Twitter przeżywa teraz trudny czas. Wszystko to za sprawą kontrowersyjnych decyzji nowego włodarza, Elona Muska, który szokuje i irytuje wielu użytkowników każdą kolejną decyzją. Kilka dni temu w Polsce oficjalnie pojawiła się od dawna zapowiadana możliwość płatnej subskrypcji usługi Twitter Blue, oferującej jej nabywcom ekskluzywne bajery. Mimo szczerej niechęci postanowiłem ją dokładniej sprawdzić, by móc Wam ją przybliżyć. Cytując pewien utwór: Czy warto było szaleć tak? Nie, kompletnie nie warto było, co możecie już wywnioskować z samego tytułu.
Krótki zarys historyczny
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek na Twitterze, ani jakimkolwiek innym portalu społecznościowym, działy się takie scysje, jak ma to miejsce w tym momencie. Telenowela pod tytułem „Elon Musk kupuje Twittera” miała wiele zwrotów akcji niczym dreszczowce Alfreda Hitchcocka.
Główny zainteresowany, ekscentryczny miliarder, w kwietniu 2022 roku zgłosił chęć zakupu platformy, potem chciał się z tego wycofać, twierdząc, że firma naruszyła warunki umowy sprzedaży. Sprawa trafiła przed sąd, aż w końcu ostatecznie, w październiku 2022 roku, doszło do sfinalizowania transakcji zakupu przez niego wszystkich akcji za kwotę około 44 miliardów dolarów.
I w zasadzie od tego momentu zaczęły się problemy. Musk podjął masę kontrowersyjnych i często chyba nieprzemyślanych decyzji, w szczególności zaczynając od zwolnienia rzeszy pracowników. W efekcie, w Twitterze wręcz nie było komu pracować, a sam Elon Musk spał w siedzibie platformy. Coraz częściej też zaczęły pojawiać się problemy ze stabilnością działania serwisu i notorycznymi awariami, które mają miejsce po dziś dzień. No dobrze, przejdźmy do clou.
Mimo że na naszym rynku opcja subskrypcji Blue pojawiła się dopiero teraz, w innych krajach wdrożono ją pod koniec ubiegłego roku. Na początku usługa była owiana kontrowersjami z racji wykorzystywania niebieskiego znaczka do podszywania się fałszywych kont pod znane osoby i marki, aż Twitter musiał ją tymczasowo wycofać. Finalnie jednak nad problemem zapanowano, wprowadzono gęstsze sito weryfikacji i możliwość subskrypcji znów powróciła.
Twitter Blue, czyli tanio nie jest
W Polsce mamy możliwość subskrybowania Blue od początku marca. Koszt takiej przyjemności zależny jest od tego, w jaki sposób chcemy dokonać zakupu. W przypadku aplikacji Twittera, zarówno tej na Androida, jak i na iOS, koszt wynosi 49 złotych miesięcznie, natomiast przy płatności za cały rok z góry jest to zaledwie 515 złotych, czyli około 43 złote za miesiąc. No żal nie skorzystać.
Jeśli zaś zamierzamy zasubskrybować Blue z poziomu przeglądarki, możemy się mocno zaskoczyć widząc, że tutaj usługa kosztuje dużo mniej, bo 36 złotych miesięcznie. Sam mocno się zdziwiłem i już myślałem, że sporo zaoszczędzę. Nic bardziej mylnego. Przechodząc do finalizacji płatności naszym oczom ukazuje się komunikat, że – owszem – jest to 36 złotych, ale… netto. Po doliczeniu 23-procentowej stawki VAT do zapłaty wychodzi dokładnie 44,28 zł. Istotnie, i tak jest to mniej, co pewnie spowodowane jest tym, że płatności przechodzące przez sklepy Google Play i AppStore są obarczone prowizjami.
Ciekawy jest natomiast fakt, że po dokonaniu zakupu przez przeglądarkę otrzymujemy na nasz adres mailowy pełną fakturę uwzględniająca kwotę netto oraz VAT. Na stronie Stripe (przez którą obsługujemy płatności za Blue) możemy dodać do swoich danych identyfikator podatkowy, czyli NIP. Przynajmniej w teorii oznacza to więc, że powinniśmy mieć możliwość zakupu subskrypcji na naszą działalność gospodarczą, o ile oczywiście miałoby to swoje uzasadnienie.
Za co w zasadzie płacimy?
No dobrze, teraz nie będzie już ironii i szydery, a przynajmniej się postaram. Odpowiedzmy sobie na podstawowe pytanie, jakie benefity w zasadzie daje nam kupienie Twitter Blue? Ich lista nie jest przesadnie długa, ale z pewnością są osoby, które znajdą na niej coś dla siebie.
Jednym z nich jest ten znany już wszystkim niebieski znaczek weryfikacji. Dopóki nie wprowadzono Blue, oznaczał on, że dane konto jest zweryfikowanym i jedynym oficjalnym profilem danej znanej persony, firmy, bądź instytucji publicznej. Po zmianach, oficjalne konta oznaczane są już nie niebieskim, a żółtym ptaszkiem.
Po opłaceniu subskrypcji nie otrzymujemy od razu niebieskiego symbolu przy nazwie, gdyż nasze konto musi przejść weryfikację przez Twittera. Czas weryfikacji jest bardzo różny – w moim przypadku trwało to aż sześć dni. Chyba naprawdę po wspomnianych zwolnieniach pracowników platformie brakuje rąk do pracy i konta weryfikuje kilka osób na krzyż w żółwim tempie, stąd tak długi czas oczekiwania. W moim odczuciu zdecydowanie za długo. Zanim zostaniemy zweryfikowani, w teorii mamy dostęp pozostałych funkcjonalności Blue. Celowo mówię „w teorii”, bo w praktyce wygląda to różnie.
