Bardzo trudno wyrobić sobie kompletnie obojętną opinię o Surface Pro X, a to dlatego, że to sprzęt pełen kontrastów. Nowa hybryda Microsoftu jest subiektywnie najładniejszym tabletem Surface Pro, jaki kiedykolwiek zaprezentował gigant z Redmond. Jej serce bije jednak rytmem, który nie każdemu przypadnie do gustu.
Microsoft nie po raz pierwszy zabiera się za Windowsa 10 na platformie ARM. Niektórzy być może pamiętają koszmarek, jakim był Surface RT. Firma chciała być pewna, że jeśli kiedykolwiek wejdzie znów w temat procesorów, w które wyposażane są zwykle smarfony i tablety na Androidzie, to będzie to powrót udany. Czy można tak nazwać pojawienie się Surface Pro X?
Microsoft Surface Pro X – specyfikacja:
- system: Windows 10 Home,
- ekran: 13-calowy wyświetlacz dotykowy PixelSense o proporcjach 3:2, rozdzielczość 2880 x 1920 pikseli (267 PPI),
- procesor: Microsoft SQ1 (3 GHz),
- grafika: Adreno 685,
- pamięć RAM: 8 GB lub 16 GB LPDDR4x,
- dysk SSD: 128 GB, 256 GB, lub 512 GB,
- główny aparat: 11 Mpix z autofokusem (1080p),
- przedni aparat: 5 Mpix (1080p) z rozpoznawaniem twarzy Windows Hello,
- łączność: WiFi 5 (802.11ac) z modemem LTE Qualcomm Snapdragon X24, Bluetooth 5,
- porty: 2x USB 3.2 Gen 2 typu C, 1x nano SIM, 1x Surface Connect, Surface Keyboard connector,
- bateria: 38,9 Wh,
- wymiary: 287 mm x 208 mm x 7,3 mm,
- waga: 774 g.
Ceny Microsoft Surface Pro X zaczynają się od 4999 zł. Cena wersji recenzowanej (z dyskiem SSD 256 GB) – 6399 zł.
Jeszcze nigdy Surface Pro nie był tak śliczny
Surface Pro X jest prawdopodobnie jednym z najlepiej wyglądających komputerów 2019 roku. Trudno się z tym spierać – niewiele ultrabooków może pochwalić się bardziej wysublimowanym stylem niż hybryda Microsoftu. Przy niej Surface Pro 4, który z Surface Pro 7 różni się detalami, sprawia wrażenie reliktu poprzedniej epoki. Natomiast nowoczesny sznyt Surface Pro X, przejawiający się wąskimi ramkami wokół ekranu i bardziej łagodną linią zaokrągleń na rogach, nie pozostawia wątpliwości, że jest to sprzęt świeży i reprezentujący młodszy duchem styl projektowy.
Nie mogę odeprzeć wrażenia, że Surface Pro w 2019 roku specjalnie nie był modyfikowany prawie w ogóle, by zrobić miejsce na scenie dla Surface Pro X. I muszę przyznać, że ten zabieg się udał.
Przy grubości obudowy rzędu 7,3 mm, Surface Pro X przypomina nieco iPada Pro, przy czym sprawia wrażenie nieco bardziej solidnego. Dla porównania, SP7 jest grubszy o ponad milimetr. Waga urządzeń jest jednak podobna – recenzowany sprzęt waży 774 gramy (bez klawiatury).
Skoro już mówimy o klawiaturze, to jest to rzecz opcjonalna. W zestawie znajduje się razem z rysikiem Slim Pen i kosztuje 1299 zł. Ważna rzecz: tablet ma inny port klawiatury niż w dotychczasowych Surface Pro, więc nie podłączymy do niego “starych” Type Coverów.
Surface Pro X występuje wyłącznie w czarnym kolorze. Jest w tym jakaś biznesowa ponadczasowość, jednak bez porównania wolę platynowe wykończenia w Surface’ach Pro, z kilku powodów. Po pierwsze, nie zbierają odcisków palców. Czarne wykończenie, choć jego mat jest przyjemny w dotyku, potrafi zbierać ślady. Nie jestem człowiekiem, którego by to doprowadzało do pasji, ale domyślam się, że niektórych może. Po drugie, na szarej obudowie z anodyzowanego aluminium nie widać ewentualnych rysek, których pojawienie się na czarnej wersji jest widoczne szybciej.
