Wielkie zapowiedzi, ogromne oczekiwania i oto jest. Nowy gracz na rynku smartfonów, który ma istotnie zrewolucjonizować scenę. Nothing Phone (1) to ciekawy i ambitny projekt, który ma sporo do zaoferowania. Zastanówmy się jednak czy to po prostu dobry smartfon?
Start już był
Dla niewtajemniczonych Nothing w dużej mierze zawdzięcza swoją popularność swojemu założycielowi. Carl Pei to osoba, która blisko 10 lat temu zapoczątkowała markę OnePlus i była kojarzona z jej największymi sukcesami i wyjątkowo pro-konsumenckim podejściem do klienta. Pod koniec 2020 roku postanowił jednak, że czas na coś zupełnie nowego i w ten sposób zrodziła się zupełnie nowa marka.
Bezpośredni debiut Nothing ma już za sobą za sprawą słuchawek TWS o podobnie intrygującej nazwie – Ear (1). Interesujące wzornictwo, przystępna cena, a do tego całkiem pozytywne recenzje w mediach pozwoliły sprzedać ponad 530 tysięcy egzemplarzy.
Jak będzie z pierwszym smartfonem? Przekonamy się z czasem, a najpierw – zgodnie z tradycją – przyjrzyjmy się specyfikacji technicznej recenzowanego dziś urządzenia:
Model | Nothing Phone (1) |
Opcje kolorystyczne | biała (testowana), czarna |
Wymiary i waga | 159,2 x 75,8 x 8,3 mm, 193,5 g |
Ekran | 6,55 cala, OLED 120 Hz, 1080 x 2400, 402 ppi |
Procesor | Qualcomm Snapdragon 778G+ 5G (6 nm) |
Grafika | Adreno 642L |
RAM | 12 GB |
Pamięć wewnętrzna | 256 GB |
Aparaty | front: 16 Mpix, f/2.5 tył: główny 50 Mpix, f/1.9 ultraszeroki 50 Mpix, f/2.2, 114 stopni z autofokusem |
Zaplecze komunikacyjne | Bluetooth 5.2, A2DP, LE, Wi-Fi 802.11 a/b/g/n/ac/6, dual-band, Wi-Fi Direct, hotspot, A-GPS, GLONASS, BDS, GALILEO, QZSS, NFC |
Audio | głośniki stereo |
Klasa odporności | IP53 |
Porty | USB typu C 2.0 |
GSM | dual SIM |
Ładowanie przewodowe | 33 W |
Ładowanie bezprzewodowe | 15 W; 5 W – zwrotne |
Bateria | 4500 mAh |
System | Android 12, Nothing OS 1.1.0 |
Zawartość pudełka | smartfon, kabel USB-C – USB-C, szpilka do wyciągania tacki SIM, dokumentacja |
Cena | testowana wersja 8/256 – 2399 złotych, 8/128 – 2299 złotych, 12/256 – 2619 złotych |
Szybki rzut oka na specyfikację i widzimy, że w przypadku Nothing Phone (1) mamy do czynienia z urządzeniem ze średniej półki. Co prawda jest to dość mocny przedstawiciel tegoż segmentu, jednakże do flagowca z krwi i kości brakuje dość sporo. Najbardziej widać to przy procesorze czy prędkości ładowania przewodowego, jednak na szczegółową analizę poszczególnych podzespołów przyjdzie jeszcze czas.
To, co razi dość mocno, to bardzo ubogi zestaw sprzedażowy. Niestety, firma Nothing chyba zbyt mocno wzięła sobie do serca znaczenie swojej nazwy – w pudełku nie znajdziemy nie tylko ładowarki, ale i nawet podstawowego etui. Te oczywiście możemy zakupić osobno. Szkoda, że już na początku swojej historii, nowy producent bierze akurat te wzorce od takich gigantów, jak Apple czy Samsung. Pragnę dodać, że w ramach testu, producent dostarczył mi wspomniane akcesoria.
Design, jakość wykonania i komfort korzystania – ważne, żeby mówili!
Firma Nothing wie, że aby zaistnieć na rynku wypchanym przez setki, a jeśli nie tysiące bliźniaczo podobnych do siebie smartfonów, pewne rzeczy trzeba spróbować zrobić inaczej.
