Z Sony α7 III korzystam już prawie pół roku. Czas zatem powiedzieć to głośno: jestem niesamowicie zadowolona z wyboru tego aparatu.
Musicie wiedzieć, że pisząc o moim prywatnym sprzęcie potrafię być bardzo krytyczna. Idealnym tego przykładem niech będzie recenzja laptopa Acer Swift 7, którego kupiłam pod koniec zeszłego roku, a co do którego wciąż mam mieszane uczucia – nasza relacja jest, nazwijmy to, słodko-gorzka.
Wspominam o tym z jednego powodu: żebyście nie pomyśleli, że do upadłego będę broniła swojego wyboru i nie zauważam wad urządzeń, których użytkuję na co dzień. Nie inaczej podchodzę teraz do Sony α7 III – kilka rzeczy mi przeszkadza, ale w ogólnym rozrachunku nie wyobrażam sobie powrotu do starego aparatu. Przeskok odczuwam praktycznie na każdym kroku – ten widoczny jest również w jakości moich materiałów.
Część z Was wie, że od kilku lat wszelkie zdjęcia na Tabletowo oraz materiały wideo na kanał Tabletowo kręciłam wykorzystując aparat Panasonic GH4. Swego czasu połowa tech-youtuberów używała właśnie tego sprzętu, bo oferował bardzo dobry stosunek jakości do ceny, co jest dość kluczowe w przypadku wyboru sprzętu do pracy. Co ciekawe, aktualnie sporo moich znajomych korzysta z Sony α7 III i, po obejrzeniu wielu wideo i naczytaniu się sporo na jego temat, ja również postanowiłam się na niego “przesiąść”.
Aparat nie jest moim pierwszym urządzeniem Sony
Bardzo lubię sprzęt Sony, choć akurat nie z tej działki, którą zajmuję się na co dzień. Mobilny dział Sony nigdy nie miał zbyt wiele szczęścia, efektem czego jest jego ledwo zauważalny udział w rynku smartfonów. Ale zupełnie inaczej jest w działach foto czy TV – tutaj japoński koncern jest jednym z tych, który liczy się najbardziej. Nie bez powodu zresztą spora część redakcji Tabletowo działa na aparatach Sony: α6000, α6300 i α6400 :)
Sama prywatnie korzystam z rewelacyjnych słuchawek WH-1000XM3, zaległości filmowe stale nadrabiam na telewizorze Sony, do którego podłączona jest, a jakże, konsola PlayStation 4 Pro. Teraz doszedł do tego aparat.
Sony α7 III wpadł w moje ręce w połowie grudnia. I to powinno głośno wybrzmieć: wszystkie zdjęcia w moich recenzjach od połowy grudnia ubiegłego roku, a także wideo mojego (jak i Kuby) autorstwa pochodzą z Sony α7 III.
Mikołaj ewidentnie zabłądził w tym roku, ale warto było poczekać… ;)
Taki "mały" upgrade z GH4 na Alfiątko od @SonyPolska ? pic.twitter.com/IypaeqbuLN
— Katarzyna Pura (@KatarzynaPura) December 10, 2019
Nie chciałabym, żebyście ten tekst traktowali jako recenzję Sony α7 III, bo raz, że tych od momentu wydania aparatu na rynek minęły ponad dwa lata, a dwa – nie pokusiłabym się o testowanie aparatu, nie mając rozeznania na rynku foto (a, przyznaję otwarcie, nie mam).
Niech to będzie jedynie bardziej rozbudowany felieton zawierający moje wrażenia z przesiadki na dużo lepszy sprzęt niż ten, z którego dotychczas miałam okazję korzystać.
Spostrzeżenia użytkowe – tak bym ten tekst nazwała.
