Nothing Ear (2) mogą być idealnym przykładem produktu, który mimo że nie zmienił się z zewnątrz, zmiany, jakie zaszły pod względem technicznym, są kolosalne. Już w premierowych pierwszych wrażeniach mogliście przeczytać, jak bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie te słuchawki. Po przeszło dwóch tygodniach testów moje odczucia wciąż są więcej niż bardzo dobre i szczerze polubiłem się z Ear (2), choć bynajmniej nie oznacza to, że słuchawki te są bezbłędne w każdym aspekcie. Zaciekawiłem? No, to zapraszam do czytania ;)
Specyfikacja Nothing Ear (2):
- audio: przetwornik dynamiczny 11,6 mm z membraną grafenową, personalizacja dźwięku, Hi-Res Audio Wireless,
- redukcja hałasów: ANC z opcją personalizacji, tryb kontaktu,
- łączność: Bluetooth 5.3 z kodekami SBC, AAC i LHDC 5.0 (24-bit/192 kHz), funkcja multipoint,
- bateria: do 6,3 h na jednym naładowaniu, do 36 h z etui (bez ANC),
- ładowanie: około dwie godzin, poprzez USB-C lub indukcyjnie,
- mikrofony: 6 mikrofonów (po 3 w słuchawce),
- wodoodporność: IP54 słuchawki, IP55 etui ładujące,
- wymiary słuchawek: 29,4 x 21,5 x 23,5 mm; waga 4,5 g,
- wymiary etui: 55,5 x 55,5 x 22 mm;
- waga 51,9 g.
Cena w momencie publikacji recenzji wynosi 699 złotych.
Zawartość zestawu
Pudełko, w jakim docierają do nas słuchawki, jest niesamowicie małe i, poza grafiką wypełniającą jego front, nie znajdują się na nim w zasadzie żadne informacje. Minimalizm. Aby je otworzyć, musimy rozerwać tasiemkę poprowadzoną wzdłuż boków, zatem de facto raz otwarte opakowanie nie może już zostać zamknięte.
Po zdjęciu górnej części widzimy już ten właściwy, czarny kartonik, przykryty teczką z instrukcją obsługi i kodem QR do aplikacji. To, co znajdziemy wewnątrz, nie jest żadnym zaskoczeniem. Poza samymi słuchawkami mamy tu także dodatkowe dwie pary nakładek silikonowych (łącznie trzy w rozmiarach S, M i L) oraz króciutki, ale za to zabezpieczony oplotem przewód obustronnie zakończony wtyczkami USB-C.
Wygląd i konstrukcja
O designie Ear (2) można mówić wiele, ale przede wszystkim nie można odmówić mu oryginalności, bo żaden inny producent takich słuchawek po prostu nie ma w ofercie. Etui ładujące zostało wykonane z połączenia w pełni przezroczystego i białego plastiku. Oba są naprawdę dobrej jakości, nie trzeszczą i nie uginają się pod naciskiem.
Klapka jest w pełni przezroczysta, a bliżej środka zrobiono wgłębienie, które ma ułatwiać chwyt etui w dłoń. Na przodzie ulokowano srebrny magnes, odpowiadający za zamykanie, a na górze po przekątnej zawias. Pokrywka zatrzaskuje się oczywiście dzięki wspomnianemu magnesowi, a jej otwarcie jedną ręką nie stanowi problemu. Zawias działa jak powinien, sprężynuje przy otwieraniu. Odnotowuję, że w moim egzemplarzu odrobinę chybocze się on na boki i delikatnie trzeszczy przy poruszaniu.
Wewnątrz słuchawki umieszczamy pod skosem na dwóch skrajnych bokach. Pomiędzy nimi utworzono wspomniany element z białego tworzywa. Tu znalazła się też subtelna, biała dioda LED oraz piny do ładowania słuchawek. Na prawym boku producent ulokował złącze USB-C oraz przycisk do parowania i resetowania. Pozostałe krawędzie są puste.
Same słuchawki wyglądają jeszcze bardziej oryginalnie niż futerał. Ich kształt przywodzi na myśl AirPods Pro i inne podobne im konstrukcje. Górna część, czyli ta, którą umieszczamy w uchu i nakładamy na nią gumki, została wykonana z białego, błyszczącego plastiku. Odstający patyczek w całości jest transparentny, dzięki czemu widzimy poszczególne komponenty znajdujące się wewnątrz. Na frontach nadrukowano nazwę modelu oraz identyfikacyjne „kropki” – białą na lewej słuchawce i czerwoną na prawej. Całość wygląda naprawdę efektownie.
