Polacy uwielbiają tanie produkty. By sprostać ich oczekiwaniom, wiele marek oferuje klawiatury w niskich cenach, które jednocześnie nie odstają znacząco jakością od swoich droższych braci. Dzisiaj na biurku goszczę najnowszy dodatek do portfolio jednej z polskich firm – Silver Monkey X Mandrill, pełnowymiarowy model, opierający swoje działanie o gumowe kopuły osadzone na membranie. Jak wypada na tle konkurencji? Zapraszam do lektury!
Szukając taniej klawiatury, wiele osób stoi przed zasadniczą decyzją: zapłacić mniej i kupić subtelny model biurowy czy postawić na nieco ekstrawagancji i wybrać coś z podświetleniem RGB i na klonach Cherry MX, takich jak Outemu. Problemem tej drugiej grupy klawiatur jest często hałas, towarzyszący korzystaniu z nich.
Na ratunek w tej sytuacji przychodzi Silver Monkey X Mandrill, czyli klawiatura, łącząca w sobie względnie cicho pracujące gumowe kopuły, schludny wygląd i kolorowe podświetlenie. Na papierze wygląda to świetnie, ale jak jest w praktyce? Już teraz powiem Wam, że naprawdę nieźle! Przejdźmy więc do właściwej części recenzji, gdzie szczegółowo poruszam wszystkie jej aspekty.
Opakowanie
Urządzenie przychodzi zapakowane w lśniący karton w kolorze czarnym, który skutecznie odbija od siebie wszelkie światło, prawie jak lustro. Widać to zresztą po poniższych zdjęciach, na których dostrzec można odbity zarys… mnie!
Na froncie opakowania widnieje render klawiatury w pełnej okazałości. Tuż obok znalazło się miejsce na logo producenta i nazwę modelu, zaś w dolnych rogach wspomniane zostały łącznie trzy kluczowe cechy:
- zintegrowane pokrętło do regulowania głośności,
- odczepiana podpórka pod nadgarstki,
- programowalne klawisze makr.
Na odwrocie możemy z kolei zobaczyć rzut na klawiaturę z lotu ptaka.
Niestety, to na tyle z przydatnych informacji zawartych na pudełku. Najważniejsze jest natomiast wnętrze, przy czym w przypadku Silver Monkey X Mandrill jest to wyłącznie klawiatura i instrukcja obsługi. Nie znajdziemy wewnątrz żadnych dodatkowych akcesoriów, co jest w pełni zrozumiałe, biorąc pod uwagę cenę i typ tego produktu.
Od góry
Silver Monkey X Mandrill to klawiatura w formacie 100%, a zatem mamy tutaj wszystkie potrzebne klawisze – od sekcji alfanumerycznej z rzędem funkcyjnym, przez klaster nawigacyjny, aż po panel numeryczny. Łączna liczba klawiszy to 104, natomiast producent dołożył do nich 5 przycisków do makr i 2 dodatkowe: jeden służący do włączania okna wyszukiwania w systemie Windows, a drugi odświeżający okno, np. przeglądarki czy eksploratora plików. Nad panelem numerycznym ulokowane zostało z kolei pokrętło do regulacji głośności, jak i lampki kontrolne.
Cała konstrukcja wykonana została z tworzywa sztucznego. Nie znajdziemy w obudowie tej klawiatury żadnych części metalowych poza śrubkami. Przekłada się to na dość słabą wytrzymałość i sztywność – całość wygina się w rękach, jak i podczas normalnego użytkowania. Nie ma jednak co oczekiwać fajerwerków od tak taniego produktu. Co ciekawe, mimo plastikowej budowy, klawiatura ta waży około 800 gramów, czyli tylko trochę mniej niż typowy TKL z aluminiową płytą mocującą.
Urządzenie jest w całości czarne, a jedynymi odstępstwami od tego są białe logotypy producenta w lewym górnym rogu i na środku podpórki pod nadgarstki. Szkoda, że nie ma opcji wybrania wariantu w jasnej kolorystyce, bo rynek jest przepełniony czarnymi klawiaturami i trudno znaleźć dla nich jakieś tanie alternatywy. Podoba mi się natomiast estetyka tego produktu – całość jest schludna, rogi zaokrąglone, a cała powierzchnia prawie idealnie płaska. Na pierwszy rzut oka trudno stwierdzić, że to klawiatura skierowana do graczy.
