Plantronics BackBeat GO 810 to bezprzewodowe słuchawki Bluetooth wyposażone w system aktywnej redukcji szumów, czyli ANC. W gruncie rzeczy, na pierwszy rzut oka nie wyróżniają się niczym charakterystycznym, choć oczywiście producent przekazał w nich swoje podejście do tego typu sprzętu. Dosyć istotna jest tutaj cena – 729 złotych – która wskazuje, że nie mamy do czynienia z wydmuszką bezkompromisowych słuchawek, jak chociażby Bluedio F2, a raczej sprzętem z wysokiej półki. Czy słuchawki Plantronics podołały zadaniu i dzielnie stawiły czoła wyzwaniom, jakie postawiły przed nimi udane propozycje konkurencji? To postaram się Wam przybliżyć w poniższej recenzji.
Specyfikacja techniczna
Nie udało znaleźć mi się polskiej strony producenta, niemniej muszę przyznać, że informacje udzielane przez Plantronics na temat słuchawek są całkiem obszerne. Zgodnie z tradycją, wszystkie dane znajdziecie w poniższej liście, tymczasem ja – korzystając z okazji – napomknę, że model BackBeat GO 810 dostępny jest w trzech wariantach kolorystycznych. Są to Graphite Black (ten wariant trafił do mnie na testy), Navy Blue oraz Bone White. No, ale do wzornictwa przejdziemy nieco później.
- Bluetooth: 5.0, BLE, HSP 1.2, HFP 1.7, A2DP 1.3, AVRCP 1.5,
- czas pracy na jednym ładowaniu: do 22 godzin z ANC, do 28 godzin bez ANC, do 6 miesięcy w trybie DeepSleep,
- zakres częstotliwości: 50 – 20000 Hz,
- czułość: 92 dBPL,
- impedancja: 32 Ohmy,
- zniekształcenia harmoniczne: <3%,
- waga: 189 gramów,
- zakres pracy: 50 metrów,
- czas ładowania: 2 godziny, do 3 godzin odtwarzania po 10 minutach ładowania,
- mikrofon: pojedynczy, szerokopasmowy,
- multi-point: połączenie do dwóch urządzeń jednocześnie i odtwarzanego dźwięku z dowolnego z nich,
- kodek audio: niestandardowy kodek SBC,
- inne: komendy głosowe (odbierz/ignoruj połączenie) dostępne w 17 językach, aktualizacje oprogramowania słuchawek za pośrednictwem aplikacji BackBeat.
Zestaw sprzedażowy
W przyrodzie musi istnieć równowaga – w kilku moich ostatnich tekstach pokusiłem się o pochwalenie producenta za pudełko, w jakim trafiają do nas dane słuchawki oraz sam zestaw sprzedażowy, więc tym razem nastał czas, żeby stało się odwrotnie. Sam unboxing zapewnia wrażenie wręcz bliźniacze do tego, które oferowały nam wspomniane już słuchawki Bluedio F2. Po wyjęciu z obwoluty kartonu właściwego i jego otwarciu, naszym oczom ukazują się same słuchawki z folią założoną wokół nauszników, króciutka broszura Quick Start, średniej jakości siateczkowy worek na słuchawki oraz foliowy woreczek z papierologią, kablem do ładowania microUSB (miernej jakości) oraz kablem jack-jack (przeciętnej jakości, ale nie najgorszej; sygnowany logo producenta). Cóż, w gruncie rzeczy ponad 3 razy tańsze Bluedio F2 zrobiły na mnie lepsze wrażenie – choć pudełka chyba wyszły z tej samej fabryki, to zamiast siateczkowego woreczka otrzymaliśmy sztywne, niezbyt designerskie, ale solidne etui oraz niewielki zapinany pokrowiec na przewody. O porównywanie – pod tym kątem – Plantronics BackBeat GO 810 do droższych konkurentów nawet się nie pokuszę, bo to byłoby jak znęcanie się nad słabszymi.
Puśćmy jednak w niepamięć tę nudę, którą producent oferuje nam w pudełku i przyjrzyjmy się bliżej temu, co reprezentują sobą same słuchawki.
Wzornictwo i jakość wykonania
Jeżeli chodzi o wzornictwo, to Plantronics BackBeat GO 810 po prostu trafiły w mój czuły punkt. Rozważania warto byłoby zacząć od tego, że choć są to słuchawki jeszcze-wokółuszne, to wymiarami bardzo blisko im do nieco większych konstrukcji nausznych. Małżowiny chowają się w nausznikach raczej na styk i zdecydowanie nie mają tam nadmiernie dużo przestrzeni. Niemniej, ucisk wywierany na naszych uszach nie jest duży i mogę śmiało powiedzieć, że słuchawki są względnie wygodne – bez żadnego problemu spędziłem w nich niemal 4 godziny w samolocie i ani przez chwilę nie miałem ochoty dać uszom trochę odpoczynku, co często zdarza się przy konstrukcjach o tych wymiarach. Niemniej, w tym aspekcie mogłoby być zdecydowanie lepiej – co prawda odpowiednie sprofilowanie muszli, wystarczający zakres regulacji w pionie i duża swoboda ruchu w zakresie poziomym wynagradzają drobne braki w przestrzeni, ale wciąż mam wrażenie, że czegoś tu brakuje. A skoro już przy tej kompaktowości jesteśmy – słuchawki są naprawdę całkiem małe i dosyć zgrabnie się składają – tym bardziej szkoda, że zabrakło tu zawiasu umożliwiającego zmniejszenie ich wymiarów jeszcze bardziej.
