Smartfony i szereg innych urządzeń skutecznie ułatwiają nam życie. Możemy nimi płacić, możemy dzięki nim podróżować, a także przemieszczać się z punktu A do punktu B. Nawet w zupełnie obcym nam mieście, gdzie nie znamy żadnych punktów orientacyjnych. Do czasu.
Jak zawsze subiektywny wstęp
Wiecie, jak mało potrzeba, aby technologia nas uziemiła? Wystarczy szereg niefortunnych zdarzeń i wszyscy będziemy w tym miejscu, gdzie plecy szlachetnie kończą swój bieg. Ot, awaria wybranych usług, problemy z łącznością GPS czy niespodziewany crash ważnej dla nas aplikacji. To tylko wierzchołek góry lodowej. Jeśli jeszcze komuś mało, to spieszę z kolejnymi atrakcjami, na jakie możemy się natknąć: kradzież konta, złośliwe oprogramowanie, awaria smartfona czy brak dostępu do globalnej sieci danych.
Oczywiście, każda usługa prędzej lub później znów zacznie działać. W sytuacji kryzysowej, liczą się jednak sekundy, a wrodzony sceptycyzm podpowiada mi, że szansa na ponowne uruchomienie ważnej dla Was usługi w chwili, gdy ta jest naprawdę potrzebna, są bliskie zeru. Niestety, życie to nie film sensacyjny, gdzie wystarczy parę razy krzyknąć do smartfona, uderzyć go lekko dłonią i ten w cudowny sposób, spełni wszystkie nasze oczekiwania, a w ramach przeprosin zamówi pizzę do domu.
Planowałem ten wpis już od jakiegoś czasu, jednak nie mogłem zebrać się w sobie, żeby zaplanować schemat tego felietonu. Z pomocą – jak zawsze – przyszła rzeczywistość. I wierzcie lub nie, ale ta rzeczywistość pokazała mi, jak wiele ryzykujemy, decydując się na cyfrowy styl życia.
Analogowi mają jednak lepiej?
Czego potrzeba, żeby wytrącić mnie z równowagi? Osoby, które mnie znają, zgodzą się raczej co do tego, że jestem zimnokrwisty i powściągliwy w emocjach. Nie oznacza to jednak, że czasem jakaś sytuacja nie zdoła wyprowadzić doprowadzić mnie do nieco podwyższonego ciśnienia. Ostatnie dni pokazały mi, że awaria smartfona (lub samego modułu NFC) w połączeniu z brakiem fizycznej karty do bankomatu oraz gotówki, to całkiem dobry zestaw startowy. Jeśli do tego dodamy sklep i ciągnącą się kolejkę, to zaczyna się już robić ciekawie.
Naprawdę, żeby wyeliminować każdego z nas ze świata, jaki znamy i kochamy, trzeba niewiele. Ile czasu wytrzymalibyście bez internetu? Podejrzewam, że najsilniejsze jednostki spokojnie mogłyby go odstawić, poświęcić więcej czasu dla bliskich i przyjaciół i mieliby się przy tym całkiem dobrze. Warto jednak pamiętać o tym, że każdy kij ma dwa końce. Globalna awaria, to generowanie milionów dolarów długów. To brak stabilności finansowej, a także informacyjny chaos i konieczność zmiany wielu naszych nawyków.
Skąd czerpiecie informacje o technologii? Z sieci. Załóżmy jednak, że ważniejsze są dla Was sprawy związane z polityką. Tradycyjne media pozwolą Wam na zachowanie sporej części przekazu, jednak brak dostępu do mediów niszowych, innych aniżeli szeroko rozumiany mainstream, to dla wielu poważny cios. Nie od dziś wiadomo, że ten, kto kontroluje przekaz, ten kontroluje też obieg informacji, mogąc przy tym realnie wpływać na nastroje społeczne.
Nie wiem jak Wy, ale ja miałbym tutaj naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Zapewne po jakimś czasie, z braku realnych alternatyw, przystałbym na nowe zasady gry, jednak czułbym przy tym spory niedosyt. Internet, jakikolwiek by on nie był i w jakąkolwiek stronę by właśnie nie skręcał, to nadal w dużej mierze synonim wolności słowa. Trudno mi też wyobrazić sobie rozstanie z usługami VOD i powrót do realiów, gdzie mamy jeden program dla całej stacji. Gdzie to ja muszę znowu wpasować się w czyjąś wizję, według której nie mogę zobaczyć całego serialu w przeciągu parunastu godzin.
Jako osoba, która związała się z siecią dość szybko, gdy ta była w Polsce dopiero w powijakach, w zasadzie nie umiem sobie wyobrazić powrotu do analogowego stylu życia. W tym ujęciu, wszyscy ci, którzy stronią od tych wszystkich nowości, mają o wiele lepiej. Dla nich wyłączenie globalnej sieci danych byłoby raczej ciekawostką, która by ich zbyt mocno nie dotknęła.
Awarie trzeba usuwać, a ludzi należy oswajać
Kontynuując myśl z poprzedniego akapitu. W dobie gospodarki globalnej, e-transakcji dokonywanych na odległość, gdzie w parę sekund możemy zasilić nasze wirtualne konto, którego host znajduje się tysiące kilometrów od nas, ktoś prędzej czy później podjąłby się trudnego zadania naprawienia usterki. Jestem przekonany o tym, że nawet gdyby koszta szły w miliardy zielonych, wiele państw zrzuciłoby się na tego typu inwestycję. Przyczyna jest prozaiczna – zyski i tak byłyby wielokrotnie większe.
Ciekawi mnie natomiast, jak wyglądałoby nasze życie do czasu, gdy ikonka sygnalizująca połączenie z siecią znowu nie zaświeciłaby się na zielono. Ja próbowałbym pisać dla jakichś lokalnych gazet, choć raczej zmuszony byłbym wybierać jakieś inne, aniżeli technologia, tematy. Może sport? Kiedyś już pisywałem na ten temat, więc drobne odświeżenie warsztatu powinno być w moim zasięgu.
Co zamiast VOD czy grania przez sieć? No, tu byłoby już nieco gorzej. Wychodząc z założenia, że elektronika użytkowa nadal by działała, bez trudu przesiadłbym się na granie w gry offline. W każdym innym przypadku… no, nieciekawie. Zamiast VOD wrócilibyśmy do rutyny: o godzinie tej a tej ruch na ulicach zamiera, bo wchodzi najnowszy odcinek jakiegoś serialu. Parę godzin później, blok informacyjny, a po północy to już tylko spać.
W sumie, to niesamowite, jak szybko udało nam się uzależnić od technologii. Sam wpadłem po uszy, co potwierdza tylko i wyłącznie zdziwiona mina kasjerki, gdy ta dowiedziała się, że nie mam przy sobie ani grosza, bo od długiego czasu płacę za zakupy, korzystając z technologii zbliżeniowej.
Jak sądzicie, czy nasze uzależnienie od technologii poszło już o krok za daleko? Dajcie znać w komentarzach :)
zdjęcie główne z: Pixabay