Jedną z zalet, o jakiej mówi się w kontekście samochodów elektrycznych jest fakt, iż te są, względem swoich odpowiedników napędzanych silnikami spalinowymi, po prostu ciche. Teoretycznie powinniśmy to odbierać jako pozytyw – im więcej będzie ich jeździć po drogach, tym większa szansa, że przynajmniej odrobinę odpoczną nasze uszy. Nie da się jednak ukryć, że może to nieść za sobą również dość przykre konsekwencje.
O ile bowiem moglibyśmy być zadowoleni z faktu, iż wokół nas robi się ciszej, to auta nie wydające z siebie dźwięków mogą być zagrożeniem dla pieszych czy rowerzystów. Najgorzej jest wtedy, gdy samochody elektryczne poruszają się z niewielką prędkością. Wraz z jej wzrostem pojawia się już szum opon czy opór powietrza, który nie pozwala na ich „niezauważalny” ruch. A niejednokrotnie mogliśmy się przekonać, że wcale nie trzeba dużej prędkości, aby doszło do tragedii.
Ucierpieć mogą w ten sposób na przykład osoby niewidome – istnieje ryzyko, że zwyczajnie nie usłyszą nadjeżdżającego pojazdu. Sprawą zainteresowała się więc i (to już jakiś czas temu) Unia Europejska. Podjęto decyzję, że auta elektryczne muszą zostać wyposażone w specjalne systemy emitujące dźwięk – AVAS (Acoustic Vehicle Alerting System).
Problematyczny stał się jednak.. jego wybór. Debatowano bowiem, czy ma to być stały szum czy może jednak dźwięk pulsacyjny. Ostatecznie zdecydowano się na połączenie jednego i drugiego.
Dźwięk ma być emitowany przez auta elektryczne wtedy, kiedy te będą poruszać się z prędkością z zakresu 1-20 km/h. Kierowca nie będzie miał możliwości wyłączenia tej funkcji. Ta pojawi się dopiero po przekroczeniu 20 km/h. Nie będzie również obowiązku emitowania dźwięku podczas postoju.
Przepisy mają wejść w życie wiosną przyszłego roku. Na ich wprowadzenie zdecydowała się również Szwajcaria, nie wchodząca w skład UE.
*Grafika wyróżniająca pochodzi z serwisu pixabay.com
Źródło: autogaleria.pl