Aparat
Lenovo Moto Z, pod względem możliwości fotograficznych, nie zostanie moim ulubionym flagowcem. Przyzwyczajona jestem do tego, że każdy smartfon, z jakiego korzystam przez dłuższy czas prywatnie, zadowala mnie zdjęciami zarówno dziennymi (tu raczej nie ma żadnej filozofii – teraz każdy smartfon robi co najmniej dobre zdjęcia w dzień), jak i nocnymi. W Moto Z, niestety, czegoś zabrakło. Mimo, że pod względem technikaliów wypada dużo lepiej niż poprzednie smartfony tej firmy. Dla przypomnienia, z tyłu mamy aparat 13 Mpix (f/1.8), natomiast z przodu – 5 Mpix (f/2.2). Zdjęcia w maksymalnej rozdzielczości 13 Mpix zrobimy wyłącznie w formacie 4:3, gdy przełączymy na 16:9, zmienia się na 9,7 Mpix.
W Moto Z aparat możemy uruchomić na trzy sposoby – standardowo, po odblokowaniu ekranu i przejściu do dedykowanej aplikacji lub niestandardowo: przez dwukrotne przyciśnięcie włącznika telefonu lub gestem dwukrotnego obrócenia nadgarstka. Za każdym razem proces ten jest bardzo szybki i dosłownie po chwili aparat jest gotowy do robienia zdjęć.
Z rzeczy istotnych: autofokus jest szybki, choć przy fotografowaniu bliskich obiektów często sobie nie radzi (makro nie jest jego najlepszą stroną), a sam proces robienia zdjęć jest błyskawiczny – naciskamy dotykowy spust migawki i już po chwili zdjęcie ląduje w galerii (a właściwie w aplikacji Zdjęcia Google, które można automatycznie synchronizować w chmurze).
Wielokrotnie to powtarzałam i powtarzać będę, że sztuką w chwili obecnej nie jest zrobienie dobrych zdjęć dziennych, bo rewelacyjny aparat poznaje się po fotografiach wykonanych w słabszym oświetleniu. I tutaj, niestety, Moto Z mnie nie powalił na kolana – ze sztucznym oświetleniem radzi sobie po prostu kiepsko.
Zresztą, wszystko to, o czym piszę, możecie skonfrontować z rzeczywistością, oglądając załączone poniżej zdjęcia (jak zawsze w oryginalnej rozdzielczości – wystarczy otworzyć w nowym oknie):
Selfie:
Warto też pamiętać, że do Moto Z można dokupić (za bagatela 1099 złotych!) moduł aparatu Hasselblad True Zoom z 10-krotny zoomem optycznym i 4-krotnym zoomem cyfrowym.
Akumulator i czas pracy. Moduł Incipio OffGrid
Przez całą recenzję przewija się jedno słowo: smukłość. Bo to właśnie ta cecha odpowiada za to, jaki jest Lenovo Moto Z pod każdym względem. A już na pewno zgodzicie się ze mną, że grubość 5,19 mm wpływa na pojemność akumulatora, który mógł zmieścić się pod obudową telefonu wraz z pozostałymi komponentami. Przez to właśnie ogniwo ma pojemność tylko 2600 mAh. To niewiele i jeśli obawiacie się o czas pracy Moto Z, cóż, przyznaję, że słusznie. Choć standardowo, wszystko zależy od tego, jak korzystamy z telefonu.
Jeśli najczęściej użytkujecie smartfon poza domem, z włączonymi danymi mobilnymi, jest bardziej niż pewne, że padnie po dniu działania, z czego na włączonym ekranie będzie świecił przez 3 godziny i kwadrans (a czasem tylko 2,5 godziny). Jeśli natomiast częściej korzystacie z urządzenia z włączonym WiFi, jego żywotność wydłuży się do 1,5-2 dni, z czego SoT będzie osiągał na poziomie 4-4,5 godziny (4h45’ SoT to najwięcej, co udało mi się z niego wycisnąć).
Na szczęście w zestawie z telefonem otrzymujemy szybką ładowarką, która ładuje smartfon od zera do pełna w zaledwie 1,5 godziny.
Ale jest oczywiście jeszcze sposób na to, by wydłużyć czas pracy Moto Z. Jest nim zewnętrzne akcesorium dedykowane, czyli jeden z modułów. Incipio OffGrid, bo o nim mowa, ma pojemność 2220 mAh i jest niezwykle przydatnym „powerbankiem na plecy” (jak ja go nazywam). Za jego pomocą możemy wydłużyć czas działania telefonu o kilka godzin – średnio 7-8, z czego na włączonym ekranie o ok. 1,5-2 godziny.
Świetne rozwiązanie. Co więcej, nie tylko funkcjonalne (bo to raczej nie podlega dyskusji), ale również użytkowe – wierzcie mi, że z założonym modsem od Incipio, Moto Z leży w dłoni o wiele lepiej niż z samymi pleckami (wtedy, dla mnie, jest po prostu za cienki). Szkoda tylko, że nie można ładować tego powerbanku inaczej niż tylko przez podłączenie go do Moto Z – zwłaszcza, że w innym modsie, głośniku JBL, o takim rozwiązaniu pomyślano.
Podsumowanie
Lenovo Moto Z to nieprzyzwoicie smukły smartfon, który podczas codziennego użytkowania nie zawiedzie nawet najbardziej wymagającego użytkownika. Problem polega jednak na tym, że by być w pełni z niego zadowolonym, koniecznie będzie zaopatrzenie się w moduł z dodatkową baterią (bo ta wewnętrzna, niestety, na zbyt wiele się nie zdaje), a także zapomnienie o konieczności korzystania z przejściówki USB C – jack 3.5 mm. Nie bez znaczenia będzie też świadomość, że telefon lubi się nagrzewać podczas typowego użytkowania.
Moto Z należy się uznanie za innowacyjne podejście do kwestii modułowości. I o ile podczas testów korzystanie z nich sprawiało mi sporą frajdę, zastanawiam się, czy jako zwykły klient weszłabym w posiadanie innych Modsów niż powerbank i różnych obudów Moto Shells. Pozostałe akcesoria to już wydatek naprawdę duży, który jest w stanie podwoić wartość samego telefonu. Kwestia kontrowersyjna, ale pomysł – według mnie – jest zdecydowanie warty uwagi. Zwłaszcza, jeśli w rodzinie mamy więcej smartfonów z serii Moto Z i możemy się tymi modułami pomiędzy sobą wymieniać.
Nie ukrywam, że teraz, po okresie testów Moto Z, z niecierpliwością czekam na możliwość sprawdzenia w praktyce tańszego modelu – Moto Z Play, o którym słyszałam sporo dobrych opinii (przede wszystkim o czasie pracy).
Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Moto Mods
2. Wyświetlacz. Działanie, oprogramowanie
3. Zaplecze komunikacyjne. Głośnik. Czytnik linii papilarnych
4. Aparat. Czas pracy. Podsumowanie