Star Wars: Outlaws screen główny
Grafika z gry Star Wars: Outlaws (źródło: Maciej Paszkiewicz / Tabletowo.pl)

Recenzja Star Wars: Outlaws. Dawno się tak świetnie nie bawiłem

Do recenzowania Star Wars: Outlaws podchodziłem z dużą dozą niepewności co do tego, co ten tytuł ma do zaoferowania. Po zapowiedziach oraz wcześniej dostępnych gameplayach nie sądziłem, że będę go ogrywał z przyjemnością, a przedstawiona historia mnie totalnie wciągnie.

Nie czuć mocy

Od pierwszej zapowiedzi Star Wars: Outlaws niesamowicie ciekawiło mnie to, jak Ubisoft chce zbudować i przedstawić świat, z którym nie miało aż tak do czynienia w ostatnim czasie, jak chociażby Electronic Arts (a to, umówmy się, totalnie nie wykorzystało potencjału tego świata i historii, jakie można opowiedzieć). Twórcy SW: Outlaws postawili jednak na mniej pompatyczną historię, bez Jedi, Sithów, mieczy świetlnych naparzających z każdej strony czy ratowania świata przed wielkim złem, które zniszczy 3/4 galaktyki.

Nie, zamiast tego dostajemy po prostu historię zwykłej przemytniczki, która – gdy musi zmierzyć się z 5 szturmowcami na raz – to już jest w wielkich tarapatach. Do tego jednak wrócimy, bo na wstępie chciałbym skupić się po prostu na jednej, ważnej rzeczy i to wyraźnie podkreślić. Star Wars: Outlaws przedstawia świat Gwiezdnych Wojen z innej strony, tej bardziej „przyziemnej” i to jest totalnie cool. Szczególnie, że Ubisoft zrobił to po prostu bardzo dobrze.

Swoją kopię Star Wars: Outlaws otrzymałem na PlayStation 5 i to właśnie na tej platformie ogrywałem ten tytuł. Jest on jednak jeszcze dostępny na PC, a także Xbox Series X/S.

star wars outlaws screen 2
Przepiękne krajobrazy są w Star Wars: Outlaws (źródło: Ubisoft)

Życie przemytnika nie jest kolorowe

Zanim Kay, tytułowa bohaterka, którą sterujemy, wyląduje na głównej planecie i rozpocznie swoje życie jako prawdziwa przemytniczka z krwi i kości, musi najpierw wyrwać się ze swojego dotychczasowego domu.

Scenariusz oparty na zamkniętych lokacjach trwa około 30 minut i pozwala nam zapoznać się ze sterowaniem, walką oraz podstawowymi mechanikami, jak sterowanie naszym małym przyjacielem, dzięki któremu możemy podwędzić komuś klucze lub kredyty, albo otworzyć drzwi zamknięte od drugiej strony.

W swoich recenzjach często zwracam uwagę na to, czy samouczki lub pierwsze zadania w kampaniach fabularnych nie są przesadnie długie. Przecież często podstawowe sterowanie można by było wytłumaczyć w 3 minuty, a cały proces trwa niepotrzebnie np. 30 minut i jest okraszony totalnie nudnymi questami. Tutaj jest inaczej, ponieważ historia rozkręca się już po pierwszych 10 minutach i po prostu ma sens od samego początku.

Nie będę w tej recenzji spoilerował fabuły, a jedynie wspomnę, że to, co się dzieje na początku, ma później również swoje konsekwencje. A na przejście głównego wątku zarezerwujcie sobie około 25 – 30 godzin.

Wspomniałem w nagłówku, że życie przemytnika nie jest kolorowe. Cóż, tak było w filmach, tak było w komiksach i tak też jest w Star Wars: Outlaws. Zaczynamy bez kredytów, bez części na ulepszenie blastera, ścigacza czy statku. W zasadzie to nie mamy nic, a nawet statek, którym będziemy podróżować, musimy ukraść. Jak już uda nam się wyrwać i dotrzeć na drugą planetę, zostajemy wplątani w polityczny konflikt pomiędzy frakcjami. Kolejny problem, huh, jakby Kay miała ich mało.