Jak wspomniałem we wstępie, pierwszym produktem firmy były słuchawki TWS, które od razu przykuwały wzrok z uwagi na bardzo oryginalny design. Na podobny chwyt producent zdecydował się i w przypadku swojego dziewiczego smartfona. Nie sposób jednak też nie zauważyć pewnych dość wyraźnych podobieństw. Zacznijmy jednak od tego, co wyjątkowe.
Niezależnie od wersji kolorystycznej urządzenia (te są dwie – biała i czarna) plecki urządzenia zdobi tafla szkła, pod którą ukryto paski LED, świecące w białym kolorze w trakcie jednego ze zdefiniowanych wydarzeń, takich jak otrzymanie powiadomienia, nadchodzące połączenie czy też stopień naładowania baterii w trakcie ładowania.
Muszę przyznać, że to dość intrygujący element, który w nieco bardziej rozbudowanej formie jest raczej kojarzony ze smartfonami skierowanymi stricte do gier, gdzie wszelkiej maści oświetlenie RGB na obudowie nie jest niczym niezwykłym.
Oprócz pasków LED pod przeźroczystym panelem możemy dopatrzeć się nieco śrubek i zaślepek, jednakże nie możemy mówić w tym wypadku o jakiejkolwiek formie przeźroczystej obudowy, pozwalającej spojrzeć na poszczególne podzespoły. Samą funkcjonalność tego rozwiązania trudno jest mi jednoznacznie ocenić. Traktowałbym je raczej jako interesującą ciekawostkę.
Oświetlenie jest na tyle silne, że w ciemnym pomieszczeniu smartfon ułożony pleckami do dołu, potrafi stworzyć widoczną łunę, pozwalającą dostrzec zajście danego zdarzenia, jednakże przy dużym świetle nie jest to już takie oczywiste. Niewątpliwie jest to jednak coś, co wyraźnie wyróżnia Nothing Phone (1) od rzeszy innych urządzeń.
No dobrze, a jak wygląda reszta designu? Gdyby nie brak notcha, powiedziałbym, że to niemalże 1 do 1 miks iPhone’a X z popularną 12 i 13. Największe nawiązanie do „dziesiątki” widać z tyłu. „Tylko” dwa obiektywy, umieszczone jeden pod drugim w równej linii w lewym górnym rogu.
Wydaje się, że w przypadku nowszych urządzeń ze stajni z Cupertino zaczerpnięto ogólny wygląd bryły. Aluminiowej ramy i ściętych na płasko krawędzi nie sposób nie skojarzyć z popularnymi jabłkami. W przypadku frontu jest podobnie, płaski ekran i średniej wielkości symetryczne ramki. Różnica to niewielkich rozmiarów pojedyncze oczko umieszczone w lewym górnym rogu ekranu.
Jeśli zaś chodzi o przyciski, na prawej krawędzi mamy ten odpowiadający za zasilanie, a po lewej dwa przeznaczone do kontrolowania głośności. Na dole, oprócz portu do ładowania, inżynierowie umieścili jeden z głośników stereo (drugi frontalnie, u góry ekranu), mikrofon i tackę dual-SIM.
Góra pozostaje „czysta” za wyjątkiem niewielkiego otworu odpowiadającego za redukcję szumów. A co ze złączem słuchawkowym lub suwakiem do kontroli trybu cichego? Brak.
Design jednym się będzie podobać, innym nie, ale to, za co muszę pochwalić Nothing Phone (1), to ogólna jakość wykonania. Jest wręcz flagowo! Powiem nawet więcej, że niektóre droższe smartfony nie gwarantują aż tak dobrego wrażenia płynącego z samego obcowania z urządzeniem.
W telefonie nic nie trzeszczy, nic się nie ugina, a przyjęty format plecków nie brudzi się przesadnie. Do tego należy podkreślić obecność aluminiowej ramy, która w tym przedziale cenowym już dawno przestała być czymś oczywistym. Brawo!
Na rynku brakuje małych i kompaktowych smartfonów. Myślę, że 6,55-calowy Nothing Phone (1) z braku laku można podciągnąć pod kategorię tych raczej mniejszych urządzeń. Jako fan chociażby iPhone’a mini czy Asusa Zenfone 9, muszę powiedzieć, że obcowanie z „nicością” było całkiem przyjemne.
Jasne, to w dalszym ciągu nie jest małe urządzenie, ale przy dzisiejszych 6,9-calowych patelniach i cegłach, warto docenić i tą mniej wyraźną różnicę. Smartfon dobrze leży w dłoni, a waga na poziomie 183,5 gramów nie przeszkadza nawet przy dłuższym kontakcie.
