Recenzja Nothing Phone (2). Ależ to jest fajny smartfon!

Nothing Phone (2), fot. Tabletowo

Gdy w 2022 roku na rynku debiutował Nothing Phone (1), zrobił wokół siebie spore zamieszanie głównie ze względu na Glyph, czyli paski LED-owe na obudowie. Był to smartfon średniopółkowy, ale stanowiący solidną propozycję. Jego następca, zaprezentowany niedawno Nothing Phone (2), ma nieco większe ambicje, co widać już po samej specyfikacji. Co sobą reprezentuje na co dzień? Czas to zweryfikować.

Specyfikacja Nothing Phone (2):

Cena Nothing Phone (2) w momencie publikacji recenzji: 3290 złotych za testowy wariant 12/256. W sprzedaży są jeszcze: 8/128 za 2999 złotych i 12/512 za 3790 złotych.

Wzornictwo, jakość wykonania

Pierwsza generacja Niczego była płaska – zarówno krawędzie, ekran, jak i obudowa, taka… wręcz mocno iPhone’owa. W jego następcy ta ostatnia rzecz uległa zmianie i… nawet nie wiecie, jak wielkie ma to znaczenie dla ergonomii. Nothing Phone (1) jakoś tak dziwnie leży w dłoni, a sytuacji nie polepsza fakt, że jest niesamowicie śliski – zjeżdża z nawet płaskich powierzchni i oczywiście wyślizguje się z rąk.

Obudowa Nothing Phone (2) jest zaoblona przy krawędziach, dzięki czemu nie tylko chwyt telefonu uległ poprawie (znacznej!), ale również chęć uciekania z różnych stołów, biurek, blatów, etc. została ograniczona. To dalej śliska powierzchnia, ale nie w aż tak ogromnym stopniu, jak w przypadku pierwszej generacji. 

Niby mała różnica, a jednak znacząca z punktu widzenia użytkownika. Okazuje się, że Nothing doskonale wie, co robi. Lub (i) słucha głosów osób korzystających z ich pierwszego smartfona. O ile egzemplarz jedynki nosi ślady użytkowania na krawędziach po bliskich spotkaniach z podłogą, tak dwójka… nie.

To, co mi się podoba to fakt, że w Nothing Phone (2) producent nie zdecydował się na zmianę w stosunku do ramek – tak, jak były matowe, tak są dalej. Wspominam o tym nie bez powodu. Zdarza się bowiem, że niektóre firmy żonglują tym parametrem – choćby Samsung w modelu Galaxy Z Flip. W trzeciej generacji ramki były matowe, w czwartej – błyszczące. Jakie będą w piątej…? To się okaże już 26 lipca na konferencji Samsung Unpacked.

Żeby jednak nie było, że matowe krawędzie robią tu największą robotę – to, że są matowe, mi się podoba, wiadomo. Ale to w dalszym ciągu zastosowanie systemu oświetlenia LED-owego (czuję się, jakbym pisała o projektowaniu wnętrz…) powoduje efekt WOW.

Na pierwszy rzut oka wygląda bliźniaczo podobnie do poprzedniej generacji, ale zmiany są, choć zdecydowanie niewielkie. Do Glyph przejdę jednak w dalszej części tekstu.

Tu wypadałoby jeszcze wspomnieć o tym, że konstrukcja jest jedynie delikatnie odporna – według normy IP54 (a zatem jest odporny na delikatne zachlapania). Z kolei jej jakości wykonania nie mam nic do zarzucenia. Wszystkie elementy są ze sobą perfekcyjnie spasowane, nic nie trzeszczy i nie sprawia wrażenie tandety.

Zastrzeżenia mogę mieć jedynie do tylnego, szklanego panelu, który nie dość, że pod palcami czuć mocno tworzywem sztucznym, to jeszcze uwielbia zbierać odciski palców – na szczęście jakoś mocno nie rzucają się w oczy.

