Nie jestem osobą, która jakoś szczególnie pamięta o wszelkiego rodzaju rocznicach, urodzinach znajomych czy nawet świętach. Skąd więc wziął się ten tekst? Przypadek sprawił (choć prawda jest taka, że nie uznaję przypadków), że kilka dni temu przeglądałam zdjęcia zamieszczone przeze mnie na profilu Tabletowo na Facebooku. Wśród nich była fotka iPada trzeciej generacji, wrzucona zaraz po zakupie, czyli chwilę po polskiej, nocnej premierze urządzenia. Traf chciał, że spojrzałam na datę dodania zdjęcia: 23 marca. I wtedy szybko stało się jasne, że za kilkadziesiąt godzin (czyli dziś) mija moja pierwsza rocznica związku z tym tabletem.
A związek ten wcale nie zaczął się zauroczeniem od pierwszego… hmm… dotyku. Kupiłam go (podobnie zresztą jak iPada mini) z zamiarem przetestowania na Tabletowo.pl i sprzedania po kilku tygodniach – miałam ten komfort, że akurat na koncie leżały sobie „luźne” trzy kafle, które mogłam spożytkować w taki, a nie inny, sposób. Ale im dłużej tablet był w moich rękach, tym większą wzbudzał we mnie sympatię. Prawda jest taka, że dopiero przy premierze iPada trzeciej generacji poczułam, że to jest to „coś”, czego cały czas szukałam. Wcześniej zadowalałam się testowymi tabletami – zawsze jakiś był pod ręką, więc jak było mi potrzebne takie urządzenie, mogłam skorzystać i nie było problemu. Dopiero iPad 3 sprawił, że stwierdziłam, że wreszcie nadeszła pora wejścia w posiadanie prywatnego urządzenia. I tak jesteśmy ze sobą już rok – na dobre i złe. Uwielbiamy ze sobą jeździć koleją, odwiedzać konferencje prasowe i targi technologiczne, ale nade wszystko lubimy chodzić razem na zajęcia (dobrze, że wykładowcy już nie mają nic przeciwko temu ;)).
Aktualnie bardzo dobrze się rozumiemy. Można nawet rzec, że bez słów ;) Ale nie myślcie, że było tak od początku. Przez jakiś czas docieraliśmy się. Żeby iPad stał się w pełni funkcjonalnym dla mnie narzędziem, musiałam zainstalować sporo aplikacji, a także zaopatrzyć się w dodatkowe akcesoria, bez których ani rusz. Kolejne aplikacje i gry… Kolejne akcesoria… W sumie dopiero teraz, po roku, mogę stwierdzić, że tworzymy naprawdę zgrany duet.
Chcę napisać newsa i opublikować na stronie – nie ma problemu. Trzeba obrobić zdjęcia – proszę bardzo. Przychodzi potrzeba wysłania kilku fotek jednocześnie na komputer lub smartfona – odpalam chmurę i chwilę później mam te same treści dostępne z poziomu kilku urządzeń. Nawet do tworzenia wszelkiej maści dokumentów wordowskich i obsługi Excela na tablecie idzie się przyzwyczaić. Nieco gorzej, przyznaję, jest z prezentacjami, ale te również da się opanować bez większych problemów. W sumie to całkiem ciekawy temat na osobny artykuł – zastosowanie iPada w pracy osób publikujących treści w sieci. Tak, zdecydowanie… To już wiecie o czym niebawem napiszę. I chyba nawet w dwóch częściach – jedna o aplikacjach, druga o akcesoriach.
Mój iPad w dalszym ciągu nieźle wygląda. Nieźle, bo ma trochę rysek na obudowie, a jedną nawet na ekranie (niewielka, ledwo widoczna). I, co ciekawe, dalej działa ;) Próbuję sobie przypomnieć jakieś chwile, w których urządzenie to mnie zawiodło i… na myśl przychodzą mi dwie sytuacje. Pierwsza związana była z działaniem (a właściwie niedziałaniem) sieci komórkowej – i choć na ekranie pojawiał się komunikat wskazujący na problem z produktem, ostatecznie okazało się, że przyczyna leżała po stronie karty SIM, która – najnormalniej w świecie – odmówiła posłuszeństwa. Druga sytuacja z kolei była bardziej poważna i utknęła mi w pamięci jako dowód, że mapom Apple nie można ufać. Mogliście o tym przeczytać również w recenzji iPada mini, gdzie przywoływałam, jakie to te mapy są „cudowne”. A chodziło o następującą sytuację: Któregoś pięknego dnia w Warszawie byłam zmuszona odwiedzić zakątek tego pięknego miasta, którego dotychczas nie było dane mi poznać. Jako że byłam niesamowicie ciekawa, jak w rzeczywistości działają mapy Apple (mapy Google nie były dostępne w aplikacji) – zwłaszcza w Polsce – zdałam się na nie, bo akurat smartfon się rozładował. Po wyjściu z autobusu, wyznaczyłam trasę i skierowałam się w kierunku, który widziałam na mapie. Poszukiwałam budynku o numerze 66 – pokazało, że znajduje się w pobliżu numeru 50, więc w sumie całkiem logicznie. Nie było powodu, by nie wierzyć. Jak się jednak kilka chwil później okazało – trzeba było nie ufać elektronice, a zapytać się przechodzącego obok człowieka, bowiem wyszło na to, że budynki są ponumerowane w cały świat i numer 66 wcale nie znajduje się obok 50, a kilometr dalej – w dodatku w przeciwną stronę. W ten sposób straciłam sporo czasu… I to chyba tyle. Innych chwil, w których mogłabym powiedzieć cokolwiek złego o iPadzie sobie nie przypominam. Najważniejszy jest dla mnie fakt, że cały czas wytrzymanie dnia pracy nie stanowi dla niego większego problemu.