Producent deklaruje odporność na poziomie IP53, co przekłada się na to, że Nothing Phone (1) powinien przetrwać kontakt z pyłem i kroplami wody. Nie jest to może klasa oferowana przez flagowce, ale w tym przedziale cenowym często na próżno szukać jakiejkolwiek deklarowanej odporności.
Wyświetlacz OLED 120 Hz – i NIC więcej nie potrzeba, ale…
Nothing oddaje w nasze ręce panel o wielkości 6,55 cali, wykonany w technologii OLED. Rozdzielczość na poziomie 1080 na 2400 przekłada się na bardzo dobre zagęszczenie pikseli, wynoszące 403 ppi, co skutkuje ładnymi i przyjemnymi dla oka, gładkimi krawędziami nawet najmniejszego tekstu.
Jak na rok 2022 i tę półkę cenową nie mogło oczywiście zabraknąć dodatkowych bajerów w postaci wyższej częstotliwości odświeżania i próbkowania dotyku. Te wynoszą odpowiednio 120 i 240 Hz. Producent chwali się także imponującą jasnością maksymalną na poziomie nawet 1200 nitów.
Cyferki cyferkami, a jaka jest rzeczywistość? Jest naprawdę dobrze, choć nie obeszło się bez pewnego „ale”. Kolory są ładne i żywe (można dostosowywać temperaturę barwową wedle uznania w opcjach), a odczytywanie treści przy pełnym słońcu nie sprawia większych trudności.
Nocą jasność minimalna także chroni nasze oczy przed przesadnym naświetleniem. Nie zabrakło także wsparcia dla HDR10+ i certyfikacji Widevine L1 DRM, pozwalającej wyświetlać treści w wysokiej jakości obrazu w serwisach streamingowych jak chociażby Netflix. Skąd wiec moje ale?
Niestety, producent nie zaimplementował żadnego trybu pośredniego dla odświeżania ekranu. Możemy wybierać tylko wśród 120 i 60 Hz. Szkoda, bo w większości wypadków różnica pomiędzy 90 a 120 nie jest aż tak odczuwalna, a z pewnością pozwoliłoby to zaoszczędzić nieco żywotności ogniwa na pojedynczym ładowaniu. Do samych 120 Hz nie mam żadnych zarzutów. Jest bardzo płynnie i przeglądanie treści w aplikacjach wspierających to prawdziwa przyjemność.
Drugim i to znacznie większym „ale” jest występująca w przypadku mojego egzemplarza wyraźna zielona poświata w obrębie dolnej krawędzi ekranu. W sieci, w tym na naszej stronie, pojawiły się już doniesienia o tym problemie dotykającym niektóre urządzenia. Wedle aktualnych informacji producent jest świadomy problemu, ale czy i kiedy pojawi się rozwiązanie, tego nie wiadomo. Z recenzenckiego obowiązku informuję, że do momentu spisywania tej recenzji, problem nie został rozwiązany.
Producent oferuje Always-on-Display (AoD), choć na ten moment w bardzo ograniczonej formie zegara, procentu naładowania baterii i daty. Niewykluczone, że dodatkowe opcje personalizacji dodane zostaną w przyszłych wersjach nakładki systemowej, o której opowiem nieco więcej w sekcji poniżej.
Oprogramowanie – czysty Android
Po wyjęciu z pudełka smartfon działa pod kontrolą Androida 12, okraszonego zupełnie nową nakładką systemową na rynku – o niezbyt odkrywczej nazwie NothingOS 1.1. Z racji tego, że bliżej nam do premiery kolejnej wersji popularnego zielonego robocika, pozwolicie, że nie będę rozpisywał się na temat funkcji 12 wersji systemu, która zadebiutowała już ponad rok temu (szybko leci ten czas, prawda?).
Każdy producent smartfonów, który decyduje się na opracowywanie swojej nakładki systemowej, z reguły porusza się w obrębie wcześniej przyjętej filozofii. Mnogość funkcji, kosmetyka, przejrzystość czy też szybkość działania to częste motywy, przewijające się w przekazach marketingowych. Jaki jest więc NothingOS? Cóż… w dużym skrócie to po prostu czysty Android 12 z drobnymi kosmetycznymi zmianami i kilkoma dodatkowymi funkcjami, wynikającymi stricte z budowy urządzenia.
