Jeżeli kiedykolwiek zdarzyło Wam się skorzystać z jakiejś usługi lub kupić jakiś produkt, żeby choć na chwilę poczuć się trochę bardziej wyjątkowym, zrozumiecie, dlaczego Huawei MatePad Paper to urządzenie trudne w jednoznacznej ocenie.
Celowo nie użyłem dwóch innych przymiotników, które można zastosować jako synonimy do słowa „wyjątkowy”: „luksusowy” i „prestiżowy”. Dlaczego? Po pierwsze, przedmiot nie musi być luksusowy, aby jego użytkownik czuł się wyjątkowo. Po drugie, prestiż jest sprawą arbitralną – człowiek ma niebywałą zdolność do zestawienia ze sobą dwóch niemalże identycznych przedmiotów i stwierdzenia, że ten drugi jest „bardziej prestiżowy”. Czasami chodzi o przeczucie, częściej jednak za ten stan odpowiada tytaniczny wysiłek działów marketingu, które przekonują nas, że „to właśnie ten produkt zmieni Wasze życie”.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, że – jak już wspomniałem na początku – Huawei MatePad Paper to wyjątkowy sprzęt, gdzie pewne cechy nie pozwalają mu należycie błyszczeć. Wkrótce przekonacie się dlaczego.
Huawei MatePad Paper – specyfikacja techniczna
Model | Huawei MatePad Paper |
CPU | Kirin 820E |
RAM | 4GB |
Pamięć wewnętrzna | 64 GB |
System Operacyjny | HarmonyOS 2 |
Ekran | 10,3 cala, E Ink, 1872 x 1404 px, |
Bateria | 3625 mAh, szybkie ładowanie max. 22,5 W |
Bluetooth | Tak, 5.2, BLE |
Złącze ładowania | USB 2.0, Typ-C |
WLAN | Wi-Fi 6 802.11a/b/g/n/ac/ax, 2×2 MIMO, 2,4 GHz + 5 GHz |
Wejście na kartę SIM | Nie |
MicroSD | Nie |
Audio | Tak, Stereo |
Wymiary | 225 x 182 x 6,65 mm |
Waga | ok. 370 g |
Sugerowana cena detaliczna | 2299 złotych |
Pierwsze wrażenia
Przyznam szczerze, że widząc odpakowane pudełko z pełnym zestawem MatePad Paper nie wierzyłem własnym oczom. „Taki duży karton? Przecież to tylko jeden drobny czytnik.” Och, jak bardzo się myliłem. Okazuje się bowiem, że kupując pierwszy czytnik Huawei otrzymujemy nie tylko niezbędne minimum.
Pełen zestaw to:
- czytnik Huawei MatePad Paper,
- rysik M-Pencil 2. generacji z dwiema zapasowymi końcówkami,
- skórzane etui,
- ładowarka,
- rozmaita papierologia.
Pudełka są zaprojektowane minimalistycznie – na białym kartonie znajdziemy wyłącznie kilka napisów wytłoczonych na mieniących się na różowe złoto materiale oraz ukośną fakturę. W rękawie znajdują się dwa oddzielne pudełka: jedno na etui ochronne, drugie na całą resztę potrzebnego osprzętu.
Ocenę poszczególnych elementów zacznę od samego czytnika. Ten już od pierwszego chwytu przypomina mi o cesze całego zestawu: poczucia wyjątkowości. Większość czytników kojarzy mi się bowiem z zastosowaniem prostego, szarego lub czarnego plastiku. Tutaj cały tył wyłożono wysokiej jakości tworzywem, które w fakturze przypomina skórę.
Na środku znalazło się miejsce na mieniący się na srebrno logotyp marki, a garść informacji (model, oznaczenie o utylizacji oraz certyfikat CE) trafiła na dolny fragment. Dodatkowo Huawei zastosowało tutaj ciekawy zabieg – wspomniane, skróropodobne tworzywo, zachodzi jedną ze stron na front, dzięki czemu czytnik wygląda tak, jakby miał książkowy grzbiet.
