Recenzja Sennheiser PXC 550 Wireless – pierwszy punkt na liście Ekwipunku Dźwiganego Codziennie

To dosyć oklepany frazes, ale… ja naprawdę nie wyobrażam sobie życia bez muzyki! Jednak ze względu na natłok obowiązków coraz mniej czasu spędzam słuchając jej przy biurku, więc staram się szukać ku temu innych okazji. Jedną z lepszych sposobności są nie tylko obowiązki, podczas których nie rozstaję się ze swoimi ulubionymi artystami, ale wszelakiego rodzaju podróże – czy to piesze, czy to autobusem, czy pociągiem. Na tej płaszczyźnie recenzowany przeze mnie model Sennheiser PXC550 spisał się na medal i zwyczajnie skradł moje serce.

Specyfikacja techniczna

Słuchawki Sennheiser PXC 550 wpadły do mnie – chciałoby się rzec – na zamianę z recenzowanym wcześniej modelem Momentum Wireless M2 AEBT. Ze względu na podobną cenę, a także grupę docelową, pozwolę sobie nie tylko na porównywanie ze sobą tych dwóch modeli, ale również na pominięcie pewnego rodzaju „przerywników”, które znalazły się w tamtej recenzji. Jak chociażby ta, że w przypadku słuchawek nie wolno kierować się „cyferkami”, a zamieszczona przez producenta tabela nadal zaskakuje mnie swoją szczegółowością.

Rodzaj słuchawek Wokółuszne
Rodzaj przetwornika Dynamiczny, zamknięty
Pasmo przenoszenia 17 – 23000 Hz
Poziom ciśnienia akustycznego (SPL) 110 dB
Redukcja szumów Hybrydowy adaptacyjny system NoiseGard
Bluetooth Bluetooth 4.2 + A2DP 1.3 + DIP 1.3 + HSP 1.2 + HFP 1.6
Magnesy Neodymowe
Mikrofon 3 wbudowane mikrofony
Zasilanie Wewnętrzny akumulator
Wymiary 15 x 20 x 8 cm
Waga 227 g
Zniekształcenia harmoniczne (THD) < 0,5%
Kolor Czarny
Czas ładowania 3 godz.
Czas pracy do 30 godz.

Cena w momencie publikacji recenzji: około 1199 złotych

Zestaw sprzedażowy

Użytkownika wita niepozorne i zupełnie nierzucające się w oczy pudełko wyłożone gąbką. W nim, oprócz etui pełnego cudowności, prawdopodobnie powinno znaleźć się trochę niezbędnej papierologii, ale zabrakło tego w moim egzemplarzu recenzyjnym. Na szczęście, producent udostępnia instrukcję na stronie internetowej, a zatem bez większego problemu wystarczy nam to, co mamy.

Wewnątrz zgrabnego etui skrywają się nie tylko słuchawki Sennheiser PXC 550, ale również przewód audio z pilotem (podłączany do słuchawek przez jack 2,5 mm!), kabel microUSB oraz adapter samolotowy oraz przejściówka na wtyk jack 6,3 mm. Dwa ostatnie elementy również należą do grupy, której zabrakło w moim zestawie – nie zdziwcie się więc, że nie pojawią się na żadnych zdjęciach, ani nie zostaną opisane w ujęciu praktycznym.

Uważam, że w pudełku znajduje się tak naprawdę wszystko to, co potrzebne, przy czym producent nie dorzuca setki niepotrzebnych kabelków, przejściówek i gadżetów. Warto by było przy okazji poruszyć temat samego futerału. Muszę przyznać, że – za wyjątkiem jednego ale – spełnia on swoją rolę bez zarzutu. Jego kształt sprawia, że naprawdę łatwo wziąć se sobą słuchawki nie tylko do plecaka, ale również do zwykłej torby na ramię, zmieszczenie w nich obu kabli nie jest w żaden sposób problematyczne. Nieco tylko irytuje mnie ta „przegródka” wykonana z kawałka materiału – być może to ja nie w pełni zrozumiałem jej przeznaczenie, ale milej widziałbym tam albo pustą przestrzeń, albo usztywniony przedziałek. Ale to już tylko w ramach wręcz czepialstwa, bo – jak zobaczycie później – słuchawki podbiły moje serce na niemal każdej płaszczyźnie.