Dla wielu kluczowym elementem może być dołączona w zestawie podpórka pod nadgarstki, która domyślnie jest przymocowana do klawiatury. Producent deklaruje, że można ją odczepić i faktycznie jest to wykonalne poprzez wykrzywienie jej maksymalnie do dołu. Sama podpórka jest z tworzywa, więc zamiast mięciutkiej pianki musimy liczyć się z twardą powierzchnią. Swoją drogą, tekstura powierzchni to wzór ułożony z małych trójkącików, co dodaje jej trochę uroku.
Korzystanie z tej podpórki jest nieco utrudnione przez fakt, że jest ona niska, a w dodatku wąska. Osobiście nie byłem w stanie dosięgać do niej nadgarstkami, natomiast podczas grania służyła mi ona jako podstawka pod końcówkę wewnętrznej części dłoni. Osoby z mniejszymi rękami z pewnością bardziej ode mnie docenią to akcesorium.
Należy wspomnieć jeszcze o zastosowanym układzie klawiszy. Producent z jakiegoś powodu postawił na US-ISO, który charakteryzuje się pełnym lewym Shiftem (jak w ANSI) i wysokim Enterem. Dla niektórych może być to problem, bo są przyzwyczajeni do niskiego Entera. Ja jestem jednak fanem ISO, więc nie miałem problemów z przyzwyczajeniem się do układu w tej klawiaturze.
Pokrętło i lampki kontrolne
Jak wspominałem, przestrzeń nad NumPadem okupowana jest przez pokrętło do regulacji głośności i lampki kontrolne. Zacznijmy zatem od tego pierwszego. Gałka potencjometru jest plastikowa, a na jej powierzchni nadrukowano znak Play/Pause oraz symbole plus i minus. Dzięki nim wiemy, że obrót, zgodny ze wskazówkami zegara, podgłaśnia dźwięk systemowy, zaś w przeciwnym kierunku – przycisza. Wciśnięcie pokrętła skutkuje zaś zatrzymaniem lub odpauzowaniem utworu.
Osobiście jestem ogromnym fanem wszelkich rolek i enkoderów, dlatego cieszy mnie obecność takiego potencjometra w budżetowej klawiaturze. Korzystanie z komputera staje się momentalnie łatwiejsze, bo zamiast bawić się systemowym suwakiem do sterowania głośnością, można po prostu pokręcić odpowiednio gałką, a zamiast ręcznie pauzować piosenkę wystarczy gałkę wcisnąć. Sama praca tego elementu również jest satysfakcjonująca – przeskok pomiędzy stopniami jest dobrze wyczuwalny, a opór przycisku nie jest za duży.
Obok pokrętła umieszczone zostały trzy małe dziurki wraz z ikonkami reprezentującymi ich rolę. Są to rzecz jasna lampki kontrolne, które świecą w tym przypadku na niebiesko. Co ciekawe, nie tylko dziurki są podświetlane – światło z LED-ów dociera również do znaków pod otworami. Minusem jest jednak fakt, że przy włączonej diodzie, informującej o włączeniu CapsLocka, część światła ucieka do pozostałych dwóch pól, co wygląda po prostu brzydko.
Od spodu
Na odwrocie obudowy nie dzieje się co prawda zbyt wiele, ale znajdziemy tu najważniejsze elementy, które powinna oferować każda klawiatura. Mam na myśli gumki antypoślizgowe, które w tym przypadku świetnie radzą sobie z utrzymaniem klawiatury w miejscu. Są tu też rozkładane nóżki do podwyższenia kąta nachylenia, lecz niestety tylko jednostopniowe. Ich krańce są natomiast ogumowane, więc ich rozłożenie nie wiąże się z utratą przyczepności.
Poza tym można zauważyć sporo dziurek i szparek, które prawdopodobnie służą do odprowadzania cieczy w wypadku zalania. Klawiatury membranowe są bowiem znane ze swojej względnej odporności na zachlapania, jednak nie znoszą one zbyt dobrze rozbierania. Dlatego też wlana do środka obudowy woda musi w jakiś sposób ujść, jeśli chcemy dalej mieć sprawny produkt.