Skoro już jeden fragment ramki mamy za sobą, pogadajmy o pozostałych trzech częściach, wykonanych z półmatowego, szarego plastiku. Naprzeciwko „grzbietu” na górnym fragmencie znajdziemy przyciski od sterowania głośnością. Na dole umieszczono kratkę skrywającą głośnik oraz wejście na ładowarkę w formacie USB-C. Na górę powędrował guzik zasilania, połączony z czytnikiem linii papilarnych oraz kratka zdradzająca, że MatePad Paper dostał dwa głośniki.
Przód, jak to przód w czytniku, za wiele szału nie uświadczymy (oprócz „skórki” z lewej strony). Ekran zajmuje wg. producenta ponad 86% powierzchni przodu – wystarczająco, żeby razem ze smukłą obudową sprzęt prezentował się nadzwyczaj elegancko.
Cieszy mnie bardzo, że Huawei postanowił dołączyć do czytnika dedykowaną ochronę (wg napisu na pudełku zwaną MatePad Paper Folio Cover). Oszczędza to człowiekowi wysiłku w szukaniu czegoś skrojonego pod wymiary urządzenia oraz gusta właściciela.
Tutaj mamy do czynienia z etui, które podpina się do urządzenia za pomocą magnesów w kilku punktach. Wewnętrzna warstwa pokryta jest szorsktim, fakturowanym materiałem. Na zewnątrz Huawei powtórzyło sztuczkę z „efektem premium” i całość pokryta jest materiałem o zbliżonym wyglądzie, co tył czytnika.
Spodobało mi się również metalowe zapięcie, które przy okazji zabezpiecza dodatkowo rysik. Trzeba jednak pamiętać, żeby klamra znajdowała się na wierzchu – w testowanym egzemplarzu brzegi zdążyły złapać kilka rysek, zapewne od przesuwania „niewłaściwą stroną”.
A skoro o rysiku mowa: ten na szczęście nie jest pokryty skórzaną fakturą – co za dużo to niezdrowo (choć z pewnością wyglądałby dzięki temu wyjątkowo). M-Pencil 2. generacji pewnie leży w dłoni, a dzięki odpowiedniej wadze nie musimy zbyt mocno przyciskać go do urządzenia, aby to zarejestrowało wciśnięcie.
Od samego początku czuć, że czytnik Huawei miał wyróżniać się na rynku swoim projektem. Przeglądając oferty urządzeń w różnym zakresie cenowym nie znalazłem sprzętu, którego design możnaby określić mianem „premium”. Jeżeli chodzi więc o walory estetyczne, Huawei MatePad Paper nie ma w tej dziedzinie konkurencji i jest najlepiej wyglądającym czytnikiem dostępnym na rynku.
Odrobina prywaty
Dzięki testowanemu urządzeniu naszła mnie ochota (a może raczej potrzeba) zbadania rynku czytników e-booków. Prywatnie posiadam czytnik, który kupiłem prawie 10 lat temu i, pomijając fakt, że częstotliwość jego używania można w skrócie określić jako „w kratkę” nie żałuję jego zakupu. Spełnia on swoje zadania i oferuje funkcje, dzięki którym nie rozważałem do tej pory zmiany urządzenia.
Kiedy więc zacząłem sprawdzać ceny nowych czytników, jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w trzycyfrowych liczbach wcale nie doszło do jakiegoś ogromnego skoku w rozmiarach ekranów. 6 cali to nadal format, który trafia się nawet w urządzeniach za 800 złotych.
Oczywiście wraz ze wzrostem ceny wzrastają rozmiary i funkcjonalność urządzeń, a MatePad Paper plasuje się na szczycie listy. Jaki cel miało zbadanie rynku i jakie zadanie musiał spełnić testowany czytnik – dowiecie się w podsumowaniu.
Tymczasem wróćmy do testu.
Dziesięć cali e-tuszu
Gdybyście kiedykolwiek zastanawiali się, jaki jest obecnie limit rozmiaru wyświetlacza E Ink w czytnikach, to wynosi on 10,3 cala. Myślę, że szansa na pojawienie się wyższych wartości jest nikła – w elektronicznych proporcjach taki ekran odpowiada kartce o formacie A5, co jest domyślnym rozmiarem w publikacjach papierowych (pomijając jakieś specjalne albumy czy komiksy). Większe rozmiary byłyby zwyczajnie mniej komfortowe i naturalne.
