UWAGA NUMER 2! Jeśli wchodzisz na Tabletowo.pl tylko i wyłącznie po to, by czytać o rozdzielczości, rdzeniach i benchmarkach, to NIE CZYTAJ TEGO TEKSTU.
Całą resztę zapraszam do lektury! :)
Marek urodził się i wychował w Giżynku. Uczył się w Glinojecku i tylko od czasu do czasu wybierał się na wycieczki do Mławy i Ciechanowa – głównie na dyskoteki. Gdy skończył 19 lat, postanowił pójść na studia. Rodzice całe życie powtarzali Markowi, że bez szkoły i wykształcenia niczego nie osiągnie, więc Marek rodziców posłuchał. Dostał się na Uniwersytet Warszawski, gdzie wieczorowo studiował finanse i rachunkowość. Marek całe życie lubił liczyć.
Po uzyskaniu stopnia licencjata, Marek postanowił poszukać pracy. Oczywiście w Warszawie – Marek nie wyobrażał sobie powrotu w rodzinne strony, które od jakiegoś czasu wydawały mu się obce, nieprzyjemne i w jakiś sposób wstydliwe. Do tego stopnia, że w rozmowach z nowo poznanymi ludźmi, przedstawiał się jako rdzenny mieszkaniec Żoliborza. Trudno się Markowi dziwić – bezrobocie wśród młodych ludzi w okolicach jego rodzinnej wsi dobijało do 90%, w Warszawie oscylowało wokół „rozsądnych” wartości rzędu 20-30%.
Po kilku miesiącach starań, tacie Marka udało się w końcu namówić starego znajomego, aby ten polecił jego syna swojemu szefowi. W ten sposób Marek błyskawicznie przeszedł proces rekrutacyjny i po obietnicy, że nieco poprawi swój angielski (Marek szykował się do desperackiego wyjazdu za chlebem do Anglii – umiał więc powiedzieć „hello, need job, can wash dishes”), dostał wymarzoną pracę w międzynarodowej korporacji Steal&Rob Polska.
Z pensją 2500 brutto i pakietem niezbędnych do pracy narzędzi – telefonem, laptopem i samochodem marki Opel, Marek poczuł się jak Bóg. Ależ będzie sensacja w Giżynku – pomyślał.
Marek pracował średnio 14 godzin dziennie, pokonywał tysiące kilometrów miesięcznie i ledwo patrzył na oczy, ale uznał, że widocznie taka jest cena pracy w prestiżowej firmie.
Głównym zadaniem Marka było przekonywanie klientów, że kredyty i oferty finansowe, jakie oferuje firma Steal&Rob są absolutnie bezkonkurencyjne, i że tylko debil nie wziąłby od nich pieniędzy, nawet jeśli wcale ich nie potrzebuje. W tym zadaniu Markowi pomagał jego nowy sprzymierzeniec – tablet Apple Galaxy Tab TF300T, którego specyfikacją techniczną (włączając w to cenę) chwalił się przy każdym spotkaniu ze znajomymi i bardzo dziwił się, że chyba nikogo to nie interesuje. Klienci Marka (zwłaszcza ci z okolic Grójca) byli prawdziwie zszokowani, gdy ten przedstawiał im zalety oferty firmy Steal&Rob na swoim tablecie. Mniejsza z tym, że była to zwykła prezentacja ppt, ale fakt użycia urządzenia z dotykowym ekranem niczym w filmie sajens fikszyn, sprawiała, że klienci Marka czuli się dowartościowani i traktowani wyjątkowo poważnie. Marek odnosił sukcesy.
Na comiesięcznych spotkaniach ze swoim przełożonym, Marek miał obowiązek przedstawiania wyników swojej pracy w formie omówienia codziennie pisanych raportów. I w tym przypadku wykorzystywał swojego najlepszego przyjaciela, dzięki czemu szef uznał go za osobę wyjątkowo profesjonalną, a ponieważ wyniki Marka były bardzo dobre, przyznał mu podwyżkę. Marek zarabiał już 2600 brutto.
Pewnego dnia nasz bohater usłyszał, że warto dbać o siebie. Wiedział, że wszyscy znajomi z korporacji biegają oraz, że każdy jeden, bez wyjątku, chwali się pokonanym dystansem na swoim fejsbukowym profilu. Niestety, stara służbowa Nokia Marka, którą odziedziczył po swoim poprzedniku, nie oferowała możliwości zainstalowania koniecznych aplikacji. Ale Marek ma przecież tablet! Próby przymocowania go do szyi i jednoczesnego biegu, nie skończyły się sukcesem – tablet mocno poobijał Marka, a ludzie patrzyli na niego, jak na idiotę. Postanowił więc, że podczas biegu, będzie go po prostu trzymał w ręce – tym sposobem mógł ćwiczyć we względnym komforcie, a jednocześnie pokazać wszystkim znajomym, że jest człowiekiem mocno osadzonym we współczesności.
Ta współczesność wymusiła również na Marku konieczność robienia zdjęcia absolutnie każdemu posiłkowi, który miał zamiar zjeść – czy była to grochówka od mamy, czy shoarma (najlepiej w promocji) w centrum Warszawy. Jego tablet nie robił może najlepszych jakościowo zdjęć, a także był trochę nieporęczny w roli aparatu, ale cóż Marek miał zrobić – jak mus, to mus.
Jednak tablet najbardziej błyszczał przy powrotach do rodzinnego Giżynka – cała wieś zlatywała się, by pooglądać zdjęcia, jakie Marek przywoził im z wielkiego świata. Fakt, że były to głównie zdjęcia tego, co Marek jadł, ale nie przeszkadzało to lokalnej społeczności. Raz przyszedł nawet sołtys – przedstawił Marka jako przykład na to, że każdy może osiągnąć rzeczy wielkie, niezależnie od pochodzenia.
Marek wszystko zawdzięczał tabletowi.
W każdą niedzielę wieczorem Marek wsiada do służbowego Opla i z bagażnikiem pełnym słoików, wraca do wynajmowanego mieszkania na warszawskiej Białołęce (tam najtaniej). W poniedziałek znowu będzie podbijał świat.