Spójrzmy jeszcze na poszczególne krawędzie. Na prawej znajdziemy przyciski regulacji głośności, na lewej – włącznik. U góry mamy jedynie jeden z mikrofonów, natomiast na dole – głośnik, USB typu C, drugi mikrofon oraz szufladę na dwie karty nanoSIM (slotu kart microSD brak, podobnie jak gniazda jack 3.5 mm). 

Glyph

Glyph to nic innego jak interfejs świetlny, będący niesamowitym wyróżnikiem smartfonów Nothing na tle konkurencji. Mam z nim tylko jeden problem – kto odkłada telefon ekranem do dołu tak, by stale widzieć jego obudowę…?

Pomijając ten fakt jest to naprawdę fajny bajer – i to właśnie w tej kategorii bym go traktowała. Jasne, ma swoje zastosowania praktyczne, jak informowanie o połączeniach przychodzących czy wiadomościach wszelakich, graficzne obrazowanie procesu ładowania, ile zostało jeszcze czasu z ustawionego minutnika czy za ile przyjedzie Uber, ale bez tego też można się przecież obyć.

Dobra, nie będę narzekać na coś, co jest wyróżnikiem Nothing Phone (1) i (2), bo w ogólnym rozrachunku wyróżnik ten jest niewątpliwie ciekawy. Co też istotne, jasność interfejsu można zmieniać (są trzy intensywności świecenia), jak również całkowicie go wyłączyć. Fajne jest też to, że do naszej dyspozycji jest sporo interesujących dzwonków, które pasują do Glyph i ogólnie oprogramowania Nothing OS. Są takie właśnie… mocno nothingowe.

Czy mi się to podoba? Tak. Czy po dwóch tygodniach testów zaczęłam odkładać telefon ekranem do dołu? Cóż… niewykluczone ;)

Wyświetlacz

Wyświetlacz urósł względem jedynki – z 6,55” do 6,7”, co przełożyło się też na nieco większe wymiary fizyczne samego telefonu: 159,2 x 75,8 x 8,3 mm vs 162,1 x 76,4 x 8,6 mm, jak i masę: 193,5 vs 201,2 g. Mając te informacje za sobą warto od razu też zauważyć, że ramki wokół ekranu są symetryczne i wyglądają dosłownie świetnie – estetów z pewnością to zadowoli.

Sam wyświetlacz stanowi bardzo mocny punkt specyfikacji Nothing Phone (2). Właściwie trudno mieć do niego jakiekolwiek zastrzeżenia – no, może czasem tylko zbyt mocno rozjaśnia się, gdy wcale nie jest to aż tak potrzebne. Ale to akurat często spotykane w smartfonach z różnej półki cenowej, że czujnik światła jest po prostu przewrażliwiony. Tu nie jest to aż tak bardzo odczuwalne, ale czasem jednak tak.

Ważniejszy jest fakt, że jasność maksymalna (szczytowa w tym przypadku to 1600 nitów) doskonale sprawdza się w pełnym słońcu, którego ostatnio w Polsce jest pod dostatkiem. Zresztą, w drugą stronę też działa to bardzo dobrze – panel jest tak ciemny, że na maksymalnym ściemnieniu nie razi w oczy.

Pod względem kątów widzenia, odwzorowania kolorów, reakcji na dotyk – tu naprawdę wszystko gra. A do tego jest to przecież ekran OLED-owy, który charakteryzuje się pięknymi czerniami. Wypadałoby jeszcze dodać, co już wiecie przecież ze specyfikacji, że ekran ma tu przekątną 6,7”, rozdzielczość 2412×1080 pikseli i częstotliwość odświeżania 120 Hz. 

W ustawieniach możemy zmienić odświeżanie na dynamiczne (automatyczne), wysokie (120 Hz) lub standardowe (60 Hz), jak również ustawić wybrany przez siebie tryb kolorów (żywe lub standard) i zmienić temperaturę barwową. I to właściwie wszystko.

