Lato w tym roku nas rozpieszcza, może nawet za bardzo. Wysokie temperatury dają się we znaki również naszym komputerom, a te z reguły nie lubią się grzać. Kiedy my szukamy klimatyzowanych pomieszczeń lub ochłody nad wodą, nasze blaszaki potrzebują odpowiedniego chłodzenia. Ten przydługi wstęp ma pokazać, że pomysł firmy TForce na chłodzony cieczą dysk półprzewodnikowy rzeczywiście ma sens, oczywiście o ile będzie działał wystarczająco efektywnie.
Jaki jest wpływ temperatury na wydajność naszych podzespołów? Bardzo łatwo to zaobserwować na przykładzie procesorów. Kiedy decydujemy się na podkręcanie serca naszego peceta bez wcześniejszego wyposażenia się w odpowiednie chłodzenie, możemy paradoksalnie obniżyć jego wydajność. Jak to się dzieje? Sprawa jest banalnie prosta, zwiększając napięcie dostarczane do procesora w celu osiągnięcia odpowiednich zegarów zwiększamy ilość wydzielanego ciepła. Temperatury rzędu 60-70°C to nie problem, jednak po osiągnięciu pewnej temperatury nastąpi zjawisko thermal throttlingu.
Co to Thermal Throttling?
Awaryjna procedura inicjowana przez sam procesor. Zaczyna obniżać zegary, żeby wyhamować wzrost temperatury. Szukacie analogii? Może posłużmy się przykładem z gier! Graliście może w którąś część Mass Effecta? Niektóre karabiny generują ciepło podczas prowadzenia ognia, a następnie muszą się schłodzić. To samo robi nasz procesor – „przerywa ostrzał” i potrzebuje czasu na schłodzenie. W dyskach sytuacja jest analogiczna. Po przekroczeniu pewnej temperatury prędkości przesyłania plików spadają, także jeśli nasz komputer dziwnie zwalnia, warto sprawdzić czy to nie z powodu przegrzania. Chłodzenie podzespołów cieczą nie jest niczym nowym, wszakże entuzjaści od lat budują zestawy takich chłodzeń, a mniej zapaleni użytkownicy mogą korzystać z rozwiązań all-in-one. Cardea Liquid jest jednak pierwszym chłodzonym cieczą dyskiem SSD M.2 na świecie. Sprawdźmy więc jak sobie poradzi!
Specyfikacja TForce Cardea Liquid
Do naszej redakcji trafił dysk o pojemności 256 GB, w sprzedaży dostępne są również dwie wersje o kolejno 512 i 1 TB miejsca na zapis plików. Waży on 42 gramy i ma wymiary 83,9 x 24,3 x 14,1 mm. Działa w oparciu o interfejs NVMe 1.3 czyli z prędkością portu PCIe 3.0 x4. Warto wspomnieć, że ze względu na fakt, że 1 GB to 1024 MB, rozmiar podany przez producenta należy pomnożyć razy 0,93 wtedy otrzymamy realną pojemność dysku wynoszącą 238,08 gigabajtów. Deklarowane przez producenta prędkości zapisu i odczytu dla tego modelu wynoszą 3000/1000 MB/s. Dysk pozwala również na 200 000 operacji wejścia wyjścia na sekundę, a w kwestii trwałości wskaźnik TBW wynosi 380 TB, a MTBF 2 miliony godzin(więcej informacji o tych oznaczeniach znajdziecie w teście Macieja). Kolejną ważną cechą jest zastosowanie kości typu TLC NAND 3D, niestety, informacji o producencie tychże nie podano. Kontroler to natomiast znany nam już z ostatniego testu Phison PS5012-E12. Co do kwestii samego chłodzenia, to producent deklaruje, że wpływa ono na zmniejszenie temperatury dysku o 10°C – nie jest to wybitny wynik, szczególnie, że odnosi się do „gołego” SSD-eka.
Test dysku SSD NVMe APACER AS2280P4 – czy już czas pożegnać dyski talerzowe?