Idąc dalej, Twitter Blue umożliwia coś, czego użytkownicy portalu życzyli sobie od dawna – edycję tweetów. Została ona jednak ograniczona do maksymalnie pięciu przeredagowań tweeta, których możemy dokonać tylko przez 30 minut od publikacji. I o ile ograniczenie ilościowe nie powinno być problemem, tak czasowe w moim mniemaniu jest zbędne. Wszakże może zdarzyć się tak, że wrócimy do naszego tweeta po dłuższym niż pół godziny czasie, dostrzegając w nim chociażby literówkę, a wówczas nie możemy jej już poprawić.
Oprócz tego, edytować możemy tylko główny tweet, zatem tweeta będącego odpowiedzą na czyjegoś posta już nie poprawimy – to kolejny minus. Czasem zdarza się, że opcja edycji nie pojawia nam się w ogóle, nawet przy naszym poście, choć to pewnie jest zwyczajny bug. Ponadto, po kliknięciu w symbol edytowania, użytkownikom wyświetla się, jakich zmian dokonaliśmy.
Mamy też licznik, który pojawia się przy każdym wysyłaniu jakiegokolwiek tweeta i umożliwia jeszcze przez kilka sekund cofnięcie wrzucenia go. Osobiście wyłączyłem go, bo nie widzę dla niego sensownego zastosowania, a wydłuża tylko czas interakcji.
Kolejnym istotnym elementem Blue, dla którego pewnie najwięcej osób nabyło subskrypcję, jest zniesienie standardowej długości tweeta. Normalnie Twitter umożliwia nam napisanie do 280 znaków. Dzięki Blue, możemy tłitować do 4000 znaków, choć wówczas na osi czasu i tak wyświetla się pierwsze 280 i dodatkowy napis pokaż więcej.
I tu znów polecę subiektywizmem. Uważam, że to właśnie na tym cała magia Twittera polega, by zawrzeć to, co istotne, w krótkiej wypowiedzi, a jeśli już chcemy napisać coś więcej, to od dawna na platformie istnieją wątki, czyli możliwość wiązania ze sobą tweetów jeden pod drugim, by przekazać dłuższą myśl.
Mniej istotne funkcje Blue
To były te ważne elementy, przejdźmy teraz do tych mniej istotnych. Twitter Blue gwarantuje nam rzekomo o połowę mniej reklam i postów sponsorowanych na timeline. Mam wrażenie, że u mnie i tak pojawia się ich niemal tyle samo.
Dzięki Blue dostajemy też przesyłanie dłuższych filmów do 60 minut w rozdzielczości do 1080p, możliwość ustawienia tokenu NFT jako zdjęcie profilowe i tryb czytnika, służący do nieco lepszego czytania wątków. Spersonalizowana nawigacja to z kolei umożliwienie ustawienia według własnych preferencji dolnego paska nawigacyjnego w aplikacji.
Co jeszcze? Dodatkowo możemy ustawić kolor wiodący motywu apki – poza standardowym niebieskim do wyboru jest jeszcze pięć innych. Bez szału. Ponadto, dodano też opcję zmiany ikonki aplikacji, która wyświetla nam się w menu – oprócz zwykłej jest ich jeszcze siedem.
I to w zasadzie tyle. Rzekomo uzyskanie statusu zweryfikowanego konta ma zwiększać nam też zasięgi, ale nie wiem ile czasu na to potrzeba, bo summa summarum moje zasięgi nadal wyglądają tak, jak przed zakupem subskrypcji.
Czy będę dalej korzystać z Twitter Blue?
Odpowiedź na to pytanie jest krótka – nie. Kluczowym czynnikiem, który powoduje taką, a nie inną decyzję, jest cena. Niemal 50 złotych miesięcznie to kompletnie nieadekwatna opłata jak na tą ilość opcji. Sytuacja byłaby zgoła odmienna, gdyby było to 10, maksymalnie 20 złotych – wówczas można jeszcze rozważyć subskrybowanie Blue. Jednak w tej cenie to po prostu się nie opłaca. Żeby była jasność, absolutnie nie neguję, że innym użytkownikom te funkcje mogą przydać się na tyle, że będą skłonne zapłacić owe 49 złotych miesięcznie. Ja do nich jednak nie należę.
Przy okazji wprowadzania subskrypcji Blue, serwis solidnie strzelił sobie w kolano. Twitter bowiem stwierdził, że doskonałym pomysłem będzie wcielenie do benefitów subskrypcji… weryfikacji dwuetapowej kodem SMS. W efekcie, miliony użytkowników otrzymały informację, że jeśli nie zasubskrybują Blue, wkrótce będą musieli zmienić swój sposób weryfikacji na aplikację weryfikującą lub fizyczny klucz U2F.
Nie powinno kazać się użytkownikom płacić za coś, co było darmowe i nadal jest na wielu innych portalach. No ale cóż, wolny rynek. Istotnie, klucze U2F czy aplikacje Authenticator mogą być bezpieczniejsze od kodów SMS, ale to właśnie te ostatnie są najwygodniejszą formą dwuetapowej weryfikacji, używanej przez większość użytkowników.
Na koniec jeszcze pozwolę sobie na małą dygresję. Zauważcie, że w ślad za Elonem Muskiem i jego wprowadzeniem subskrypcji Twittera Blue, podobny ruch w ostatnim czasie podjął Mark Zuckerberg. Poinformował on o wprowadzeniu Meta Verified, czyli odpłatnej weryfikacji konta i pełnego kontaktu z działem pomocy za skromniutkie 12 dolarów miesięcznie.
Wygląda więc niestety na to, że nastaje era płatnych mediów społecznościowych. Przynajmniej w jakimś stopniu.