Historia, którą dziś Wam opowiem, to tak mocne #truestory, że aż ugina się pod ciężarem tego hasztaga. Wiem, bo sam maczałem w tym wyzwaniu palce. Może i będę żałował swojej decyzji o namówieniu tej osoby do przejścia na smartfonową stronę mocy, ale – co ciekawsze – ta druga osoba wcale nie żałuje. Wręcz przeciwnie, nadgania stracony czas i odkrywa sieć od nowa.
Jak zawsze subiektywny wstęp
Na początku wypada uściślić kilka faktów. Nie mówimy o zdeklarowanym anty-smartfonowcu, który ma 20, 30 czy nawet i 50 lat. Mówimy o osobie po sześćdziesiątce, której życie było bardzo analogowe. Telewizor, kablówka, pachnąca farbą drukarską prasa, nieobecność w mediach społecznościowych. A, no i telefon. Zwykły, na klapkę. Z malutkim wyświetlaczem i klawiaturą.
Od jakiegoś czasu chciałem pokazać tej osobie, że smartfon i internet to całkiem fajna sprawa. I – wierzcie lub nie – z obroną tej tezy nie miałem większych problemów. Jednak, jak zwykle u osób starszych, kluczową rolę zdaje się odgrywać obawa, pewnego rodzaju strach przed tym, że wszystkie te rzeczy są po prostu piekielnie trudne i wymagają dziesiątek godzin ćwiczeń.
Miałem trochę ułatwione zadanie z dwóch względów. Po pierwsze, żona szanownego jegomościa jest jego totalnym przeciwieństwem. Smartfon, internet, social media, przepisy kucharskie z YouTube’a, oglądanie VLOG-ów czy usług VOD to dla niej coś normalnego, powszedniego. Szczerze mówiąc, nadal jestem w dość dużym szoku, jakim cudem pod jednym dachem uchowały się tak przeciwstawne charaktery, no, ale najwyraźniej coś jest w tych ludowych mądrościach. Wszak, przeciwieństwa się przyciągają, prawda? Po drugie – w domu dzielnie śmiga leciwy pecet na Windowsie 7.
Nowy telefon z klapką? A może smartfon?
Tym, co napędziło całą tę wielką zmianę, była awaria dotychczasowego urządzenia. Wysłużony telefon z klapką zaczął coraz to wyraźniej sugerować, że chciałby już przejść na zasłużoną emeryturę. Telefonów z klapką nie ma już na rynku zbyt wiele, więc postanowiłem zagrać va banque i na kilka dni – z opcją przedłużenia – dałem tej osobie zwykłego, prostego smartfona.
Mały, z byle jaką specyfikacją techniczną i aparatem, który nie porwałby absolutnie nikogo, kto ma o fotografii mobilnej choćby przeciętne pojęcie. Przełożyłem kartę, a następnie przez pół godziny brałem udział w ożywionej dyskusji nad tym, jaki dzwonek na połączenie przychodzące wybrać. Wierzcie lub nie, ale to była ta chwila, kiedy to ja już miałem powoli dość tego pomysłu, no ale po wielkich dyskusjach, udało się.
Później już tylko prosta konfiguracja konta, zwiększenie czcionek i kilka innych rzeczy, które zrobiłem niejako zapobiegawczo, nawet tego nie konsultując. Całość udało mi się zamknąć w krótkim „teraz się konfiguruje”. Do tego szybkie kontakty na pulpicie i tę część mieliśmy już z głowy. Wszyscy z Was, którzy przechodzili przez podobną historię, doskonale wiedzą, że zazwyczaj to dopiero początek długiej i wyboistej drogi ;)
Ostatecznie trudno jest nadgonić kilka lat rozwoju komórek w mniej niż dwa-trzy dni, prawda? Ciekawie obserwowało się też sposób obchodzenia się tego małżeństwa w sytuacji, kiedy żona szanownego pana usiłowała mu pomóc wykonać jakąś prostą akcję na urządzeniu. U niej, pełen spokój oraz kontrola nad sytuacją – mimo, że na co dzień korzysta z Windows Phone, a u niego z każdą chwilą po prostu narastała irytacja i niezrozumienie tego, co się dzieje.
