Na chwilę chciałbym pominąć wszystkie aspekty związane ze sprzętem, wydajnością czy jakością wykonania. O tym pisaliśmy już kilkukrotnie, a zweryfikujemy całość podczas recenzowania.
Nowy język, nowa komunikacja
Microsoft wreszcie zrozumiał jak robić konferencje. Zaprosił media na wydarzenie w całości poświęcone urządzeniom. Nie chmurze, nie programowaniu, nie pakietowi Office 365. Nie było programowania na scenie, nie było zbyt długich wystąpień. Całe show ukradł Panos Panay, obecnie odpowiadający za cały dział urządzeń w Microsofcie. Mówi naturalnie, z pasją i potrafi wytworzyć atmosferę oczekiwania. Część o Surface Booku była wyjątkowo przemyślana. Najpierw przedstawiono urządzenie jako zwykły laptop, żeby dopiero na końcu pokazać odpinany ekran. Takie zagrywki pamiętamy jedynie z czasów najlepszej formy Steve’a Jobsa. Do tego Microsoft wykonał sprytny ruch zapraszając na konferencję uczestników programu Windows Insiders, którzy żywiołowo reagowali i nie trzeba było przerywać niezręcznej ciszy cichymi oklaskami. Wszystko było naturalne, płynne i dobrze przemyślane.
Media
Rzadko się zdarza, żeby taka atmosfera udzieliła się mediom, których na ogół nie można posądzać o sympatię do Microsoftu. Tym razem jednak się udzieliła. Nawet takie serwisy jak The Verge, Wired czy Engadget piały z zachwytu. Po części właśnie dzięki atmosferze i sposobie przeprowadzenia konferencji. Gdyby zakończyła się ona na premierze Surface Pro 4 wszyscy pisaliby o „przyzwoitym upgrade, poprawieniu kilku szczegółów i braku rewolucji”. Pod koniec jednak pojawiło się słynne „one more thing”, czyli Surface Book, który całkowicie zdominował relacje z tego wydarzenia. I to jest najlepsza reklama. Darmowa. Naturalna. Wiarygodna. Nieirytująca odbiorcy. Minął już tydzień, a portale nie otrząsnęły się z zachwytu Bookiem, choć tak naprawdę jeszcze dobrze go nie przetestowali. A to się liczy – oddziaływanie na emocje, wyrabianie przyzwyczajeń. Chyba pierwszy raz Microsoft nie tylko to zrozumiał, ale też wcielił w życie.
Pozycja rynkowa, cena, dostępność
Gdybyśmy na konferencji zobaczyli tylko Surface Pro 4, wyniki finansowe linii Surface za 4 kwartał raczej by nie zachwyciły. Osoby, które chciały Surface, prawdopodobnie mają już SP3, a SP4 nie do końca przekonuje do koniecznego upgrade’u. Zmiany są widoczne, dobre, ale nie przełomowe – a SP3 dalej pozostaje świetnym urządzeniem. Są jeszcze nowi użytkownicy, ale rynek odbiorców drogich hybryd na pewno już trochę nasycił się tabletami Surface. Co zrobił Microsoft? Zrozumiał, że niektórzy ludzie chcą laptopa. Nie hybrydę, nie 2 w 1 tylko przede wszystkim laptopa. Oczywiście odpinany ekran to ciekawy dodatek, ale Book ma być przede wszystkim świetnym notebookiem. I grupa jego odbiorców niekoniecznie pokrywa się z grupą odbiorców SP4. Zarówno ze względu na formę, jak i cenę. Najpopularniejszy model SP3 to 128GB/4GB RAM w cenie 1000 dolarów. Bazowa wersja Booka kosztuje co prawda 1500 dolarów, ale jeśli chcemy GPU Nvidii, musimy zapłacić co najmniej 1900 dolarów, czyli prawie ponad dwa razy więcej niż za najtańszego Surface (800$). A większość osób kupi wersję z dGPU, bo to jest główny wyróżnik tego produktu. Można więc przyjąć, że prawdziwy Surface Book „zaczyna się” od 1900$ i kierowany jest do innej grupy odbiorców niż SP4. Żeby tak się stało, Microsoft stosuje znany trik, czyli ogranicza dostępność najdroższego modelu (2700$), żeby sprawić wrażenie, że jest on najbardziej pożądany. Tak robi od dawna Apple. To oznacza, że Microsoftowi wystarczy sprzedać dwa razy mniej egzemplarzy Booka, żeby osiągnąć taki sam przychów jak do tej pory z SP3, przy prawdopodobnie znacząco większej marży.