Wygoda użytkowania
Każda ze słuchawek waży zaledwie 4,5 grama, są one zatem lżejsze nawet od AirPods Pro 2. generacji i czyni je to jednymi z najlżejszych na rynku. Celowo piszę o tym właśnie tutaj, bowiem ma to niemały wpływ na ergonomię.
Śmiało mogę powiedzieć, że Nothing Ear (2) należą do bardzo wygodnych słuchawek, które powinny przypasować znakomitej większości użytkowników. Przez cały okres testów tylko sporadycznie zdarzały mi się lekkie problemy ergonomiczne powodowane uciskiem w małżowinie, jednakże miały one miejsce wyłącznie, gdy spoczywały w uszach dłużej niż dwie godziny. W ogromnej ilości przypadków są one całkowicie bezproblemowe, wygodne i lekkie.
Łączność
Dwa poprzednie punkty można uznać za niemal zbieżne z tym, co oferował pierwotny model. Tutaj jednak zaszły już pewne zmiany. Nothing zastosowało Bluetooth w najnowszej wersji 5.3 z obsługą kodeków audio SBC, AAC oraz LHDC 5.0. I tu zatrzymajmy się na chwilę przy tym ostatnim.
LHDC powstał jako konkurencja dla stworzonego przez Sony protokołu LDAC. Poprzednie jego wersje oferowały zbliżone parametry jakościowe do wspomnianego konkurenta, a mianowicie 24bit/96 kHz i bitrate do 900 kbps. LHDC 5.0, będący jego najnowszą iteracją, zapewnia w tym momencie bezapelacyjnie jedną z najlepszych jakości na poziomie 24bit/192 kHz oraz do 1 Mbps przepływności.
W efekcie, Nothing Ear (2) mogą oferować dźwięk o bardzo wysokiej rozdzielczości, jednakże problemem są obsługiwane smartfony. Póki co, LHDC 5.0 oferuje niewiele modeli, są to na przykład Nothing Phone (1), OnePlus 11 oraz Xiaomi 13 i Xiaomi 13 Pro. Na szczęście, starsze wersje LHDC ma znacznie więcej urządzeń, a Ear (2) są z nimi wstecznie kompatybilne. O tym, jakie realne efekty przynosi ten kodek, pozwolę sobie wspomnieć nieco później.
Przechodząc jednak do stricte kwestii łączności, nie mogę się tutaj do niczego przyczepić. Połączenie między słuchawkami, a wszystkimi urządzeniami, jakich używałem podczas testów, było w pełni stabilne. Nie odnotowałem żadnych problemów z przerywaniem, gubieniem zasięgu czy rozłączaniem. Obecna na pokładzie funkcja multipoint, pozwalająca na podłączanie dwóch urządzeń jednocześnie, również działa bez zarzutów, także wtedy, gdy używamy kodeku LHDC. Opóźnienia podczas oglądania filmów są niewielkie, zatem także nie sprawiają powodów do narzekania.
Aplikacja Nothing X
Aby móc łatwo zmieniać ustawienia słuchawek warto pobrać przygotowaną przez producenta aplikację. Nothing X, bo tak się ona nazywa, jest dostępna zarówno na system Android, jak i na iOS. Wersje na oba systemy są ze sobą w dużej mierze zbieżne pod kątem funkcjonalności i wyglądu, choć oczywiście z wiadomych względów na iOS na znajdziemy możliwości włączenia kodeku wysokiej jakości – bo iPhone po prostu go nie obsługuje.
Interfejs aplikacji jest bardzo schludny, ładny i prosty w obsłudze – każdy powinien się tutaj odnaleźć. Apka może działać w jasnym lub ciemnym motywie. Tutaj muszę też wspomnieć, że z niewiadomych przyczyn, wersja na Androida została spolszczona, a ta, którą znajdziemy na iPhonie, już nie. Tłumaczenia te nie są jednak wysokich lotów, niektóre funkcje są niezrozumiale przetłumaczone, a w pewnych miejscach spolszczeń całkowicie brak. Producent powinien się nad tym mocniej pochylić. Na plus odnotowuję, że poszczególne funkcje zostały rozmieszczone bardzo logicznie.