Wzornictwo i jakość wykonania

Osobiście uważam, że Sennheisery PXC 550 wyglądają dokładnie tak, jak wyglądać powinny podróżne słuchawki przeciętnego człowieka. Takiego, który czasem wyskoczy do sklepu w dresach, ale czasem zdarzy mu się podjechać gdzieś czy to w koszuli, czy nawet w garniturze – bez względu na sytuację, może on spokojnie założyć recenzowane urządzenie. Okazuje się jednak, że stacjonarnie też radzą sobie bardzo dobrze.

Wysoce cenię sobie to, jak niskie są muszle w słuchawkach, dzięki czemu wygląda się w nich całkiem… normalnie. Niejednokrotnie zdarzyło mi się chodzić w recenzowanym sprzęcie po mieście, jechać autobusem, pociągiem czy nawet siedzieć w miejscach publicznych – tylko po to, żeby dzięki NoiseGard móc skupić się na swoich sprawach. Nie czułem się skrępowany nadmierną ilością elektroniki na głowie, jednocześnie nikt nie zwracał na mnie szczególnej uwagi.

Jeśli chodzi zatem o samo wzornictwo, to moim zdaniem jest ono naprawdę bez zarzutu. To bardzo kompletna i przemyślana konstrukcja, która jest na swój sposób klasyczna i powinna sprawdzić się w każdej sytuacji. Kurczę, co to się stało, żebym ja nie miał się do czego przyczepić? ;)

Jeśli zaś chodzi o jakość wykonania, to ta również stoi na bardzo wysokim poziomie. Warto jednak podkreślić, że duża część elementów jest plastikowa, a całość potrafi złapać trochę odciski wilgotnych palców. Mimo to, po niemal miesięcznym użytkowaniu słuchawek, nie zauważyłem żadnych zarysowań, ani uszkodzeń – a używałem ich w każdych warunkach, również w deszczu, a i nieraz wędrowały ze mną w plecaku. To znaczy… nie zauważyłem ubytków spowodowanych przez siebie, bo kilka nieznacznych da się dostrzec na zamieszczonych zdjęciach ;)

Obsługa i codzienne użytkowanie

Tak naprawdę dopiero teraz zaczyna się magia, którą przenoszą recenzowane słuchawki. Są one wyposażone w całkiem dużo przycisków, jednak wyraźnie nie ma takiego, który odpowiada za włączanie. Okazuje się bowiem, że wystarczy tylko otworzyć złożone na płasko słuchawki, aby kojący głos powiedział Power on. No dobra, ale jak puścić muzykę? Trzeba… stuknąć palcem w prawą muszlę.

Okazuje się bowiem, że na prawej części słuchawek znalazł się panel dotykowy, którym można sterować multimediami. Znajdującym się w tylnej części słuchawek możemy sterować funkcją NoiseGard (między stanem włączonym, wyłączonym, a regulowanym z poziomu aplikacji). Następny służy do zmiany sceny i prawdopodobnie każdemu, kto tak jak ja, lubi surowy dźwięk, posłuży on wyłącznie do sparowania słuchawek, które rozpoczyna się po wciśnięciu omawianego guzika na dwie sekundy ;). Pod nimi znajdują się jeszcze diody LED i gniazda microUSB oraz jack 2,5 mm, a po drugiej stronie jest dyskretnie ukryty przycisk do włączania i wyłączania Bluetooth. Całą resztą możemy sterować za pomocą odpowiednich stuknięć i gestów na wspomnianej już powierzchni prawej muszli.

