Tabletowo z dnia na dzień coraz bardziej rozwija wachlarz zainteresowań produktami do recenzji, coraz więcej produktów zostaje bowiem “unowocześniona” i przystosowana do gonitwy technologicznej, jaką obserwujemy na rynku komputerów czy telefonów. Tak też jest z nawigacjami. Byłem przekonany, że tego typu sprzęt nie jest w stanie mnie niczym zaskoczyć. Nawet nie wiecie, jak bardzo się myliłem. Przed Wami recenzja nawigacji dla motocyklistów, TomTom Rider 550.
Ale nim zacznę opisywać swoje przygody z tym maleństwem, wpierw skupmy się na tym, co znajdziemy w środku opakowania po zakupie oraz jakie parametry techniczne towarzyszą nam podczas użytkowania tej nawigacji, cyk – zaczynamy.
Pokaż kotku, co masz w środku
Po wyjęciu z pudełka naszym oczom ukazuje się taki oto zestaw: nawigacja Rider 550 (to chyba oczywiste), uchwyt motocyklowy, w tym uchwyt RAM… dokładnie! oryginalny zestaw amerykańskiej firmy RAM Mounts!; już samo to pokazuje, że akcesoria dołączane w zestawie są najwyższej klasy.
Dodatkowo znajdziemy tu również kabel USB oraz instrukcję obsługi wraz z instrukcją montażu uchwytów na motocyklu… czyli tak zwana podpałka do grilla (wiadomo przecież, że prawdziwy mężczyzna instrukcji nie czyta). Podstawowy zestaw na plus, znajdziemy w nim prawie wszystko, co jest nam potrzebne do podstawowego użytkowania, ale – tak, jest małe ale – brakuje mi w nim etui na naszą nawigację. Gdzieś to urządzenie trzeba przecież schować, a trzymanie luzem w kieszeni czy kufrze nie jest rozsądnym pomysłem.
Skoro wszystko już wypakowaliśmy z pudełka, pora przyjrzeć się naszemu TomTomowi. Nie będę jego parametrów technicznych porównywał do innych produktów – w moim przypadku nie ma to najmniejszego sensu, bo ostatnia nawigacja, z której korzystałem (oprócz Google Maps w każdym smartfonie, który wpadł mi w rękę), pochodzi z 2008 roku i, tak, to też był TomTom.
Technologiczny kombajn
Tak czy inaczej, producent wyposażył Ridera 550 w czterordzeniowy procesor, gniazdo na microSD, możliwość sparowania urządzenia z telefonem poprzez Bluetooth – do dzwonienia z zestawem głośnomówiącym (możliwość rozmowy z kimś przez telefon za pomocą nawigacji jadąc na motocyklu wprawia mnie w mały zachwyt, ale są tutaj pewnie minusy, o których powiem trochę później), możliwość połączenia ze smartfonem Usługi TomTom Traffic, Fotoradary TomTom, MyDrive i QuickGPSFix (bajka!). I chyba najważniejsza informacja – nasz Rider jest wodoszczelny (IPX7). Opady mu nie są straszne, nawet pół litra ciurkiem wylanej wody nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia (szacunek). Oprócz tych podstawowych informacji warto dodać jeszcze, że urządzenie wyposażone jest w 16 GB pamięci wewnętrznej, ma port microUSB, a jego wymiary to 136,8 × 88,4 × 30,5 mm. Całość waży 280 gramów. Producent wyposażył nawigację w ekran dotykowy (działa nawet w rękawicach motocyklowych) o przekątnej 4,3” (11 cm) i rozdzielczości 480 × 272 piksele.
Skoro udało nam się przebrnąć przez podstawowe informacje techniczne oraz opisać zawartość opakowania (a to i tak nie jest najbogatsza wersja wyposażenia; jest jeszcze Rider 550 Premium Pack, gdzie znajdziemy wszystko, czego dusza zapragnie, by obsługiwać tą nawigację), przyszła pora, by opisać swoje przygody z tym maleństwem. Jak już się pewnie domyśliliście po tytule – póki co, wspólnie przejechaliśmy prawie 1400 kilometrów, w każdych warunkach atmosferycznych (mam na myśli okres letni w Polsce), będzie to historia o samotnej podróży przez zapomniane drogi polskich wsi.
