W świecie audio bardzo często mówi się o tym, aby wystrzegać się sprzętu oznaczonego jako gamingowy. I nic dziwnego, bowiem ten często cechuje się znacznie gorszym stosunkiem ceny do jakości niż ich odpowiedniki dedykowane muzyce, które, jak na ironię, równie dobrze lub jeszcze lepiej radzą sobie w grach. Są jednak chlubne wyjątki, jak chociażby popularny headset Kingston HyperX Cloud I. Pytanie brzmi tylko, czy do tego zaszczytnego grona dołączy również najnowszy gamingowy nabytek Sennheisera, słuchawki GSP 550? Postanowiłem to sprawdzić.
Sennheiser GSP 550 to słuchawki bardzo świeże, gdyż ich zapowiedź miała miejsce 31 sierpnia, a w Polsce oficjalnie zadebiutowały 29 listopada. Już następnego dnia rozpocząłem testy, więc jestem gotowy, żeby podzielić się z Wami wrażeniami na ich temat. Ale po co w ogóle ten wstęp? Istnieje spora szansa, że nieodłączna część GSP 550 – oprogramowanie – zostanie wraz z biegiem czasu zaktualizowana, co może mieć pozytywny wpływ na ostateczny wydźwięk słuchawek. No, ale nie uprzedzajmy faktów, tylko przejdźmy do recenzji właściwej.
Specyfikacja techniczna
Przewodowe/bezprzewodowe | Przewodowe |
Słuchawki/zestaw słuchawkowy | Zestaw słuchawkowy |
Rodzaj słuchawek | Wokółuszne |
Rodzaj przetwornika | Dynamiczny, otwarty |
Pasmo przenoszenia | 10–30000 Hz |
Poziom ciśnienia akustycznego (SPL) | 107 dB |
Impedancja | 28 Ω |
Redukcja szumów | Mikrofon z redukcją szumów |
Kompatybilność | PC |
Magnesy | Neodymowe |
Pasmo przenoszenia mikrofonu | 10–18000 Hz |
Złącze | USB |
Waga | 358 g |
Mikrofon | Uchylany |
Przewód | 1,7 m kabel z kartą dźwiękową / 1,2 m kabel USB |
Cena w momencie publikacji recenzji: 1049 złotych
Zestaw sprzedażowy
Sennheiser GSP 550 trafiły do mnie w pudełku o stylistyce klasycznej dla tego producenta. W schludnym kartonie wyłożonym pianką znalazłem słuchawki, stosowne przewody oraz trochę papierów, które z najwyższą uwagą należy przeczytać.
Myślę, że to dobry moment, żeby powiedzieć kilka słów o kablach, które trafiają do nas wraz ze słuchawkami, bowiem Sennheiser GSP 550 to headset, który do naszego komputera podłączony za pośrednictwem USB. Sam przewód jest, można powiedzieć, dwuczęściowy. Pierwsza z nich jest podłączana do słuchawek za pośrednictwem jacka 2,5 mm, przy czym konstrukcja samej wtyczki jest na tyle specyficzna, że nie ma co liczyć na dostępność kabli zastępczych w przypadku uszkodzenia oryginalnego. Zresztą, to i tak nie jest główny powód, gdyż po drugiej stronie mierzącego 170 cm kabla odnajdziemy, używając słów producenta, 3D Dongle wraz z diodą oraz przyciskiem. Do tego pilota wrócimy później, na ten moment chcę jeszcze dodać tylko, że ma on gniazdo microUSB.
No i stąd z drugą częścią będzie łatwiej – jest to klasyczny przewód microUSB o długości 120 cm. Razem otrzymujemy niemal trzy metry, które powinny wystarczyć do połączenia naszej głowy z niemal każdą budą ;). W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że przewód podłączany od strony słuchawek trzeba wcisnąć całkiem mocno – na początku wydawało mi się, że wszystko „zaskoczyło” i byłem zdziwiony, czemu słuchawki się tak dziwnie zachowują.