Jedną z moich ulubionych funkcji odkryłem tak naprawdę… przypadkiem. Wystarczy dwukrotnie stuknąć w panel, aby włączyła się opcja TalkThrough. Pauzuje ona muzykę, gdy jej słuchamy, a także na chwilę wyłącza funkcję NoiseGard. Dodatkowo, znajdujące się na zewnątrz mikrofony, przesyłają i wzmacniają wychwytywany przez siebie dźwięk. To bardzo przydatne, bo pozwala nie tylko rozmawiać z ludźmi bez zdejmowania słuchawek (to dosyć niekulturalne ;)), ale również kontrolować sytuację wokół nas. O tym, jak dobrze i bardzo użytkownik jest odcinany od otoczenia przez funkcję NoiseGard, powiem później, ale tylko dzięki TalkThrough możliwe jest usłyszenie…. czegokolwiek. Trudno mi wymyślić na poczekaniu sytuację, ale bardzo często zdarzało mi się korzystać z TalkThrough i moim zdaniem, powinien to być nieodłączny towarzysz wszelkich funkcji powiązanych z aktywną redukcją szumów.

Warto by było w tym momencie wspomnieć również co nieco o samym komforcie użytkowania. Przyznam szczerze, że ten jest… ogromny. Pałąk jest naprawdę wygodny, nacisk – dokładnie tak mocny, jak powinien być, nauszniki dobrze wykonane, a i sama powierzchnia przeznaczona na ucho jest rzeczywiście duża. Nie ukrywam, że kilkugodzinne używanie PXC 550 powodowało u mnie delikatny ból małżowin, jednak wręcz „standardowy” dla korzystania ze słuchawek wokółusznych, a wystarczyło dać sobie dosłownie kilka minut odpoczynku od muzyki, aby móc ponownie założyć słuchawki. Po raz kolejny – podobnie jak w przypadku modelu Momentum M2 AEBT – mamy do czynienia z nierówną powierzchnią wewnątrz muszli i choć tym razem wygląda to całkiem estetycznie, to nadal zdarzało się, że powodowała ona nieznaczny dyskomfort. Pamiętajmy jednak, że to słuchawki przenośne, podróżne i rozpatrując w tej kategorii, są one niewiarygodnie wygodne i przyjazne użytkownikowi.

Spis treści:

  1. Wzornictwo i jakość wykonania. Obsługa i użytkowanie
  2. Jakość dźwięku i stabilność połączenia. Bateria. Podsumowanie

Jakość dźwięku, NoiseGard i stabilność połączenia

O samych słuchawkach mógłbym tak naprawdę pisać godzinami i bezustannie rozwodzić się nad ich zaletami, lecz należałoby przejść trochę do konkretów, czyli jakości dźwięku. Ale jeszcze przed tym trzeba przejść do aplikacji CapTune, która służy do sterowania słuchawkami. Czy z niej korzystałem? Nie w warunkach naturalnych. Zmusiłem się do niej wyłącznie w celach recenzyjnych, ponieważ nie jest zbyt praktyczna – właściwie wszystkiego można dokonać z poziomu samych słuchawek. No, może problem byłby z samym equalizerem, jednak ja jestem fanem dźwięku „surowego” i niepodbijanego.

Transmisja bezprzewodowa

Przez zdecydowaną większość testu za bezprzewodowe źródło służył mi mój LG G5. Jednak stało się tak, że kilkanaście godzin odsłuchu przeprowadziłem na Samsungu Galaxy S9+wyłączonym trybem Dolby Atmos – starałem się sprowadzić dźwięk do możliwie surowych i powtarzalnych warunków, w końcu sztuczne efekty (sprawdziłem, działają ;)) każdy może już nałożyć osobiście. Jedyną zauważalną w stopniu znacznym różnicą jest to, że regulacja głośności w przypadku LG G5 działa niezależnie od słuchawek, natomiast najnowsza galaktyka łączy je ze sobą – mizianie palcem po słuchawkach skutkuje pojawieniem się na ekranie odpowiedniego paska i zmianę jego położenia. Warto jeszcze tylko dodać, że w przypadku podłączenia do PXC 550 dwóch urządzeń, słuchawki bezproblemowo wybierają odtwarzanie dźwięku ze źródła, w którym aktualnie jest on włączony.

