Piąty wiek p.n.e. Siddhartha Gautama siedział sobie pod drzewem Bodhi, medytując od wielu dni. W tym czasie zjednoczył się swoją jaźnią ze światem, tymczasowo zawiesił działanie zmysłów, ale jednocześnie zachował pełną czujność i świadomość. Opanował skupienie do tego stopnia, że mógł na ślepo śledzić ruch piórka bezgłośnie unoszonego przez wiatr, i jednocześnie był na tyle niewzruszony, że obok można było strzelać z armat, a Siddhartha nawet by nie mrugnął. Choć przeżył w tym momencie wszystkie możliwe wcielenia, wejrzał wstecz w eony przeszłości i odbył podróż krętymi ścieżkami w odległą przyszłość, to nie przewidział jednego: że Asus wykorzysta zręby filozofii zen do wyznaczenia kierunku rozwoju swoich laptopów.
Asus zaczął nazywać swoje laptopy „ZenBookami” w 2011 roku. Oczywiście mało one mają wspólnego z prawdziwą medytacją i technikami cichej kontemplacji, jednak nieprzypadkowo to tajwańska firma łączy nazwy swoich produktów z przedrostkiem „zen”. W kraju, gdzie niemal połowa ludności deklaruje buddyzm, nurt religijny zen jest dobrze znany. Dla nas słowo to jest bardziej synonimem porządku, równowagi i spokoju, nasuwa myśl o stylu i minimalizmie. I to właśnie te cechy Asus stara się podkreślać w projektach swoich urządzeń.
Rzecz jasna „zen” jest świetnym chwytem reklamowym i pełni podobną funkcję jak literka „i” przed nazwami iPhone czy iPad. Rozpoznawalność marki wzrasta, a produkty stają konkurencyjne, bo zyskują tożsamość i niepoznawalny sznyt. Nie byłoby to możliwe bez ujednolicenia wzornictwa urządzeń, a to akurat Asusowi udało się zrobić. W efekcie w zeszłym roku dostaliśmy takiego ultrabooka jak ZenBook UX430U.
Skąd na Tabletowo recenzja laptopa Asusa, który ma już na karku prawie rok, a międzyczasie doczekał się odświeżonej wersji z procesorem Intel Core 8. generacji? Ano przyczyna była banalnie prosta. Mój Surface Pro 3, na którym pracuję, okazał się mieć niewybaczalną wadę, której pozbycie się wymagało odesłania tabletu. Zostałem więc bez sprzętu. Na szczęście zostałem bardzo życzliwie potraktowany przez szefową i dostałem ZenBooka na czas wyjaśnienia sytuacji ze sprzedawcą Surface’a. Sprzęt służył mi wiernie naprawdę długo i z perspektywy czasu będę mógł Wam przekazać kilka wyważonych rad mędrca, które wleją w Wasze serca odrobinę spokoju zen. A że jego cena przez ten rok zdążyła spaść, to tym lepiej dla wszystkich.
Co jest przedmiotem medytacji?
Założenia kontemplacji zen są tak proste, że samo mówienie o nich zaburza ich naturę. Chodzi przede wszystkim o osiągnięcie pełnego minimalizmu – dotknięcie jego samej istoty przez poświęcenie się myśleniu o jednej rzeczy tak długo, aż człowiek będzie w stanie odciąć się od bodźców zewnętrznych, a następnie oczyścić umysł nawet z przedmiotu głębokich rozmyślań.
Z oczywistych względów nie możemy tego zrobić w tekście o laptopie, który już nawet przez swą długość i użycie zbyt wielu słów stanowi zaprzeczenie idei zen – niosącej ze sobą myśl o skupieniu się nie na dywagacjach i przerabianiu informacji, a przeżywaniu chwili taką, jaka jest. W podsumowaniu nie osiągniemy więc stanu buddy. W zamian za to zastanowimy się nad kilkoma paradoksami ZenBooka, a jeszcze wcześniej rozłożymy na części pierwsze klarowność jego formy, gdyż to jest jednym z najważniejszych aspektów modelu UX430U.