Od boku
Silver Monkey X Mandrill to klawiatura o standardowym profilu, a wysokość frontowa jej obudowy wynosi 19 mm. Nie uważam więc, żeby podpórka pod nadgarstki była tu koniecznym dodatkiem. Można ją natomiast bez większego problemu odczepić i korzystać z urządzenia bez niej.
Podoba mi się, że ścianki obudowy osłaniają z każdej strony „kominki”, w których ukryte są gumowe kopuły. To sprawia, że klawiatura wygląda solidniej i bardziej elegancko, a nie tak tanio, jak modele korzystające z floating-key design.
Kształt obudowy jest relatywnie subtelny i zapewnia domyślne pochylenie na poziomie kilku stopni. Z profilu widoczny jest dodający nieco agresywnego wyrazu grawer, przypominający grill w samochodzie. Poza tym nie znajdziemy tu żadnych innych akcentów „gamingowych”.
Z tyłu zobaczyć można kabel wychodzący blisko prawej (patrząc od frontu) krawędzi, który nie jest odpinany. Jest on natomiast w czarnym oplocie, a jego cienkość i giętkość pozwala na swobodne wyprostowanie i ładne ułożenie na biurku.
Keycapy
Fundamentalną częścią każdej klawiatury są nakładki, z którymi stykają się nasze palce podczas pisania. Ważnym jest więc zapewnienie wytrzymałości w tym sektorze. Niestety, producent recenzowanego dziś modelu zastosował keycapy wykonane z tworzywa ABS, które samo w sobie nie jest złe, ale za to jest bardzo podatne na wycieranie, co w przypadku nakładek jest dodatkowo przyspieszone przez ciągły kontakt z opuszkami.
Największym problemem jest natomiast metoda nadruku, którą tu zastosowano. Mowa o „laser etchning”, polegającym na nałożeniu na prześwitującą nakładkę lakieru, a następnie wycięciu w nim znaków z użyciem lasera. Skutek to bardzo słaba odporność na wszelkie czynniki zewnętrzne. Często widuje się klawiatury, w których lakier zaczął schodzić, bo producent nie pokrył go przezroczystą warstwą ochronną.
Metoda laserowego wycinania znaków pozwala na pełną dowolność w tworzeniu nadruków, co w przypadku Silver Monkey X Mandrill zaowocowało bardzo wymyślną czcionką, która jest w mojej opinii tandetna i przekombinowana. Wszystkie litery są wyśrodkowane i mają dziwaczne kształty. Ponadto każdy znak wygląda, jakby został rozciągnięty w poziomie, zaś wszystkie napisy – jakby je skurczono na tej samej osi.
Profil nakładek to coś podobnego do popularnego OEM, przy czym dolny rząd sekcji alfanumerycznej jest wypukły zamiast wklęsły. Pozostałe keycapy mają delikatnie wyprofilowaną powierzchnię, choć pod palcem sprawiają wrażenie zupełnie płaskich. Czuć natomiast, i to bardzo wyraźnie, wycięte laserem znaki.
Dla większości to oczywistość, ale wolę wspomnieć: przez naturę tego modelu ewentualna wymiana nakładek graniczy z cudem, ponieważ korzystają one z nieustandardyzowanego montażu. Można co prawda próbować, ale w internecie i tak trudno znaleźć jakiekolwiek zamienniki. Zresztą, trzeba zadać też najważniejsze pytanie: po co? W końcu to budżetowa klawiatura, więc dokładanie do niej kolejnych pieniędzy neguje jakikolwiek sens jej zakupu.
Stabilizatory
Montowane pod każdym z dłuższych klawiszy stabilizatory nigdy nie były mocną stroną tanich klawiatur, opartych o gumowe kopuły. Stosuje się w nich bowiem bardzo luźno siedzące w zatrzaskach druciki, które co prawda spełniają swoją rolę na akceptowalnym poziomie (każdy z klawiszy stabilizowanych nieco się chybocze, ale ich działanie nie jest przez to naruszone), aczkolwiek generują przy tym bardzo dużo hałasu.
Otóż nienasmarowane stabilizatory mają tendencję do klekotania, ponieważ luźny drucik lata jak szalony i swoimi ruchami tworzy nieprzyjemne dla uszu odgłosy. Żaden producent nie stara się też tego zmienić, bo smarowanie stabilizatorów to domena droższych klawiatur i tych opartych o przełączniki typu MX. Klient kończy przez to niestety z głośnym produktem, którego używanie bez słuchawek na uszach może doprowadzić do szaleństwa.
