Jakość dźwięku, NoiseGard i stabilność połączenia
O samych słuchawkach mógłbym tak naprawdę pisać godzinami i bezustannie rozwodzić się nad ich zaletami, lecz należałoby przejść trochę do konkretów, czyli jakości dźwięku. Ale jeszcze przed tym trzeba przejść do aplikacji CapTune, która służy do sterowania słuchawkami. Czy z niej korzystałem? Nie w warunkach naturalnych. Zmusiłem się do niej wyłącznie w celach recenzyjnych, ponieważ nie jest zbyt praktyczna – właściwie wszystkiego można dokonać z poziomu samych słuchawek. No, może problem byłby z samym equalizerem, jednak ja jestem fanem dźwięku „surowego” i niepodbijanego.
Transmisja bezprzewodowa
Przez zdecydowaną większość testu za bezprzewodowe źródło służył mi mój LG G5. Jednak stało się tak, że kilkanaście godzin odsłuchu przeprowadziłem na Samsungu Galaxy S9+ z wyłączonym trybem Dolby Atmos – starałem się sprowadzić dźwięk do możliwie surowych i powtarzalnych warunków, w końcu sztuczne efekty (sprawdziłem, działają ;)) każdy może już nałożyć osobiście. Jedyną zauważalną w stopniu znacznym różnicą jest to, że regulacja głośności w przypadku LG G5 działa niezależnie od słuchawek, natomiast najnowsza galaktyka łączy je ze sobą – mizianie palcem po słuchawkach skutkuje pojawieniem się na ekranie odpowiedniego paska i zmianę jego położenia. Warto jeszcze tylko dodać, że w przypadku podłączenia do PXC 550 dwóch urządzeń, słuchawki bezproblemowo wybierają odtwarzanie dźwięku ze źródła, w którym aktualnie jest on włączony.
Po tym przydługawym wstępie, możemy śmiało przejść do samej jakości odtwarzanego dźwięku. Nie lubię wyolbrzymiać, ale ta jest naprawdę wspaniała. Użytkownik bez żadnego problemu może oddzielić od siebie wszystkie instrumenty lub dźwięki, usytuować je w przestrzeni, a przy tym cieszyć się ich kompozycją. Scena jest po prostu dokładnie taka, jaka powinna być – szeroka, ale niezbyt wielka, dzięki czemu można czuć się tak, jakby było się w „centrum wydarzeń”. Słuchawki grają dosyć ciepło, jednak nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że ciemno – to taka… słoneczna wiosna ;). Sennheiser PXC 550 to jedno z nielicznych urządzeń, w których wysokie tony nie przeszkadzały mi w żaden sposób, a przy tym niskie są przyjemnie i wyraźnie zaznaczone. Najważniejsze jest jednak to, że nie cierpi na tym średnica. Odtwarzany dźwięk składa się zatem w kompletną całość, która powoduje uśmiech na twarzy użytkownika. A do tego otrzymuje on dużą dozę personalizacji w postaci Effect Modes oraz equalizera, z których – jak już wspomniałem – raczej nie korzystałem. Bardzo pozytywnie odbieram to, że włączenie i wyłączenie NoiseGard na dobrą sprawę nie zmienia charakterystyki dźwiękowej słuchawek.
Transmisja przewodowa
Ponownie, jak w przypadku recenzowanych wcześniej słuchawek, możliwe jest odtwarzanie muzyki zarówno przez kabel microUSB, jak i jack – choć w tym przypadku, jedna z końcówek to wtyk 2,5-milimetrowy, na dodatek niewyposażony w jakiekolwiek zabezpieczenie przed wypięciem.
kabel USB typu A – microUSB
Pierwszą rzucającą się w oczy zmianą jest… głośność. Słuchawki mogą odtwarzać muzykę znacznie głośniej. Wydaje mi się również, że charakterystyka jest nieco dokładniejsza, pokusiłbym się o określenie, że profesjonalna. Ścieżki są jeszcze trochę bardziej rozdzielone, jednak nie jest to różnica godna nadmiernego odnotowania. Słuchawki na pewno nie tracą na swoim charakterze, staje się on tylko nieznacznie bardziej zaznaczony.
kabel jack 2,5mm – jack 3,5 mm
Tu na pewno jest trochę gorzej niż w przypadku kabla microUSB, mimo względnie dobrego źródła, jakim niezmiennie jest Audiotrack Prodigy Cube Black Edition z OPAMP-em MUSES8820. Dla odmiany w tym przypadku, wszystkie dźwięki nieco bardziej zlewają się ze sobą, ale nie jest to zmiana na dużo gorsze. Powiedziałbym, że po prostu nieco zawęziła się scena, jednak zmiany pomiędzy wszystkimi trzema sposobami odtwarzania nie są tak wyraźne, jak można byłoby się spodziewać. Z nieokreślonych przyczyn, największą frajdę sprawiało mi jednak słuchanie poprzez Bluetooth, a to bardzo dobrze, bo przecież po to zostały stworzone PXC 550 ;). Warto tylko odnotować, że transmisja przez kabel audio możliwa jest również przy wyłączonych/wyładowanych słuchawkach.