Zmiana sprzętu to była świetna decyzja
Pamiętam, jak bardzo cieszyłam się kilka lat temu z zakupu mojego pierwszego poważnego aparatu potrafiącego nagrywać tak zwany “ładny obrazek”. Jeszcze wyższy poziom ekscytacji pojawił się, gdy w moje ręce trafił Sony α7 III. Z micro 4/3 przeskoczyłam na pełną klatkę. Zwiększyły się możliwości i przy okazji moja chęć do nagrywania materiałów maści wszelkiej (jeszcze tylko czas muszę znaleźć!).
W zależności od potrzeb i okoliczności wykorzystuję dwa szkła: 24-70 mm F2.8 i fenomenalne macro 90 mm F2.8. Pierwszy z obiektywów jest dość uniwersalny (być może gdybym wcześniej poszperała na temat alternatyw, zdecydowałabym się na Tamrona o podobnej charakterystyce, ale niższej cenie – ale i tak jestem zadowolona z wyboru), drugi natomiast pozytywnie zaskakuje mnie co krok.
Na Sony α7 III świetnie mi się pracuje. Sam korpus aparatu jest niewielki (127 x 96 x 74 mm) i niewiele waży (650 g). Chwyt jest dość pewny, choć gdy dochodzi do tego cięższy obiektyw czuć przeciążenie.
W samej konstrukcji aparatu widać już podstawowe dwie zalety: dwa sloty kart SD, które mogą jednocześnie zapisywać te same dane (nie trzeba się martwić o ich utratę, gdyby któraś z kart odmówiła współpracy w takcie nagrań czy sesji), a także możliwość wymieniania akumulatora nawet, gdy aparat jest zamontowany na statywie czy gimbalu.
Liczne przyciski, choć początkowo trudno mi się w nich było odnaleźć, pozwalają przypisać do nich najważniejsze parametry, które chcemy mieć pod ręką. Przyznaję, na początku je bagatelizowałam, ale z czasem doceniłam ich obecność. Na plus też obecność złącza słuchawkowego, możliwość podłączenia zewnętrznego mikrofonu, multifunkcyjny port, microHDMI i USB typu C – właściwie wszystko to, czego potrzeba. Jest też oczywiście stopka do podpięcia mikrofonu czy lampy błyskowej – tej bowiem aparat nie oferuje.
A 7 III w praktyce
Od początku wiedziałam, że Sony α7 III nie ma obracanego ekranu i trudno mi to było przeboleć. Przyzwyczajenie jednak robi swoje, a wygoda idąca z korzystania z takiego rozwiązania jest nieodzowna. Nie oznacza to jednak, że bez niego nie da się kręcić takich ujęć, jak to:
W przypadku tego modelu mamy 3-calowy ekran na przegubie, który pozwala go odchylić o 107 stopni w górę lub 41 stopni w dół. Zakres niewielki, ale lepszy taki niż żaden.
Rozwiązaniem sytuacji jest korzystanie z aplikacji na smartfonie / tablecie lub dokupienie zewnętrznego ekranu – ja na razie, w razie potrzeby, wykorzystuję pierwszą opcję.
A skoro już o ekranie mowa, zdarzyło mi się wielokrotnie korzystać z Alfy w słońcu i, niestety, z bólem stwierdzam, że ekran nie lubi się z okularami polaryzacyjnymi (a na pewno moimi). Przez to praca podczas nagrywania materiału z Teneryfy w pełnym słońcu była dość utrudniona.
Z innych rzeczy, Sony pozwala nagrywać wideo nie tylko na dedykowanym wideo trybie, a na każdym innym – trzeba jednak pamiętać wtedy, że domyślnie widoczny jest podgląd w proporcjach zdjęciowych, a nagrywanie wideo automatycznie przestawia na 16:9 – trudno wtedy “utrafić” z kadrem.
Nagrywanie wideo uruchamia się wyłącznie dedykowanym do tego przyciskiem, a nie spustem migawki aparatu. Początkowo, nie ukrywam, bardzo trudno było mi się do tego przyzwyczaić (nawyki robią swoje).