Oczywiście nie mogło zabraknąć również Always on Display. Na ekranie wyświetla się wtedy godzina, data, dzień tygodnia, procent naładowania baterii, ikony aplikacji, z których oczekują powiadomienia oraz informacja na temat pogody wraz z graficznym przedstawieniem ikony księżyca, słońca, etc. Wygląda to naprawdę fajnie.

AoD może działać w trybie ciągłym lub według ustalonego harmonogramu godzinowego.

Działanie, oprogramowanie

W zeszłym roku marka Nothing poszła asekuracyjnie w Snapdragona 778G+ 5G, zapewniając swojemu średniakowi niezłą wydajność. Tym razem jednak mamy do czynienia z nieco bardziej doposażonym smartfonem, a to oznacza, że już trzeba było pokusić się o flagowy procesor – co prawda nie tegoroczny, ale wciąż niezły Qualcomm Snapdragon 8+ Gen 1 z Adreno 730, który ma do dyspozycji 12 GB RAM. 

Od razu dodam, że z samego zarządzania pamięcią podręczną nie jestem do końca zadowolona – wielokrotnie zdarzyło się, że wracałam do aplikacji otwartej kilka godzin wcześniej, a ta… musiała się przeładować, a mam tu na myśli lekkie apki, pokroju Google Docs, a nie jakieś mobilne gierki, przy których mogłabym to jeszcze zrozumieć.

Ogólnie jednak samo działanie Nothing Phone (2) muszę ocenić pozytywnie. Aplikacje uruchamia tak samo szybko lub dosłownie moment po tym, jak zrobi to sporo droższy Samsung Galaxy S23 Ultra. W codziennym użytkowaniu sprawdza się bezproblemowo, a robiłam na nim wszystko – łącznie z pisaniem tekstów i odpisywaniem na mejle.

Jak Nothing Phone (2) wypada w testach syntetycznych? Zerknijmy na benchmarki:

Czy Nothing Phone (2) się grzeje podczas codziennego użytkowania? Tak, ale w nieznacznym stopniu, w dodatku właściwie tylko w górnej części (nieopodal modułu z aparatami) i nie każdemu będzie to przeszkadzało.

Kilka razy podczas testów, gdy czułam, że obudowa staje się lekko ciepła, pytałam Kubę czy to czuje i czy mu to psuje wrażenie korzystania z telefonu. Co się okazywało to to, że chyba jestem przewrażliwiona, bo za każdym razem odpowiadał, że… on tego praktycznie nie czuje. Czyli jest dobrze :)

W Diablo Immortal oczywiście też da się na nim pograć. Również na ustawieniach wysokich:

Z jakiegoś jednak powodu Nothing blokuje mobilne granie na 60 FPS, niezależnie od tytułu, który chcemy ogrywać. Sprawdzałam gry, które obsługują 120 FPS (Need for Speed No Limits, Call of Duty Mobile, CSR 2) i każda z nich, niestety, nie była w stanie osiągnąć tego poziomu – chyba, że w interfejsie gry, wtedy momentami było to możliwe, ale podczas rozgrywki już nie.

Przyznaję, to był mój pierwszy dłuższy kontakt z Nothing OS (tutaj w wersji 2.0.1). I wiecie co? Bardzo podoba mi się ten interfejs. Jest taki mocno… geekowski. Przy czym podczas pierwszego uruchomienia telefonu i konfiguracji pojawia się pytanie czy chcemy korzystać z czystego Androida bez nakładki czy z nakładką Nothing OS. Ja wybrałam drugą opcję i wcale tego nie żałuję.

Choć pierwsza rzecz, jaką zrobiłam, to była zmiana domyślnego trybu wszystkich czarno-białych ikon na standardowe. Bo… nie wszystkie ikony rzeczywiście są czarno-białe. Jasne, spora część tak, ale nie wszystkie, co oznacza, że robi się misz-masz nieprzyjemny dla oka. Całe szczęście producent pozwala nam tym dowolnie zarządzać.