Życiowy wybór
Wszystko zaczęło się na początku wakacji. Stałem wtedy przed wyborem, który czeka prawie każdego człowieka – zakup nowego samochodu. Stary odmówił posłuszeństwa, a fundowanie mu kolejnych wizyt u mechanika spowodowałoby to, że jego wartość + wliczenie godzin spędzonych w warsztacie = nowy Mustang. A skoro w moim otoczeniu są dwa samochody, to zadałem sobie istotne pytanie… czy na pewno muszą być to 4 kółka? Mieszkam w Warszawie, w mieście, w którym korek tworzy się dwa razy dziennie (od świtu do zmierzchu oraz od zmierzchu do świtu). A skoro pomimo pożegnania się z jednym 4-kołowcem, pozostaje jeszcze drugi, to racjonalnym wyborem dla mnie był motocykl (szybkie wypady na miasto, parking za free, jazda to sama przyjemność). A że miałem już niejednego rumaka w swojej stajni, to wybór padł na bobbera.
Przyznam się, że pochodzę z nacji zwanej potocznie “słoikami”, czyli Wrocławianin przyjechał do stolicy, by poznać życie w wielkim mieście i – pomimo mieszkania w Warszawie ponad roku – dalej okoliczne tereny znam trzy po trzy – nie mówiąc już o ulicach (pamiętam cztery nazwy, z czego nie ma szans, bym pokazał na mapie, gdzie się znajdują). Mój wybór padł na TomTom Ridera 550. Jako że z nawigacjami miałem do czynienia lata temu, moja pamięć sugerowała mi, że będzie to podstawowe urządzenie do prowadzenia mnie z punktu A do punktu B… nawet nie wiecie, w jak dużym błędzie byłem.
Po rozpakowaniu całości moim oczom ukazał się zestaw gotowy na wszystko. TomTom, mówiąc poważnie, zachwycił mnie. Nawigacja wykonana jest bardzo solidnie – obudowa odporna na wodę, kurz i wstrząsy zgodnie ze standardem IPX7 (to potwierdził jeden z moich wypadów). Dotykowy ekran także działa bez zarzutu. Ma on ciekawą opcję, która pozwala ustawić dwa stopnie czułości – dla cienkich i grubych rękawic. Działa to znakomicie, choć w trybie większej czułości trzeba uważać co się klika.
Zamontowana na motocyklu nawigacja daje się obracać, co bardzo ułatwia dostosowanie widoku do własnych potrzeb.
Ja lubię widok z góry i ekran w pionie, dzięki temu mam lepszy pogląd na trasę przed sobą. Jest także dostępny widok z perspektywy kierowcy, czyli 3D. Oprogramowanie oferuje wiele możliwości dostosowania działania nawigacji – oprócz wspomnianych widoków 2D i 3D – można włączać, wyłączać i dostosowywać podgląd zjazdów, powiększenie kluczowych zakrętów i skrzyżowań oraz widoczność ważnych punktów (UM-ów). Jest także możliwość wybrania koloru motywu i mapy, dostosowania jasności, blokady orientacji i włączenia opcji automatycznej zmiany na tryb nocny – jednym słowem miliard możliwości spersonalizowania nawigacji pod swoje widzimisię.
Z nawigacją sparujesz prawie wszystko
Ale tym, co mnie urzekło najbardziej, jest obecność WiFi – dzięki niemu można urządzenie zalogować do sieci, by automatycznie pobierało aktualizacje (i tutaj ważna informacja – TomTom Rider 550 nie obsługuje sieci wymagających logowania, a aktualizacje są darmowe).
A teraz najlepsze, po połączeniu Ridera 550 ze smartfonem przez Bluetooth, możemy odsłuchiwać SMS-y – nawigacja przeczyta nam wiadomość poprzez system głośnomówiący. I to jest ten minus, o którym wspominałem wcześniej: w korku wszyscy na światłach wiedzą, że zapomniałeś wywiesić pranie czy zgasić światło w łazience; radzę korzystać z tej funkcji odpowiedzialnie ;). Możemy też wydawać komendy głosowe (obsługuje Siri i Google Now), a nawet dzwonić. Bardzo przydatną funkcją jest TomTom Traffic – aktualizowane na bieżąco informacje o ruchu drogowym. Aby mieć do nich dostęp, musimy uruchomić w telefonie funkcję „tethering przez Bluetooth” i podłączyć Ridera 550 do otrzymanego hotspotu (prawda, że bajer?).
Po pierwszych ohah i ahah oraz mozolnemu (acz prostemu) skonfigurowaniu nawigacji pod siebie, trzeba było zacząć myśleć nad montażem. Jak wspominałem wcześniej, w zestawie z nawigacją otrzymujemy uchwyt RAM, czyli kilka chwil i nawigacja jest zamontowana na naszym jednośladzie (nic prostszego).