W dalszym ciągu jestem pod wielkim wrażeniem optymalizacji systemu i tego, że nawet, gdy w tle działa kilka programów, urządzenie pracuje szybko i wydajnie. Owszem, czasem zdarzają mu się lekkie momenty „zastanowienia”, ale wyłącznie w chwilach, gdy w tle uruchomionych jest kilkanaście aplikacji (!) – a niestety często mi się to zdarza – i co chwilę skaczę pomiędzy nimi. Jeden z moich znajomych dziwił się nawet ostatnio, że tak zaśmiecone urządzenie (jego słowa), może tak szybko działać. A zaśmiecone, owszem, jest niesamowicie. Zainstalowanych mam sporo aplikacji – niektóre zdarzyło mi się otworzyć ledwie kilka razy, w multimediach jest sporo plików, a i skrzynkę mejlową mam ostro zapełnioną. Czas zrobić porządki – rocznica jest idealną do tego okazją.
Cały czas nie mogę wyjść z podziwu nad wyświetlaczem iPada, który jest ostry jak brzytwa i nie można mu zupełnie nic zarzucić. I jeśli ktoś mi mówi, że nie widać różnicy między Retiną – 2048 x 1536 pikseli a ekranami poprzednich tabletów Apple z rozdzielczością 1024 x 768 pikseli, potrafię wyśmiać, śmiejąc się prosto w twarz.
Uprzedzając Wasze ewentualne pytania o grzanie się tabletu – owszem, problem ten cały czas występuje, ale korzystając z urządzenia w etui zbytnio tego nie czuć. Można się przyzwyczaić. Złapałam się ostatnio nawet na tym, że jadąc pociągiem – w nieogrzewanym wagonie! – wyciągnęłam iPada z etui, żeby ogrzać ręce. Może i głupie, ale efekt został osiągnięty.
Nie ukrywajmy – mój iPad jest cierpliwy. Co chwilę go zdradzam, robię skoki w bok z testowymi tabletami, ale… zawsze wracam. Wie, że w mojej hierarchii jest na pierwszym miejscu, choć po ostatnich targach MWC w Barcelonie powinien się mocno obawiać o swoją pozycję – ta jest bowiem zagrożona przez Sony Xperia Tablet Z (niech no tylko przywędruje do Polski!). Choć pewnie trudno by mi się było wtedy przestawić wyłącznie na Androida – jestem osobą, która lubi obcować z różnymi systemami. Wolę mieć tablet z iOS i smartfona z Androidem niż korzystać z jednej platformy na obu urządzeniach.
Ile jeszcze wytrzymamy ze sobą? Najprawdopodobniej do premiery iPada piątej generacji. Jeśli w rzeczywistości wzornictwem będzie nawiązywał do iPada mini (który mi się niesamowicie podoba), to z pewnością zagości u mnie na dłużej, a nie tylko na kilkutygodniowe testy. Choć, jeśli wspomniana wcześniej „Zetka” okaże się faktycznie tak dopracowana, jak mi się wydawało w Barcelonie, iPad piątej generacji może pójść w odstawkę. Ale – póki co – są to rozważania czysto teoretyczne – poczekajmy na prezentację tabletu Apple i polską premierę Sony Xperia Tablet Z.
Czy jestem zadowolona z iPada trzeciej generacji? Jak najbardziej. Czy, gdybym mogła cofnąć czas, ponownie zostawiłabym go po testach zamiast sprzedać? Zdecydowanie postąpiłabym dokładnie tak samo, jak w ubiegłym roku.
Każdy szuka dla siebie tabletu idealnego. Dla każdego z nas będzie to inne urządzenie. Ja swoje znalazłam. Nie ukrywam jednak, że moja miłość do iPada 3 może się wkrótce skończyć, gdy tylko na horyzoncie pojawi się inny „idealny” tablet. Niekoniecznie od Apple.
–
Przy okazji – są wśród Czytelników Tabletowo.pl osoby, które również kupiły swojego iPada rok temu? Jeśli tak, chętnie poznam Waszą opinię czy tablet spełnił Wasze oczekiwania i czy dobrze oceniacie wybór urządzenia, w jakim ulokowaliście swoje pieniądze.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania odnośnie iPada trzeciej generacji, ale i nie tylko – wiecie, gdzie mnie znaleźć.