Szybka aktualizacja:

Okazało się, że w Google Play pojawiła się aplikacja Nothing Icon Pack, która wspomniany wyżej misz-masz zamienia w coś całkiem intrygującego i, z całą pewnością, spójnego:

Co mnie niesamowicie cieszy, Nothing nie zamierza poddawać się w walce o klienta, szanując go, dając wybór w wielu miejscach oprogramowania, ale też całkiem długie wsparcie w postaci aktualizacji. Firma zapowiedziała trzy lata wsparcia dla aktualizacji dużych (czyli Androida) i cztery dla aktualizacji małych (czyli łatek zabezpieczeń – co dwa miesiące).

W momencie publikacji recenzji Nothing Phone (2) działa w oparciu o Androida 13 z poprawkami zabezpieczeń datowanymi na 1 czerwca. W trakcie nieco ponad dwutygodniowych testów pojawiły się dwie aktualizacje oprogramowania – jedna na początku, ważąca 195 MB, i druga dosłownie w dniu publikacji recenzji, ale bardzo malutka – 2,76 MB, w dodatku z changelogiem w sporej części skopiowanym z poprzedniej aktualizacji (taka ciekawostka ;)).

Zaplecze komunikacyjne 

Wszystko, czego oczekujemy od smartfona pod względem łączności, znalazło się na pokładzie Nothing Phone (2). Mamy tu zatem 5G, dual SIM, Bluetooth 5.3, WiFi 6, NFC i GPS. Brakuje jedynie eSIM, co zwłaszcza w przypadku zagranicznych wypadów, gdzie chcemy na szybko kupić lokalną kartę i móc komunikować się z najbliższymi i ze światem, może nieco uprzykrzać życie. Wszystkie moduły działają jednak bezproblemowo.

Podobnie jest zresztą z jakością rozmów telefonicznych. Choć raczej mało lub bardzo mało rozmawiam przez telefon, to doceniam, jeśli ta jakość jest co najmniej bardzo dobra – i tutaj dokładnie tak jest.

Dodam też, że VoLTE i VoWiFi działa u wszystkich czterech operatorów: Orange, Play, Plus i T-Mobile.

Nothing Phone (2) ma na pokładzie w testowej wersji 256 GB pamięci wewnętrznej (224 GB do wykorzystania) bez opcji rozszerzenia (brak gniazda pamięci). Szybkość pamięci przedstawia się następująco (według aplikacji CPDT):

Zabezpieczenia biometryczne 

Obyło się bez zaskoczeń, co oznacza, że mamy tu zarówno czytnik linii papilarnych, jak i rozpoznawanie twarzy. To drugie oparte jest wyłącznie na przedniej kamerce, a zatem jego bezpieczeństwo jest dyskusyjne, aczkolwiek nie udało mi się go oszukać zdjęciem. Działa sprawnie i szybko – to trzeba mu oddać.

Skaner odcisków palców jednak jest bardziej warty zaufania, co oznacza, że to właśnie po niego sięgam częściej w telefonach. W przypadku Nothing Phone (2) umieszczony jest blisko dolnej krawędzi, co jednak nie stanowi problemu – to właśnie tam trafia kciuk po wzięciu urządzenia do ręki.