Budowa i opakowanie
Budowy samego dysku szczegółowo omawiać nie będę. W skrócie jest to jednostronny dysk SSD M.2 w formacie 2280, na niebieskiej płytce drukowanej. Skupmy się jednak na jego największym wyróżniku, czyli chłodzeniu wodnym. Nie sposób powiedzieć, że jest ono standardowe, gdyż zazwyczaj zestaw taki składa się z bloku wodnego pompki i radiatora pozwalającego na odprowadzenie wygenerowanego ciepła, tutaj tak naprawdę mamy sam blok. Wszystkie podzespoły dysku przekazują najpierw ciepło do metalowego bloku u podstawy chłodzenia za pośrednictwem termopadów, a ciecz służy jako kolejny magazyn tego ciepła. Takie rozwiązanie na pewno nie sprawdziłoby się w przypadku kart graficznych czy procesorów, jednak dyski generują znacznie mniej ciepła. Także jaka jest przewaga tego rozwiązana nad zwykłymi metalowymi radiatorami? Sam zadaję sobie to pytanie. Bez odrębnego modułu pozwalającego na odprowadzanie ciepła nie wróżę temu rozwiązaniu sukcesu. Niemniej jednak pod względem estetyki dysk wypada fenomenalnie. Naprawdę! Niebieski płyn chłodniczy, znajdujący się w przeźroczystej obudowie, ma wyraźny kolor i odznacza się na tle konkurencyjnych nośników. (Nie)stety zabrakło już miejsca dla diod RGB, także nie wyróżnimy go jeszcze bardziej. W kwestiach użytkowych na górze dysku znajduje się zawór umożliwiający uzupełnienie płynu chłodzącego, który producent na szczęście dołącza do zestawu (choć możemy sami dokupić ciecz chłodzącą i chociażby zmienić jej kolor!). Po wyjęciu z pudełka dysk jest napełniony, więc nie musimy się o to martwić przez jakiś czas, jednak zaleca się kontrolę stanu cieczy i uzupełnianie jej w razie ubytku. Na boku obudowy znajduje się podziałka z oznaczeniem MIN, także bez problemu dowiemy się kiedy należy się tym zająć.
W kwestii samego opakowania również należy pochwalić jego estetykę. Na froncie znajdziemy skróconą specyfikację, obejmującą chociażby pojemność, wsparcie dla technologi TRIM oraz S.M.A.R.T czy też informację o wykorzystywanym złączu oraz ładną wizualizację produktu. W środku znajdziemy natomiast sam dysk, instrukcję uzupełniania płynu, naklejkę z logiem producenta, jak i również buteleczkę z chłodziwem i „lejek” do jego dolewania.
Platforma i metodologia testowa
Komputer, na którym testowałem dostarczony dysk, to dosyć standardowa jednostka, oparta na podzespołach ze średniej półki. Można powiedzieć, że odpowiada konfiguracji, przy której normalnie decydowalibyśmy się na zakup takiego dysku, więc daje realne spojrzenie na sytuacje. Niemniej jednak, jest to jednostka na tyle mocna, by nie ograniczać testowanego sprzętu. W jej skład wchodzą:
- procesor Intel I5 6660K @ 4,6 GHz,
- płyta główna MSI Z170A Tomahawk,
- pamięć RAM G.SKILL 16GB 3200 MHz RipJaws V Black CL16 (2x 8 GB),
- karta graficzna GTX 1070Ti ASUS ROG Strix 8GB,
- zasilacz be quiet! Straight Power P10 600 W,
- obudowa SilentiumPC Aquarius X70W.
Testy przeprowadziłem na Systemie Windows 10 w wersji 1903, korzystając z programów CrystalDiskMark, AS SSD Benchmark, HWMonitor, Hard Disk Sentinel oraz CPU-Z.
Do biegu, gotowi, START!
Zabierzmy się więc za badanie osiągów tego małego potworka. Na nośniku zainstalowałem najnowszą dostępną wersję systemu operacyjnego Windows 10, sterowniki oraz wszystkie potrzebne do moich rozważań programy. Zajęło to około 30 GB miejsca.
W testach syntetycznych dysk wypadł całkiem nieźle. Warto wspomnieć, że sprawdzaliśmy najmniejsza wersję o pojemności 256 GB, co ma wpływ na wyniki, ponieważ modele o wyższych pojemnościach będą szybsze. W CrystalDiskMarku wyniki wyszły śpiewająco, może za wyjątkiem drugiego z testów, w którym to prędkość zapisu była zauważalnie niższa od odczytu, jednak wszystko wskazuje na potwierdzenie deklaracji producenta. W AS SSD Benchmark wyniki są już jednak słabsze i sekwencyjny zapis jest zdecydowanie niższy. Reszta wyników również nie zachwyca, ale trudno się tutaj doszukiwać jakichś dużych przekłamań. „Koń, jaki jest, każdy widzi”. Dysk wypada jednak nieco gorzej niż ostatnio testowany model od Apacera, jednak wtedy mieliśmy styczność z wersją 480 GB.
Niestety, realne testy pokazują, że benchmarki bardzo często nie są dobrym źródłem informacji. Po zapełnieniu dysku do około połowy przeprowadziłem dwa testy – kopiowanie folderu z grą oraz obrazu ISO. Króliki doświadczalne dokładnie takie same, jak w poprzednim teście:
Skopiowanie folderu o wadze 81,4 GB okazało się dla dysku drogą przez mękę i trwało aż 5 minut i 4 sekundy, czyli średnia prędkość wynosiła 274,2 MB/s. Po pierwszym skoku do 1 GB/s prędkości zaczęły drastycznie spadać nawet do prędkości poniżej 100 MB/s z minimalną wartością w okolicy 50 MB/s. No nie spodziewałem się, że kopiowanie będzie aż tak nierówne. Chociaż może jestem nazbyt krytyczny, bo transfery były równe, tylko że równie niskie. Zdecydowany minus dla producenta. Walka z plikiem ISO również nie była łatwa. Przekopiowanie 38,7 GB zajęło 2 minuty i 35 sekund, co dało nam o dziwo jeszcze niższą średnią prędkość wynoszącą 255,7 MB/s. Tak samo, jak w przypadku folderu, dysk osiągnął prędkość około 1,1 GB/s, aby następnie pikować do okolic 200 MB/s ze spadkami do 40 MB/s. Żeby nie było, po uzyskaniu tych rezultatów testy powtórzyłem jeszcze dwukrotnie (jak zawsze zresztą), jednak wyniki były niemal identyczne. Mając już okazję obcować z tym kontrolerem strzelałbym, że winowajcą zaistniałej sytuacji są słabej jakości kości pamięci.