Wracając jeszcze do papierologii – w prywatnych sprzętach na ogół odpuszczam sobie czytanie instrukcji, jednak w testowanych urządzeniach wolę nie ryzykować i zaglądam w celu sprawdzenia, czy nie znajdę tam czegoś rewolucyjnego. Tak też było w przypadku Sennheiser GSP 550 – nie traktowałbym tych słuchawek jako sprzęt typu Plug & Play – przy pierwszym podłączeniu należy pobrać stosowne oprogramowanie oraz zmienić kilka ustawień systemowych. Nikt nie powinien mieć z tym problemu, oczywiście pod warunkiem zajrzenia do instrukcji.
W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że według odnalezionych przeze mnie informacji, w Stanach Zjednoczonych do słuchawek dołączany był uchwyt Sennheiser GSA 50 o wartości mniej więcej 150 złotych. Szkoda, że polski dystrybutor nie pokusił się o podobny ruch – słuchawki, za które trzeba wydać cztery cyfry, zasługują na trochę lepsze miejsce niż zwykłe położenie na biurku.
Wzornictwo i jakość wykonania
Jeżeli chodzi o wzornictwo, to nietrudno się domyślić, że to będzie dosyć specyficzne – w końcu Sennheiser GSP 550 to słuchawki gamingowe. Muszę przyznać, że jest dużo lepiej, niż mogłoby się wydawać – producent odpuścił sobie jakiekolwiek czerwone akcenty i diody LED, a postawił na futurystyczny i agresywny design. I wiecie co? To do mnie trafia! Skoro słuchawki z założenia nie nadają się na miasto, bo nikt nie słucha muzyki z przenoszonego w plecaku laptopa (chyba… ;)), to można pokusić się o coś w miarę oryginalnego.
Pałąk jest szeroki, a w widocznych przestrzeniach poruszają się specjalne „suwaki” odpowiedzialne za regulację docisku. Nieco dalej znajduje się zielona klapka opatrzona logo producenta (którą, według moich informacji, można wymienić na inny kolor). A stamtąd już niedaleko do muszli, z którą pałąk jest połączony za pomocą specyficznej konstrukcji. „Rusztowanie” oczywiście jest sztywne, ale jego połączenie zarówno z muszlą, jak i pałąkiem, cechuje się swoją osiową ruchomością, dzięki czemu słuchawki dopasowują się do naszej głowy w dwóch płaszczyznach.
W muszlach dopatrzeć możemy się specyficznej „kraty” ukrytej za pałąkiem, która ma pełnić rolę wentylacyjną, ale oprócz tego dzieje się już niewiele. Na prawej zlokalizowany jest mikrofon oraz wyjście na przewód, zaś na lewej odnajdziemy pokrętło analogiczne do tego, na którym umieszczony został mikrofon, które służy do włączania słuchawek oraz regulacji głośności.
Jeśli chodzi o jakość wykonania, to jest dużo lepiej, niż się spodziewałem. Cała konstrukcja jest plastikowa (no, oprócz zawiasów), ale Sennheiser zadbał, żeby każdy element był wykonany z największą starannością i z bardzo dobrych materiałów. Pałąk jest wyłożony całkiem wygodnym welurem, w którym skrywa się trochę pianki, tak samo skonstruowane są pady. Jednak znajdująca się w nich pianka jest dosyć twarda, co wpisuje się w ogólną charakterystykę słuchawek i ich agresywną konstrukcję, ale na dłuższą metę ma też swoje wady. Dodam jeszcze tylko, że podobnie jak zieloną „pokrywkę”, pady również można wymieniać – można ściągnąć je z zatrzasków razem z plastikowym elementem mocującym.
Na ten moment, nie mam zbyt wielu uwag. Uważam jednak, że Sennheiser GSP 550 są nieco zbyt ciężkie – 358 gramów to więcej niż niejedne nauszne słuchawki bezprzewodowe, a już zdecydowanie więcej niż używane przeze mnie na co dzień Brainwavz HM5. Rozumiem, że konstrukcja słuchawek na USB rządzi się swoimi prawami, ale lepiej by było przełożyć trochę masy na dongle’a i sprawić, żeby ten był nieco bardziej stacjonarny.
Nie do końca rozumiem, dlaczego gamingowe słuchawki muszą mieć koniecznie kartę dźwiękową zintegrowaną z konstrukcją i kablem, skoro odbywa się to kosztem komfortu użytkownika. No bo nie uwierzę, że aż tyle waży solidna niemal-w-całości-plastikowa konstrukcja! Niemniej muszę przyznać, że wraz z masą idzie naprawdę solidne wykonanie, które nie powinno nas zawieść nawet po setkach godzin i licznych upadkach spowodowanych złością po przegranej rozgrywce ;).
