Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, że zaledwie po 15 dniach od oficjalnej światowej premiery Mate 9, urządzenie jest już wprowadzone do sprzedaży na polskim rynku. To, jeśli się nie mylę, najszybsza premiera smartfona Huawei w Polsce, jaka dotychczas miała miejsce. Liczba komentarzy na jego temat sugeruje, że jesteście bardziej niż zainteresowani moją recenzją tego produktu. To do dzieła – poniżej dowiecie się czy warto kupić Huawei Mate 9.
Parametry techniczne Huawei Mate 9 (MHA-L29):
- wyświetlacz 2.5D o przekątnej 5,9″ i rozdzielczości 1920 x 1080 pikseli,
- ośmiordzeniowy procesor Kirin 960 (4x Cortex A73 2,4GHz + 4x Cortex A53 1,8GHz) z Mali-G71 MP8,
- Android 7.0 Nougat z EMUI 5.0,
- 4GB RAM,
- 64GB pamięci wewnętrznej,
- aparat: dwa obiektywy – główny 12 Mpix f/2.2 + monochromatyczny 20 Mpix, OIS,
- kamerka 8 Mpix f/1.9,
- LTE Cat. 12,
- dual SIM (hybrydowy; standby),
- NFC (z obsługą płatności zbliżeniowych, w tym Android Pay),
- GPS, Glonass,
- WiFi 802.11 a/b/g/n/ac 2,4&5GHz,
- Bluetooth,
- USB typu C,
- 3.5 mm jack audio,
- port podczerwieni (irda),
- czytnik linii papilarnych,
- akumulator o pojemności 4000 mAh,
- wymiary: 156,9 x 78,9 x 7,9 mm,
- waga: 190 g.
W sprzedaży na świecie dostępne są dwie wersje Mate 9 – MHA-L29 z dual SIM oraz MHA-L09 z jednym gniazdem SIM. Testowana wersja, a zatem ta dostępna w naszym kraju, to ta pierwsza. W teorii jest kilka edycji kolorystycznych: Space Gray, Moonlight Silver, Champagne Gold, Mocha Brown i Ceramic White, aczkolwiek w Polsce dostępna jest tylko jedna: szara (czarny przód, szary tył). Recenzowana wersja jest w innym kolorze, srebrnym.
Cena Huawei Mate 9 w momencie publikacji recenzji: 2999 złotych.
Ważna uwaga: w pudełku z telefonem, obok szybkiej ładowarki, adapteru z microUSB na USB C oraz słuchawek, znajdziecie plastikowe etui, a właściwie same plecki chroniące aluminiowy tył smartfona. Dobra rada cioci Kasi: nie korzystajcie z niego. Założyłam je na dosłownie kilka minut, po czym okazało się, że ów plastik porysował obudowę telefonu. Po prostu etui było zbyt luźne, czego efektem jest teraz porysowana dolna krawędź mojego Mate’a 9. Nie polecam, 2/10.
Wideorecenzja
Mate 9 – niby mało zmian względem poprzedników, ale bardzo istotnych
Może zdziwić Was to, co teraz napiszę, ale prawda jest taka, że stylistyka serii Mate, od pierwszego Mate’a, który zyskał prawdziwą popularność (czyli Mate 7), nie uległa znacznej zmianie. I wcale nie uważam, że to źle. Wciąż, niezmiennie, mamy do czynienia ze świetnym zagospodarowaniem frontu, gdzie maksymalnie dużo miejsca zajmuje sam ekran, a tylna obudowa to połączenie metalu i plastikowych wstawek u góry i na dole, dzięki którym nie możemy mówić o jakimkolwiek zakłócaniu pracy anten. Wątpliwości nie ulega też fakt, że Mate 9, spośród wszystkich przedstawicieli tej serii, jest najładniejszy, bo po prostu najbardziej dopracowany – widać, że zadbano tu o każdy szczegół. Ale inaczej być nie może – w końcu jest to najnowszy model pochodzący z tej rodziny.
Bardzo dobrze działają na mnie smartfony, których aluminiowe obudowy są lekko zaoblone i których krawędzie są zeszlifowane w dwóch kierunkach – zarówno ku frontowi, jak i ku tyłowi. Świetnie to wygląda, i moim zdaniem sprawia, że telefon wygląda na prawdziwie biznesowy. A to, w przypadku Mate 9, jest dość istotne, bo właśnie jako taki smartfon jest pozycjonowany. Cóż, najnowszy smartfon Huawei po prostu przyciąga wzrok.
