Ostatnimi czasy w technologii możemy zaobserwować trend poszerzania funkcjonalności sprzętów codziennego użytku, co w zamierzeniu ma służyć zmniejszeniu ilości noszonej ze sobą elektroniki. Praktyka pokazuje jednak, że wraz z chęcią zrobienia czegoś lepiej, pojawia się konieczność wzięcia ze sobą kolejnego urządzenia. Rozwijają się przecież nie tylko gadżety służące do tworzenia treści, ale także te do ich konsumpcji. Czy producenci nie zagubili się nieco w pogoni za funkcjonalnością? Przecież wzrost ilości, siłą rzeczy, powoduje spadek jakości.
W życiu wielu z nas zaczyna się niewinnie, bo od laptopa
Myślę, że wśród Was więcej jest osób, które z komputera stacjonarnego przerzuciło się na laptopa niż tych, którzy poczynili kroki przeciwne. Oczywiście pecety nadal żyją i mają się dobrze, zwłaszcza, jeżeli chodzi o osoby spędzające przed ekranem wiele godzin, nierzadko w celach zawodowych, ale jeżeli chodzi o codzienną konsumpcję treści, to w przeciętnym domu powinniśmy odnaleźć co najmniej jednego laptopa. Powód wydaje się być prosty – przecież w niewielkim płaskim notebooku mieści się ogromna jednostka centralna, niemały monitor, klawiatura i myszka!
Przyznam szczerze, że rozumiem ten krok, bo sam z laptopa korzystam, ale widzę wady takiego rozwiązania. Domyślacie się pewnie jakie – utrata wydajności. Komputer stacjonarny kosztujący wraz z peryferiami X złotych powinien radzić sobie z niemal wszystkim lepiej niż warty tyle samo laptop. No, a przy okazji będziemy mieli możliwość dostosowania stanowiska pracy pod swoje potrzeby, otwierając sobie przy tym drzwi do wymieniania poszczególnych komponentów w przyszłości i ogólnego dopieszczania swojego zestawu. Komputera stacjonarnego pod pachę nie weźmiemy, a laptopa już jak najbardziej, co wyjaśnia umiłowanie wielu konsumentów do tego sprzętu.
Sam poddałem się temu trendowi. Nie potrzeba było jednak wiele czasu, abym zrozumiał, że kupno laptopa to pełen pakiet kompromisów. Do mojego notebooka zaczęły dziwnym trafem „dorastać” różnego rodzaju peryferia – na pierwszy rzut poszły oczywiście słuchawki, bez których nie wyobrażam sobie życia. Mniej więcej w tym samym momencie touchpad alias gładzik został permanentnie zastąpiony myszką przewodową. Po czasie naszła mnie potrzeba lepszej jakości dźwięku, przez co dokupiłem zewnętrzną kartę dźwiękową, a skoro już mam dobre źródło, to dorzuciłem do niego głośniki. Mniej więcej na tym etapie całość postanowiłem podłączyć pod huba USB, w celu minimalizacji liczby kabli wychodzących od laptopa, a skoro mam już jakieś wolne gniazdo, to dorzuciłem do niego starą zewnętrzną kartę sieciową z peceta, która zapewnia stabilniejszą pracę. Przecież… laptop i tak większość czasu leży na moim biurku. Jest tylko jeden problem – każda z dołożonych części jest tak naprawdę również zintegrowana z nim, tylko w wariancie nieco gorszym – o przyczynie tego zjawiska wspomniałem już wcześniej. Oczywiście nadal zdarza mi się zabierać ze sobą laptopa, a wtedy cały kram po prostu pozostaje w pokoju po odpięciu jednego magicznego kabla, ale to tylko brzmi tak dobrze…
Bo czasem sam laptop nie wystarczy…
Owszem, na uczelnię wystarczy laptop i zasilacz – ot, dwie rzeczy i nie więcej niż kilka kilogramów. Ale czasem zdarza mi się brać komputer na dłuższy wyjazd, na którym wiem, że będę wymagał nieco większego komfortu – wtedy do zestawu dołącza myszka bezprzewodowa, a do całości słuchawki nauszne. I cóż z tego, że obie te rzeczy i tak mam ze sobą w postaci zintegrowanej – zapewniają one mniejszy komfort pracy, niż bym tego wymagał. Z dwóch przedmiotów robią się cztery, a choć przyrost wagi jest względnie niewielki, to całość zaczyna zajmować coraz więcej miejsca w plecaku…
Podobnie jest z robieniem zdjęć…
Mówi się, że najlepszy aparat to ten, który mamy pod ręką. Ale co z tego, że producenci smartfonów robią wszystko, żeby te robiły jak najlepsze zdjęcia, skoro ja i tak targam ze sobą zakupionego niedawno bezlusterkowca? Dodajcie do tego kamerkę sportową, która przydaje się przy chęci zrobienia kilku filmów z plaży i okazuje się, że sobą nosimy trzy aparaty, a w nich dobrych kilka obiektywów – oczko do smartfonowych selfie, dwa lub trzy z tyłu, kamerka sportowa, a bardziej zapaleni fotografowie nie ograniczają się do tego, żeby do korpusu nosić wyłącznie jedno szkło. Cytując Twitterowego klasyka – Pixel potrafi to samo jednym, a nawet lepiej. No, może nie do końca, ale wiecie o co chodzi ;).
