Akumulator, jak wszystko, się zużywa i traci na pojemności. W dobie smartonów z niewymiennymi bateriami jest to tym większy problem, ponieważ po pewnym czasie musimy albo oddać urządzenie do serwisu, aby za odpowiednią opłatą wymienił ogniwo lub też po prostu kupić nowy sprzęt. Dlatego prawdziwym „zbawieniem” byłby akumulator, który zarówno po pierwszym, setnym, jak i tysięcznym ładowaniu jest „jak nowy”. Co ciekawe, ktoś coś takiego już nawet wymyślił. Jest jednak jedno „ale”.
Problemem dzisiejszych baterii jest przede wszystkim to, że z czasem się zużywają. Każdy cykl ładowania zmniejsza bowiem w określonym stopniu ich pojemność. Z tego powodu, po – na przykład – tysiącu ładowań ogniwo nadaje się tylko do „kosza”, ponieważ nie jest w stanie zmagazynować wystarczająco dużo energii, aby mogło zasilić przez dłuższy czas dane urządzenie.
Naukowcy z Harvardu postanowili pochylić się nad tą kwestią. W trakcie swoich badań zmodyfikowali strukturę molekuł używanych w „dodatnich” i „ujemnych” roztworach elektrolitowych, w dodatku czyniąc je rozpuszczalnymi w wodzie (zastąpili nią bowiem również żrące płyny). Dzięki tym zabiegom udało im się stworzyć baterię, która po tysiącu cykli ładowania straci zaledwie 1% swojej pojemności. Dla porównania, żaden akumulator litowo-jonowy tyle nie „przeżyje”.
Dzięki temu, że płyny elektrolitowe zastąpiono (słoną) wodą, ogniwo jest o wiele bezpieczniejsze oraz tańsze w produkcji. Nie powinno także eksplodować w przypadku fizycznego uszkodzenia (a już na pewno się nie zapali).
Niestety, opracowane przez naukowców z Harvardu baterie nie nadają się do zastosowania w urządzeniach mobilnych – są po prostu za duże. Stworzono je głównie z myślą o magazynowaniu energii, wytworzonej przez odnawialne źródła, takie, jak wiatraki czy panele słoneczne. Mimo to, można mieć nadzieje, że przyszłość przyniesie nam odkrycia, które pozwolą „zminiaturyzować” to rozwiązanie i zastosować je w smartfonach. Chyba, że do tej pory ktoś wymyśli coś innego, równie skutecznego.