Co więcej, czytnik linii papilarnych działa bardzo dobrze – nie kojarzę, by mnie w jakiejś sytuacji zawiódł, wymuszając użycie PIN-u.

po ponad dwóch tygodniach fabryczna folia już jest mocno porysowana w dolnej części ekranu

Audio

Gdy Kuba wziął do rąk Nothing Phone (2), jak tylko wyjęłam go z pudełka i skonfigurowałam, odpalił swoje ulubione kawałki i był pozytywnie zaskoczony, o ile nawet nie zdumiony tym, jak grają głośniki w tym smartfonie, zwłaszcza patrząc przez pryzmat jego ceny. Czy kurz po tych emocjach opadł? Jak teraz, po dłuższym czasie, je ocenia? Sama jestem ciekawa :)

Przeczytałem to, co Kasia napisała powyżej i muszę przyznać, że dalej jestem zadowolony z jakości audio w tym telefonie. Pomimo takich braków, jak Dolby Atmos i jakiekolwiek korektora graficznego, te głośniki naprawdę dobrze brzmią. Znajdziemy tutaj bas, czyste tony wysokie i średnie, dobrej jakości stereo (nie jak w poprzedniku). Ten telefon w cenie za ok. 3 tysiące złotych ma naprawdę zaje…fajne głośniki (chciałem napisać inaczej, ale Kasia i tak by tego nie puściła).

Żeby przekonać się, jak dobre jest to audio, porównałem je z telefonem o ponad 2 tysiące droższym, czyli Samsungiem Galaxy S23 Ultra, i powiem wam, że różnica jest naprawdę niewielka. Samsung wyróżnia się delikatnie bardziej czystymi tonami średnimi i wysokimi, ale sama budowa sceny i dźwięk, który nas otacza, jak i czystość niskich tonów, jest na prawie identycznym poziomie, co dla Nothinga jest niesamowitym atutem.

Niby takie Nic, a stworzyli coś fajnego :)

Czas pracy

Na czas pracy Nothing Phone (1) Mateusz w swojej recenzji nieco narzekał – spodziewał się lepszych osiągów niż maksymalnie dzień działania. No i cóż, w przypadku Nothing Phone (2) pod tym względem jest rzeczywiście lepiej. A spore znaczenie ma tu akumulator o pojemności 4700 mAh (o 200 mAh większy – zawsze coś) i ewidentnie lepsza optymalizacja względem poprzednika.

To jak to jest z tym czasem pracy Nothing Phone (2)? W mojej ocenie – bardzo dobrze. Na WiFi telefon jest w stanie działać przez nawet dwa dni z SoT na poziomie powyżej 7 godzin. W ciągu dnia trudno mi było go rozładować, kończąc dzień z różnym SoT (możecie to zobaczyć na screenach – 3-5,5 h) i zapasem energii na poziomie nawet 50-60%.

Po przejściu na dane mobilne wciąż jest nieźle – dobicie do wieczora nie powinno stanowić problemów z SoT na poziomie ok. 5 h.

Nothing Phone (2) wspiera ładowanie przewodowe 45 W (poprzednik tylko 33 W), indukcyjne 15 W i zwrotne 5 W. W zestawie z telefonem nie dostajemy ładowarki – jest tylko przewód USB C – USB C.

Mam jednak oryginalną ładowarkę Nothing o mocy 45 W, więc mogłam sprawdzić, jak szybko ładuje się ten telefon z jej wykorzystaniem. Pełny proces trwa dokładnie godzinę. Do 40% ładuje się zaledwie 16 minut, do 80% – 33 minuty, natomiast do 90% – 41 minut.

Aparat 

Podobnie, jak w przypadku poprzedniej generacji, również i tym razem Nothing zdecydował się na zastosowanie podobnego zestawu aparatów – głównego i ultraszerokokątnego o rozdzielczości 50 Mpix. Główny aparat to Sony IMX890 f/1.88 z OIS, natomiast ultraszerokokątny to Samsung JN1 f/2.2 o kącie widzenia 114°. Czas sprawdzić jak te jednostki radzą sobie w boju.

