Samsung Galaxy S9+ towarzyszy mi w kieszeni od września 2018 roku. Jakby nie patrzeć to już niecałe pół roku i przy nadchodzącej sklepowej premierze nowej serii Galaxy S10, to chyba najlepsza pora na podsumowanie moich dotychczasowych przygód z tym smartfonem.
Na samym początku muszę zaznaczyć, że zdjęcia telefonu towarzyszące temu wpisowi nie są mojego autorstwa. Na moment tworzenia tego wpisu nie mam warunków, ani sprzętu, którym uwieczniłbym obecny stan smartfona. Będziecie zatem musieli mi uwierzyć na słowo.
Dlaczego postanowiłem wydać blisko 4000 złotych na smartfon? Mój wybór padł akurat na Galaxy S9+, bo do tego urządzenia po prostu trudno się przyczepić. Choć do dziś sądzę, że Galaxy S9+ jest dosłownie centymetrowym krokiem w przód w stosunku do swojego poprzednika, to Samsungowi nie można odmówić jednego – oni robią urządzenia niemalże kompletne. Mówią, że życie jest sztuką kompromisów, ale Koreańczycy raczej na takowe nie idą.
Miałem sporo flagowców, średniaków i budżetowców w rękach, głównie tych z początku 2018 oraz praktycznie każdy ważniejszy model z całego 2017 roku. Przy którymkolwiek urządzeniu byłem w stanie wytknąć jakąś znaczącą wadę, która dyskwalifikowała go z zakupu dla mnie. A to wyświetlacz nie powalał, a to aparat mocno średniawy, a to aktualizacji brakowało, a to smartfon łamał się przy nałożeniu delikatnie większego nacisku – zawsze znalazło się jakieś ale.
Mogę tu zabrzmieć jakbym wychwalał ten sprzęt w niebiosa, ale w oficjalnej, polskiej dystrybucji nie istniała wówczas dobra alternatywa dla Galaxy S9+, a uwierzcie mi, że chciałem takową znaleźć z głębi serca. Zresztą spójrzcie na funkcje oraz specyfikację tego smartfona i powiedzcie sami, że trudno wytknąć mu jakąś drastyczną wadę, oprócz relatywnie małej baterii, której byłem jak najbardziej świadomy przy zakupie. Urządzenie oferuje świetną wydajność, najlepszy wyświetlacz na rynku (moim zdaniem), robiący cudne zdjęcia aparat, cudny design, a to wszystko zwieńczono naprawdę wysokiej jakości wykończeniem… i gniazdem minijack. Za te wszystkie elementy trzeba odpowiednio zapłacić, ale potraktowałem zakup Galaxy S9+ jako swojego rodzaju inwestycję. Za 2-3 lata pewnie nadal będzie to dobry smartfon, który dalej zaoferuje mi korzystne doświadczenia z użytkowania i zrobi kilka dobrych fotek.
Po pół roku stan wizualny – bardzo dobry
Oj, Galaxy S9+ nie ma ze mną lekkiego życia. Nie jestem osobą, która jakoś specjalnie dba o smartfony, bo nie traktuję ich jako obiekt zesłany przez bóstwa, a po prostu jako urządzenia codziennego użytku… choć oczywiście nie rzucam nimi na co dzień o ściany. Mój telefon nie ma zatem na sobie żadnej folii, szkła hartowanego, ani nie noszę na nim etui. Ktoś powie, że to nieoficjalnie wypisany akt zabójstwa dla takiego sprzętu, ale mam ku temu swoje powody. Za etui nie przepadam dlatego, że po prostu lubię patrzeć na swojego Galaxy S9+ i doceniam pracę włożoną w design przez projektantów. Przy okazji każda sprawdzana przeze mnie obudowa zamieniała ten smartfon w wielką, średnio poręczną cegłę, a i bez tego nie jest to sprzęt jakoś rewolucyjnie kompaktowy.
Co do szkieł i folii, to głównym problemem jest niestety zagięty ekran Galaxy S9+. Nie ma obecnie idealnego sposobu, żeby ochronić wyświetlacz, który jest wytwarzany w tak specyficzny sposób. Folia ochroni tylko przed niewielkimi zarysowaniami, z kolei szkło hartowane nie pokrywa frontu w pełni, przez co upadek pod pewnym kątem i tak nie powstrzyma przedniego panelu przed zniszczeniem. Trzeba pamiętać, że nie kontrolujemy tego jak telefon ostatecznie uderza o ziemię, także jeśli mam się bawić w półśrodki, to po prostu wolę ich uniknąć.