W testowanym modelu podoba mi się jeszcze jedna rzecz – fakt, że Huawei zdecydował się na połączenie matowego aluminium na tyle obudowy z błyszczącymi krawędziami. To, w połączeniu ze zeszlifowanymi krawędziami, o których wspomniałam wyżej, sprawia, że smartfon prezentuje się naprawdę dobrze. A dodatkowego uroku całości dodaje ekran 2.5D. Pod względem wzornictwa muszę stwierdzić, że nie potrafię znaleźć tu słabego punktu. Może poza wystającym z obudowy obiektywem aparatu…
Obudowa w wersji srebrnej ma to do siebie, że się mieni (można odnieść wrażenie, jakby była pokryta brokatem) i lubi zbierać odciski palców. Może nie widać ich podczas typowego użytkowania, ale gdy dłoń nam się choćby lekko spoci, obudowa jest tego odzwierciedleniem. Przez te ostatnie dwa tygodnie nie udało mi się zarysować telefonu, a jedyne mankamenty, jakie widać na obudowie, to te powstałe przez ruszające się etui (o czym wspominałam wyżej) oraz dwa mniejsze, praktycznie niewidoczne uszczerbki – w centralnej części tylnego panelu oraz przy rogu, które nawet nie wiem jak i kiedy powstały (prawdopodobnie musiałam o coś delikatnie zahaczyć telefonem źle oceniając odległość – nie sposób tego uniknąć, bo jest całkiem spory).
A skoro już o wielkości telefonu mowa, został on zamknięty w obudowie o wymiarach 156,9 x 78,9 x 7,9 mm, a jego masa wynosi 190 gramów. To, czy da się obsługiwać Mate’a 9 jedną ręką, zależy tak naprawdę wyłącznie od tego, czy macie mniejsze czy większe dłonie. Jeśli należycie do pierwszej z grup, zdecydowanie będziecie potrzebowali drugiej ręki do pomocy. Natomiast przedstawiciele drugiej grupy po chwili obcowania z telefonem powinni dojść do wprawy i całkiem sprawnie manewrować telefonem tak, by móc faktycznie korzystać z niego jedną dłonią.
Ja, mając ustawiony mały tryb ekranu, na ekranie głównym kciukiem dosięgam do lewej krawędzi na maksymalnej wysokości czwartego rzędu ikon (licząc od dołu) – wyższe rejony są osiągalne dopiero, gdy zsunę telefon nieco niżej. Ale dla mnie to nie problem, przez moje ręce przewinęło się już tyle dużych smartfonów, że doszłam do wprawy z radzeniu sobie z nimi. I, co chyba najważniejsze, żaden nie wyleciał mi z rąk ;). Wiem jednak, że nie każdy będzie sobie tak dobrze radził z obsługą ekranu o tej przekątnej. Choć warto zauważyć, że 5,9-calowy ekran nie zawsze równa się wielkiej obudowie – jak w tym przypadku. Wystarczy spojrzeć na przestrzeń roboczą, jaką mamy np. w iPhone 6S Plus w porównaniu właśnie z Huawei Mate 9 – jak widzicie, smartfon Apple, mimo dużo mniejszej przekątnej, fizycznie ma większe wymiary. Zatem zapamiętajcie raz na zawsze: nie przekątna ekranu świadczy o wymiarach smartfona.
To jeszcze na koniec spójrzmy na poszczególne krawędzie Mate’a 9:
– lewa: szuflada na dwie karty nanoSIM lub nanoSIM + microSD,
– prawa: przyciski do regulacji głośności i włącznik,
– górna: 3.5 mm jack audio i port podczerwieni (irda),
– dolna: złącze USC typu C oraz dwie maskownice głośników (dźwięk wydobywa się z jednej),
– tył: dwa obiektywy aparatu, podwójna dioda LED, laserowy autofokus oraz czytnik linii papilarnych; przy dolnej krawędzi wszelkie oznaczenia i logo Huawei,
– przód: głośnik, czujnik światła, dioda powiadomień i frontowa kamerka; pod ekranem: logo Huawei.
Wyświetlacz – duża przestrzeń robocza przy obudowie niewielkich wymiarów
Największą zaletą Huawei Mate 9 jest jego wyświetlacz o przekątnej 5,9”, który umieszczony jest w obudowie o relatywnie małych wymiarach. Wszystko to dzięki zapełnieniu przedniej tafli urządzenia dużą przestrzenią roboczą, wokół której są bardzo wąskie ramki – mniejsze przy lewej i prawej krawędzi, nieco większe nad i pod ekranem. A teraz do rzeczy, jaki jest sam ekran?
