Nie ma nic złego w recyklingowanych pudełkach do laptopów czy obudowach z częściowego odzysku. Unia Europejska wolałaby jednak, żeby branża elektroniki poszła o kilka kroków do przodu.
Zielona branża? Nie do końca
Istnieje ładne pojęcie w języku angielskim – greenwashing. W Polsce można to przetłumaczyć na m.in. „zielone kłamstwo” czy moje ulubione: „ekościema”. Termin oznacza zjawisko, które polega na przekonywaniu klientów, że towary czy usługi są ekologiczne, choć prawda jest zgoła inna. Jednym z idealnych dla branży elektronicznej przykładów jest eksponowanie ekologicznych aspektów produktu (sojowy atrament, biodegradowalne opakowania) z pominięciem takich elementów, jak ślad ekologiczny powstały podczas produkcji. Unia Europejska ma plan, aby „produkt ekologiczny” nie było tylko pustym hasełkiem.
Z pomysłem wyszło IMCO (Internal Market and Consumer Protection) – komisja europejska zajmująca się rynkiem wewnętrznym oraz ochroną konsumentów. Według informacji prasowej, udostępnionej przez komitet IMCO, komisja przyjęła stanowisko w sprawie oznakowania produktów. Głównym celem proponowanej ustawy jest usprawnienie tego, w jaki sposób oznaczane są produkty – powinny być w taki sposób, aby konsumenci mogli podejmować decyzje sprzyjające środowisku, a producenci zostaliby zmotywowani do tworzenia wytrzymałych i zrównoważonych ekologicznie produktów. Projekt opiera się na trzech filarach: oświadczeniach środowiskowych, informacjach o naprawialności i etykietach o zrównoważonym rozwoju.
Smartfon prawdziwie ekologiczny
Zaczynając od pierwszego elementu układanki: projekt ustawy zakazywałby używania takich sformułowań jak „naturalny”, „biodegradowalny”, „eko” czy „neutralny klimatycznie”, jeżeli nie byłyby one uzasadnione lub producent nie posiadałby szczegółowych dowodów albo informacji do obrony ekologicznego hasła. Ponadto oświadczenia oparte wyłącznie na systemach kompensacji emisji dwutlenku węgla byłyby całkowicie zabronione, na równi z sugestią, że produkt jest ekologiczny, jeżeli jest to tylko częściowo prawda. Przykład: nie będzie można reklamować produktu jako „wykonanego z materiałów z recklingu”, jeśli tylko pudełko jest z odzyskanych materiałów.
Druga część dotyczy podjęcia kroków wpływających na długowieczność produktów. Jednym z przykładów jest zakaz wprowadzania funkcji i nienaprawiania błędów projektowych, które ograniczają wytrzymałość urządzenia, doprowadzając do jego wcześniejszej awarii.
Ustawa zajęłaby się również zbyt optymistycznymi oświadczeniami dotyczącymi długowieczności produktu czy skłanianiem konsumentów do przedwczesnej wymiany kartridży do drukarek. Przed producentami pojawiłaby się jeszcze jedna przeszkoda (lub – jakbym ja ją ujął – zachęta do współpracy) – wymóg, aby urządzenia były kompatybilne z częściami zamiennymi czy materiałami eksploatacyjnymi dostarczanymi również przez innych producentów.
A co z produktami, których nie da się naprawić? Kupujący musieliby zostać poinformowani o tym fakcie, jak również o ograniczeniach dotyczących napraw przed dokonaniem zakupu. Planowana długość dostępności części zamiennych i aktualizacji oprogramowania oraz czy naprawy przez niezależnych specjalistów są dozwolone – takie informacje musiałyby zostać udostępnione konsumentom.
Na koniec IMCO chciałoby zredukować liczbę wprowadzających w błąd etykiet i zastosować zestaw oznaczeń bazujących na systemach urzędowych lub ustanowionych przez organy publiczne. Strony zajmujące się porównywaniem produktów musiałyby ujawnić metodologię, wskazać konkretne produkty i ich dostawców oraz aktualizować informacje, aby konsument nie mógł zostać wprowadzony w błąd.
Członkowie komisji chcą również wprowadzenia nowej etykiety informującej o długości okresu gwarancyjnego wymaganego prawem oraz o wszelkich dobrowolnych przedłużeniach gwarancji. Producent mógłby w ten sposób podkreślić jakość i trwałość swoich produktów dzięki ofercie bezpłatnej, dodatkowej gwarancji na czas użytkowania jego urządzeń.
Zanim Rada Europy rozpocznie negocjacje z IMCO, projekt sprawozdania musi zostać zatwierdzony na posiedzeniu plenarnym. Miejmy nadzieję, że dopracowaną ustawę zobaczymy już niedługo, a jej wprowadzenie jest tylko kwestią czasu – byłby to swoisty koniec czasami „udawanej” ekologii producentów, przynajmniej na terenie Unii Europejskiej.