Od premiery odmienionego MacBooka Air mija już blisko 1,5 roku. Ten sprzęt jest na moim biurku prawie rok i przez ten czas, maszyna ta odpowiednio służyła mi podczas wykonywania zróżnicowanej pracy. Przeżyłem z nią sporo lepszych, ale również tych gorszych chwil i to chyba dobra pora na to, żeby (jeszcze raz) podsumować sobie moje prywatne przygody z tym komputerem, a przy tym podzielić się własnymi odczuciami. Jak zatem radzi sobie MacBook Air po blisko roku obcowania z moją osobą?
Dużo rzeczy dalej niezmiennych
MacBook Air nigdy nie był i nie będzie sprzętem idealnym, czego oczywiście byłem świadomy przy zakupie. Dla mnie laptop Apple miał służyć głównie jako prosty, lekki sprzęt mobilny z długo działającą baterią i po roku mogę śmiało powiedzieć, że swoje zadanie spełnił. Jego zastosowanie nie miało być skomplikowane – maile, pakiet Office, przeglądanie internetu, oglądanie wideo i okazjonalne, bardziej wymagające zadania. W końcu w moim pokoju nadal stoi dość mocna jednostka stacjonarna, której głównym zastosowaniem są gry wideo i programy, które potrzebują dużej mocy obliczeniowej ze strony procesora oraz karty graficznej.
Oczywiście można powiedzieć, że prawie każdy laptop w dzisiejszych czasach sprosta przeglądarce internetowej i pakietowi Office, z czym nie sposób się nie zgodzić. Jednak inne produkty nie oferują tak dobrej jakości wykonania oraz macOS, z którym tak bardzo zdołałem się polubić. Trudno wyobrazić mi sobie teraz laptopa z Windowsem, zwłaszcza pozbawionego tak dobrego gładzika jak ten w Airze.
System operacyjny okazał się być dla mnie sporym zaskoczeniem, bo działa on naprawdę przyjemnie poprzez swoją genialną optymalizację oraz ogólną przyjazność dla użytkownika. Przy tym warto zaznaczyć, że macOS jest potężnym kawałem kodu, który świetnie sprawdzi się w wielu rękach – tych zarówno profesjonalnych, jak i mniej zaawansowanych. Nawet po roku zaskakuje mnie on ukrytymi, a przy tym bardzo przydatnymi funkcjami, których potrafi mi zabraknąć w Windowsie.
Yyyy… to tyle?
Są jednak pewne rzeczy, które trudno wychwycić po 2 tygodniach zabawy ze sprzętem i potrzeba trochę czasu, żeby je odnaleźć. Praktycznie każde nowe urządzenie świeżo wypakowane z pudełka działa fenomenalnie, a dopiero z czasem (i zazwyczaj po kilku aktualizacjach software’u) na jaw wychodzą pewne niedogodności, do czego chyba już każdy przywykł, choć jest to raczej niechlubny standard.
Pierwszym problemem MacBooka Air jest jego niekoniecznie wydajny procesor i układ graficzny. Laptop korzysta bowiem z niskonapięciowego kawałka krzemu Intela ósmej generacji, co od razu krzyczy nam w twarz „proszę obchodź się ze mną spokojnie”. Może nadal jest to procesor lepszy niż w poprzednich Airach, ale trzeba przyznać, że nie pozwala on na szaleństwa.
W porównaniu z podstawowym modelem MacBooka Pro z 2019 roku, czuć nie najszybsze ładowanie co niektórych aplikacji czy pewną utratę płynności przy większej liczbie uruchomionych programów. Wolniejsza gotowość do pracy nie wynika z dysku, bo zastosowany tu SSD jest piekielnie szybki i bardziej winię tu układ Intela.
Z drugiej jednak strony jest to na tyle bezbolesne, że po tymczasowemu podaniu Aira z 2018 roku jakiemuś mniej zaawansowanemu użytkownikowi, ten nie był w stanie zauważyć moich bolączek. Nie jest to jednak najlepsza jednostka eksperymentalna, bo umówmy się jednak, że sporo osób korzysta raczej z budżetowych laptopów z mało wydajnymi „bebechami”, które dodatkowo cierpią przez nieodpowiednio administrowane Windowsy. macOS, nawet z procesorem Y, może zatem sprawiać w takim przypadku wrażenie obcowania z bolidem F1.