Smartfony z linii Google Pixel nie są oficjalnie dostępne w Polsce, a te sprowadzone do nas z zagranicy działają w okrojonej formie (bez obsługi 5G). Jeśli więc komuś marzy się urządzenie, przypominające systemem urządzenia giganta z Mountain View, Nothing Phone (1) wydaje się być bardzo rozsądnym wyborem.
To, co rzuca się więc od razu w oczy, to zupełnie odmieniona szata graficzna systemu względem wcześniejszych wersji Androida. Material You jest tutaj obecne i pozwala istotnie wpłynąć na estetykę nie tylko ustawień czy paska powiadomień, ale także części systemowych aplikacji. Osobiście jestem ogromnym fanem tego rozwiązania. Kolorystyczna spójność w istotnym obszarze oprogramowania znacząco poprawia odbiór urządzenia.
W kwestii wyglądu sam producent dorzuca od siebie kilka widżetów stylizowanych fontem zastosowanym w logo firmy. Podobne nawiązania znajdziemy w kilku miejscach systemu, a także w przypadku aktualnie okrojonego AoD.
Oczywista oczywistość to obecność pozostałych reklamowanych funkcji Androida 12, od tak zaawansowanych, jak te zwiększające kontrolę nad prywatnością naszych danych, do tych znacznie prostszych, jak tworzenie przewijanych zrzutów ekranów, które zadebiutowały już dużo wcześniej za sprawą autorskich nakładek innych producentów.
Jeśli zaś chodzi o inne dodatkowe opcje od Nothing, większość z nich sprowadza się tak naprawdę do obecności zakładki „Interfejs Glyph” w ustawieniach, która odpowiada za sterowanie zachowaniem pasków LED na pleckach urządzenia. Jest też podstrona odpowiedzialna za „Funkcje eksperymentalne”, jednakże jedyną aktualnie widoczną opcją jest połączenie telefonu Nothing z Teslą. Niestety, nie dane mi było jej sprawdzić z oczywistych powodów :).
A jak wygląda kwestia aktualizacji? Jeśli wierzyć deklaracjom producenta to jest całkiem nieźle. Nothing obiecuje aktualizacje do przynajmniej trzech kolejnych wersji Androida i aż cztery lata poprawek bezpieczeństwa wydawanych w cyklu dwumiesięcznym.
Wydajność – są różne momenty
Sercem Nothing Phone (1) jest 6-nanometrowy procesor Qualcomma – Snapdragon 778G+ 5G, rozpędzający się do 2,5 GHz na najmocniejszym rdzeniu. Za grafikę odpowiada układ Adreno 642L. Do testów przypadło mi urządzenie ze środka dostępnych konfiguracji, a więc połączenie 8 GB RAM LPDDR5 i 128 GB pamięci wewnętrznej w interfejsie UFS 3.1.
Zestaw prezentuje się zacnie i choć cały czas nie ma mowy o czysto flagowych korzeniach, tak oferowana na papierze moc powinna być zupełnie wystarczająca dla znaczącej części potencjalnych odbiorców. Czy pokrywa się to z rzeczywistością? Krótka odpowiedź brzmi tak, choć widać wyraźnie, że urządzenie cierpi na pewne choroby wieku dziecięcego.
Mogę śmiało powiedzieć, że przez 90% czasu jest po prostu świetnie. Zarówno na poziomie samego systemu, jak i pod obciążeniem w postaci wielu otwartych aplikacji naraz. Gry także nie stanowią problemu. Nic nie stoi na przeszkodzie czerpania przyjemności (no może poza mikropłatnościami) z CoD Mobile czy Diablo Immortal na wyższych ustawieniach graficznych.
Co więcej, nawet dłuższe sesje w bardziej wymagających grach nie powodowały przesadnego nagrzewania, ani wyraźnego spadku mocy, co często przytrafia się znacznie mocniejszym, a co za tym idzie i droższym układom.
Co jest nie tak w tych 10% procentach? W gruncie rzeczy to drobne problemy, które potrafią zaleźć za skórę. Nagłe wyłączenie aplikacji bez powodu, chrupnięcie podczas przeglądania systemu czy też niezapisanie zmienionych ustawień bez żadnego sensownego powodu. Co ciekawe, problemy te raczej występują kiedy smartfona nie obciążamy. Gdy to robimy… problemów brak.