Uwzględniając ramki wokół wyświetlacza, MatePad Paper delikatnie wystaje poza obrys typowej książki, głównie wszerz. Rozdzielczość 1872 na 1404 pikseli oraz ich zagęszczenie o wartości 227 PPI dają naprawdę czysty tekst pozbawiony postrzępień i artefaktów. Nieważne, czy zajmowałem się właśnie czytaniem kryminału, czy oglądałem kolejne panele powieści graficznych – czytanie na tak dużym ekranie było nieprzerwanie komfortowe i przyjemne.
A jeżeli chcecie poznać, jaką różnicę robi kilka lat technologii E Ink i cztery cale z hakiem, poniżej porównanie:
Procesor jak ze smartfona
I nie jest to w tym przypadku żadna przesada. Zerknięcie na informacje o sprzęcie zdradza, że MatePad Paper skrywa w sobie układ Kirin 820E – autorską konstrukcję Huawei. To ośmiordzeniowy procesor z trzema rdzeniami ARM Cortex-A76 o maksymalnej częstotliwości taktowania 2,22 GHz, czterema rdzeniami Cortex-A55 1,84 GHz oraz wysokowydajnym rdzeniem Cortex-A76 2,36 GHz.
Procesor ten trafił na rynek w zeszłym roku, choć smartfony z tym układem nie pojawiły się w sprzedaży w Polsce. Ze względu na brak opcji „benchmarkowania”, która zresztą w tym przypadku byłaby bezużyteczna, pozostaje polegać na badaniu organoleptycznym. Warto przy tym pamiętać, że wrażenie szybkiego działania sprzętu ograniczane jest przez częstotliwość odświeżania wyświetlacza.
Na szczęście nie ma tragedii. Korzystanie z wbudowanej przeglądarki jest okej – ta ładuje strony szybko i sprawnie. Ładowanie książek trwa dosłownie chwilę, a sporządzanie notatek z rysika nie jest obarczone żadnym dodatkowym opóźnieniem niż to ekranowe.
(dys)Harmonia i usługi Google
W swoim pierwszym czytniku e-booków Huawei postanowił skorzystać z własnego postępu w kategorii ekosystemów – za bezawaryjną i przyjemną pracę odpowiada bowiem autorski projekt HarmonyOS 2 (choć nie jest tajemnicą, że tak naprawdę to Android 10 w przebraniu).
Niestety, baza aplikacji, z jakich oficjalnie korzysta MatePad Paper, to największa słabość tego urządzenia. Po uruchomieniu aplikacji AppGallery możemy doposażyć urządzenie w 10 aplikacji. Co prawda uzyskujemy dostęp do bazy Legimi, EmpikGO czy Storytel, jednak na inną encyklopedię niż oksfordzką, czy edytor tekstu chyba nie ma co liczyć – lista aplikacji po dwóch miesiącach testów nie urosła.
W pewnym momencie przypomniałem sobie jednak, że przecież w życiu trzeba być sprytnym. „A co, jeżeli aplikacje można wgrać zewnątrz?” – pomyślałem. Sprawdziłem zarówno rozwiązania w postaci całych paczek z aplikacjami, jak i te pokroju Gspace. Pobrałem .apk jakiejś starszej wersji i po kilku minutach walki z interfejsem Sklep Play stanął przede mną otworem.
Okazuje się, że MatePad Paper mógłby w ten sposób służyć za naprawdę mocno wybrakowany tablet. Aplikacja muzyczna pobrana ze sklepu umożliwia słuchanie muzyki oraz podcastów z plików znajdujących się w pamięci urządzenia. Przy podwójnych głośnikach jest to wręcz śmieszne, że „goły” MatePad Paper nie radzi sobie z plikami .mp3.