Najważniejsze elementy znalazły się na ekranie głównym. Tutaj wyświetla nam się grafika przedstawiająca słuchawki, tuż pod nią poziom naładowania obu słuchawek i etui (jeśli znajdują się one w środku). Niżej ulokowano trzy przyciski przenoszące do tych najważniejszych elementów. Wyrównywacz to nic innego, jak błędnie przetłumaczony korektor dźwięku. Wygląda on dość dziwnie, ale pozwala na całkiem dobre dostosowanie brzmienia. Umieszczono tu też pięć predefiniowanych ustawień.
Tuż obok korektora ulokowano opcję Przyciski kontrolne, czyli możliwość podejrzenia i edytowania interakcji dotykowych – do tego za chwilę wrócimy. Do tej sekcji możemy przejść też klikając na lewą lub prawą słuchawkę na ekranie głównym. Na samym dole znalazła się z kolei Kontrola hałasu – to tu możemy przełączyć się między ANC, wyposażonym w cztery tryby, transparentnością oraz wyłączonym.
Trochę więcej dzieje się po kliknięciu ikony koła zębatego w prawym górym rogu. W ustawieniach możemy wyłączyć czujniki obecności w uchu, jeśli z jakichś przyczyn nam przeszkadzają. Zdublowano tu także możliwość włączenia spersonalizowanego ANC. Tryb małych opóźnień w teorii pozwala zmniejszyć lagi dźwięku podczas grania, a opcja dźwięk wysokiej jakości to nic innego, jak kodek LHDC – pod warunkiem obsługiwania go przez urządzenie.
Następny na liście jest Osobisty profil dźwiękowy, czyli personalizacja brzmienia słuchawek. W dużym uogólnieniu, najpierw podajemy tu swoją datę urodzenia, po czym rozpoczynamy test słuchu. Generalnie opiera się on na dość podobnym schemacie, jak u innych producentów. Podczas testu, musimy bardzo uważnie się wsłuchiwać i przytrzymywać przycisk na ekranie w momencie, gdy słyszymy piszczenie. Tutaj jednak utrudnieniem jest stale celowo odtwarzane hałasy w tle. Dzięki temu, słuchawki sprawdzają też, jak nasz słuch rejestruje niuanse, gdyż często ten właściwy dźwięk pisku, który musimy wychwycić jest słyszalny naprawdę marginalnie.
Po zakończonym teście możemy dostosować przy pomocy suwaka poziom ingerencji naszego profilu dźwiękowego w całokształt brzmienia, a niżej pokazuje nam się wykres obrazujący poziom dokonanych zmian. Według Nothing, co jakiś czas powinniśmy ponawiać test dla uzyskania jak najlepszych efektów personalizacji.
Pozostałe funkcje to między innymi zarządzanie trybem multipoint wraz z dokładną listą urządzeń połączonych aktualnie oraz wcześniej, test dopasowania do uszu i lokalizowanie słuchawek w przypadku zagubienia. Jest też możliwość aktualizacji oprogramowania, a podczas moich testów Nothing Ear (2) otrzymały dwie aktualizacje, jeszcze przed oficjalną premierą.
Słuchawki wspierają także funkcje Google Fast Pair i Microsoft Swift Pair, dzięki którym szybko sparujemy słuchawki z telefonem opartym o Androida oraz z komputerem z systemem Windows. Na Nothing Phone (1) mamy szybki dostęp do podstawowych ustawień słuchawek wprost z poziomu sekcji Bluetooth w ustawieniach.
Obsługa słuchawek, czyli gesty
Nothing Ear (2) zostały wyposażone w czujniki dotykowe umieszczone na dole bocznych ścianek słuchawek, a ich obsługa odbywa się przy pomocy uszczypnięć, podobnie jak w AirPods Pro. Do dyspozycji dostajemy szeroki wachlarz interakcji, a co istotne, możemy je niemal w dowolny sposób edytować. Domyślne ustawienia wyglądają następująco:
- pojedyncze uszczypnięcie: wznowienie/zatrzymanie odtwarzania, odebranie/zakończenie połączenia,
- dwukrotne uszczypnięcie: następny utwór, odrzucenie połączenia,
- trzykrotne uszczypnięcie: poprzedni utwór,
- dłuższe przytrzymanie: kontrola hałasu,
- dwukrotne naciśnięcie i przytrzymanie: brak domyślnego ustawienia (ja dodałem tu zmniejszanie/zwiększanie głośności)
W ogólnym rozrachunku opcje sterowania z poziomu słuchawek są rozbudowane, co cieszy. Nie zabrakło czujników, które wstrzymują odtwarzanie po wyjęciu słuchawki z ucha i wznawiają po jej włożeniu. Muszę tutaj odnotować, że czasem zdarza się, że działa to z dużym opóźnieniem, albo nie reaguje na ponowne umieszczenie w uchu. Rozmawiałem natomiast z Łukaszem Kotkowskim z Chip.pl, który także testuje Ear (2) i w jego egzemplarzu ten problem nie występuje. Może być to więc kwestia tylko mojej sztuki.