Muszę też dodać, że w trakcie recenzowania smartfona pojawiły się dwie drobne aktualizacje (ostatnia do NothingOS 1.1.2), które wprowadzały zmiany w obszarze stabilności systemu, działania baterii czy jakości produkowanych zdjęć. Istotnie zauważyłem poprawę po wgraniu najnowszego uaktualnienia i, choć problemy nadal potrafiły się przydarzyć, ich częstotliwość zmalała z niskiej do jeszcze niższej.
Poniżej wyniki z najpopularniejszych benchmarków – Geekbench, 3DMark czy AnTuTu:
Nie będę zajmował się ich dokładną analizą, gdyż uważam, że nie ma to większego znaczenia w kontekście codziennego użytkowania. Pragnę tylko zaznaczyć, że oferowana specyfikacja plasuje Nothing Phone (1) gdzieś w okolicach urządzeń wyposażonych w układ Snapdragon 870, co jest logiczne, biorąc pod uwagę, że obecny w urządzeniu chipset 778G+ 5G pełni teraz rolę jednego z najmocniejszych średniopółkowych procesorów dostępnych na rynku.
Czas pracy i ładowanie – niby średniopółkowiec, ale…
Jak już wiemy ze wstępu, urządzenie nie ma ładowarki w zestawie. Tę musimy zakupić osobno. Jej oficjalna polska cena wynosi 169 złotych. Cóż… nie jest to mała kwota.
Ładowarka ma moc na poziomie 45 W i pełne wsparcie dla technologii Power Delivery 3.0. Co ciekawe jednak, Nothing Phone (1) nie jest w stanie skorzystać z jej pełni potencjału, gdyż obsługuje ładowanie „tylko” do 33 W. Dziwna decyzja, biorąc pod uwagę fakt, że Nothing nie ma rozbudowanego portfolio (jeszcze?), przez co mogłoby argumentować tę decyzję możliwością ładowania innych sprzętów.
Oczywiście ładowarkę z powodzeniem można wykorzystać przy sprzęcie innego producenta, a nie każdy będzie w stanie ją w pełni wykorzystać. Jednakowoż oczywistym jest, że wyższa moc, równa się wyższej cenie.
Niemniej jednak, odstawiając kontrowersje na bok, spieszę z informacją, że przy użyciu oryginalnej ładowarki jesteśmy w stanie naładować urządzenie od 0 do 100 procent w czasie niemalże równych 1,5 godziny. Zauważyłem, że dużo zależy od temperatury powietrza i stopnia nagrzania samego smartfona. Im cieplej, tym proces wydłużał się od kilku do kilkunastu minut.
Jeśli jednak nie mamy aż tyle czasu, po podłączeniu do gniazdka na 30 minut urządzenie wskazywało zazwyczaj 42-46%. Nie jest źle, ale przyznam szczerze, że przy 4500 mAh baterii, te kilka W więcej mogłoby poprawić nieco sytuację.
To, co jest natomiast zaskakujące, to obecność ładowania bezprzewodowego! Nothing Phone (1) obsługuje technologię Qi do 15 W. Co więcej, jest także opcja ładowania zwrotnego. Tutaj maksimum to 5 W, jednakże biorąc pod uwagę, że na ogół w ten sposób będziemy ładować słuchawki lub zegarek o niewielkim ogniwie, nie boli to wtedy aż tak bardzo. Ogromnie cieszy mnie obecność tych technologii w smartfonie o takiej cenie. Do tej pory wydaje się, że były one raczej zarezerwowane dla wyższej półki.
Ładowanie mamy omówione, a jak z czasem pracy? Myślę, że najprościej będzie powiedzieć, że jest różnie.
Wydawać by się mogło, że to oczywiste, że smartfon traci najwięcej baterii, kiedy jest mocno obciążany. Owszem, jest to prawda, ale w pewnych chwilach dziwiłem się jak sporo procent baterii urządzenie potrafi zgubić, kiedy jest w stanie uśpienia. Dwie aktualizacje, które pojawiły się w czasie recenzowania urządzenia, wspominały o optymalizacji pracy na jednym ładowaniu. Rzeczywiście miałem wrażenie, że z każdym kolejnym updatem jest lepiej, ale Nothing Phone (1) raczej królem pracy na pojedynczym ładowaniu nie zostanie.