Planowanie trasy i pierwsze kilometry
Jako że moje doświadczenia z produktami TomToma zakończyły się ponad 10 lat temu, nowością i jednocześnie przyjemną niespodzianką była strona TomTom MyDrive. Z poziomu strony www lub dedykowanej aplikacji na telefonie jesteśmy w stanie zaplanować swoją podróż w najmniejszych szczegółach. Pisząc najmniejszych mam na myśli to, że jesteśmy w stanie określić “wyzwanie”, jakim ta trasa ma dla nas być (w 3-stopniowej skali trudności) – i właśnie ta funkcja spowodowała, że tytuł recenzji jest, jaki jest. Jak tylko przypomnę sobie o malowniczych miejscach, jakie zobaczyłem omijając trasy szybkiego ruchu, to uśmiech nie schodzi mi z ust, jazda z takim przewodnikiem to magia sama w sobie (ale o tym więcej w podsumowaniu).
Podczas pierwszych wypadów na zbadanie pobliskich terenów oraz dotarcie motocykla, wyłączyłem możliwość wyszukiwania tras ekspresowych, autostrad i innych miejsc, gdzie człowiek marzy tylko o tym, by na swojej drodze nie spotkać ścigających się kierowców ciężarówek z różnicą w prędkości oscylującej w granicy 0,001 km/h (bez obrazy dla kierowców zawodowych – robicie panowie dobrą robotę!). I przyznam się bez bicia, była to najlepsza opcja, jaką włączyłem na jakimkolwiek urządzeniu. Pozwólcie, że w tym momencie dodam kilka zdjęć z prywatnej biblioteki, by pokazać, o co mi dokładnie chodzi.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo
Pisząc, że przetestowałem nawigację w każdych warunkach atmosferycznych, miałem na myśli upał i ulewny deszcz (musicie mi wybaczyć, siarczystych mrozów w lipcu i sierpniu na polskim terenie trudno uświadczyć – musicie jakoś z tym żyć).
Nic TomTomowi nie było straszne. Ale w tym wyjeździe (a była to trasa Warszawa – Opole i potem Opole – Warszawa) był przeprowadzany jeszcze jeden ważny test – test wytrzymałości baterii w naszej nawigacji. Producent deklaruje, że nawigacja powinna wytrzymać od 100% do 0% około 6 godzin przy pełnym obciążeniu (mam na myśli podpięcie pod nasz telefon, aktualizację korków czy czytanie naszych nieszczęsnych SMS-ów…). Nawet nie wyobrażacie sobie mojego zdziwienia, jak przy dziewiątej godzinie jazdy dopiero wyskoczyła mi informacja, że bateria się wyczerpuje i czas ją naładować! Moja sztuka wytrzymała dokładnie 9 godzin i 20 minut na samym akumulatorze. Czy można chcieć coś więcej?
Pozwolicie, że wrócę na chwilę do kwestii wodoszczelności (IPX7). Według definicji, “IPX7 – ochrona przed skutkami zanurzenia w wodzie na głębokość do 1 metra przez 30 minut”, powinna zagwarantować nam pewne bezpieczeństwo naszej nawigacji podczas deszczu. Najlepszym przykładem i trochę bardziej brutalnym będzie po prostu nasz mały test.
Kilka słów na koniec
Jak mogę podsumować urządzenie, jakim jest TomTom Rider 550? Do głowy przychodzi mi tylko jeden pomysł, a raczej uczucie… zachwyt.
Przez moje ręce przechodzą najnowsze urządzenia elektroniczne z całego świata, a po raz pierwszy jestem tak zaskoczony czymś, co powinno po prostu działać. I nie to, że TomTom działa, on daje więcej, niż od niego byłem w stanie oczekiwać. Czas pracy, szybkość i stabilność działania nawigacji, wygląd oraz odporność powodują, że po raz pierwszy w swoim życiu wystawię ocenę końcową 10/10. Staram doszukać się minusów tego urządzenia i nie jestem w stanie.
Rozumiem, że cena za ten sprzęt może być lekko odpychająca (na stronie producenta aktualnie, podczas pisania tej recenzji, jesteśmy w stanie kupić nawigację za 1749 złotych), ale wiem, za co płacę. Sprzęt z najwyższej półki, darmowe aktualizacje, szybkość pracy oraz możliwości, jakie oferuje nam TomTom w pełni uzasadniają tą cenę. Firma TomTom stworzyła fajny sprzęt, dzięki któremu jazda na jednośladzie jest jeszcze przyjemniejsza i powoduje, że na nowo mogę odkryć tereny, które myślałem, że znam.
Drodzy czytelnicy (szczególnie ci zmotoryzowani). Przemyślcie wyposażenie się w ten sprzęt – z ręką na sercu polecam i zaznaczam, że porównywanie Google Maps z tym sprzętem, to jak porównanie telefonu za 500 złotych z flagowcem kosztującym kilka razy więcej (po prostu się nie da). Tę nawigację powinni dodawać przy zakupie motocykla jako wyposażenie premium, bo bez niego żadna jazda na jednośladzie już nie będzie taka sama.