten nieco melancholijny wstęp, ale po ukończeniu gry targają mną dość ambiwalentne odczucia. Z jednej strony bawiłem się całkiem nieźle i był nawet moment, że dałem się porwać rozgrywce zapominając o całym świecie, ale z drugiej strony trudno mi to porównać do gamingowego orgazmu.
Myślę, że zawyżyłem swoje oczekiwania wobec tej produkcji i dlatego czuję tak wielki niedosyt. Wiecie, gdy sięgam pamięcią do Diablo, mam przed sobą zupełnie inne emocje, które – jak liczyłem – rozpali na nowo Warhammer: Chaosbane.
Odniosłem wrażenie, jakby twórcom zabrakło czasu albo pomysłu na odpowiednie rozwinięcie rozgrywki. Uniwersum Warhammera tak obfite w najróżniejsze smaczki powinno mną w jakiś sposób wstrząsnąć, abym czuł się nasycony mordowaniem tysięcy żołnierzy Chaosu.
Niestety tak się nie stało. Nie mogę też powiedzieć, że gra jest zła czy nawet średnia – to naprawdę dobry tytuł, ale zwyczajnie trochę wybrakowany. Przyjrzyjmy się zatem wspólnie, co tutaj wypaliło, a czego zabrakło. Do rzeczy!
Przy banalnej historii też można się wyśmienicie bawić
Po hack-n-slashach chyba nikt nie spodziewa się fabularnych fajerwerków. To w końcu gatunek, którego fundamenty stanowi krwawa rozwałka i elementy zręcznościowe.
Tym niemniej o samej fabule warto napomknąć, aby mieć zarys tego, co nas czeka w grze. W dużym skrócie twórcy przenoszą nas do mrocznych czasów, w których Siły Chaosu na nowo próbują zagrozić Imperium Ludzkości. Nasz bohater – krasnolud, człowiek, elf lub elfka – musi zmierzyć się z wrogiem i uratować Stary Świat przed zbliżającą się wojną.
W trakcie zabawy przemierzymy jedne z najważniejszych dla Starego Świata lokacji, które fani doskonale kojarzą z uniwersum Warhammera. Nuln, Praag czy Las Noży – w każdym z tych miejsc będziemy mieć do wybicia hordy potworów i parę questów do wykonania.
Główny wątek fabularny jest wprawdzie całkiem nieźle zaprojektowany, a antagoniści mają w sobie coś wyrazistego, ale na tle całej rozgrywki jest tego zdecydowanie za mało.
Gdy tylko odpalamy grę, wita nas klimatyczny soundtrack i świetne wprowadzenie w realia przedstawionego świata. Narrator streszcza najważniejsze wydarzenia ostatnich lat i zapoznaje odbiorcę ze swoją postacią.
Losy każdego z bohaterów różnią się pomiędzy sobą, więc w tle rozgrywki czekają na nas kosmetyczne zmiany chociażby w dialogach. Uniwersum Warhammera zaprasza nas do zapoznania się z jego niesamowitą historią, zaznaczając, że czeka na nas wypełniona krwią przygoda.
I to w zasadzie tyle. W paru słowach można by rzec: banalna fabuła okraszona paroma zaskoczeniami i wszechobecną rozwałką, czyli typowy hack-n-slash.
Nic tak nie rani jak powtarzalność
Gdy zaczynałem swoją przygodę z Warhammerem: Chaosbane, nie spodziewałem się, że gra będzie aż tak krótka i w gruncie rzeczy powtarzalna.
Tytuł od studia EKO Software można swobodnie przejść w dwie dłuższe noce. I nie narzekałbym na to, gdyby gra oferowała więcej interesującego mnie contentu, czyli krwi, rozwałki i potężnych bossów do zabicia.
Niestety, szybko się okazuje, że wykonujemy jedną misję 5-krotnie, powracając do tych samych lokacji (albo wyglądających w ten sam sposób), gdzie czekają na nas hordy tych samych przeciwników i pomniejszych bossów, którzy nie stanowią żadnego wyzwania.
Brakowało mi tutaj różnorodności albo chociaż bardziej zręcznościowych walk, które zmusiłyby mnie do miotania wulgaryzmami albo wyładowania wściekłości na ścianie obok.
Na około 12 godzin gry zaledwie dwie walki sprawiły mi większy problem. Wielkich bossów też było zdecydowanie za mało i z każdym etapem odczuwałem to coraz bardziej. Mój krasnolud potrzebował wyzwania, które przynajmniej parokrotnie przyniosłoby mu śmierć z łap diabelskich potworów.
Rekompensatą w tym wypadku mogą być potyczki z bossami, które faktycznie nie należały do najłatwiejszych i wymagały ode mnie więcej zaangażowania. Każdy z czterech aktów kończy się pojedynkiem z potężnym przeciwnikiem, co ma być swoistą nagrodą za przebytą drogę.