Cóż, czas przejść do NoiseGard. Jak to wyrazić w dwóch słowach? Zakochałem się. Funkcja ta radzi sobie znacznie, znacznie lepiej niż alternatywa z Bose QC30, a zmiana względem Momentum M2 AEBT również jest zauważalna. Redukcja szumów działa po prostu tak, jak sobie tego wymarzyłem – jej włączenie na mieście, w pociągu czy autobusie po prostu odcinało od wszelkiego hałasu. Przyznam szczerze, że marzec był dla mnie miesiącem „pełnym wrażeń” i możliwość komfortowej i efektywnej nauki podczas dwugodzinnego przejazdu pociągiem była czymś, czego było mi potrzeba. NoiseGard działa po prostu idealnie i jeśli myślicie, że przy włączonej funkcji będziecie słyszeć innych domowników to… mylicie się.
Po raz pierwszy #PXC550 od @SennheiserPL mają okazję towarzyszyć mi w pociągu.
Coraz poważniej rozważam zakup podobnego rozwiązania na własność ?— Paweł (@baweu) March 16, 2018
Bateria
Producent po raz kolejny nikczemnie okłamał użytkowników. Podobno PXC 550 wytrzymują na jednym ładowaniu nawet do 30 godzin odtwarzania muzyki, ale mam wrażenie, że jednak trochę więcej. Trudno mi to zmierzyć, bo wartości są wręcz abstrakcyjne – to jakieś 515 piosenek ;). Musicie mi wręcz zaufać, że bateria jest bardzo mocną stroną tych słuchawek i pracuje dokładnie tak, jak powinna we wszystkich współczesnych urządzeniach – można zapomnieć o jej częstym ładowaniu. A nawet, jeśli usłyszymy nieprzyjemny komunikat Recharge headset, to nadal możemy cieszyć się muzyką przez co najmniej godzinę (#potwierdzone). A w sytuacji wręcz krytycznej – do etui, w którym śmiało można brać ze sobą słuchawki… wszędzie, bez żadnego problemu wchodzą oba kable i konstrukcja futerału sprawia, że nie zajmują one potrzebnego miejsca.
Podsumowanie
Pamiętacie jak mówiłem, że zakochałem się w recenzowanych uprzednio Sennheiserach? Cóż, jestem chyba niestały w uczuciach. Tym razem nowy model dał mi wszystkie zalety serii Momentum, dorzucając przy tym coś od siebie. Mamy do czynienia nie tylko ze sprzętem nadającym się do outdooru, ale również wspaniale spisującym się jako partner domowy. Słuchawki są bardzo wygodne, nieźle trzymają się głowy i są sprzętem absolutnie kompletnym, dzięki czemu użytkowałem je tak naprawdę w każdej sytuacji. I o tyle, o ile model M2 AEBT polecałem tylko w przypadku użytku mieszanego z dominacją zewnętrznego, tak PXC 550 sprawdzą się wyśmienicie we wszystkich okolicznościach przyrody. Zdecydowaną zaletą jest tutaj niesamowicie sprawny NoiseGard. Ostatecznie pokusiłbym się o stwierdzenie, że słuchawki są nie tylko wyśmienite, ale reprezentują sobą bardzo dobry stosunek cena-jakość. A biorąc pod uwagę, że ten pierwszy czynnik nie jest mały, to – uwierzcie mi – drugi też daje radę.
Być może kojarzycie termin EDC, czyli Everyday Carry, który został przetłumaczony na język polski jako Ekwipunek Dźwigany Codziennie. W moim przypadku, PXC 550 trafiły w głowie na tę listę i niejednokrotnie najpierw sprawdzałem czy mam ze sobą słuchawki, a dopiero potem rozważałem portfel, klucze i telefon. W moim prywatnym rankingu słuchawki zasłużyłyby na ocenę 10/10, ale pozwólcie, że tę połówkę zostawię sobie na lepszy czas. Kto wie, może Sennheiser jeszcze będzie miał okazję mnie pozytywnie zaskoczyć? ;)