Więc dokąd moje traktowanie telefonu mnie doprowadziło? Cóż, Galaxy S9+ ma parę zadrapań na rogach bocznej warstwy aluminium, które powstały w wyniku upadków. Tylny panel z kolei, u dołu ma malutkie przetarcia i pomniejsze rysy. Poza tym nie ma na moim smartfonie jakichkolwiek widocznych ubytków wizualnych. Urządzenie spadło mi już kilka razy na płytki czy podłogę z drewna i to ze sporą siłą (przez co prawie umarłem na zawał), a powierzchnia nadal trzyma się jako jedna całość. Gorilla Glass robi zatem swoje i jak dotąd chroni całość naprawdę sprawnie.
Codzienne użytkowanie dalej bez chrupania
Opinie o drastycznie spowalniających Samsungach to pieśń przeszłości. Smartfony zawsze w którymś momencie w końcu odpadają z wyścigu zbrojeń, głównie przez usprawniane oraz pożerające coraz więcej zasobów aplikacje mobilne. Niemniej jednak na ten moment nie mogę powiedzieć niczego złego o Galaxy S9+.
W ciągu pół roku użytkowania nie spotkał mnie ani jeden niespodziewany reboot. Zobaczyłem przy tym może jeden mały crash nakładki i góra dwa błędy zamykające aplikacje. Nie zauważyłem też jakiegoś drastycznego spadku płynności całego systemu operacyjnego, zarówno przed, jak również po aktualizacji do Androida 9.0 Pie. Chrupnięcia animacji? Na tyle rzadko, że w sumie nie pamiętam, czy takowe mi się w ogóle przydarzyły. Soft ładuje się bardzo szybko, a aparat jest gotowy do pracy w mgnieniu oka. Od momentu premiery, Galaxy S9+ działa w praktycznie taki sam błyskawiczny sposób… choć spotkałem się z odmiennymi opiniami, które mnie akurat mocno zaskakują.
Nakładki Samsunga nie zapewnią takiej płynności, jak te znane z OnePlusa czy Pixeli od Google, które są niesamowicie zbliżone do czystego Androida. Do tego poziomu, dla Galaxy S9+ jest jednak stosunkowo niedaleko, co jeszcze parę lat temu byłoby dla urządzeń Samsunga rzeczą niespotykaną. Jestem na ten moment zadowolony ze swojego smartfona i szczerze mam nadzieję, że moje pozytywne odczucia utrzymają się z czasem.
Aktualizacje w częstotliwości odpowiedniej
Tak jak przy Galaxy Note 8 narzekałem na aktualizacje, tak muszę przyznać, że sprawa przy Galaxy S9+ wygląda jak na razie całkiem nieźle. Do tej pory otrzymywałem jakieś łatki raz w miesiącu i nie zawsze były to jedynie poprawki bezpieczeństwa. Przede wszystkim były to usprawnienia stabilności systemu i łatanie jakichś pomniejszych błędów. Nie przypominam sobie za to, żeby Samsung dodał ciekawsze funkcjonalności w trakcie mojego pół roku korzystania z Galaxy S9+.
Mam szczerą nadzieję, że po premierze Galaxy S10 liczba aktualizacji drastycznie nie spadnie – zwłaszcza, że urządzenie jeszcze nie trafiło do sprzedaży, a już jedną aktualizację zaliczyło. Liczę na to, że Samsung nie zapomni o posiadaczach Galaxy S9/S9+ i będzie odpowiednio wypuszczał ważniejsze poprawki również tutaj. Galaxy S9+ na pewno czeka jeszcze sporo poprawek bezpieczeństwa i przynajmniej jeden spory update w postaci Androida 10. Czekam też na dodanie funkcji mapowania guzika Bixby pod dowolną apkę czy Asystenta Google – w Galaxy S10 już to jest i mam nadzieję, że mój smartfon również zyska ten mały, ale przydatny dodatek.
Dodam tu tylko, że mój telefon jest z wolnej dystrybucji, nie pochodzi od któregokolwiek z operatorów, więc swoją aktualizację do One UI oraz Android 9.0 Pie dostałem przed końcem 2018 roku.
One UI jest ok
Właśnie, One UI. Nie miałem do tej pory okazji, żeby spisać gdziekolwiek moje wrażenia odnośnie nowej nakładki Samsunga (choć Bartek już tego dokonał), także zrobię to w tym miejscu. Dwa słowa będą w zupełności wystarczyć – jest dobrze.
Po pierwsze, nakładka nie spowolniła systemu, co mnie akurat cieszy. Po drugie, wiele aplikacji Samsunga jest teraz dostosowana w taki sposób, żeby łatwiej było użytkować smartfon jedną ręką i to się faktycznie sprawdza. Często wystarczyło odpowiednio „przewinąć aplikację”, co powodowało, że elementy znajdujące się w skrajnych częściach ekranu, nagle były łatwo dostępne dla kciuka. To miła i przydatna zmiana, która dotyczy wielu części interfejsu One UI.