Nie mogę jednak ukryć, że sama rozgrywka wciągnęła mnie na dłuższy czas, a bezmyślne tłuczenie stworów rodem z piekielnych czeluści, pozwalało mi się zrelaksować. Być może pod moimi zarzutami kryje się żal do twórców, że tego świata i emocji dostałem tak mało!
Klimatyczne lokacje to nie wszystko
Na spory plus wypadła tutaj grafika. Mroczna stylistyka oraz ciężki, posępny nastrój, doskonale wpasowały się w uniwersum Warhammera. Nie jest to jednak nic zniewalającego, co mogłoby się zapisać w historii gamingu.
Lokacje są starannie zaprojektowane i pod tym względem byłem bardzo mile zaskoczony, ale z drugiej strony zdają się koszmarnie puste. Gdyby chociaż ich eksplorację urozmaicały epickie starcia z przeciwnikami… A tak jest po prostu przeciętnie i w jakiś sposób niekompletnie.
Co prawda, walka sprawia sporo przyjemności, ale trudno nazwać ją satysfakcjonującą. Roztrzaskiwanie wrogów na kawałki nie wygląda efektownie, ale ma w sobie coś hipnotyzującego. Lokacje są puste i bardzo do siebie podobne, ale intryguje mnie styl w jakim zostały zaprojektowane.
Sami widzicie, że daną zaletę natychmiast kontruje jakaś wada. Ktoś miał dobry pomysł, ale zabrakło mu czasu, środków albo wyobraźni, żeby wykorzystać pełnię potencjału drzemiącego w tym uniwersum.
Muszę tutaj napomknąć o jeszcze jednej kwestii. Gdy na jakiś czas przed ogrywaniem Warhammera: Chaosbane, przeczytałem o ponad 70 unikalnych przeciwnikach, którzy staną nam na drodze – oniemiałem.
Wyobrażałem sobie cały przekrój najróżniejszych sługusów Chaosu, którzy będą się starali nas powstrzymać używając wszystkich dostępnych sił.
Tymczasem rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Wrogów można podzielić na trzy kategorie: demony, kultyści i potwory. Każda z tych jednostek ma swoje podtypy, które różnią się jedynie wyglądem. Unikalnych przeciwników jest naparstek i niestety rzadko kiedy stanowią oni jakiekolwiek zagrożenie.
Poziom trudności a mechanika
Skupmy się teraz na mechanice, czyli duszy gatunku hack-n-slash. Warhammer Chaosbane oferuje nam cztery postaci do wyboru. Każda z nich ma inny wachlarz umiejętności, co w sporym stopniu determinuje obraną przez nas taktykę.
Jeśli lubicie twardych, niezłomnych żołnierzy, to najpewniej wybierzecie Konrada Vollena, kapitana Imperium w służbie Magnusa, który dzięki rycerskiemu rynsztunkowi gotowy jest odpierać ataki wroga do ostatniego tchnienia.
Wielbiciele magicznych sztuczek mogą wybrać Elfa Wysokiego Rodu – Księcia Elontira, który zmiecie swoich wrogów przy pomocy potężnych zaklęć. Musicie jednak uważać, bo traci on swoją przewagę w bezpośrednich starciach.
Fani łuków i rozwałek dystansowych też będą zadowoleni. Wśród bohaterów do wyboru mamy także elfkę Elissie, która sieje wielkie spustoszenie, używając strzał i niebywałej zręczności.
Mój wybór padł zaś na krasnoluda Bragiego Siepacza – wielkiego wojownika, który pragnie odpokutować błędy przeszłości i znaleźć śmierć w chwalebnej walce. Jest nieustraszony i śmiertelnie niebezpieczny, choć jako postać – niewymagający szczególnego refleksu czy zdolności taktycznych. Po prostu rzucamy się na setki przeciwników, klikając gdzie popadnie, a Bragi bez problemu radzi sobie z każdym wyzwaniem.
Postać ta walczy dwoma toporami, a jego największym atutem jest, że im mniej posiada zdrowia, tym większe zadaje obrażenia. W konsekwencji jest najbardziej niebezpieczny będąc na skraju śmierci.
Jego kluczową umiejętnością jest potężne uderzenie w ziemię, które ogłusza wszystkich wrogów w zasięgu działania i zadaje kosmicznie duże obrażenia. Wykorzystując tę zdolność, często zbierałem wszystkie stwory w jedno miejsce i czyściłem lokację w parę minut.
W trakcie rozgrywki możemy też ulepszać umiejętności naszego herosa w specjalnym drzewku rozwoju postaci. Odblokowujemy tam różne zdolności, które znacząco ułatwiają walkę. Każda z nich ma określoną cenę, a potrzebne w tym celu „odłamki” i złoto zbieramy z pokonanych przeciwników.
Ponadto, gdy zrobi się naprawdę gorąco, możemy użyć tzw. Bloodlusta, czyli umiejętności specjalnej, przypominającej coś w rodzaju krwawego szału. Osobiście jednak używałem jej bardzo rzadko, bo rozgrywka i tak wydawała mi się zbyt prosta.