Najgorsze są jednak… wyjazdy nieco bardziej służbowe
Kolejny problem zaczyna się w przypadku wyjazdów chociażby na targi IFA w Berlinie. Bierzemy bezlusterkowca z obiektywem, kamerkę sportową… z nieokreślonych powodów, smartfona prywatnego, otrzymany wcześniej model do testów. Do aparatu przydałby się jeszcze jakiś statyw, kilka baterii wymiennych, nierzadko obiektywów, no a do tego wszystkiego laptop, żeby materiały posortować, obrobić i móc umieścić w sieci. I bum – robi się z tego pełen plecak elektroniki, który waży dobrych kilka kilogramów, a dodatkowo trudno odnaleźć w nim cokolwiek przydatnego – kilka ładowarek, powerbank z przewodem, zewnętrzny mikrofon do rejestrowania dźwięku w lepszej jakości…
W tym wszystkim najbardziej dołujący jednak jest fakt, że całość można sprowadzić do jednego, uniwersalnego sprzętu. Smartfon z powodzeniem sprawdzi się jako aparat i kamera z wbudowanym mikrofonem, z jego poziomu można dokonać też podstawowej obróbki multimediów, wystarczy jedna ładowarka i jeden powerbank. Łącznie nie więcej niż tysiąc gramów i decymetr sześcienny dźwigania. Pomijam fakt, że odprawa osobista na lotnisku trwa kilka razy krócej i oszczędza dokładnej kontroli przez miłych i niezbyt uśmiechniętych panów z papierkami do wykrywania narkotyków w dłoniach.
„Najpierw mówisz, że masz cały plecak sprzętu, a potem, że smartfon potrafi to samo. To o co w końcu chodzi?”
W całym tym rozważaniu jest jeden problem. Ważące trzysta gramów i mierzące po kilkanaście milimetrów w każdym wymiarze urządzenie nie jest w stanie zapewnić jakości na idealnym poziomie na każdym polu oferowanych funkcji. Ot, coś za coś – możesz dużo, ale niemal wszystko będzie po łebkach. Laptop jest co prawda przenośny i ma w sobie wszystko to, co niezbędne do podstawowej pracy, ale nierzadko i tak trzeba uzupełnić go o kilka dodatkowych gadżetów, aby był wystarczająco funkcjonalny. Podobnie jest ze smartfonem – przecież to nie jest tak, że już nikt nie kupuje lustrzanek, statywów czy kamer. Nie mówię tutaj nawet o profesjonalistach – wystarczy się przejść do punktu turystycznego w większości krajów, aby zobaczyć spory odsetek osób z charakterystycznym paskiem na szyi.
W takich momentach w mojej głowie pojawia się pytanie – czy to wszystko ma sens? Upychamy do coraz mniejszych urządzeń coraz więcej funkcji, kastrując każdą z nich. Na poważnie rozważanie to pojawiło się w mojej głowie przy okazji EKG wbudowanego w Apple Watcha. Przecież niemożliwe jest, żeby taki elektrokardiograf zachował należytą dokładność, a nawet w wariancie podstawowym zajmuje trochę miejsca i elektroniki w niewielkim zegarku. Czy takie rozszerzanie funkcjonalności nie jest ślepą pogonią za długimi opisami? Niezłym przykładem jest też pulsometr. Wiecie, że do pomiaru tętna za pomocą smartfona można wykorzystać aplikację z Google Play i diodę doświetlająca zdjęcia, a ta poradzi sobie właściwie równie dobrze jak dedykowany temu czujnik obecny w androidowym urządzeniu? Samsung postanowił rozwiązać ten problem i druga dioda dodatkowo mierzy stres, ale… czy to wszystko nie staje się tylko zabawką? Czy upychanie kolejnych funkcji, które ciągnie za sobą utratę jakości każdej z nich, nie czyni z przydatnych sprzętów zabawek?
Jestem szalenie ciekaw, jakie jest Wasze zdanie na ten temat. Na wakacjach ograniczacie się do smartfona, czy może targacie ze sobą korpus aparatu i kilka dodatkowych obiektywów? Na co dzień korzystacie z komputera stacjonarnego, laptopa, czy potrzebujecie obu tych sprzętów, aby zaspokoić swoje potrzeby? Wystarczają Wam niewielkie i mobilne grajki dokanałowe, czy – tak jak ja – przy biurku i tak zawsze macie parę ogromnych słuchawek wokółusznych? No, i najważniejsze…
Dajcie znać w komentarzach ;)
Wszystkie grafiki użyte w tekście pochodzą z Pexels.com