Największą bolączką jest jednak wspomniany układ graficzny, który – choć świetnie radzi sobie z lwią częścią zadań – to w niektórych warunkach zaczyna generować problemy. Na MacBooku Air 2018 świetnie oglądało mi się materiały 1080p i 1080p/60 FPS, ale np. śledzenie streamów na Twitchu w tej drugiej jakości potrafiło czasem spowodować nagrzewanie się laptopa. Widać, że tak podstawowy w tych czasach format potrafi być dla układu Intel Y lekkim problemem… albo wypada mi tu skrytykować silnik playera Twitcha.
Bardziej jednak sfrustrowało mnie to, że Apple włożyło do MacBooka Air piękny wyświetlacz o rozdzielczości 2560×1600 pikseli… z którego dobrze nie można skorzystać. Wideo w formacie 4K są bowiem niemożliwe do odtworzenia na tym urządzeniu, bo nie dość, że tną się jak szalone, to większa część konstrukcji zaczyna się piekielnie nagrzewać.
Apple nie daje nam tu zatem sporego pola do manewru, co jest naprawdę smutne. Rozumiem, że firma z Cupertino zaryzykowała implementacją takiego układu, by ostatecznie móc osiągnąć wysokie wyniki pracy na baterii i odpowiednią mobilność… tylko jakim kosztem?
„Kultura pracy Apple”
Drugim problemem omawianego tu laptopa jest, jak lubię ją nazywać – „kultura pracy Apple”. Mianowicie MacBook Air 2018 jest praktycznie bezgłośny w 90% przypadków i w tych procentach znajdują się zadania, które przeciętny użytkownik wykonuje przez większość czasu w trakcie obcowania z tą maszyną.
Gorzej jednak, gdy wkraczamy w te pozostałe 10% aktywności, bo to wtedy układ chłodzenia pokazuje, ekhem… „prawdziwy pazur”. Wystarczy tylko powiedzieć, że jedyny wentylator w tym urządzeniu nie jest jakkolwiek połączony z radiatorem, który – jakby nie patrzeć – jest głównym generatorem ciepła pod obudową. W wyniku tego wentylator wydmuchuje ciepło w sumie znikąd. Skutki?
Procesor szybko i mocno nagrzewa się przy stałym obciążeniu, a przy tym nie jest on skutecznie chłodzony, co prowadzi do dużych temperatur. To z kolei aktywuje jedyny „placebo wiatraczek”, który zaczyna wyć niczym odkurzacz, by wykonać swoje syzyfowe prace.
Ten stan w MacBooku Air 2018 w moim przypadku można wyzwolić na kilka sposobów – wystarczy zacząć renderowanie materiału wideo lub uruchomić tuzin aplikacji, z czego jedną z nich będzie przeglądarka internetowa z kilkoma otwartymi kartami (o maszynach wirtualnych nie wspominając). Tak jak tworzenie filmików jeszcze rozumiem, tak procesor Intel z rodziny Y zaczyna bardzo szybko pocić się w wyniku długotrwałego stresu i to w sposób niekoniecznie przyjemny dla użytkownika końcowego, bo nie tylko to czuć, ale przede wszystkim słychać w donośny sposób.
Największym problemem jest jednak brak możliwości opanowania tego obciążenia przez układ chłodzący, i tak, najlepszym sposobem na wyłączenie odkurzacza jest po prostu pozbycie się kilku programów lub przeczekanie aż główny generator kłopotów po prostu skończy swoje zadanie. Oj, Apple…
Kilka słów zrozumienia
Wszystkie opisane tu problemy występują oczywiście w odpowiednich sytuacjach, z którymi lwia część użytkowników się nie spotka. Tak długo, jak nie wykraczałem poza to, co Apple przewidziało jako zwykłe użytkowanie, tak długo nie było jakichkolwiek problemów. Prawdę mówiąc, wychodzić poza strefę komfortu dla MacBooka Air zdarzało mi się naprawdę sporadycznie. Zatem zazwyczaj mogłem cieszyć się w pełni dobrem macOS i wszystkimi elementami, które wymieniłem w poprzednim tekście.