Plantronics BackBeat GO 810 to słuchawki, które są po prostu bardzo estetyczne. Otrzymany przeze mnie do testów wariant to Graphite Black, a w moim odczuciu ciemna szarość w dwóch odcieniach doskonale komponuje się z miedzianym wykończeniem. Oczywiście miedzianym pod względem koloru, bo całość urządzenia została wykonana z plastiku. Nomen omen, dosyć trzeszczącego i, choć recenzowane słuchawki nie sprawiają wrażenia, jakby wkrótce miały rozpaść się w naszych rękach, to charakterystyczne skrzypienie usłyszymy właściwie za każdym razem, kiedy bierzemy je do ręki. Szkoda, bo gdyby z estetyką szła w parze solidność wykonania, to słuchawki naprawdę mogłyby stanąć w szranki ze swoimi droższymi konkurentami, tymczasem odczuwam wrażenie, że za niewiele mniejsze pieniądze otrzymujemy sprzęt wręcz wybrakowany. Sam pałąk również sprawia wrażenie niebezpiecznie delikatnego i choć nie miałem nieprzyjemności go złamać czy uszkodzić, to obawiam się, że na tego typu urazy może być całkiem podatny.
Jeśli chodzi o wykończenie pałąka, to ten jest pokryty materiałem skrywającym pod sobą dwie niewielkie gąbki, które nie dość, że są bardzo płaskie (mniej więcej połowa grubości tego, co skrywa tkanina to plastik), to na dodatek nie uświadczymy ich na całej długości pałąka, co moim zdaniem wpłynęłoby korzystnie na komfort użytkowania słuchawek. To nie jest tak, że dyskomfort jest szczególnie odczuwalny, ale mimo wszystko w tym aspekcie słuchawki nie pozwalają o sobie zupełnie zapomnieć. Warto dodać w tym momencie, że niewielki odstający z pałąka plastikowy panel jest jednym z dwóch elementów recenzowanych słuchawek, który został opatrzony logo producenta – lakonicznym PLT. Drugim takim miejscem jest prawa muszla, ale muszę przyznać, że sygnowanie jest delikatne i wyważone i słuchawki można bez wstydu nosić poza domem, czego nie da się powiedzieć o wszystkich modelach dostępnych na rynku ;). Jeżeli chodzi o wzornictwo, to moim zdaniem Plantronics zasługuje na uczciwą piątkę z niewielkim plusikiem, jednak pod kątem wykonania byłaby to co najwyżej trója. A może nawet taka na szynach, jeśli przypomnimy sobie całkiem wysoką cenę słuchawek?
Obsługa i codzienne użytkowanie
Mimo niezbyt pozytywnego wrażenia, jakie pozostawiło po sobie rozpakowanie słuchawek oraz same odczucie wynikające z wzięcia ich do rąk, z Plantronics BackBeat GO 810 korzystałem raczej z przyjemnością. Zupełnie bez zarzutu mogę wypowiedzieć się na temat sterowania samymi słuchawkami – to jest po prostu wygodne i intuicyjne. Na prawej muszli, z tyłu, znajduje się przełącznik, którego przesunięcie powoduje włączenie słuchawek, a pociągnięcie w górę uruchomi tryb parowania – jak nietrudno się domyślić, ustawienie go w położeniu dolnym spowoduje wyłączenie słuchawek. Nieco pod nim znajduje się dioda sygnalizująca stan słuchawek, ale ta jest w gruncie rzeczy niepotrzebna – komunikaty głosowe, jakimi raczą nas Plantronics BackBeat GO 810, są wystarczająco dokładne (i, co ważne, nie ranią uszu i są zrozumiałe ;)), a to czy nie zostawiliśmy słuchawek włączonych, najszybciej zasygnalizuje nam sam przełącznik – po uruchomieniu urządzenia, naszym oczom ukazuje się niewielki, zielony kawałek plastiku.