Zacznijmy od rozdzielczości, która zawsze dzieli obserwatorów rynku na jej zwolenników i przeciwników. Ci pierwsi stwierdzą, że Full HD, czyli 1920 x 1080 pikseli, przy tak dużym ekranie jest całkowicie wystarczająca i dodatkowo pozwala wydłużyć czas pracy baterii i utrzymać końcową cenę modelu na akceptowalnym poziomie (no, może nie w tym przypadku…). Druga z grup, czyli zwolennicy QHD, będzie zarzucać, że będą tu widoczne poszarpania czcionek i krawędzi ikon, przez co sprzęt nie dla każdego okaże się odpowiedni.
W rzeczywistości zagęszczenie pikseli na poziomie 373 ppi jest całkowicie wystarczające podczas codziennego użytkowania Mate’a 9 – niezależnie od tego, co na nim robimy. Wszystko za sprawą tego, że telefon trzymamy w pewnej odległości od oczu, a nie z bliska – to właśnie wtedy można dojrzeć wspomniane nieostrości czy poszarpania (bo, owszem, z bliska są widoczne i nie będę tego negować). Osobiście uważam też, że Full HD jest tu rozdzielczością jak najbardziej na miejscu, bo QHD przełożyłoby się najpewniej na krótszy czas pracy, wyższą cenę, a wykorzystalibyśmy jej potencjał wyłącznie w okularach wirtualnej rzeczywistości.
Kolejna kwestia – jasność wyświetlacza. Minimalna wynosi 4 nity i nie mogę mieć do niej zastrzeżeń; nocą nie razi w oczy, zwłaszcza, gdy dodatkowo uruchomimy ważny dla nas tryb ochrony oczu, który ogranicza emitowanie niebieskiego światła. Jasność maksymalna natomiast to świetne 668 nitów, które idealnie sprawdza się podczas słonecznych dni. Dodatkowo warto wspomnieć o obecności czujnika światła, któremu możemy zostawić zadanie automatycznego regulowania jasnością ekranu w zależności od panujących warunków oświetleniowych. Jak przystało na high-endowy smartfon, radzi sobie z tym zadaniem bezproblemowo – szybko reaguje na każdą zmianę oświetlenia.
Przechodząc dalej, równie istotnym tematem jest temperatura barw. Jeśli komuś nie odpowiadają domyślne ustawienia ekranu w tej kwestii (neutralne z lekkim zboczeniem w kierunku zimniejszych barw), może to zmienić – przestawiając na zimniejsze, cieplejsze lub wybrane przez siebie barwy. Dzięki temu każdy z nas ma możliwość dostosowania wyświetlanych treści pod swoje preferencje. Warto tu wspomnieć jeszcze, że kąty widzenia są wprost rewelacyjne, a reakcji na dotyk nie można zupełnie nic zarzucić. W nieco innym miejscu ustawień (nie w Ekranie, a w Inteligentnej pomocy) znajdziemy też tryb obsługi ekranu w rękawiczkach oraz tryb wyłączenia dotyku (ochrona przed przypadkowymi dotknięciami).
Z punktu widzenia użytkownika Huawei Mate 9, bardzo istotny jest jeszcze jeden temat, a mianowicie tryb ekranu. Domyślnie ustawiony jest średni lub duży – zabijcie, ale nie pamiętam. W każdym razie wyświetlane czcionki i ikony na ekranie są strasznie wielkie, przez co w ogóle nie można mówić o wykorzystaniu potencjały tak dużej powierzchni roboczej. Na szczęście możemy to zmienić – do wyboru są w sumie trzy tryby: mały, średni i duży. Wszystkie screeny dołączone do tej recenzji przedstawiają ekran w trybie małym, w którym to na wyświetlaczu mieści się o wiele więcej treści niż w pozostałych dwóch.
Jeśli chodzi o wprowadzanie tekstu, domyślnie do dyspozycji mamy klawiaturę SwiftKey, ale mi nieszczególnie przypadła do gustu. Po jakimś czasie zmieniłam ją na klawiaturę z czystego Androida – to, z jakiej klawiatury będziecie korzystać – na szczęście jest kwestią zupełnie indywidualną, a do wyboru aplikacji w Google Play jest cała masa.
Spis treści:
1. Wzornictwo, jakość wykonania. Wyświetlacz
2. Oprogramowanie, interfejs, działanie. Błędy?
3. Zaplecze komunikacyjne. Głośnik(i). Czytnik linii papilarnych
4. Aparat i mnóstwo przykładowych zdjęć
5. Czas pracy. Szybkie ładowanie. Podsumowanie