Jaką specyfikację niesie ze sobą testowany ZenBook UX430U? Oto ona:
- 14-calowy ekran EWV/IPS LED z matową matrycą, o rozdzielczości Full HD (1920 x 1080 pikseli),
- dwurdzeniowy procesor Intel Core i7-7500U (7. gen, Kaby Lake, 2.7 GHz do 3.5 GHz w trybie Turbo Boost, 4 MB cache, 15 W),
- grafika Intel HD Graphics 620 (300 Mhh do 1,05 GHz),
- 8 GB RAM (SO-DIMM DD4, 2133 MHz),
- dysk SSD M.2, 512 GB,
- WiFi 802.11 b/g/n/ac, Bluetooth,
- USB 3.1 x 1, USB 2.0 x 1, USB typu C x 1,
- microHDMI x1, gniazdo audio jack, czytnik kart SD,
- czytnik linii papilarnych,
- głośniki Harman/Kardon,
- kamerka do rozmów 1 Mpix,
- czujnik natężenia światła,
- podświetlana klawiatura,
- aluminiowa obudowa,
- bateria 4336 mAh,
- system Windows 10 Home,
- wymiary: 225 x 324 x 15,9 mm,
- waga: 1,25 kg.
Cena Asusa ZenBook UX430U(A) w recenzowanej wersji to wydatek ponad 4000 złotych. W obiegu znajduje się też UX430U(Q) z nowszym procesorem Intel Core i7-8550U i kartą graficzną Nvidia GeForce MX150 w niewiele wyższych cenach i, jeśli bylibyście zainteresowani zakupem tego ultrabooka, to skłaniałbym raczej do rozważenia tej nieco mocniejszej opcji. W gruncie rzeczy tę edycję używaną przeze mnie i tak już trudno dostać w sklepach, ale możecie ją spotkać w obiegu na serwisach aukcyjnych.
(Wdech) Koncentryczne kręgi na pokrywie to artystyczny przejaw zen
Tak. Podobno wpatrywanie się w te rozchodzące się od napisu ASUS linie okręgów wprowadza w stan szczęśliwości. Tego potwierdzić nie mogę, może moja wrażliwość na przekaz wzorniczy zen jest przytępiona. Muszę jednak stwierdzić, że obudowa UX430U jest w mojej opinii ładna. Użytkowałem wersję w niebieskim kolorze i jest to chyba najbardziej urodziwa opcja z wszystkich (są jeszcze szare, złote i różowo-złote). Granat ewidentnie nawiązuje do ZenBooka 3 i w swojej barwnej roli sprawdza się świetnie. Zwłaszcza, gdy padają na niego promienie ostrego słońca, na klapie laptopa grają tysiące cieniutkich linii, układających się w kierunku logo producenta.
Szkoda tylko, ze właśnie ta klapa w niebieskiej wersji laptopa nieco się wygina. Jest odrobinę za mało sztywna, by złapać ją za rogi – nie można w ten sposób nabawić się jej odkształceń, ale ewidentnie brakuje jej jeszcze jednej warstwy utwardzającej.
Co ciekawe, problem ten nie występuje w wypadku wersji złotych i srebrnych – wtedy klapy są wykonane z mocnego aluminium. W niebieskiej wersji (która moim zdaniem jest najładniejsza) zrobiono ją z… właściwie nie wiem, co to jest. Coś jak plastik, coś jak szkło… Producent mówi o „kryształowo-podobnej powłoce wykonanej w zaawansowanej technologii nanolitograficznej”. Czyli jakieś tworzywo sztuczne, pewnie jakiś syntetyczny zen.
Jest jeden, chyba najpoważniejszy zarzut, jaki mam względem tego materiału. W życiu jeszcze nie miałem do czynienia z obudową, która tak chętnie zbierałaby odciski palców, kurz, brud i sam Siakjamuni wie, co jeszcze. Równie łatwo się rysuje. Na szczęście rysy są praktycznie niewidoczne (ujawniają swą obecność dopiero pod światło), ale… serio, można było to jakoś lepiej przemyśleć.
W tym konkretnym aspekcie UX430U kompletnie wymyka się czystości dalekowschodniej myśli wzorniczej i nic nie da się z tym zrobić. Szmatka w zestawie potrzebna od zaraz, bo wyjdziesz tylko do kawiarenki, niewłaściwie chwycisz ZenBooka i już masz go upapranego jak siódme nieszczęście. Trzeba go raz po raz wycierać.
Reszta obudowy to aluminium, choć nie jest tak „chłodne” w dotyku, jak się tego początkowo spodziewałem. Nie wiem, czy to farba robi różnicę, a może muszę podciągnąć te odczucia pod efekt placebo. Możliwe też, że moja świadomość zaczęła się wyzwalać – trudno powiedzieć.