To, za co trzeba pochwalić Ubisoft, to fakt, że zbudował świat, który da się polubić i totalnie w nim zatracić. Tutaj włącza mi się syndrom „jeszcze jednej misji”, szczególnie że część z nich jest bardzo krótka, a inne zaś dość długie. Każde zadanie główne jest jednak ciekawie zbudowane, raczej niepowtarzalne i rozwijające historię, postacie oraz relacje pomiędzy nimi. Bardzo fajne jest również to, że twórcy oddali w ręce graczy możliwość decydowania o tym, jak potoczy się historia głównej bohaterki. Nasze wybory dialogowe faktycznie mają wpływ na to, jak potoczy się dalsza część gry.

System progresji? Czad

Twórcy Star Wars: Outlaws postawili na prosty system progresji, a nie rozbudowane, ogromne drzewka z dziesiątkami bezużytecznych opcji, dających jedynie złudzenie, że wybór ma znaczenie. Tutaj schemat jest prosty: zbieramy lub kupujemy części, a następnie ulepszamy blaster, ścigacz czy statek o kolejne funkcje.

Postawienie na taki relatywnie prosty system progresji sprawiło, że mogłem wczuć się w historię i pędzić przez ten świat, a nie zastanawiać się za każdym razem po kilka minut, na co powinienem tym razem wydać punkty umiejętności. To po prostu nie ten typ gry.

Prosty system progresji ma jeszcze dwie zalety. Po pierwsze, pozwala faktycznie poczuć większą immersję świata, bo w końcu sterujemy zwykłą przemytniczką, a nie potężnym Jedi mającym za zadanie wybawić świat. Po drugie, dzięki niemu twórcy mogli wykorzystać swoje zasoby w innych miejscach, co po prostu widać po tym, jak dopracowane są zadania poboczne, czy też planety, które zwiedzamy.

Wybierz mądrze swoją frakcję

W Star Wars: Outlaws po około godzinie lub półtorej staniemy przed pierwszym, poważniejszym wyborem, tj. to, jaką frakcję będziemy wspierać. W grze dostępne są trzy: Syndykat Pyke’ów, Szkarłatny Świt oraz Kartel Huttów. Nasze decyzje w trakcie gry będą bezpośrednio wpływały na relacje z frakcjami, co ułatwi niektóre misje, a inne skomplikuje. Jeżeli za pierwszym przejściem gry wybierzemy Szkarłatnych, to później możemy zagrać raz jeszcze i wspierać Pyke’ów – zapewniam Was, że feeling opowiedzianej historii będzie zupełnie inny.

To, jakie mamy relacje z daną frakcją, będzie decydować o tym, czy w ogóle możemy wejść na jej teren, handlować tam, albo zabierać rzeczy leżące na stołach, czy też od razu strażnicy otworzą do nas ogień. Jak będzie bardzo źle, wyślą za nami nawet zabójców. Oczywiście można lawirować też pomiędzy frakcjami, ale ja postawiłem po prostu na wspieranie jednej.

baza pyke star wars outlaw
Tak wygląda baza Pyke’ów w Star Wars: Outlaws (źródło: Maciej Paszkiewicz | Tabletowo.pl)

Planety tętniące życiem

Fajne w Star Wars: Outlaws jest to, że planety po prostu tętnią w tej grze życiem i każda z nich ma unikalny klimat. Na pierwszej z nich spotkamy jedno, duże miasto, a także kilka mniejszych osad. Pomiędzy nimi podróżuje dość sporo mieszkańców, którzy np. przewożą towary na ścigaczach. W rzekach na równinach lub w kanionach można spotkać zaś zwierzęta mocno przypominające dinozaury.

Nie można nie docenić Star Wars: Outlaws za oprawę graficzną, która po prostu jest obłędna. Jasne, da się miejscami znaleźć niedorobione tekstury, szczególnie to widać, gdy zbliżymy się do skał, ale w gruncie rzeczy jest to bardzo ładna gra. Widać to zwłaszcza na drugiej planecie oraz w kosmosie. Ale co ja będę Wam o tym pisał, jak możecie po prostu zerknąć na te screeny:

Walka? A po co to komu

Star Wars: Outlaws bardzo ciekawie podeszło do tematu zaprojektowania systemu walki. Ten jest dość prosty, bo możemy albo strzelać z blastera, albo zajść wroga po cichu i go powalić atakiem wręcz. Ot, pasujący schemat do tego, jak przedstawia się przemytników w świecie Gwiezdnych Wojen. Nie uważam, żeby to było coś złego. Ba, feeling używania blastera przez Kay jest świetny i momentami można wręcz poczuć się jak rewolwerowiec.