Nie podoba mi się też brak stabilizatora pod klawiszem Backspace, który w większości klawiatur jest wystarczająco długi, żeby dostać swój własny drucik. Tutaj producent z jakiegoś powodu go w niego nie wyposażył, co skutkuje zwiększonym oporem podczas wciskania przycisku dalej od samego środka, a bliżej krawędzi bocznych.
Przełączniki
Najnowsza klawiatura autorstwa „Srebrnej Małpy” opiera swoje działanie o membranę, na której osadzone są gumowe kopułki. Niektórzy z Was prawdopodobnie nieumyślnie mylą te pojęcia, więc od razu sprostuję: membrana to tańsza wersja płytki drukowanej (PCB) i to przez nią są przesyłane wszelkie sygnały, które końcowo lądują w kontrolerze (na osobnej płytce), a ten przesyła informacje o wciśniętych klawiszach do komputera.
Gumowe kopuły to z kolei tutejsze przełączniki, które odpowiadają za opór przy wciskaniu i często są powodem nieprzyjemnie gąbczastego uczucia przy dociskaniu klawisza do samego dołu. Naturalna dla gumowych kopuł jest też wyczuwalna górka, zwana bumpem. Można je zatem nazwać przełącznikami dotykowymi (ang. tactile).
Wyczuwalne sprzężenie zwrotne ma okrągły kształt, jednak następuje od razu po rozpoczęciu wciskania klawisza i trwa do końca skoku. To poważny problem tanich kopuł, gdyż przez to jesteśmy zmuszeni do każdorazowego wciskania przycisków do samego końca w celu aktywacji. To z kolei przekłada się na większe męczenie palców, które muszą wykonać trudniejszą pracę.
Będąc szczerym nie korzystało mi się z tego modelu klawiatury zbyt przyjemnie właśnie przez naturę użytych tu gumowych kopułek. Co prawda sam bump jest nawet przyjemny i satysfakcjonujący podczas pisania, ale granie w bardziej dynamiczne produkcje jest według mnie wykluczone. Opór, który stawiają te kopuły, sprawia straszny dyskomfort i nie pozwala na szybkie wciskanie klawiszy.
Brzmienie
Klawiatury membranowe, oparte o gumowe kopułki, uchodzą za ciche, aczkolwiek w większości przypadków kompletnie mija się to z prawdą. Prawdziwie cicha klawiatura to chociażby ostatnio recenzowana przeze mnie Genesis Thor 303 TKL Silent, a nie gumiaki z klekoczącymi stabilizatorami.
Podobnie jest w przypadku Silver Monkey X Mandrill, której to w życiu nie nazwałbym cichą. Nie dość, że stabilizatory głośno klekoczą, to o pomstę do nieba prosi brzmienie zwykłych klawiszy. Luźno zamontowane nakładki hałasują bowiem przy każdym wciśnięciu, co w efekcie tworzy naprawdę nieprzyjemne dla uszu brzmienie.
Warto natomiast zaznaczyć, że jedyne alternatywy w tym przedziale cenowym to niskoprofilowe modele, które mogą niektórym nie odpowiadać lub bardzo tanie klawiatury na klonach Cherry MX – takie jak KFA2 Stealth-03, które niestety są jeszcze głośniejsze. Klient ma zatem związane ręce i musi wybrać mniejsze zło. No, chyba, że dźwięk to ostatnie na czym mu zależy – wówczas jest on na wygranej pozycji.
Podświetlenie
Jednym z niewielu aspektów, który wyróżnia Silver Monkey X Mandrill na tle konkurencji, jest obecność podświetlenia RGB. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo, diody nie są programowalne i działają w ówcześnie zaprogramowany przez producenta sposób – jako tęczowa fala. Do wyłączenia świecidełek służy klawisz z ikonką żarówki, znajdujący się pomiędzy prawym Controlem i FN.
Istnieje opcja zmiany jasności podświetlenia, natomiast nawet na najwyższym poziomie diody świecą naprawdę słabo. W środku nocy światło subtelnie otacza keycapy i podświetla literki, jednak za dnia czar pryska. Nie pomaga w tym fakt, że producent z jakiegoś powodu pomalował plastikową płytę pod nakładkami czarnym lakierem, zamiast zostawić ją w domyślnym, mlecznym, kolorze.
