Jest piątek, końcówka tygodnia, warto zatem obok wpisów zawierających sztywne specyfikacje zamieścić notkę wprowadzającą nieco luźniejszą atmosferę. Przeglądając właśnie najnowsze wpisy na anglojęzycznych portalach, wpadłem na bardzo ciekawy produkt. Może nie tyle sam produkt jest ciekawy, co pytanie: jak bardzo trzeba ignorować ogólnodostępną wiedzę dostępną chociażby w sieci, by zakupić tablet proponowany przez sklep DinoBulk?
Spójrzcie sami, jaką gratkę przyszykował dla klientów chiński sklep: za 60 dolarów dostajemy 7-calowy ekran o rozdzielczości WVGA (800×480) z 5-punktowym multidotykiem, jednordzeniowy procesor Allwinner A13 o taktowaniu zegara na poziomie 1 GHz (z jednordzeniowym Mali 400), 512 MB pamięci RAM, 4 GB wbudowanej pamięci, kamerkę do rozmów wideo o rozdzielczości VGA (jak ma to się do reklamowanego w ofercie HD nie mam pojęcia), WiFi, akcelerometr, baterię 2800 mAh i Androida 4.0.3.
Sklep nie omieszkał zamieścić informacji, że ekran pojemnościowy podobny do tego zastosowanego w urządzeniu znajdziemy też w iPadach i iPhonach, zaś Android ICS to źródło mocy i niespotykanych funkcjonalności. Cóż… „Android experience” przy 512 MB deklarowanej pamięci RAM raczej nikogo nie porwie.
Zastanawia mnie fakt, dlaczego produkt ten jest przez część portali nazywany idealnym dla dziewczyny. Doskonale znam utarty stereotyp, iż płeć piękna lubi ten kolor, natomiast nie dociera do mnie, dlaczego wszystko co nosi znamiona sprzętu słabego, mało wydajnego i absolutnie oderwanego od realiów dzisiejszej technologii pakowane jest usilnie pod cukierkową obudowę i szufladkowane jako sprzęt dla głupich kobiet bądź niewymagających użytkowników. Nie wydaje mi się, by taki „tablet” po przejściu przez ręce naszej Redaktor Naczelnej wrócił cało do agencji PR, nawet jeśli Kasia lubi różowy kolor. Jeśli są na sali jakieś kobiety, proszę, powiedzcie: lubicie zamulające, wolne urządzenia?
Patrząc na tablet ze sklepu DinoBulk przypomina mi się pewien różowiutki, „słitaśny” smartfon od Alcatela, sygnowany logiem Hello Kitty. Brr… Istny koszmar. A Wy, jakie macie odczucia, gdy w sklepach, zwłaszcza polskich, widzicie takie „okazje”?