Ostatecznie, po nieco dłuższych niż zakładałem, perypetiach, wszystko było już dograne, w miarę klarowne i przećwiczone sto tysięcy razy. Dałem kilka wskazówek, wytłumaczyłem, jak można dyktować SMS-y na głos (bo ekran malutki), wskazałem galerię zdjęć, wyszukiwarkę Google’a i zostawiłem go z tym smartfonem. Po kilku godzinach przezornie przedzwoniłem, żeby zobaczyć, czy nie będzie kłopotów z odebraniem połączenia. Szczęśliwie, nie było.
W życiu nie uwierzycie, jaka funkcja okazała się być hitem
Po dwóch dniach widzieliśmy się znowu. Nie można było nie zapytać o telefon. Pamiętacie, jak pisałem Wam wyżej, że w swoich początkach ze smartfonem, użytkownik sprawiał wrażenie podirytowanego, jakby poruszał się po cienkim lodzie? 48 godzin z małym hakiem pozwoliło zauważalnie zniwelować ten efekt. Wiedział, co chce zrobić, umiał używać wielu funkcji, a sam z siebie zaczął pytać o programy z Google Play, bo słyszał, że tam można pobrać aplikację do programu TV.
Zdziwiłby się jednak każdy z Was, kto pomyślałby, że to właśnie klejnot w koronie Androida, czyli Sklep Play jest tą funkcją, która zachwyciła go najbardziej. Bezapelacyjnym zwycięzcą okazało się być… wyszukiwanie głosowe. A szczególnie możliwość błyskawicznego sprawdzenia pogody na kilka najbliższych godzin. Na najniższym stopniu podium – na ten moment – zdaje się plasować Google Now i szybkie wiadomości z Polski i ze świata.
Ostatecznie zdecydował się zatrzymać urządzenie. Znajomy z komisu już wie, że przyjdzie do niego po folię ochronną i jakąś prostą kaburę. Taką, która będzie miała zakładki, gdzie będzie można szybko wsunąć kartę rabatową z marketu czy listę zakupów. Mimo szeregu pytań, wątpliwości i kilku potknięć po drodze, smartfon okazał się nie być wcale tak skomplikowanym narzędziem pracy, jak sobie to wyobrażał.
Optymistyczny wniosek na przyszłość
Czasem można spotkać na mieście wiele osób, które kątem oka ślepią na te malutkie ekraniki, które są jednym z ostatnich wspomnień po telefonach komórkowych. Zawsze szanowałem ich wybór, no bo jeśli im ten telefon wystarcza do szczęścia, a smartfon jest im zbędny, to przecież wszystko jest OK, prawda?
A co jeśli wiele osób starszych, które tak samo, jak bohater tego felietonu, po prostu mylnie wychodzi z założenia, że smartfon, telefon komórkowy z wielkim ekranem, to same utrapienia i kłopoty? Że i tak nie zdołają tego opanować i przez to świadomie godzą się na utratę jakiejś części otaczającej nas rzeczywistości?
Nie chodzi tu o konta w social media, ale o zwykłe, banalne nieraz rzeczy. Warto móc sprawdzić pogodę, warto też czasem zapytać wyszukiwarkę o atrakcje turystyczne, jeśli akurat jesteś w jakimś nowym miejscu. Dostęp do technologii jest obecnie prosty jak nigdy wcześniej. Na dobrą sprawę, producenci wręcz wciskają nam urządzenia ze swoim logo za naprawdę niskie kwoty.
Może czasem warto poświęcić kilka godzin z naszego życia, żeby wytłumaczyć coś dla nas oczywistego osobie starszej, która po prostu nie wie, jak się za te wszystkie rzeczy zabrać? Mam nadzieję, że opisany przeze mnie przykład pokazuje, że warto. Jestem też przekonany, że w pewnym sensie udowadnia on, że nawet największego sceptyka szybko można przekonać do zalet, jakie nam wszystkim dają smartfony.
A jak to wygląda u Was? Osoby starsze z Waszego otoczenia już przeszły na smartfony, czy nadal obstają przy zwykłych telefonach komórkowych? A może ktoś z Was również z powodzeniem nauczył kogoś obsługi tego typu urządzenia? Dajcie znać w komentarzach ;)
zdjęcie główne: Pixabay