Po tym przydługawym wstępie, możemy śmiało przejść do samej jakości odtwarzanego dźwięku. Nie lubię wyolbrzymiać, ale ta jest naprawdę wspaniała. Użytkownik bez żadnego problemu może oddzielić od siebie wszystkie instrumenty lub dźwięki, usytuować je w przestrzeni, a przy tym cieszyć się ich kompozycją. Scena jest po prostu dokładnie taka, jaka powinna być – szeroka, ale niezbyt wielka, dzięki czemu można czuć się tak, jakby było się w „centrum wydarzeń”. Słuchawki grają dosyć ciepło, jednak nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że ciemno – to taka… słoneczna wiosna ;). Sennheiser PXC 550 to jedno z nielicznych urządzeń, w których wysokie tony nie przeszkadzały mi w żaden sposób, a przy tym niskie są przyjemnie i wyraźnie zaznaczone. Najważniejsze jest jednak to, że nie cierpi na tym średnica. Odtwarzany dźwięk składa się zatem w kompletną całość, która powoduje uśmiech na twarzy użytkownika. A do tego otrzymuje on dużą dozę personalizacji w postaci Effect Modes oraz equalizera, z których – jak już wspomniałem – raczej nie korzystałem. Bardzo pozytywnie odbieram to, że włączenie i wyłączenie NoiseGard na dobrą sprawę nie zmienia charakterystyki dźwiękowej słuchawek.

Transmisja przewodowa

Ponownie, jak w przypadku recenzowanych wcześniej słuchawek, możliwe jest odtwarzanie muzyki zarówno przez kabel microUSB, jak i jack – choć w tym przypadku, jedna z końcówek to wtyk 2,5-milimetrowy, na dodatek niewyposażony w jakiekolwiek zabezpieczenie przed wypięciem.

kabel USB typu A – microUSB

Pierwszą rzucającą się w oczy zmianą jest… głośność. Słuchawki mogą odtwarzać muzykę znacznie głośniej. Wydaje mi się również, że charakterystyka jest nieco dokładniejsza, pokusiłbym się o określenie, że profesjonalna. Ścieżki są jeszcze trochę bardziej rozdzielone, jednak nie jest to różnica godna nadmiernego odnotowania. Słuchawki na pewno nie tracą na swoim charakterze, staje się on tylko nieznacznie bardziej zaznaczony.

kabel jack 2,5mm – jack 3,5 mm

Tu na pewno jest trochę gorzej niż w przypadku kabla microUSB, mimo względnie dobrego źródła, jakim niezmiennie jest Audiotrack Prodigy Cube Black Edition z OPAMP-em MUSES8820. Dla odmiany w tym przypadku, wszystkie dźwięki nieco bardziej zlewają się ze sobą, ale nie jest to zmiana na dużo gorsze. Powiedziałbym, że po prostu nieco zawęziła się scena, jednak zmiany pomiędzy wszystkimi trzema sposobami odtwarzania nie są tak wyraźne, jak można byłoby się spodziewać. Z nieokreślonych przyczyn, największą frajdę sprawiało mi jednak słuchanie poprzez Bluetooth, a to bardzo dobrze, bo przecież po to zostały stworzone PXC 550 ;). Warto tylko odnotować, że transmisja przez kabel audio możliwa jest również przy wyłączonych/wyładowanych słuchawkach.

