Jeżeli cały świat upora się już ze stworzeniem odpowiedniej infrastruktury do obsługi samochodów elektrycznych i zapewni ich kierowcom akceptowalny zasięg, chyba tylko jedna rzecz może przeszkodzić w opanowaniu dróg przez auta napędzane w ten sposób. Cena. Ta wciąż względem ich odpowiedników z silnikiem spalinowym jest dość wysoka. I jeżeli wierzyć w to, co mówią przedstawiciele Volskwagena, lepiej nie będzie. A przynajmniej nie w przypadku najmniejszych aut.
Gdybyśmy chcieli wziąć pod uwagę tylko pierwszą część wypowiedzi, być może zwiastowałaby ona złote czasy dla samochodów elektrycznych. Przedstawiciele Volskwagena uważają bowiem, że to ceny aut z silnikami spalinowymi będą rosły. Ma to być spowodowane wciąż rosnącymi wymogami dotyczącymi bezpieczeństwa czy emisji spalin, a nie bez znaczenia mają być również rosnące ceny surowców. Czy oznacza to jednak, że auta z silnikami benzynowymi i diesla staną się droższą alternatywą dla elektryków? No właśnie nie.
A przynajmniej nie w przypadku, małych, miejskich aut z segmentu A i B. Zejście z kosztów w samochodach takich jak chociażby Volkswagen e-up! jest zdaniem przedstawicieli niemieckiej marki niemożliwe ze względu na wysokie ceny baterii. Koszt ten jest tym istotniejszy, im mniejsze jest auto, w którym ma zostać zamontowane ogniwo.
Przygotowywany na przyszły rok miejski Volkswagen, pod którego maską ma znaleźć się silnik elektryczny, będzie prawdopodobnie właśnie następcą wspomnianego modelu e-up!. Jego spodziewana cena ma oscylować wokół 77 tysięcy złotych. Zestawiając to ze spalinową odmianą aktualnie sprzedawanej wersji, byłaby zatem mniej więcej dwukrotnie wyższa.
Mimo wszystko wiele wskazuje na to, że coraz więcej dobrego z cenami będzie działo się w przypadku samochodów z wyższych segmentów. Pozostając wciąż w temacie niemieckiej marki, warto tutaj wspomnieć o spodziewanym hatchbacku linii I.D. – Neo. Tutaj możemy spodziewać się sporego zamieszania, oczywiście o ile potwierdzą się spekulacje wokół ceny, która miałaby wynosić około 100 tysięcy złotych.