Ach, to może niektórych zdziwić, ale po trzecie – wygląd One UI mi nie przeszkadza. Przyzwyczaiłem się już do jaskrawych ikon aplikacji i już po ujrzeniu ich po raz pierwszy, te nie spowodowały u mnie zniechęcenia czy odrazy.
Po czwarte, do One UI zawitał tryb nocny interfejsu. Maluje on praktycznie wszystkie części nakładki oraz aplikacje Samsunga na czarno. Dzięki temu otworzenie niektórych programów po wybudzeniu się ze snu w środku nocy, nie powoduje oślepienia. Miła rzecz i często z niej korzystam.
Bateria bez szału, ale wciąż dobrze
Nie potrafię nazwać swojej osoby „power userem”. Nie popycham smartfona do granic wytrzymałości i nie wykonuję na nim super skomplikowanych czynności, które powodują grzanie się podzespołów. Na urządzeniach mobilnych nie gram, bo w plecaku noszę przy sobie zawsze 3DS-a, który oferuje o wiele lepsze doświadczenia gamingowe i ma znacznie ciekawszą bibliotekę tytułów.
Jak zatem na co dzień korzystam z Samsunga Galaxy S9+? Głównie słucham muzyki, przeglądam internet (o ile nie jestem przy komputerze), okazjonalnie uruchamiam aplikacje od mediów społecznościowych, oglądam seriale czy inne materiały wideo, sprawdzam wiadomości, notuję proste rzeczy, grzebię w harmonogramie… no nie ma tu rzeczy niezwykłych. Najmniej korzystam z telefonu w weekendy, gdy mam łatwiejszy dostęp do komputera, a najwięcej podczas powrotu z pracy czy dojazdu do niej.
W ciągu tygodnia zatem, mój Samsung Galaxy S9+ wytrzymuje równo dzień, czyli zwykle od wieczora do następnego wieczora. W weekendy, gdy intensywność użytkowania spada, akumulator zwykle przeżyje do 1,5 dnia z lekkim hakiem. Niestety nie posiadam wyników SOT, bo tych zwyczajnie nie mierzę, a to wiąże się z tym, że przy osobistym telefonie nie patrzę na tę statystykę.
Jestem ciekaw, jak ten relatywnie niewielki akumulator o pojemności 3500 mAh będzie sprawował się za kolejnych 6 miesięcy. Na pewno lepiej nie będzie i w sumie to nawet pogodziłem się z faktem, że przyda się całkowicie wymienić baterię, gdzieś za może rok czy półtora. Na ten moment jednak jestem usatysfakcjonowany z czasu pracy i jak na mój styl życia, w zupełności mi on wystarcza.
Czy dalej warto sięgnąć po Galaxy S9+ w 2019 roku?
Po pół roku użytkowania mojego Galaxy S9+, wciąż jestem z niego zadowolony i to praktycznie w takim samym stopniu, jak zaraz po jego pierwszym uruchomieniu. Muszę przyznać, że to był naprawdę dobry zakup i z perspektywy czasu mogę poklepać się po ramieniu w akcie satysfakcji. Zresztą, jeśli dobrnęliście do tego momentu tekstu (bez oszukiwanego przewijania), to na pewno zauważyliście, że poza malutkimi przetarciami obudowy, nie narzekałem na ten smartfon ani razu. To w zasadzie paczka kompletna, która ma w sobie wszystko i trochę więcej niż to, czego potrzebuję… więc jak tu być niezadowolonym?
Teraz pora sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w świetle premiery Galaxy S10, warto jeszcze sięgnąć po poprzedników? Prawdę mówiąc, nowe odsłony serii S kompletnie mi się nie podobają. Wycięcia na kamerkę w ekranie to moim zdaniem nietrafiony pomysł, a lista nowości (poza lekko usprawnioną wydajnością) jest zabawnie niewielka. Premiera nie sprawiła, że rzuciłem Galaxy S9 w kąt i pobiegłem do sklepu po następcę, a za to jeszcze bardziej doceniłem posiadany przeze mnie sprzęt.
Także odpowiedź jest prosta – jeśli złapiecie dobrą okazję na Galaxy S9 czy Galaxy S9+, to bierzcie śmiało. To dalej świetne, niemalże kompletne smartfony z malutką listą niewielkich wad. Ja dalej będę korzystał ze swojego modelu i za jakiś czas nie omieszkam podzielić się kolejnymi wrażeniami.