Bateria
Według zapewnień producenta, słuchawki są w stanie działać samodzielnie nawet do 6,3 godziny, gdy nie korzystamy z ANC oraz do 4 godzin, gdy redukcja hałasów jest włączona. Futerał powinien pozwolić na zwiększenie tych wyników, kolejno, do 36 godzin z wyłączonym ANC i 22,5 godziny z włączonym.
Przez zdecydowaną większość czasu korzystałem ze słuchawek z włączoną redukcją hałasów. W takim scenariuszu, Ear (2) wytrzymywały w moich rękach wręcz idealne, deklarowane 4 godziny, czasami odrobinkę mniej. Oznacza to, że łącznie z etui uzyskiwanie 22 godzin jest jak najbardziej w zasięgu. Niestety, nie uważam, żeby były to bardzo zadowalające wyniki, a jedynie przyzwoite. Chciałbym tutaj widzieć przynajmniej o kilka godzin więcej.
Jak przystało na słuchawki z tej półki cenowej, poza standardowym ładowaniem poprzez USB-C, nie mogło zabraknąć także ładowania bezprzewodowego. Na zgodnej ładowarce w standardzie Qi, Nothing Ear (2) przyjmują do 2,5 W. Finalnie pełne naładowanie trwa słuchawek i etui trwa nieco ponad dwie godziny. Jest też funkcja szybkiego ładowania – w awaryjnych sytuacjach po 10 minutach możemy używać słuchawek przez 8 godzin.
Aktywna redukcja hałasów, tryb transparentny
ANC, w które wyposażono Ear (2), wedle danych technicznych są w stanie eliminować do 40 dB hałasów zewnętrznych. Może działać w trzech poziomach natężenia oraz w trybie adaptacyjnym, kiedy to słuchawki same decydują jak bardzo powinny tłumić niepożądane dźwięki. Wszystko to oczywiście możemy ustawić w aplikacji, podobnie jak włączyć spersonalizowane ANC – wówczas słuchawki wykonują krótkie skanowanie naszych uszu (należy zrobić to w głośnym otoczeniu), by sprawdzić, jak odbieramy hałasy.
No dobrze, ale przejdźmy do realnych efektów. W codziennym użytkowaniu, aktywna redukcja szumów spisuje się dobrze, ale nie wybitnie świetnie. Jest ona skuteczna przy dużej ilości różnych dźwięków, ale poziom tłumienia mógłby być lepszy. W efekcie, podczas podróży hałaśliwą komunikacją miejską do naszych uszu dociera nieco harmidru, ale już w pociągu Ear (2) pozwalają się odciąć w definitywnie większym stopniu.
Głośne rozmowy w otoczeniu, gwar galerii handlowej, stukot klawiatury i inne podobne, niejednostajne hałasy, są przyzwoicie izolowane. Uważam, że mogłoby być lepiej, ale progres względem jedynek i tak jest bardzo odczuwalny. Sporym plusem jest natomiast fakt, że szum wiatru nie robi na słuchawkach wrażenia, jest dobrze odcinany i nie powoduje nieprzyjemnych trzasków.
Przy okazji warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy personalizacja ANC rzeczywiście przynosi efekty? Trochę tak, nie jest to jednak oszałamiająca różnica. W moim przypadku po spersonalizowaniu, redukcja hałasu nieco lepiej radzi sobie z dźwiękami typowo komunikacyjnymi. Tylko, albo aż tyle.