Jeden dzień pracy to na dobrą sprawę maksimum. Jakiekolwiek większe dociśnięcie smartfona skutkuje resztkami baterii na późny wieczór. W czasie testowania udało mi się może dwa razy przeciągnąć jeden cykl na półtorej dnia. SoT (Screen-on-Time) w cyklu mieszanym mieścił się w granicach od 3,5 do 6,5 godziny w zależności od prądożerności wykorzystywanych aplikacji.
Kiedy czas na Wi-Fi był dłuższy aniżeli korzystając z sieci komórkowej, dało się wyciągnąć nawet około 7 godzin, ale zakładając, że nie pracujemy z domu, o takie wyniki będzie raczej trudno.
Wierzę, że optymalizacja systemu w kolejnych aktualizacjach sprawi, że czasy na ekranie w przypadku cyklu mieszanego nieco się poprawią, szczególnie patrząc na raczej energooszczędne podzespoły. Jednakże na ten moment jest po prostu średnio.
Biometria i łączność – braków nie stwierdzono
Zapewne najpopularniejszą formą zabezpieczenia smartfona, wybieraną przez użytkowników, będzie czytnik linii papilarnych, umieszczony pod ekranem.
Jest on optyczny i umieszczony stosunkowo blisko dolnej krawędzi w stosunku do innych urządzeń wyposażonych w tą technologię. Wysokość skanera jednak nie jest żadnym problemem, z uwagi na stosunkowo „kompaktową” budowę i wymiar. Sięganie do niego opuszkiem palca nie powinno sprawiać większej trudności, nawet dla osób o mniejszych dłoniach.
Jeśli zaś chodzi o jego skuteczność to muszę powiedzieć, że jest poprawna. Nie jest to z pewnością najszybszy czytnik, z jakim się spotkałem, ale robi swoją robotę i przez zdecydowaną większość czasu się nie myli.
Pragnę zauważyć, że odblokowaniu towarzyszy delikatna i przyjemna wibracja, potwierdzająca pomyślną weryfikację. Ogólnie rzecz biorąc haptyka to bardzo mocna strona Nothing Phone (1). Zdecydowanie bliżej jej do tych z najdroższych urządzeń.
Oczywiście nie zabrakło alternatywnych form odblokowywania. Jest PIN, jest hasło, a także rozpoznawanie twarzy. To ostatnie nie należy do najbezpieczniejszych z uwagi na brak detekcji trójwymiarowej. Niemniej jednak rozwiązanie to sprawdza się dobrze. Jest szybko i celnie, a próby oszukania oprogramowania spełzły na niczym.
W przypadku łączności Nothing Phone (1) oferuje wszystko to, czego można wymagać od smartfona w 2022 roku. Jest 5G (z pokryciem wszystkich pasm stosowanych przez krajowych usługodawców), Wi-Fi kategorii 6, NFC, a także Bluetooth 5.2. Smartfon jest klasycznym dual-SIM-em na dwie karty nanoSIM, bez możliwości dodatkowego rozszerzenia pamięci za pomocą karty microSD.
Jakość audio – szkoda asymetrii
Urządzenie zostało wyposażone w zestaw głośników stereo. Jeden z nich znajduje się na dolnej aluminiowej krawędzi, obok portu USB-C. Rolę drugiego pełni zaś głośnik do rozmów umieszczony na górze ekranu, w jego ramce.
Taki układ powoduje asymetrycznie rozkładający się dźwięk. Bez zaskoczenia głośnik służący także do rozmów jest wyraźnie cichszy, a poszukiwanie głębi i basu pozostaje zostawić dla tego zdecydowanie lepszego umieszczonego na dole. Tutaj już da się wyczuć rytmiczne uderzenia muzyki.
Co do samej głośności zestawu muszę powiedzieć, że jest całkiem przyzwoicie. Przy ustawieniu najwyższego poziomu nie słychać żadnych trzasków i zanieczyszczeń dźwięku, jedynie bardziej odczuwalna staje się wspomniana chwilę wcześniej asymetria.
Ubolewam nad brakiem złącza słuchawkowego. Poza adapterem, pozostaje nam wykorzystanie słuchawek bezprzewodowych. W tej materii moje słuchawki, których używam na co dzień, czyli Sony WF-C500, grały identycznie, jak w połączeniu z iPhonem. Nie dostrzegłem także żadnych problemów w kwestii jakości połączenia. W trakcie trwania testu smartfon ani razu nie stracił sygnału z akcesorium.