Cóż, czas przejść do NoiseGard. Jak to wyrazić w dwóch słowach? Zakochałem się. Funkcja ta radzi sobie znacznie, znacznie lepiej niż alternatywa z Bose QC30, a zmiana względem Momentum M2 AEBT również jest zauważalna. Redukcja szumów działa po prostu tak, jak sobie tego wymarzyłem – jej włączenie na mieście, w pociągu czy autobusie po prostu odcinało od wszelkiego hałasu. Przyznam szczerze, że marzec był dla mnie miesiącem „pełnym wrażeń” i możliwość komfortowej i efektywnej nauki podczas dwugodzinnego przejazdu pociągiem była czymś, czego było mi potrzeba. NoiseGard działa po prostu idealnie i jeśli myślicie, że przy włączonej funkcji będziecie słyszeć innych domowników to… mylicie się.

Bateria

Producent po raz kolejny nikczemnie okłamał użytkowników. Podobno PXC 550 wytrzymują na jednym ładowaniu nawet do 30 godzin odtwarzania muzyki, ale mam wrażenie, że jednak trochę więcej. Trudno mi to zmierzyć, bo wartości są wręcz abstrakcyjne – to jakieś 515 piosenek ;). Musicie mi wręcz zaufać, że bateria jest bardzo mocną stroną tych słuchawek i pracuje dokładnie tak, jak powinna we wszystkich współczesnych urządzeniach – można zapomnieć o jej częstym ładowaniu. A nawet, jeśli usłyszymy nieprzyjemny komunikat Recharge headset, to nadal możemy cieszyć się muzyką przez co najmniej godzinę (#potwierdzone). A w sytuacji wręcz krytycznej – do etui, w którym śmiało można brać ze sobą słuchawki… wszędzie, bez żadnego problemu wchodzą oba kable i konstrukcja futerału sprawia, że nie zajmują one potrzebnego miejsca.

Podsumowanie

Pamiętacie jak mówiłem, że zakochałem się w recenzowanych uprzednio Sennheiserach? Cóż, jestem chyba niestały w uczuciach. Tym razem nowy model dał mi wszystkie zalety serii Momentum, dorzucając przy tym coś od siebie. Mamy do czynienia nie tylko ze sprzętem nadającym się do outdooru, ale również wspaniale spisującym się jako partner domowy. Słuchawki są bardzo wygodne, nieźle trzymają się głowy i są sprzętem absolutnie kompletnym, dzięki czemu użytkowałem je tak naprawdę w każdej sytuacji. I o tyle, o ile model M2 AEBT polecałem tylko w przypadku użytku mieszanego z dominacją zewnętrznego, tak PXC 550 sprawdzą się wyśmienicie we wszystkich okolicznościach przyrody. Zdecydowaną zaletą jest tutaj niesamowicie sprawny NoiseGard. Ostatecznie pokusiłbym się o stwierdzenie, że słuchawki są nie tylko wyśmienite, ale reprezentują sobą bardzo dobry stosunek cena-jakość. A biorąc pod uwagę, że ten pierwszy czynnik nie jest mały, to – uwierzcie mi – drugi też daje radę.

Być może kojarzycie termin EDC, czyli Everyday Carry, który został przetłumaczony na język polski jako Ekwipunek Dźwigany Codziennie. W moim przypadku, PXC 550 trafiły w głowie na tę listę i niejednokrotnie najpierw sprawdzałem czy mam ze sobą słuchawki, a dopiero potem rozważałem portfel, klucze i telefon. W moim prywatnym rankingu słuchawki zasłużyłyby na ocenę 10/10, ale pozwólcie, że tę połówkę zostawię sobie na lepszy czas. Kto wie, może Sennheiser jeszcze będzie miał okazję mnie pozytywnie zaskoczyć? ;)

Spis treści:

  1. Wzornictwo i jakość wykonania. Obsługa i użytkowanie
  2. Jakość dźwięku i stabilność połączenia. Bateria. Podsumowanie
Exit mobile version