Zanim jednak do tego przejdę, kilka słów na temat robienia zdjęć tym smartfonem. Bo to pierwszy model od dawna, w przypadku którego spotkała mnie sytuacja, w której nie byłam w stanie zrobić zdjęcia z wykorzystaniem kącika palca – tak, jakby ekran miał włączone domyślnie jakieś wykrywanie przypadkowych dotknięć (choć tak nie było). To wymuszało ode mnie czasem pewnego rodzaju gimnastykę, by trafić w migawkę aparatu. I choć ostatecznie takich sytuacji nie było zbyt wiele, to jednak zapadły mi w pamięć na tyle, że postanowiłam o tym wspomnieć.

Przechodząc już jednak do samej jakości zdjęć – jest zupełnie nieźle, choć od razu zaznaczę mankamenty w postaci znacznego rozjazdu kolorów ultraszerokiego kąta względem głównego aparatu (choć odnoszę wrażenie, że po ostatniej aktualizacji jest pod tym względem nieco lepiej – zdjęcia są dodawane od najstarszych do najnowszych) czy brak teleobiektywu, który objawia się kiepską jakością zdjęć przy zoomie większym niż 2x (ten jest jeszcze zaskakująco dobry – nawet w gorszych warunkach).

A skoro już od zoomu zaczęłam, nietypowo pociągnę ten wątek dalej, bo okazuje się, że Nothing Phone (2) oferuje mniejszą wartość zoomu niż Nothing Phone (1) – 10x vs 20x. Czy to jednak źle?

Biorąc pod uwagę jego jakość w obu przypadkach – ani trochę. Trzeba pamiętać, że to crop z głównej matrycy, a nie dedykowany teleobiektyw, więc naprawdę nie mamy czego żałować.

Jakość zdjęć z głównego aparatu jest OK, choć momentami HDR zawodzi podczas fotografowania osób / zwierząt / etc. – wtedy najlepszym rozwiązaniem jest tapnięcie na obiekt, wtedy nagle telefon radzi sobie z tym lepiej, łapiąc ostrość tam, gdzie trzeba i redukując prześwietlenia z tyłu.

To, co może się podobać w przypadku głównego aparatu, to naturalne rozmycie za pierwszym planem – wygląda to naprawdę dobrze. Jak na moje oko przydałaby się nieco większa rozpiętość tonalna, bo momentami elementy nieba potrafią wyglądać jak zlane ze sobą.

Co ciekawe, w Nothing Phone (2) nie znajdziemy dedykowanego trybu nocnego – ten aktywuje się automatycznie, gdy wykryje mniejszą ilość światła. I może nawet to lepiej – raz, że niektórzy nie sięgają głębiej do trybów dostępnych na smartfonie i mogą nawet nie wiedzieć, że telefon mógłby robić lepsze zdjęcia nocne, a dwa – ostatnio coraz częściej zdjęcia z automatu z włączonym trybem nocnym przez AI i zdjęcia z dedykowanego nocnego właściwie niczym się nie różnią, więc właściwie nie ma po co się na niego przełączać (uznajcie to za spore generalizowanie i skrót myślowy).

Przedni aparat to Sony IMX615 o rozdzielczości 32 Mpix i jasności f/2.45. Za jego pomocą zrobimy zdjęcia, które bezproblemowo nadają się do publikacji w Social Media czy wydrukowania do prywatnego archiwum.

Wideo

Tutaj warto wiedzieć przede wszystkim, że główny aparat pozwala nagrywać w 4K 60 FPS i obsługuje maksymalnie 10-krotny zoom i… że można nagrywać wideo ultraszerokim kątem w 4K 60 FPS. Chcąc jednak przełączać się pomiędzy obiektywami podczas nagrywania, musimy obniżyć swoje wymagania do 4K 30 FPS. Aczkolwiek i tak nie polecam tego robić – jakość nagrywania ultarszerokim jest tak marna, przez wzgląd na sporo niższą szczegółowość i brak optycznej stabilizacji, że właściwie nie warto z tej możliwości korzystać.