Sony α7 III oferuje masę możliwości, przez co przebrnięcie przez jego menu stanowi solidne wyzwanie. W pierwszych chwilach bardzo trudno jest się w nim odnaleźć, ale z biegiem czasu staje się to coraz łatwiejsze. A dodatkowo najważniejsze pozycje menu można sobie wyciągnąć do podręcznego “mojego menu”, by mieć zawsze pod ręką.
Sony α7 III wręcz uwielbiam za możliwość przesyłania zdjęć (i tu ważne: tylko zdjęć, wideo się nie da) bezpośrednio z aparatu do smartfona przez NFC. Wystarczy przyłożyć telefon do ikony NFC, umieszczonej na klapce zamykającej dostęp do kart pamięci, chwilę odczekać i gotowe. Super sprawa – bardzo często korzystam z tego rozwiązania.
Jakość mnie zachwyca
O samej jakości materiałów wiele mówić nie będę, bo ta broni się sama. Nawet w rękach takiej osoby, jak ja – która jeszcze nie odnalazła swojej artystycznej duszy i bazuje na wypracowanych przez lata schematach.
Uwielbiam Sony α7 III za świetny autofokus – jest na tyle dobry, że mogę nagrywać sama siebie nie mając obracanego ekranu, a mimo wszystko mając pewność, że będę ostra. Rozpoznawanie twarzy w wideo działa wprost rewelacyjnie, podobnie zresztą, jak eye focus podczas robienia zdjęć (w wideo niedostępny). Płynne przeostrzenia na wideo to również zasługa tego aparatu.
Brakuje mi jedynie nieco lepszej stabilizacji. Dość często zdarza mi się nagrywać wideo “z ręki” i o ile poprzedni aparat radził sobie z tym świetnie, tak Sony pod tym kątem sprawdza się nieco gorzej. No, ale to może czas, by zacząć przygodę z gimbalem…
Plastyka obrazu pochodzącego z Sony α7 III jest wspaniała. Dodatkowo to, jak ten aparat radzi sobie na wysokim ISO, zasługuje na uznanie. Z technicznych kwestii niewątpliwie cieszy możliwość nagrywania wideo w 4K, dostępność slow motion 120fps w Full HD, płaski profil S-Log (może kiedyś się odważę) oraz robienie zdjęć w trybie APS-C.
Bateria, według zapewnień producenta, ma wystarczać na ok. 610-710 zdjęć (w zależności od korzystania z ekranu LCD czy wizjera). Nigdy jednak nie trafiła mi się taka sesja, by wyklikać tyle fotografii. W trybie pracy przerywanej – kilkadziesiąt zdjęć i kilka minut wideo dziennie – jest w stanie pracować tydzień. Bez problemu i bez żadnego ciśnienia z tyłu głowy nagrywałam też materiały z różnego rodzaju konferencji, gdzie pod koniec zostawał mi jeszcze solidny zapas energii na ewentualne dodatkowe ujęcia. Czas pracy to spory atut.
Zdjęcia w oryginalnej rozdzielczości możecie pobrać z dysku.
Krótkie podsumowanie?
Ja z przesiadki na Sony α7 III jestem bardzo zadowolona, choć początki korzystania z tego aparatu nie były najłatwiejsze – mnóstwo zaawansowanych funkcji w połączeniu z nawykami ze starego aparatu dawały się we znaki. Z czasem jednak dotarliśmy się na tyle, że teraz jestem w stanie powiedzieć, że tworzymy zgrany duet.
Jestem też przekonana, że aktualnie wykorzystuję zaledwie marny procent jego bardzo rozbudowanych możliwości, ale może z czasem uda mi się poznać go bardziej dogłębnie.
A przynajmniej wierzę, że to nastąpi. Trzymajcie kciuki, bo będzie to z pożytkiem zarówno dla mnie, jak i dla Was ;)