Obsługa
Większość informacji, które należy dodać w sekcji Obsługa pojawią się na następnej stronie, pod hasłem Oprogramowanie, wraz z krótkim opisem dotyczącym tego, jak wygląda Codzienne użytkowanie słuchawek Sennheiser GSP 550. Tutaj należały dodać wyłącznie co nieco na temat pokręteł oraz regulacji nacisku pałąków.
Na lewej muszli znajduje się mikrofon umieszczony na pokrętle, analogiczny do tego, który służy sterowaniem dźwięku. Dzięki temu możemy ustawić mikrofon w dogodnej dla nas pozycji kiedy rozmawiamy i niemalże go schować w sytuacjach, kiedy czas przed komputerem spędzamy bez radosnej kompanii. Warto dodać, że zakres ruchu mikrofonu jest duży – w przypadku mojej, i tak sporej, głowy może on sięgać do wysokości brody, dzięki czemu każdy powinien ustawić go w wybranym przed siebie miejscu – niekoniecznie przed ustami, co tylko potęguje zgłoski wybuchowe słyszane przez naszych znajomych.
Nie sposób nie wspomnieć o dodatkowej funkcji, którą przygotował producent – mikrofon jest aktywny dopiero od momentu, kiedy kąt między pałąkiem a nim wynosi mniej więcej 90 stopni. Oznacza to, że kiedy podniesiemy go, to jesteśmy sprzętowo wyciszeni na wszystkich komunikatorach. Rozwiązanie proste, ale bardzo skuteczne – kiedy musimy chociażby odebrać telefon i nie chcemy zaburzać naszym znajomym rozgrywki, po prostu chowamy mikrofon i żyjemy dalej. Oczywiście większość komunikatorów oferuje skróty klawiszowe umożliwiające wyciszanie, ale rozwiązanie sprzętowe podoba mi się dużo bardziej – również dlatego, że kiedy odchodzimy od komputera, mamy zawsze pewność, że nikt nas nie słyszy.
Jeżeli chodzi o drugie pokrętło, to tutaj sprawa jest prosta – powiedziałbym wręcz, że na prawej muszli umiejscowiony jest po prostu potencjometr. Obracając go w lewo (czyli w stronę naszej potylicy) ściszamy dźwięk aż do całkowitego wyłączenia słuchawek, zaś obracanie w prawo najpierw skutkuje włączeniem słuchawek, a potem stopniowym zwiększaniem głośności.
Pełny obrót wynosi 180 stopni, ale przyznam szczerze, że mam co do niego pewne zastrzeżenia – co prawda *klik* przy włączaniu słuchawek jest wyczuwalny, ale potem pokrętło stawia coraz mniejszy opór, zamiast jednolitego. Co prawda to tylko drobnostka, która niespecjalnie utrudnia ustalenie pożądanego poziomu głośności, ale zwróciła moją uwagę. Dodam jeszcze, że podczas regulacji natężenia dźwięku nie zwróciłem uwagi na żadne trzeszczenia ani na nierówną kontrolę nad lewą i prawą słuchawką.
Ostatnim już aspektem w kategorii „obsługi” jest regulowany nacisk muszli na naszą głowę. Służą temu dwa niezależne suwaki, jeden dla prawej muszli, drugi dla lewej. Ogólny docisk słuchawek jest dosyć mocny, dlatego ja cały czas używałem GSP 550 w trybie „najluźniejszym”, również ze względu na to, że większy docisk skutkował ciągnięciem muszli w górę, co w moim przypadku obniżało komfort użytkowania.
Niemniej, to dosyć miły dodatek ze strony producenta i przyznam szczerze, że pierwszy raz spotykam się z takim rozwiązaniem. Osoby o nieco mniejszych głowach niż ja na pewno docenią fakt, że mogą komfortowo ułożyć słuchawki na swojej głowie, podobnie jak ci, którzy po prostu lubią duży docisk. Ostatecznie jednak w subiektywnym odczuciu funkcję tę traktowałem raczej jako „miły dodatek”, aniżeli „must have„.