Rozmawianie z drugą osobą przy użyciu Nothing Phone (1) nie sprawiało żadnych problemów. Zarówno ja, jak i mój rozmówca, słyszeliśmy się doskonale. Na pokładzie znalazło się także wsparcie dla VoWiFi i VoLTE.
Zaplecze fotograficzne – zaskakujący na każdym polu
Nothing Phone (1) oferuje bardzo nietypowy zestaw aparatów. Po pierwsze – zaskakuje ich liczba. Tylko dwa obiektywy z pozoru wydają się dość małą liczbą, kiedy lwia większość producentów oferuje przynajmniej trzy. Drugie zaskoczenie to ich rozdzielczość, bo oba oczka oferują 50 Mpix:
- moduł główny 50 Mpix, f/1.9, 1/1.56″, 1.0µm, OIS,
- moduł ultraszerokokątny 50 Mpix, f/2.2 o polu widzenia 114˚ z autofokusem.
Pierwszy rzut oka na specyfikację i już wiadomo, że trzeciego oczka do makro pozbyto się w najlepszy możliwy sposób, czyli dodając AF na module ultraszerokim, co pozwoli wykonywać bliskie ujęcia w wysokiej rozdzielczości. Cieszy też obecność optycznej stabilizacji obrazu w obiektywie głównym. Jakieś minusy? Widać, że wysoką rozdzielczość szerokiego kąta uzyskano kosztem dość wąskiego pola widzenia.
Parametry parametrami, a jak prezentują się wykonane ujęcia?
Za dnia jest zaskakująco dobrze. Na dużą uwagę zasługuje świetne odwzorowanie kolorów. Barwy są tylko delikatnie podkręcone, co nadaje nieco kontrastu, ale nie przerysowuje przesadnie zdjęć, co mają w zwyczaju robić smartfony z dalekiego wschodu. Detali jest całkiem sporo, a balans bieli nie skręca przesadnie w żadną ze stron.
Portrety także wyglądają bardzo dobrze. Odcięcie tła jest celne nawet w najbardziej wymagających warunkach. Smartfon domyślnie zapisuje zdjęcia w 12,5 Mpix, gdyż mamy do czynienia z systemem łączenia 4 pikseli w 1.
Podobnie jest w przypadku zdjęć z ultraszerokiego obiektywu. Zdjęcia również są całkiem dobre, jednak da się dość łatwo zauważyć kilka mankamentów. Po pierwsze, to dość duża różnica pomiędzy dwoma obiektywami. Kolory wydają się nieco bardziej sprane pomimo działania HDR. Ilość detali jest poprawna, ale przy delikatnym zoomowaniu lub przy dokładniejszej inspekcji ciemniejszych lub jaśniejszych obszarów zdjęcia, widać wyraźne szumy. Nie są to jednak wady, które przekreślają jakość produkowanych ujęć.
Muszę też na marginesie dodać, że wspomniane wcześniej dwie aktualizacje wpłynęły nieco na jakość fotografii. W recenzji prezentuję wszystkie zdjęcia, jakie udało mi się zrobić na przestrzeni dwóch tygodni używania smartfona. Zmiany są widoczne, ale nie nazwałbym ich przełomowymi. Dalej widać wyraźną różnicę pomiędzy obiektywami, ale chociażby szumów jest mniej.
W zasadzie jedyny brak w kwestii zaplecza fotograficznego można przypisać do absencji teleobiektywu (choć w tej cenie uczciwie mówiąc to raczej rzadkość). W aplikacji aparatu znajdziemy dedykowany przycisk do dwukrotnego zbliżenia, ale musimy zdawać sobie sprawę z tego, że jest to tylko zbliżenie cyfrowe, wspomagane przez oprogramowanie aparatu. Zdjęcia na ekranie smartfona wyglądają bardzo dobrze, wyostrzanie i rozpiętość tonalna dbają o dobrą prezencję.
W teorii aplikacja aparatu pozwala zoomować aż do 20 razy, ale – cóż – fizyki nie da się oszukać i bez stosownych narzędzi, takie ujęcia nie maja prawa wyglądać dobrze. W zasadzie wszystkie fotki zrobione przy powiększeniu większym aniżeli 3 razy, nie nadają się do niczego specjalnego.
Choć dla wielu ujęcia makro to dalej będzie tylko ciekawostka, tak te zrobione przy pomocy Nothing Phone (1) są naprawdę przyjemne. Recepta jest prosta – wyższa rozdzielczość, lepszy obiektyw, a co za tym idzie dużo lepsze zdjęcia. Miejmy nadzieję, że i inni producenci wyciągną z tego wnioski.