Aby ucieszyć oko tą destrukcyjną zdolnością, musimy zbierać pozostawione przez przeciwników magiczno-krwiste kule. W pewnym momencie nasza postać będzie gotowa do przeprowadzenia niszczycielskiego ataku, a wtedy już nikt nie stanie nam na drodze.
W przypadku Bragiego musimy też pilnować paska energii, który regeneruje się przy każdym zadanym ciosie. Dzięki niemu możemy na przykład rzucać toporem lub doskakiwać do przeciwnika.
Warto też pamiętać, że w Warhammera: Chaosbane możemy zgrać w kooperacji z trzema innymi graczami. Wzrasta wtedy stopień trudności, a przeciwnicy stanowią nie lada wyzwanie (przynajmniej w teorii). Nie testowałem tego trybu, ale jeśli jest tak, jak zapewniają twórcy, to być może jest to dobry sposób na urozmaicenie rozgrywki.
Jeśli oprócz samego tłuczenia potworów, macie ochotę na nieco więcej emocji, to na łatwy czy normalny poziom trudności nawet nie patrzcie.
Czy Warhammer: Chaosbane to kolejne Diablo?
I tak, i nie. Co prawda, widzimy tutaj sporo inspiracji produkcją Blizzarda, ale w żadnym przypadku nie jest to kalka z Diablo.
Twórcy chcieli nadać swojej grze unikatowy i niepowtarzalny styl, i trzeba przyznać, że im się ta sztuka udała. Dostaliśmy ciekawie wykreowany świat, widowiskowe walki z bossami i bardzo dużo krwi – czego więcej chcieć od hack-n-slasha?
Cóż, trochę rzeczy się znajdzie. Oprócz wad, które wymieniłem wcześniej, ubolewam też nad słabo rozwiniętym systemem handlu i ulepszania naszego ekwipunku.
Zdobyte przedmioty możemy jedynie wymienić w Gildii Kolekcjonerów, a w zamian wzrasta nam poziom reputacji, za co dostajemy małe bonusy w postaci złota lub odłamków.
Nasze uzbrojenie nie może ulec zniszczeniu, a jego ulepszenia ograniczają się do niewielkich profitów. W konsekwencji wystarczy założyć najlepsze itemy i zaprosić wrogów na randkę z naszym łukiem, mieczem czy toporem. Żadnej filozofii i bardziej złożonych mechanizmów – trochę szkoda!
Gdyby istniały przedmioty dodające nowe ataki albo takie, bez których byłoby wyjątkowo trudno przejść jakiś etap w grze, to rozgrywka nabrałaby swoistej pikanterii.
Nasz ekwipunek składa się z pancerza, broni, amuletu, dwóch pierścieni, rękawic, spodni oraz butów. Każdy element naszego wyposażenia dodaje nam punkty do określonych statystyk.
W grze krasnoludem podobało mi się zastąpienie tradycyjnego hełmu, fryzurą oraz brodą, a pancerza – tatuażami na ciele. Dzięki tym zabiegom Bragi przypomina bardziej zabójcę-berserkera niż typowego przedstawiciela rasy krasnoludów.
Po zakończeniu gry możemy przejść do tzw. end game’u. Opiera się on na dwóch filarach. Pierwszym jest powrót do znanych już lokacji i walka z przeciwnikami na wyższym poziomie trudności. Drugim – potyczki na arenie, gdzie zmierzymy się ponownie kluczowymi bossami w grze, aby zdobyć lepsze uzbrojenie.
Niestety, moim zdaniem po przejściu głównego wątku fabularnego, dalsza gra mija się z celem. Lepszym rozwiązaniem byłoby rozpoczęcie zabawy od nowa w trybie kooperacji albo spróbowanie swoich sił z innym bohaterem.
W tym miejscu uwidacznia się największy mankament Warhammera: Chaosbane, czyli szybko wkradająca się monotonia. Moim zdaniem jest to tytuł na dwa wieczory, doskonały do ogólnopojętej relaksacji, ale na dłuższą metę wybrakowany i niekompletny.
Jeszcze raz jednak podkreślam – to nie jest zła gra. Zespół EKO Software wydał naprawdę dobrą produkcję, przy której można się świetnie bawić i jak na pierwszy hack-n-slash w uniwersum Warhammera, możemy być zadowoleni. Po prostu mogło być dużo lepiej niż „dobrze”.
Jeśli jesteście fanami produkcji pokroju Diablo i szukacie tytułu, który pozwoli Wam przeżyć szybką, krwawą przygodę, to Warhammer: Chaosbane powinien spełnić Wasze oczekiwania.
Z kolei miłośnicy wielkich zwrotów fabularnych i epickich bitew niech potraktują ten tytuł z przymrużeniem oka jako przyjemną odskocznie od codziennych zajęć i dobrą wróżbę na przyszłość tego wspaniałego uniwersum. Do następnego!