Jak daleko udaje mi się przesunąć granice absurdu? MatePad Paper odpalił aplikację do nauki języków, prostą grę logiczną, komunikator, mapy (oczywiście bez modułu GPS nie skorzystacie z nawigacji) oraz *werble* YouTube. Filmy oczywiście wyglądają jak jakaś projekcja po narkotykach, ale to nieważne – liczy się to, że teraz urządzenie nabiera o wiele więcej sensu. No i nie możemy zapominać o najważniejszym – ci, którzy nazbierali publikacji w „Książkach Play”, nie musieliby martwić się o problem z dostępem do swoich zbiorów.
Niestety, jeżeli czytnik zaktualizuje wam aplikację, pobrane oprogramowanie znika, a Gspace proponuje wyłącznie to, co wbudowane AppGallery – zabawa zaczyna się więc od nowa. Zdaję sobie również sprawę, że większość kupujących to urządzenie nie będzie odstawiać takich fikołków jak ja i skupi się na tym, co oferuje sprzęt po wyjęciu z pudełka, albo wręcz w drugą stronę – tylko zapaleńcy wyciągną z tego czytnika maksimum.
Czytaj z Huawei
Tyle słów przelanych, a ja nawet nie wspomniałem o tym, do czego został stworzony MatePad Paper. Skoro jednak jesteśmy bliżej niż dalej końca, nie warto przedłużać suspensu.
Firma nie chwali się obsługiwanymi formatami e-booków. Próżno szukać takiej informacji nawet w specyfikacji technicznej. Potwierdzam więc, że korzystający z formatów EPUB, MOBI, PDF bez problemu uruchomią swoje zbiory. Formaty DOCX, ODT, CBZ czy DJVU nie są obsługiwane przez domyślną książkową aplikację. Uważam, że czytnik za taką kwotę powinien obsługiwać większość dostępnych rozszerzeń, skupionych na czytaniu, a nie balansować na granicy 50-50.
Sama aplikacja skupia się wyłącznie na przyjemności czytania – brak tu dodatkowych belek i widocznych menusów. Tych mamy zresztą dwa – mały guzik w rogu, którym możemy zmienić tryb pracy wyświetlacza, odświeżyć go (wrócimy do tego) czy cofnąć się do ekranu głównego. Krótkie pacnięcie w aplikacji wywołuje natomiast dolną belkę, gdzie przejdziemy do spisu treści, wybierzemy rozmiar i krój czcionki, ustawimy orientację i sposób przewijania, czy skorzystamy z wbudowanego tłumacza.
Swoje uwagi zacznę od końcowej opcji. Tłumacz na dłuższą metę działa poprawnie, choć nie traktowałbym jego pracy jako sposobu na naukę języka – „zamyślił się” przetłumaczone jako „lost his mind” (postradał zmysły) lub „until light in color” (dopóki nie uzyskasz jasnego koloru) na „aż do światła w kolorze” nawet obok dobrej translacji nie stało.
Poza tym, wprowadzone podkreślenia tekstu czy zaznaczenia nie przechodzą na przetłumaczone fragmenty, co mogłoby z pewnością dodać użyteczności oprogramowaniu. No i mamy jeszcze brak języka ukraińskiego do tłumaczenia, co z pewnością dyskwalifikuje pewien procent potencjalnych nabywców.
Co do orientacji i czcionki – ponownie, spodziewałem się czegoś więcej. Brak żyroskopu powoduje, że nie ma automatycznego obracania tekstu, tylko zawsze trzeba ustawiać to manualnie. Rozmiarów czcionek jest wystarczająco dużo, ale krój domyślnie jest wgrany wyłącznie jeden. Jak zainstalować coś więcej – nie wiadomo. Ręczne instalowanie fontów w formacie .otf czy .ttf zakończyło się niepowodzeniem.
Słówko o trybach pracy wyświetlacza. Do wyboru mamy dwie opcje. Tryb normalny zdaje się odświeżać strony rzadziej niż opcja inteligentna. Przy czytaniu książek nie widać zbyt dużej różnicy pomiędzy nimi. Zmiany widać przy skorzystaniu z przeglądarki, wtedy skala szarości jest bardziej wąska, a co za tym idzie, przewijanie stron jest bardziej płynne.