Mam jednak problem z tym, że twórcy na siłę chcieli pokazać, iż każdy może powalić szturmowca atakiem wręcz. Serio tak uważają? Drobnej postury kobieta ma powalić szturmowca ubranego w hełm? No nie kupuję tej bajki. Można to było rozwiązać na dziesiątki innych, lepszych sposobów. Taki mechanizm jest jedną z wad Star Wars: Outlaws i skutecznie psuje immersję, ale na szczęście absurdów tego typu jest dość mało.

Ścigacze w Gwiezdnych Wojnach od zawsze były ważnym elementem uniwersum. Pojawiły się już przecież w trylogii prequeli George’a Lucasa, a w Star Wars: Outlaws również są wykorzystywane. Kay zwiedza za pomocą swojego, skradzionego ścigacza, planety. Co więcej, wykorzystuje go również do walki. Podobnie, jak w przypadku strzelania z blastera. Prosty system – uniki i strzelanie, to wszystko, co oddali w ręce graczy deweloperzy. Ponownie jednak to podkreślę, taka prostota po prostu pasuje do tej gry!

W Star Wars: Outlaws poprowadzimy również statek kosmiczny, który, a jakże, też ukradniemy i to w ciągu pierwszych 30 minut rozgrywki. Tym statkiem będziemy podróżować pomiędzy planetami, a także podbijać kosmiczne stacje i walczyć z wrogami. Tak, dobrze słyszycie, w najnowszej grze z uniwersum Gwiezdnych Wojen można bić się w kosmosie. A w zasadzie to nawet jest to nieuniknione, ponieważ tak nas prowadzi kampania fabularna.

Feeling latania statkiem kosmicznym jest odjechany. Serio, totalnie przyjemnie się go prowadzi, jest to bardzo dynamiczne, możemy robić 360 stopni wokół własnej osi, zmieniać nagle kierunki, strzelać i ścigać się z przeciwnikami, a – jak nam się znudzi – to podlecieć do stacji radiowej Imperium oraz usunąć list gończy za nami.

Star Wars: Outlaws nie uniknie porównań do innych gier i nie chodzi tutaj o produkcje Electronic Arts z Jedi: Survivor na czele. Nie, nowe Star Warsy czerpią z innych produkcji, jak np. Uncharted czy Assassin’s Creed. Ataki z ukrycia są tego najlepszym przykładem, bo dosłownie czułem się niczym Asasyn. Z kolei zwisanie na linie czy wspinaczka mocno przypomina Uncharted. Powiem więcej, niektóre poziomy strasznie przypominają mi właśnie produkcję Naughty Dog. Często miałem sytuacje, że musiałem chwilę pogłówkować, jak się dostać w dane miejsce i wtedy dostawałem flashbacków z Kresu Złodzieja.

Na wyróżnienie, a zarazem pochwałę, zasługują minigry, z którymi często będziemy się spotykać grając w Star Wars: Outlaws. Jedną z nich jest otwieranie zamków, gdzie po prostu musimy przyciskać R2 (na kontrolerze DualSense) w odpowiedni rytm. Ot, całkiem przyjemne, chociaż kombinacji nie jest zbyt dużo i po kilku godzinach będziecie otwierać zamki za pierwszym lub drugim podejściem.

Drugą minigrą jest hakowanie różnych systemów. Tutaj mamy 3 lub 4 kolumny na ekranie oraz kilka cyfr do wyboru. Musimy je ułożyć w wierszu w odpowiednej kolejności i mamy na to tylko kilka prób. Po każdej z nich gra nam podpowiada, czy wybrana liczba była na odpowiednim miejscu, czy też nie. To kolejne, całkiem fajne urozmaicenie rozgrywki, pasujące do roli przemytnika.