Dlatego też częściowo jestem w stanie zrozumieć taki, a nie inny design Apple, ale nie zamierzam jakkolwiek bronić Tima Cooka i spółki. Firma z Cupertino otwarcie mówi do swoich klientów – „Hej, tu macie maszynę do Netfliksa i Office’a, a na cokolwiek ponad to istnieje maszyna z dopiskiem Pro”.
Jeśli stare MacBooki Air nadal świetnie się sprzedają i klienci są z nich zadowoleni, to nie widzę powodu, żeby te same osoby miały kłopot z nowszym wydaniem tego samego urządzenia. Zresztą, przeprowadzone przez znajome mi osoby testy i setki podobnych opinii w sieci potwierdzają tylko to, że do podstawowych oraz mniej zaawansowanych zadań nowe Airy nadają się perfekcyjnie.
Trzeba tu też zaznaczyć, że mam model z 2018 roku i Apple wypuściło dopiero na świat odświeżoną wersję tego samego laptopa, który naprawia część istniejących problemów. Znika awaryjna klawiatura Butterfly (z którą po roku nadal nie mam problemów), pojawia się mocniejszy procesor i układ graficzny, ale nadal nie naprawiono kłopotów związanych z przegrzewaniem się, bo radiator wciąż nie jest połączony z wentylatorem w jakikolwiek sposób (a wystarczyłoby tam przecież dołożyć jedną czy dwie miedziane rurki do odprowadzenia ciepła!). Cóż, nie można mieć wszystkiego i mam nadzieję, że Apple zaadresuję krytykę przy okazji kolejnego modelu.
Air 2018 w 2020 roku?
Ten wpis może mieć negatywny wydźwięk, ale nie traktujcie go jako całkowity pojazd po MacBooku Air 2018. To raczej uzupełnienie moich poprzednich wrażeń z użytkowania tego sprzętu i zwyczajna chęć podzielenia się swoimi odczuciami w celu doradzenia Wam z zakupami w przyszłości.
Chociaż ultrabook ten boryka się z pewnymi bolączkami, to nadal nie jestem tym sprzętem rozczarowany. Moje dotychczasowe wymagania spełnił wystarczająco i z zakupu jak najbardziej jestem zadowolony. Nawet, jeśli byłoby na tym urządzeniu logo innej firmy, moje zdanie nie zmieniłoby się (o ile oczywiście na pokładzie byłby macOS i podobny gładzik, a na OS Apple niestety ma monopol).
Dobra, ale może trochę zwięźlej z tym podsumowaniem, panie Krajewski? Jasne, po prostu polecam to urządzenie wszystkim studentom kierunków nieścisłych i osobom, które cenią sobie dobre wykonanie sprzętu, mobilność oraz długą pracę na baterii, ale przy tym nie potrzebują dużej oraz stabilnej mocy obliczeniowej.
Jeśli rozpoczynasz przygodę z programowaniem, czasem robisz prostą obróbkę graficzną zdjęć, zwyczajnie przeglądasz sieć, buszujesz po pakiecie Office, to MacBook Air będzie dla Ciebie idealny. Czy jednak poleciłbym model z 2018 roku? Nie, raczej sięgnij po ten z 2020, który i tak będzie nieznacznie droższy lub podobny cenowo w stosunku do wersji z 2019 czy 2018 (Apple obniżyło ceny Aira 2020, dając przy tym większe SSD).
Osobiście muszę jednak powiedzieć, że z czasem moje wymagania odnośnie mobilnego sprzętu nieco się zmieniły i MacBook Air powoli przestaje mi wystarczać. Coraz częściej chwytam za maszyny wirtualne i Final Cuta z dala od swojej stacjonarnej wieży, więc czekam na zapowiedź tegorocznego modelu Pro, który może mieć 14-calową matrycę. Prawdopodobnie poświęcę ergonomię Aira (ten specyficzny, ścięty kształt naprawdę jest wygodny) na rzecz większej mocy, choć nie wiem jeszcze, kiedy to zrobię i czy na pewno się na to zdecyduję, bo opinia bardzo łatwo zmienia się z upływem dni.
Tymczasem pozwólcie, że pójdę uronić łezkę gdzieś w kącie, bo przez „ludzki malware” nie mogę udać się do kawiarenki i wypić dobre, sojowe latte, udając, że robię cokolwiek na tym laptopie z rozpoznawalnym logo. W końcu w takich czasach, sprzęt tej klasy się marnuje, nieprawdaż? ;(