Również na prawej muszli, z tym że u dołu, znajduje się przycisk, który pełni dwojaką rolę. Kiedy słuchamy muzyki, służy przełączeniu trybu EQ – do niego przejdziemy trochę później, ale nadmienię w tym momencie, że smartfon musi odtwarzać multimedia, aby ten tryb się przełączył – uruchomienie aplikacji i testowanie „na sucho” nie przyniesie żadnych rezultatów. Warto nadmienić, że kliknięcie tego przycisku jest sygnalizowane wyłącznie piknięciem, a więc aktualnie włączony tryb equalizera trzeba rozróżnić bazując na słuchu. Kiedy przy użyciu słuchawek będziemy przeprowadzać rozmowę telefoniczną, to wciśnięcie przycisku spowoduje wyciszenie naszego mikrofonu.
Lewa muszla jest nieco bogatsza w elementy sterowania – w miejscu, gdzie po prawej stronie znajduje się włącznik, są też dwa połączone ze sobą przyciski służące do regulacji głośności. One także otrzymały drugą funkcję – dłuższe wciśnięcie + i – jednocześnie powoduje włączenie lub wyłączenie ANC. O tyle, o ile wyłączeniu towarzyszy komunikat głosowy, tak włączenie zasygnalizowane zostanie piknięciem oraz… odczuwalną redukcją szumów ;). Warto nadmienić, że z tego poziomu nie możemy regulować stopnia Active Noise Cancellingu – w tym celu musimy zwrócić się o pomoc do aplikacji, o której kilka słów powiem za chwilę. Teraz jeszcze dwa słowa o tym, że na lewej muszli, która została pokryta gumą (swoją drogą, łatwo łapiącą kurz), znajdują się trzy przyciski, których funkcji chyba nawet nie muszę tłumaczyć. Dla odmiany, prawa część słuchawek jest w tym miejscu wykończona tym samym plastikiem, co reszta konstrukcji i w tym miejscu dodatkowo pojawia się niewielkie wytłoczone PLT.
Jeśli chodzi więc o sterowanie, to wszystko wypada dobrze – bez fajerwerków, którymi raczą nas chociażby Sony WH-1000XM3, ale też bez żadnych kłopotów. Fizyczne przyciski pracują tak, jak powinny. W celu uzupełnienia tej sekcji dodam jeszcze, że w dolnej części lewej muszli znajduje się 3,5-milimetrowe gniazdo jack oraz wejście na kabel microUSB (szkoda, że nie USB typu C).
No dobrze, a co z tą aplikacją?
Aplikacja zwie się BackBeat i w gruncie rzeczy jest całkiem przyjemna w użytkowaniu. Tak naprawdę, to wystarczy włączyć ją tylko raz – od razu słuchawki wykryją oprogramowanie, będziemy mogli je zaktualizować i wybrać swój ulubiony tryb ANC – a do wyboru są „aż” dwa, czyli High oraz Low. Jeśli jednak damy BackBeat dłuższą chwilę, to odnajdziemy kilka przydatnych funkcji.
Pierwszą z nich jest możliwość automatycznego wyłączania aktywnej redukcji szumów po dwóch lub czterech godzinach bezczynności słuchawek tak, aby przedłużyć czas pracy na baterii. Drugą z nich jest funkcja Find MyHeadset, która wysyła do słuchawek głośny ton umożliwiający ich znalezienie. Cóż, jeszcze nie zdarzyło mi się zapodziać gdzieś słuchawek wokółusznych, nawet tak kompaktowych, ale niektórzy być może taką możliwość docenią. Oprócz tego, dwie drobnostki – możliwość przeczytania, czym charakteryzują się oba tryby equalizera oraz odczytanie spodziewanego czasu pracy przy aktualnym poziomie naładowania akumulatora.
Z poziomu ustawień możemy zmienić nazwę headsetu, zaktualizować oprogramowanie, sprawdzić aktualnie połączone urządzenia i usunąć poprzednie (!), ustawić język komunikatów, zarządzać dźwiękiem połączenia przychodzącego, zamienić pozostały czas działania wyświetlany w aplikacji na procent naładowania baterii, włączyć lub wyłączyć tryb HD Voice, a także zresetować ustawienia słuchawek.
Jeżeli chodzi o codzienne użytkowanie, to jest jeszcze jeden aspekt, na który chciałbym zwrócić uwagę. Plantronics BackBeat GO 810 to słuchawki, które trzymają się głowy jak przyklejone i podczas pisania tej recenzji musiałem się upewnić, czy na pewno nie są dedykowane sportowcom. Już dawno nie miałem do czynienia ze sprzętem, który bez nadmiernego ucisku nie sprawiał mi drobnych psikusów podczas schylania się czy gwałtownego obracania. Tu tkwi sekret tego, o czym wspominałem wcześniej – choć słuchawki nie są najbardziej komfortowe pod kątem przestrzeni na uszy, to aż chce się je nosić. Bardzo często mobilne modele nauszne były nieco bardziej komfortowe, ale w zamian znacznie bardziej uciążliwe podczas użytkowania ich w warunkach miejskich – w tym wypadku, Plantronics jak najbardziej poszedł w dobrą stronę. Bo czy jest coś gorszego w pociągu/samolocie, niż słuchawki lecące nam z głowy podczas trzymania kabinówki nad głową?