Komiksy również lepiej się czyta w trybie inteligentnym – występuje wtedy mniejsza mora z poprzednich panelów, choć i tak wzrokowcy zachwycający się każdym kadrem będą zmuszeni do ręcznego odświeżania na każdej stronie.
Czytniko-notatnik
Odnoszę wrażenie, że bardziej niż na funkcjach czytnika, Huawei skupia się na swojej stronie na walorach związanych z pisaniem, notowaniem i szkicowaniem. Czy okazuje się więc, że prawdziwym game-changerem zestawu jest M-Pencil drugiej generacji? I tak, i nie.
Podczas czytania książek wystarczy, że sięgniemy po mocowany magnetycznie i ładowany bezprzewodowo z prawej strony urządzenia „M-Ołówek” i możemy bez problemu nanosić poprawki ortograficzne, podkreślać interesujące cytaty lub dorysować wąsy postaci na ilustracji. Podczas testów chęć do współpracy z rysikiem wykazały jedynie książki w formacie .mobi i .epub, natomiast PDF czy komiksy musiały obejść się smakiem.
Kolejna sprawa to reklamowany tryb podzielonego ekranu. Wygląda na to, że ci dziennikarze to jednak są głąby kapuściane, bo mi nie udało się uruchomić dzielenia ekranu na podstawowych aplikacjach czytnika – książkach i notatkach. Zamiast tego robiłem krechy na stronach, których usuwanie jest upierdliwe.
A skoro już o notowaniu mowa. Jest to na tyle ważna część MatePad Paper, że otrzymała własne miejsce na belce ekranu głównego. W przestrzeni widżetu możemy przejrzeć obecne notatki oraz dodać nowe.
Co się tyczy odręcznego pisania – wrażenie jest naprawdę świetne. Rysik sunie po ekranie niczym po prawdziwej kartce, co w połączeniu z niskim opóźnieniem oraz dodatkowymi szablonami sprawiało, że chciałem oddać wszystkie żółte karteczki i skrawki papieru do recyklingu i korzystać wyłącznie z czytnika Huawei.
Współpracę rysika oraz notatnika delikatnie przyćmiewają jednak dwie sprawy. Pierwsza z nich – MatePad Paper mógłby z powodzeniem służyć za szkicownik, ale brak możliwości nakładania warstw tuszu oraz bylejako działająca gumka czynią taką zabawę upierdliwą.
Druga kwestia – zamiana pisma odręcznego na tekst. Huawei w moich rękach trafiło na trudnego przeciwnika. Leworęczny tester z dawno temu orzeczoną dysgrafią oznaczało, że algorytm zostanie wystawiony na ciężką próbę.
Całość na szczęście nie prezentuje się tragicznie. Mogłem oczywiście zapomnieć o szybkim pisaniu, jednak schludne i czyste linie były już na tyle zrozumiałe, że czytnik tłumaczył całość w miarę szybko i celnie, od czasu do czasu popełniając gafę przy „o”, „r” czy „a”.
Wspomnę również, że nie udało mi się znaleźć możliwości łatwej zmiany języka pisanego, zapomnijcie więc o notatkach po ukraińsku lub z niemieckimi umlautami.
Miłym dodatkiem okazuje się możliwość szybkiego przesyłania notatek na smartfony i laptopy Huawei – szybka lista zakupów, dwa kliknięcia i cyk, możemy iść z telefonem na sobotni wypad do marketu nie martwiąc się, że o czymś zapomnimy.
Tak na marginesie
Zbliżając się do epilogu warto omówić kilka spraw, które nie wpłynęły na końcową ocenę, jednak wypada o tym wspomnieć.
O tym, że Huawei MatePad Paper mógłby służyć za całkiem niezły odtwarzacz muzyczny, dowiedzieliście się kilka rozdziałów wcześniej – nie mam tu nic więcej do dodania.
Co się tyczy kwestii akumulatora – ocena nie jest taka łatwa. Wszystko zależy od Waszych nawyków czytelniczych. Zwykły tryb odświeżania, krótkie sesje na czytanie przy świetle dziennym i odcięcie urządzenia od Internetu z pewnością zapewniłoby sprzętowi kilka tygodni bez kontaktu z ładowarką. Jeżeli jednak będziecie przeglądać maile, serwisy internetowe oraz czytać komiksy nocą przy mocnym podświetleniu, gwarantuję wam, że 3625 mAh akumulatora nie wystarczy nawet na tydzień.