Kiedy ZenBook jest zamknięty, rzeczywiście sprawia wrażenie lekkiego i cienkiego. I tak w istocie jest, gdyż sprzęt waży mniej niż 1,3 kg i ma 1,6 cm grubości. Trzymanie go na kolanach podczas sesji na poduszkach zafu nie obciąża człowieka. Wygoda korzystania stoi na wysokim poziomie.
Asus jakimś cudem w obudowę 13,3-calowego ultrabooka wcisnął ekran o przekątnej 14 cali i bardzo dobrze odbiło się to na wyglądzie urządzenia. Wszystko jest doskonale spasowane, zero szczelin czy kleju zaschniętego w wąskich listewkach. Ramki wyświetlacza mają po bokach tylko 7 mm szerokości. Przez to wydaje się, że ekran jest większy niż jest. Okala go też coś na kształt półtwardej uszczelki, która nie pozwala, by matryca po zamknięciu dotykała bezpośrednio klawiszy, której wysepki odrobinę wystają poza płaszczyznę obudowy.
Ten poziom detali widać nawet na spodzie laptopa. Wyobraźcie sobie, że nawet cztery gumowane guziory zapobiegające ślizganiu się ZenBooka po szklanych blatach stołów, mają różną wysokość tak, by na płaskiej powierzchni klawiatura była odrobinę nachylona w stronę użytkownika. Brawo, naprawdę pomyślano o wszystkim.
Od strony praktycznej nie powinno zabraknąć portów, choć mogłoby być ich więcej: są dwa gniazda USB (3.1 i 2.0), USB typu C i microHDMI. Ich ułożenie nie powinno sprawiać problemów – najczęściej pojawiają się one, gdy chcemy podłączyć dwa pendrive’y w sąsiadujących ze sobą portach USB. Tu taki zgrzyt nie ma szans wystąpienia, ponieważ pełnowymiarowe gniazda znajdują się po przeciwległych bokach obudowy.
Podsumowując tę cześć oceny laptopa Asusa, możemy dojść do oceny niemożliwej. Realizując założenia zen, jesteśmy w stanie sformułować nawet małą kōanę:
„Jeśli laptop staje się brzydki z powodu swojego piękna, to dlaczego nie postarano się uczynić go brzydszym?”
(Wydech) Z klawiatury nocną porą bije blask dobrej karmy
Klawiatura w Asusie jest sześciorzędowa. Układ jest wygodny, ale ma swoje mankamenty. Osoby, które są przyzwyczajone do klawisza „delete” w górnym prawym rogu, zapewne nieraz złapią się na tym, że wcisnęły zamiast niego przycisk „power”. Właśnie on tam się znajduje, będąc wkomponowany w rząd klawiszy funkcyjnych. Swoją drogą, wygodniej by było, gdyby domyślnie były one ustawione w trybie dodatkowych funkcji. Każdorazowe wciskanie przycisku funkcyjnego wybija z rytmu pracy, zwłaszcza, gdy szybko chcemy rozjaśnić lub przyciemnić ekran albo wyciszyć dźwięki. Nie jest to co prawda jakąś specjalną wadą, ale ultrabooki konkurencji mają to lepiej ogarnięte.
Poza tym jest w porządku: na klawiszu Caps Lock mamy diodkę informującą czy kapitaliki są włączone, klawisze kierunkowe są wystarczająco duże (i co chyba ważniejsze: wszystkie są tej samej wielkości), by od biedy zagrać w jakieś Need For Speed, a Shifty odpowiednio szerokie, by nigdy nie poprawiać Dużych Liter.
Na pochwałę zasługuje podświetlenie klawiatury – emituje biało-niebieskie, chłodne światło, idealne do nocnych posiadówek przy tekście. Siłę luminacji można regulować w trzech stopniach. Da się je też wyłączyć, ale – ciekawa rzecz – kiedy czujnik oświetlenia zdecyduje, że warunki są kiepskie, to automatycznie przywróci podświetlenie klawiatury. Jednych będzie to irytować („no przecież nie bez powodu wyłączałem!”), inni zaś będą za taki feature wdzięczni.
Klawisze są wyspowe, ich skok jest zerojedynkowy, choć przyjemny. Dopiero wciskając je mocniej, odczujemy miękkość membran i nieco przyjemniejsze wykończenie wcisku. Najgłośniejsza z całej szajki klawiszy jest spacja. Nie obudzi nikogo w nocy, ale ewidentnie odróżnia się wydawanym odgłosem od reszty.
Na klawiaturze UX430U powstała cała masa tekstów. Ani ona, ani ja nie wykazujemy tym faktem oznak zmęczenia. Wychodzi więc na to, że równowaga we wszechświecie została zachowana.