Obracając Surface Pro X w rękach, zauważymy, że tablet nie ma zbyt wielu portów. Właściwie znajdziemy tylko trzy (jeśli nie liczyć złącza dla klawiatury). Są to dwa gniazda USB-C, z których każdy może być używany do przesyłania danych, obrazu czy ładowania oraz port Surface Connect do ładowania urządzenia.
Lista brakujących portów jest więc długa. Na przykład nie ma Thunderbolt 3 (zresztą, w Surface Pro 7 też nie). Brak USB-A to raczej dość zrozumiała rzecz, ze względu na “cienkość” urządzenia (w zestawie nie znajdziemy przejściówki – można ją kupić w sklepie Microsoft za 89 zł). Bardziej zastanawiający jest fakt, że sprzęt nie ma slotu na karty microSD ani gniazda słuchawkowego. W adapter audio trzeba zaopatrzyć się we własnym zakresie (ten również do kupienia u Microsoftu, za 49 zł).
Warto podkreślić jedną rzecz: ze względu na nową konstrukcję, pod nóżką urządzenia znajduje się zdejmowalna płytka, która po podniesieniu ukaże slot na kartę nanoSIM oraz wymienny dysk SSD M.2 2230 NVMe. To praktyczna rzecz, bo gdyby znudziło się nam oszczędzać miejsce na dysku 128 GB, zawsze można niskim kosztem upgrade’ować sobie komputer. Leci plusik!
Samej konstrukcji można zarzucić bardzo niewiele. Prawie wszystko jest bardzo solidne i przemyślane – trudno byłoby znieść cokolwiek innego w sprzęcie za taką górę grosza.
Jedynym mankamentem designerskim jest chyba mało szczęśliwe umieszczenie magnesu na rysik Slim Pen. W poprzednich Surface’ach znacznie chętniej “przyklejał” się on do lewej ramki tabletu. W Surface Pro X jest inaczej – lewa strona w ogóle nie trzyma rysika, za to prawa – owszem. Problem pojawia się, kiedy chcemy odłożyć tam rysik w momencie ładowania urządzenia. Owszem, da się to zrobić, ale rysik trzymany jest znacznie mniej pewnie albo wręcz przywiera krzywo – wszystko zależy od tego, czy orientujemy się, którą powierzchnią najlepiej odłożyć Slim Pen. Konieczność pamiętania, że rysik leży najlepiej, gdy logo Microsoft nie jest dla widoczne dla użytkownika, to dla mnie bug, a nie feature.
Na ekran aż przyjemnie popatrzeć
Rozdzielczość 2880 x 1920 zapewnia całkiem miłą oku gęstość pikseli na cal. To ta sama jakość ekranu, co w Surface Pro 7, przy czym w Surface Pro X można zauważyć nieco lepsze podświetlenie, sięgające 450 nitów. Gama kolorów jest porównywalna z panelem SP7 – to około 98% sRGB i solidne 73% Adobe RGB. Ciekawe, kiedy Microsoft zdecyduje się na panele HDR, do których wkrótce zacznie nas przyzwyczajać konkurencja.
Nie wiem, w czym rzecz, ale z ekranu dotykowego w SPX korzystało mi się przyjemniej niż w Surface Pro 7. Może różnica w przekątnej ekranu, choć niewielka, zrobiła swoje. Ogólny odbiór wyświetlacza jest naprawdę znakomity, i już od pierwszego spojrzenia nań, powitałem znaną mi z poprzednich Surface’ów jakość z szeroko otwartymi źrenicami.
Oczywiście ekran typu glare nie ułatwia specjalnie pracy w słoneczny dzień. Ba, nawet gdy niebo jest pochmurne, liczne odbicia potrafią niektórych doprowadzić na skraj szaleństwa. Czytanie, oglądanie filmów czy przerzucanie folderów z dokumentami nie będzie wtedy niemożliwe, jednak na pewno odetchniemy z ulgą, gdy znajdziemy się w jakimś pomieszczeniu o mniej ostrym świetle.
Stara, dobra klawiatura
Choć konstrukcyjnie Surface Pro X wnosi sporo nowego, tak najważniejsze akcesorium do niego nie zmieniło się prawie wcale względem tego z Surface Pro 7. Oczywiście klawiatura jest dostosowana do innych wymiarów tabletu i ma inne złącze, ale reszta pozostała niemal taka sama jak w Type Coverze. Signature Keyboard ma tak samo dobre, białe i trójstopniowe podświetlenie i stosunkowo duży (jak na taki gadżet) skok klawiszy. Przez długie miesiące korzystania z Surface’a przyzwyczaiłem się do nich do tego stopnia, że niezwykle trudno było mi przerzucić się na typową klawiaturę mechaniczną do desktopa, i wciąż robię na na niej błędy. Type Cover jednak rządzi.