Oprogramowanie
Osadzone nad klawiszami funkcyjnymi przyciski do makr zastępują w tej klawiaturze oprogramowanie. Niestety, Silver Monkey X nie zapewnia wsparcia żadną aplikacją, więc trzeba ograniczyć się do operowania wszystkim z poziomu klawiatury. Klawiszy makr jest łącznie 5, ale jeden z nich (kwadratowy z literą R) służy do włączenia trybu nagrywania. Po zaprogramowaniu makra możemy przypisać je do dowolnego z czterech okrągłych przycisków z oznaczeniami G1-G4.
Brak oprogramowania wiąże się jednak z brakiem możliwości przeprogramowania klawiszy, co w moim przypadku jest szczególnie ważne. Na co dzień korzystam bowiem z lewego Controla w miejscu CapsLocka. Żeby zrobić tak w przypadku Silver Monkey X Mandrill byłem niestety zmuszony do skorzystania z zewnętrznego oprogramowania, które zamieni CapsLock i LCtrl miejscami.
Ocena końcowa
Zaczynając testy tego modelu byłem bardzo pozytywnie do niego nastawiony przez wzgląd na niską cenę. Podczas użytkowania go doszedłem jednak do wniosku, że jak tania by nie była – nie jestem jej w stanie polecić do gier, a pamiętajmy, że jest to klawiatura skierowana właśnie przede wszystkim do graczy. Osobiście widzę w niej nieco inne przeznaczenie, o czym za chwilę.
Pisało mi się na niej w porządku. Nie oferuje ona co prawda najlepszych wrażeń na świecie, ale spełnia swoją rolę. Momentami irytowało mnie jak szybko męczyły mi się palce, ale poza tym praca przed komputerem w jej akompaniamencie nie była szczególnie uciążliwa. Pomogła w tym niewątpliwie obecność pokrętła do sterowania głośnością, które nieraz mi się przydało.
Nie przeszkadzała mi jakość wykonania, która pozostawia wiele do życzenia, bo klawiatura – mimo widocznego uginania – nie wydaje przy okazji żadnych dziwnych dźwięków. Ponadto fajnie, że producent zapewnił tu kolorowe podświetlenie, bo czasem fajnie ożywić swoje stanowisko odrobiną tęczy.
Nie spodobało mi się jednak brzmienie. Nie jest to w żadnym wypadku cicha klawiatura, głównie przez klekoczące stabilizatory, ale również przez luźno przymocowane nakładki. Na rynku jest wiele lepszych opcji, jeśli chodzi o ciszę. Szkoda też, że podpórka pod nadgarstki okazała się dla moich rąk odrobinę za wąska.
Wspomnieć muszę również o keycapach, które powstały z użyciem jednej z najmniej wytrzymałych technik, czyli „laser etching”. Wiąże się ona z podatnością na zdzieranie lakieru, co skutkuje brzydkim wyglądem nakładek. Trudno jednak o coś lepszego w tym budżecie, a szczególnie w kategorii klawiatur membranowych z gumowymi kopułami.
Mógłbym wymieniać jeszcze kolejne pomniejsze wady, takie jak chociażby brak dwustopniowej regulacji czy lekkie chybotanie się klawiszy stabilizowanych, ale trzeba pamiętać o najważniejszym: Silver Monkey X Mandrill to klawiatura wyceniona na 99,99 złotych. Za takie pieniądze można jej wybaczyć naprawdę wiele.
Komu zatem polecam ten model? Otóż uważam, że najlepiej trafi on w gusta niedzielnych graczy, którzy nie lubują się w dynamicznych produkcjach, wymagających wysokiej kontroli czy szybkiej aktywacji. Myślę też, że Mandrill spełni się świetnie w roli schludnie wyglądającej klawiatury na biurku osoby, która po prostu korzysta z komputera i potrzebuje podświetlanych na kolorowo klawiszy, a woli coś nieco cichszego od hałaśliwych Outemu Blue.
Najbardziej polecam ją jednak rodzicom szukającym czegoś dla swoich pociech w młodym wieku. Wiadomo, że nie warto kupować dziecku najlepszego i najdroższego sprzętu, bo albo go popsuje, albo nie wykorzysta w pełni jego potencjału.
Taki „gumiak” za stówkę da mu natomiast radość z użytkowania, dzięki kolorowym LED-om.