Pomówmy jeszcze o temperaturach podczas tych testów. Gdybym miał się wyrazić kolokwialnie, to wszystkie części mojego ciała wciąż byłyby na miejscu. Jednak w rzeczywistości trudno mi o dokładne porównanie. Zgodnie z życzeniem producenta nie zdejmowałem dołączonego chłodzenia, więc nie mogę potwierdzić tych 10 stopni różnicy. Mogę za to powiedzieć, że temperatury dysku w stanie spoczynku oscylowały w okolicy 40°C, co wynikiem rewelacyjnym nie jest, natomiast podczas przesyłania plików, jak i testów, najwyższą zanotowaną temperaturą były 62°C. W prostych słowach powiedziałbym, że jest „okej”, nic ponad to. Chociaż wcale nie łatwo było mi się do tych danych dostać, ponieważ mój standardowy program diagnostyczny nie chciał pokazać mi odczyty z czujnika temperatury dysku. Po przetestowaniu 6 różnych narzędzi, jedynym, który był w stanie pokazać mi temperaturę, był Hard Disk Sentinel, nieznany mi wcześniej, także nie mogę w 100% zagwarantować wiarygodności. Mogę jedynie powiedzieć, że odczyt temperatury dysku HDD był dokładnie taki sam, jak w HW Monitorze.
Tak jak już zresztą wiecie, dyski SSD często dostają zadyszki po zapchaniu, także sprawdziłem, jak TForce Cardea Liquid radzi sobie i w takim scenariuszu.
Rzeczywiście jest trochę gorzej, jednak w większości wyniki bardzo się nie różnią, znacząco wzrósł czas dostępu do plików podczas odczytu i spadła prędkość zapisu kolejkowanych plików.
Czas na werdykt
Trudno zebrać mi myśli po tym teście. W założeniach wszystko wyglądało naprawdę dobrze, sam pomysł na dysk chłodzony cieczą wydawał mi się świetny, oczywiście bardziej przez to, że jest czymś niespotykanym i bajeranckim, niźli z czysto praktycznych pobudek, jednak w rezultacie otrzymany przeze mnie produkt nie jest już tak ciekawy. Uwierzcie mi, że po wykonaniu testów mój zapał bardzo opadł, co owocuje późniejszą publikacją tego testu. Lubię zmiany i dążenia do nowych rozwiązań, choć – jak już wcześniej powiedziałem – bez dodatkowego odpromiennika ciepła chłodzenie cieczą nie jest czymś wybitnie efektywnym, jednak widzę w tym rozwiązaniu duży potencjał. Być może zaczną powstawać odrębne bloki wodne dla dysków SSD, umożliwiające przyłączenie ich do pełnych pętli chłodzenia wodnego, być może takie kompaktowe rozwiązania również ewoluują i zaczną oferować lepsze wyniki, na tę chwilę przyjdzie nam jeszcze poczekać, bowiem TForce Cardea Liquid nie jest produktem idealnym.
Zastanawiam się czy test modelu o wyższej pojemności nie zaowocowałby inną oceną, oferując nam, użytkownikom, lepsze osiągi, jednak na obecną chwilę nie sposób tego dowieść. W mojej ocenie błędem było skupienie się na chłodzeniu i pominięcie o wiele ważniejszych elementów budowy nośnika SSD, jakimi są kości pamięci oraz kontroler. Mogę tylko gdybać, ale na miejscu producenta przede wszystkim dołożyłbym wszelkich starań, żeby dostarczyć dobrej jakości dysk twardy, a następnie dodał do niego owe chłodzenie. Tak jak w przypadku komponentów, nie opłaca się wodować przestarzałej i3, a jedynie najwydajniejsze jednostki, tak i w tym wypadku dopłata do dysku z chłodzeniem wodnym względem wyboru wydajniejszego konkurenta wydaje się nie na miejscu.
Wiecie co? Bardzo chętnie zobaczyłbym w sprzedaży sam moduł chłodzenia, jako osobny produkt. Chociaż może i to jest chybionym pomysłem ze względu na fakt, że coraz więcej płyt głównych oferuje zintegrowane radiatory dla dysków SSD. Mimo wszystko możliwość montażu tego typu chłodzenia na naprawdę wydajnych dyskach byłaby świetna, chociażby ze względu za walory estetyczne.