W Signature Keyboard z bazą na rysik Slim Pen zauważyłem jednak jedną rzecz – jest trochę bardziej podatna na nacisk niż Type Cover w Surface Pro 7. Ma to swoje źródło w odrobinę innej konstrukcji, umożliwiającej chowanie i ładowanie bezprzewodowe rysika, ale należy to odnotować. Tak jak w SP7 klawiatura po przyłączeniu magnesów była w zasadzie niewzruszona, tak w Surface Pro X jest nieco bardziej chybotliwa. Nie do stopnia, który by mi przeszkadzał, ale jednak da się zauważyć niewielki efekt “pływania” etui, zwłaszcza, jeśli mamy zwyczaj minimalnie przesuwać nadgarstki po klawiaturze podczas pisania.
Szklana płytka dotykowa jest praktycznie taka sama jak w Surface Pro 7 – wystarczająco duża i wygodna, choć przy zwiększonych gabarytach klawiatury, swobodnie mogłaby być trochę większa. Co mnie zdziwiło, klik touchpada jest naprawdę głośny – stuka donośnie, z wyraźnym dobiciem do podstawy etui.
Najlepszy rysik Microsoftu w historii serii
Muszę powiedzieć, że miałem wątpliwości co do nowego kształtu pióra Slim Pen. Wygląda nieco jak spłaszczone cygaro z grotem rysika na końcu. Obawy te były kompletnie nieuzasadnione. Rysik trzymało mi się o niebo wygodniej niż którąkolwiek generację Surface Pena dotychczas. I to właśnie ono stało się dla mnie symbolem nowego produktu Microsoftu.
Rysik tworzy z klawiaturą Signature Keyboard spójną całość. Kieszonka na pióro ładuje go bezprzewodowo, gdy Slim Pen spoczywa w wyznaczonym dlań miejscu. To kapitalny pomysł, pozwalający na bezpieczne przechowywanie pióra bez strachu o to, że gdzieś się zawieruszy. Pakując do torby lub plecaka poprzednie generacje Surface Pro, zawsze trzeba było się upewniać, że magnes odpowiednio trzyma rysik, a nieraz bywało, że po prostu odłożyłem go gdzieś i nie mogłem znaleźć. Dla roztargnionych artystów – w sam raz.
Pod względem funkcjonalności Slim Pen nie różni się od “zwykłego” Surface Pena. Na końcu ma przycisk funkcyjny, którym możemy sparować rysik z tabletem, przypisać dowolną akcję i używać go jako gumki podczas rysowania. W pobliżu grotu znajduje się zaś kolejny przycisk, który pełni zwykle rolę lewego przycisku myszy.
Slim Pen obsługuje 4096 poziomów nacisku i protokół MPP, znany wcześniej jako DuoSense2. Wyczuwa więc nachylenie rysika, co mogą wykorzystać osoby przywykłe do tworzenia grafik na ekranie tabletu. Pióra da się też używać na starszych generacjach Surface’ów i odwrotnie – Surface Peny swobodnie będą współpracować z Surface Pro X.
Odniosłem wrażenie, że ze Slim Pena korzystało mi się wyraźnie przyjemniej niż z poprzednich Surface Penów. Wywoływał autentyczny zaciesz na mojej twarzy, a to dla mnie chyba najlepsze, co może dawać zręcznie zaprojektowany kawałek plastiku i krzemu.
Nowy rysik Microsoftu nie jest jednak tani. Jeśli nie kupimy go w zestawie z klawiaturą Signature Keyboard (za 1299 zł), to pozostanie nam tylko opcja zaopatrzenia się w niego za 729 zł. To drogo – wyraźnie więcej niż za Surface Pen (499 zł). Cóż, Redmond chyba już nas przyzwyczaiło do tego, że za akcesoria liczy sobie sporawo.
Spis treści:
1. Wzornictwo i jakość wykonania. Ekran. Akcesoria.
2. Wydajność i działanie. Grafika. Bateria. Multimedia i łączność. Podsumowanie