Samo dodatkowe oświetlenie ekranu możemy płynnie regulować, choć zabrakło tu możliwości korekty kolorystyki – nie każdy musi lubić białe, zimne światło. Co ciekawe, jedna z grafik na oficjalnej stronie pokazuje delikatnie żółtszy odcień ekranu, co może być trochę mylące.
Urządzenie możemy zablokować na dwa sposoby – hasłem oraz za pomocą linii papilarnych. O ile 6-cyfrowe hasło „po prostu działa”, o tyle o wiele trudniej przebiegała moja współpraca z czytnikiem. Przez pewien okres trudno przychodziło mu złapanie odczytu z palca, choć nie miałem na nim żadnych zmian skórnych. Ogólnie działa on w porządku – wybudzanie czytnika dzięki temu trwa zaledwie kilka sekund.
Podsumowanie
Na czym polega więc postawiona we wstępie „cena wyjątkowości”? W przypadku Huawei MatePad Paper jest to wrażenie, jakie tworzy czytnik, kiedy miałem go w rękach i używałem do prostych czynności – czytania książek i sporządzania prostych notatek. Wtedy najmocniej czułem, że korzystam z czegoś o naprawdę wysokiej jakości wykonania. Ktoś, kto miałby zresztą trochę więcej samozaparcia, mógłby zamienić czytnik w proste, małe biuro – wystarczyłoby podpiąć klawiaturę, żeby odpowiadać na maile czy pisać dłuższe teksty.
Im dłużej obcowałem z urządzeniem, tym bardziej jednak bolały mnie jego ograniczenia. Dlaczego domyślnie nie odtwarza formatu MP3? Dlaczego nie mogę automatycznie obrócić orientacji czytania? Gdzie dodatkowe kolory podświetlenia? Gdzie obsługa formatu CBZ czy DOC?
Przez okres testów byłem rozdarty w ocenie tego urządzenia. Z jednej strony czułem, że MatePad Paper jest inny niż pozostałe czytniki na rynku – bardziej elegancki, z naciskiem na funkcje oferowane przez rysik. Z drugiej strony – moim zdaniem – jest zdecydowanie zbyt drogi. Prawie 2300 złotych za czytnik, na którym użytkownik nie uruchomi tak łatwo pobranego w formacie MP3 podcastu, a komiksy zapisane w CBZ wymagają przekonwertowania, to cena zdecydowanie za wysoka. Gdyby kwota zbliżyła się do 1700-1800 złotych, to ocena byłaby z pewnością o pół oczka wyższa. Skórzane plecki nie są warte dopłacenia tylu pieniędzy.
Wspominałem też o celu zbadania, co tam nowego w czytnikach i jak się to ma do mojego starego Onyxa. Chodziło o prozaiczną sprawę – „czy właściciel wieloletniego czytnika lub przymierzający się do pierwszego zakupu, skusi się na propozycję Huawei”.
Z powodów opisanych powyżej odpowiedź brzmi dwa razy „nie”. Choć trzeszcząca obudowa, ogromne ranty i mały ekran aż się proszą o zastąpienie posiadanego przez mnie egzemplarza na coś nowszego, to cena oraz drobne bolączki skutecznie odstraszają od propozycji Hua.
Ktoś, kto szuka swojego pierwszego czytnika, niech spróbuje z czymś mniejszym i tańszym – głupio byłoby wyłożyć kilka tysięcy na sprzęt, który może przeleżeć sporo czasu w szafie, bo okaże się za mało poręczny lub niewygodny do czytania w nocy.
Wierzę jednak, że jeżeli Huawei nie zrazi się i poprawi czytnik od strony oprogramowania, to MatePad Paper 2 (2023?), może stać się sprzętem wartym polecenia. Liczę też na to, że pojawi się trochę mniejsza wersja – 10,3 cala to świetny rozmiar, choć nie pogardziłbym też czymś w rozmiarze 7,8 cala w stylu testowanego urządzenia.