Główny aparat nagrywa wideo całkiem nieźle, szybko łapie ostrość i stabilizacja stoi na niezłym poziomie – ale tylko do momentu, gdy zaczniemy zoomować, wtedy widoczne jest znaczne pływanie obrazu i mocne pogorszenie jakości obrazu. A zatem do podstawowego nagrywania sprawdzi się w porządku, ale raczej nic więcej.

Przedni aparat pozwala nagrywać wideo maksymalnie w Full HD 60 FPS,  a z włączonym HDR – w Full HD 30 FPS. Z dodatkowych rzeczy muszę wspomnieć, że nie ma tu portretowego wideo, ani opcji upiększania podczas nagrywania.

Podsumowanie

Nie miałam jakichś ogromnych oczekiwań w stosunku do Nothing Phone (2), tymczasem okazało się, że z dnia na dzień smartfon ten przekonywał mnie do siebie coraz bardziej. Dawno nie miałam tak, że im dłużej korzystałam z jakiegoś urządzenia, tym bardziej się do niego przekonywałam – tymczasem dokładnie z taką sytuacją mamy tu do czynienia.

Przy pierwszym spotkaniu jego obudowa wydaje się śliska, tymczasem podczas użytkowania jest bardziej ergonomiczna niż w przypadku poprzednika. Interfejs Glyph został nieco zmieniony i dopracowany i stanowi solidny bajer w obliczu konkurencyjnych-smartfonów-wyglądających-nudno-i-podobnie-do-siebie.

Nothing Phone (2) przekonał mnie do siebie doskonałym wyświetlaczem i czasem pracy, bardzo dobrą kulturą pracy i wydajnością, jak i głośnikami, które są zaskakująco dobre, ale też… swoim interfejsem Nothing OS, który geekom i wielbicielom elektroniki wszelakiej powinien przypaść do gustu. Jest spójny i ciekawy, a przy tym lekki i funkcjonalny.

Jasne, czepiam się braków, z wyższą wodoszczelnością i z eSIM na czele (do braku slotu kart microSD czy gniazda 3.5 mm jack audio już się chyba wszyscy zdążyliśmy przyzwyczaić), ale nie są to na tyle istotne kwestie, by skreślały ten model w moich czy Waszych oczach. Podobnie jak mnie osobiście nie boli zablokowane gierkowanie na 60 FPS. Cieszy natomiast, że Nothing zapowiada czteroletnie wsparcie – a to, zwłaszcza w przypadku młodych firm, warto docenić.

Cena Nothing Phone (2) startuje z poziomu trzech tysięcy złotych, ale jeśli myślicie o kupnie tego modelu, od razu spójrzcie lepiej w kierunku wersji co najmniej środkowej, czyli 12/256, bo dopłacając trzysta złotych otrzymujecie nie tylko dwukrotnie więcej pamięci wewnętrznej (256 GB zamiast 128 GB), ale też sporo więcej RAM-u (12 vs 8 GB). 

Wersja najwyższa, 12/512, jest droższa od środkowej o pięćset złotych i stanowi 3790 złotych, co już trudno uznać za atrakcyjną kwotę. Patrząc w ten sposób wersja 12/256 zdaje się być najrozsądniejsza.

Dajcie znać, co myślicie na temat Nothing Phone (2).

Recenzja Nothing Phone (2). Ależ to jest fajny smartfon!
Zalety
wydajność na co dzień
design, który intryguje ("Interfejs Glpyh")
czysty Android, obietnica trzech dużych aktualizacji
świetne głośniki stereo
czas pracy
ładowanie bezprzewodowe i zwrotne
aparat za dnia
Wady / braki
mobilne granie ograniczone do 60 FPS
brak eSIM
tylko IP54
brak możliwości przełączania się pomiędzy głównym aparatem a ultraszerokokątnym w 4K 60 FPS
brak teleobiektywu
brak slotu kart microSD i gniazda jack 3.5 mm
8.8
Ocena
Exit mobile version