Na froncie znalazło się miejsce dla 16 Mpix oczka do selfie. Ujęcia zrobione przy pomocy tego aparatu są jak najbardziej ok, choć uwagę zwraca nieco mniej detali i słabsza rozpiętość tonalna. Nie mam za to zarzutów do ujęć portretowych. Podobnie jak w obiektywie głównym, jakość odcinanego tła jest co najmniej zadowalająca.
A jak wygląda fotografia nocą? Urządzenie oferuje tryb nocny, który uruchomiamy z poziomu domyślnego trybu zdjęciowego. Jeden przycisk włącza specjalne algorytmy, które działają zarówno przy module głównym, ultraszerokim, zoomie cyfrowym, jak i dla ujęć selfie. Działanie samego trybu sprowadza się do 5-sekundowego, dłuższego naświetlania wybranego przez nas kadru.
Efekty? Oprogramowanie rozjaśnia nieco fotografowane kadry i stara się wydobyć detale z ciemniejszych obszarów kadru, co prowadzi do pojawienia się pewnych szumów. Na uwagę zasługują natomiast kolory, które udaje się aplikacji uwypuklić. Warto też odnotować, że ostrość jest na odpowiednim poziomie, co nie jest regułą przy wszelkiej maści trybach nocnych.
Ogółem muszę przyznać, że jest naprawdę dobrze i, choć nie warto fotografować zbyt ciemnych miejsc, co pokazują niektóre prezentowane kadry, tak gdy tylko ilość światła jest wystarczająca, Nothing Phone (1) radzi sobie naprawdę nieźle i to zarówno w przypadku obiektywu głównego, ultraszerokiego i selfie. W przypadku przybliżenia mam wrażenie, że jest to już w dużej mierze loteria, ale można to zrozumieć z uwagi na brak dedykowanego obiektywu, a już na pewno w tym przedziale cenowym.
Dzięki zastosowaniu obiektywu ultraszerokiego o dużej rozdzielczości urządzenie nie ma problemu z nagrywaniem w 4K z obu oczek przy 30 klatkach na sekundę. Zaskakuje natomiast brak możliwości przeskakiwania pomiędzy obiektywami w trakcie nagrywania.
W kwestii jakości nagrań jest dobrze. Optyczna, jak i elektroniczna stabilizacja obrazu dają radę nawet przy większych wstrząsach. Detali na nagranych klipach jest sporo, rozpiętość tonalna cieszy oko, a szumy pojawiają się dopiero wtedy, gdy zaczyna brakować światła. Podobnie, jak w przypadku zdjęć, widać różnicę przy zmianie obiektywów na niekorzyść oczka ultraszerokiego, ale w dalszym ciągu jakość jest przyzwoita.
Nothing nie silił się na umieszczenie licznych dodatkowych atrakcji w aplikacji. Oprócz trybów profesjonalnych dla każdego z obiektów w trybie zdjęć i wideo, znajdziemy tam tylko zwolnione tempo (max Full HD i 120 klatek), film poklatkowy i panoramę.
Podsumowanie – udany smartfonowy debiut
Podsumowując, muszę przyznać, że Nothing Phone (1) zaskoczył mnie w naprawdę pozytywny sposób. Jak na debiut na rynku smartfonów, świeży producent poradził sobie więcej niż dobrze. Pomimo kilku problemów, które z reguły są do naprawienia w aktualizacjach, trudno jest się jednoznacznie do czegoś przyczepić.
NIezłe podzespoły, czysty Android, dobry zestaw aparatów, a także całkiem przystępna cena sprawiają, że trudno jest nie polecić innym tego urządzenia. Jeśli tylko komuś nie przeszkadza nietypowy wygląd plecków czy też dość biedny zestaw sprzedażowy bez ładowarki i etui, w tym przedziale cenowym uważam, że warto zainteresować się nowym graczem na smartfonowym rynku.
Osobiście bardzo jestem ciekaw jak rozwinie się marka Nothing z upływającym czasem, tym bardziej, że jej debiut okazał się naprawdę udany. Dajcie znać w komentarzach, co Wy sądzicie na temat nowego dziecka Carla Pei. Czy smartfon spełnia Wasze oczekiwania? Czy może rozważacie jego zakup?