Tryby wydajności i jakości w Star Wars: Outlaws

W Star Wars: Outlaws na konsolach mamy do wyboru dwa tryby graficzne, co ostatnio stało się standardem. Pierwszy z nich to tryb wydajności, który oferuje więcej FPS, ale za to nieco gorszą oprawę graficzną, a drugi z kolei zapewnia najlepszy możliwy obraz na konsoli. Prawda jest jednak taka, że grając nie widać aż tak dużej różnicy, jak mogłoby się wydawać. Popatrzcie zresztą sami na poniższe porównanie:

A jeżeli jesteście ciekawi, jak Star Wars: Outlaws wygląda na PC wyposażonym w Intel Core i9-14900K, kartę graficzną ROG Strix GeForce RTX 4080 16GB, 64 GB pamięci RAM (ADATA, 2x 32 GB), to zerknijcie na te screeny:

Kilka głupich rozwiązań i tekstur-widmo

Star Wars: Outlaws nie jest jednak grą idealną. Wyżej opisałem całą masę zalet tego tytułu, a teraz przyszedł czas na wady. Nie ma ich zbyt dużo, ale jednak rzucają się w oczy i mocno ważą na finalnej ocenie Gwiezdnych Wojen.

Największą z nich, o której zresztą jest już głośno w sieci, bo ludzie to wychwycili na gameplayach, jest fatalny pomysł z animacją, w której Kay ręką ogłusza szturmowca. Pójdzmy jednak dalej i wyobraźcie sobie, że szturmowcy mają kąt widzenia wynoszący może 90 stopni.

Okej, ten ich hełm może trochę zawężać pole, ale bez przesady. Inteligencja NPC nie jest mocną stroną tej gry. Kolejna sprawa to fakt, że zostawiam na środku drogi obezwładnionego wroga, a jego koledzy, którzy wracają z obchodu, nic sobie z tego nie robią.

Walka w Star Wars: Outlaws
Walka w Star Wars: Outlaws (źródło: Maciej Paszkiewicz | Tabletowo.pl)

Na sam koniec zostawiłem zaś tekstury widmo. Położyłeś spać szturmowca? Spoko, Twoje nogi będą pływać przez jego ciało. Kilka animacji również zostało niedopracowanch, szczególnie te związane z obalaniem rywali.

Takie detale strasznie rzucają się w oczy i sprawiają właśnie, że trudno tej grze dać 9/10 czy 10/10, no bo jest po prostu niedopracowana. W tytułach od tak dużego studia, kosztujących zresztą dużo pieniędzy, bo aż 349 złotych, nie powinno mieć coś takiego miejasca i nie ma na to przyzwolenia.

Czy warto zagrać w Star Wars: Outlaws?

Star Wars: Outlaws na pewno jest grą, której warto dać szansę. To bardzo dobra produkcja, śmiem twierdzić, że wręcz zaskoczenie tego roku. Oczywiście nie zgarnie nagrody Gry Roku, ale na pewno nie jest tak zła, jak można było się spodziewać po zapowiedziach. Na plus wybija się grafika, klimat, stworzone światy oraz historia. Wymienione przeze mnie wyżej rzeczy to główne argumenty za tym, żeby dać Gwiezdnym Wojnom solidne 7/10.

Do 9/10 czy 10/10 zabrakło właśnie dopracowania animacji i tekstur, a także wyrzucenia z gry tak głupich pomysłów, jak obalanie rękami szturmowców przez przemytniczkę drobnej postury. Generalnie Star Wars: Outlaws to udany tytuł i Ubisoft może być z niego zadowolony.

Grę można kupić na PC, PlayStation 5 oraz Xbox Series X/S. Na komputery osobiste gra kosztuje 289 złotych, a na konsole 349 złotych. Można w nią zagrać również posiadając abonament Ubosft+, który kosztuje 74,90 złotych miesiecznie.

Star Wars: Outlaws screen główny
Recenzja Star Wars: Outlaws. Dawno się tak świetnie nie bawiłem
Zalety
Przyjemna oprawa graficzna
Świetny klimat
Ciekawie opowiedziana historia
Pokazanie uniwersum Gwiezdnych Wojen z zupełnie innej strony
Przyjemny feeling strzelania i prowadzenia pojazdów
Ciekawy pomysł z frakcjami
Wady
Obalanie szturmowców rękami
Tekstury widmo
Niedopracowanie animacji
7
Ocena