Touchpad jest, i spełnia swoje zadanie. Bezbłędnie rozpoznaje gesty Windowsa takie jak powiększenie/zmniejszenie obrazu przez rozsunięcie palców czy przewijanie treści dwoma palcami.
Nie raz, i nie dwa wolałem posługiwać się gładzikiem zamiast myszką. Jest słusznej wielkości i smyra się po nim przyjemnie – chyba dzięki szklanej (lub przypominającej szkło) wierzchniej warstwie. Nietrudno wyczuć jego granice, dzięki temu, że jest osadzony nieco poniżej płaszczyzny obudowy – jest niejako w nią wtopiony. Co interesujące, odrobinę niweluje nachylenie klawiatury w naszą stronę: jego górna część jest osadzona w aluminium nieco bardziej płytko niż dolny fragment, z klikalnymi przyciskami. Znów miłe w odbiorze detale, które pieszczą me zmysły, wrażliwe na przejawy pomyślunku projektantów.
Dodatkowym plusem jest czytnik linii papilarnych, zatopiony w prawym górnym rogu płytki dotykowej. Działa bezbłędnie – ułatwia logowanie się do systemu przez Windows Hello czy zarządzanie hasłami w Google Chrome.
(Wdech) Ekran w stanie najwyższego oświecenia
14 cali ekranu świetnie prezentuje się w ZenBooku. Małe ramki dookoła niego upewniają nas w tym, że wyświetlacz musi być wyjątkowym elementem UX430U i jest tak w istocie. Producent deklaruje, że matryca zajmuje aż 80% przedniego panelu ultrabooka i nie widzę powodu, żeby w to wątpić (zen intensifies).
Mamy tu do czynienia z wyświetlaczem wykonanym w technologii IPS, prezentującym obraz w rozdzielczości Full HD. Do codziennej pracy to w sam raz, ale przyzwyczajony do wyższych rozdziałek w Surface, na początku miałem problem z dostosowaniem się do innego układania sobie przestrzeni roboczej.
Kolory, które oglądamy na wyświetlaczu ZenBooka, są bardzo ładne: nasycone i naturalne. W testach UX430U wykazuje się 94-procentowym pokryciem palety sRGB, co czyni z niego całkiem interesującą opcję dla osób obrabiających zdjęcia „w biegu”. Kąty widzenia są szerokie, a przekłamania barw przy odchylaniu ekranu prawie nie występują. Zresztą, producent sprytnie ominął ten problem, ograniczając rozłożenie ekranu do jakichś 130 stopni (a mógłby otwierać się jeszcze troszkę szerzej – wtedy byłoby idealnie).
Zakładając scenariusz, w którym pracownik mobilny wychodzi z domu z lekkim ultrabookiem w plecaku i z myślą, że uda mu się wykonać kilka rzeczy podczas podróży w pociągu lub przy okazji wizyty w ulubionej kawiarni, kluczowe będą dwie rzeczy związane z ekranem: jego jasność i matowa powłoka.
Mat na ekranie ZenBooka przydaje się bardzo, eliminując odbicia i flary. Druga rzecz to jego bardzo dobra jasność, sięgająca 345 cd/m2 – to naprawdę niezły wynik. W efekcie człowiek nie irytuje się, zabierając sprzęt poza zamknięte pomieszczenia. Nawet gdy na zewnątrz jest mocne światło słoneczne, nadal da się pracować, co zapewne docenią osoby wiecznie przygotowujące jakieś prezentacje czy tabelki poza domem. W środku pomieszczeń komfort użytkowania rośnie. I tu mały protip: czujnik natężenia światła potrafi czasem nie trafić z doborem mocy podświetlenia matrycy, zatem chcąc skorzystać z pełnej mocy diod, trzeba przełączyć się na tryb manualny.
I jeszcze jeden szczegół – podświetlenie to jest niezwykle równomierne. Stary, dobry test czarnego ekranu w zaciemnionym pokoju nie wykazał prześwietlania jednych partii ekranu kosztem innych. Asus wybrał więc bardzo dobrego dostawcę tego podzespołu. Ogólnie byłem pod wrażeniem, jak wyważony jest ten element urządzenia – nie szczędzę w tym miejscu pochwał, bo są ku temu powody.
Spis treści:
1. Wzornictwo. Obudowa. Klawiatura. Ekran
2. Wydajność. Multimedia. Czas pracy. Podsumowanie