Na deser została nam jeszcze funkcja transparentności. Oczywiście każdy producent nazywa to jak chce, ale zasada działania jest wszędzie ta sama – mikrofony przepuszczają do nas dźwięki z otoczenia, ułatwiając nam kontakt ze światem bez wyjmowania słuchawek. W Ear (2) tryb transparentny działa dobrze, dźwięk jest wystarczającej głośności, całkiem czysty (potrafi delikatnie szumieć). Głosy są dobrze słyszalne, a to jeden z istotniejszych elementów tej funkcji.
Jakość dźwięku i brzmienie
Niewątpliwą wisienką na torcie jest oczywiście to, jak słuchawki faktycznie grają. W moim odczuciu to właśnie tu Nothing zrobiło największy postęp. Poprzedni model, czyli Ear (1), grał po prostu przeciętnie i odstawał w tej materii od konkurencji w swoim przedziale cenowym. Nowe Ear (2) to skrajnie lepsze brzmienie w każdym aspekcie.
Dla przypomnienia szybko napomknę, że reprodukcją dźwięku zajmują się tutaj pojedyncze przetworniki dynamiczne o średnicy 11,6 milimetra, a ich membrany zostały wykonane z grafenu i poliuretanu.
Już na samym początku mogę napisać to wprost – Nothing Ear (2) grają po prostu świetnie. Bas jest bardzo masywny, dociążony i zwarty. Potrafi szybko zaatakować, po czym ponownie zniknąć za pozostałymi elementami brzmienia. Kontrola jest na bardzo dobrym poziomie, przez co niskie tony zwyczajnie nie zamulają słuchawek swoją nadmierną obecnością, ale mimo to są niesamowicie sprężyste, mają dużą moc i świetne zejście w dół, czyli w partie subbasowe.
Środek cechuje się neutralnością barwową, nie ma tu ani grama nadmiernego przekolorowania. Wokale są naturalne w odbiorze i bardzo bliskie, wszystkie instrumenty mają swoje miejsce i brzmią tak, jak powinny. Tym, co również istotne, jest bardzo dobra szczegółowość dźwięku i to tutaj przydaje się kodek LHDC 5.0. Słuchawki wiernie odwzorowują dużą ilość detali i niuansów w utworach oraz równie dobrze ukazują ułomność słabych realizacji niektórych nagrań. Wysokie tony są bliskie, ale zachowano przy tym ich łagodność, przez co nie syczą i nie kłują w uszy.
Na koniec muszę dodać, że warto spędzić tych kilka minut na wykonaniu personalizacji brzmienia, o której wspominałem w sekcji poświęconej aplikacji. Algorytmy naprawdę bardzo celnie dokonują korekcji jakości dźwięku, przez co rzeczywiście słuchawki brzmią finalnie lepiej.
Jakość rozmów
Słuchawki wyposażono w łącznie 6 mikrofonów, po trzy w każdej słuchawce. Jest też technologia nazwana przez producenta Clear Voice, która ma odfiltrowywać niepożądane dźwięki otoczenia i blokować szum wiatru. To w teorii, a w praktyce?
Moi rozmówcy podczas wszystkich przeprowadzonych połączeń, w różnym otoczeniu i warunkach, nie zgłaszali większych problemów z rozumieniem wypowiadanych przeze mnie słów. Zauważam jednak, że bardzo silne podmuchy wiatru i tak dawały za wygraną i przedzierały się do mikrofonów. Nie było to na szczęście nic nagminnego.
Podsumowanie
Nie mam cienia wątpliwości, że Nothing Ear (2) to po prostu bardzo dobre słuchawki. Owszem, nie sposób nie zauważyć, że cena urosła względem premierowej ceny poprzedniego modelu, jednakże wraz ze wzrostem ceny wzrosły też możliwości. W efekcie, to bardzo kompletne i wręcz wszystkomające słuchawki true wireless, choć nie każdy aspekt jest tutaj na wysokim poziomie.
Brzmienie jest bezapelacyjnie świetne. Oczywiście, to nie poziom ponad dwukrotnie droższych NuraTrue Pro, ale z całą pewnością słuchawki mogą spokojnie konkurować z innym modelami ze swojej półki cenowej. Nie bez znaczenia jest tutaj również zastosowanie funkcji personalizacji dźwięku i kodeku LHDC 5.0, choć szkoda, że póki co mało smartfonów jest w stanie go obsłużyć. Aktywna redukcja szumów jest całkiem dobra, choć nie obraziłbym się, gdyby była jeszcze lepsza. Dobrze wypada też tryb transparencji.
Kolejny zaletami, jakie zasługują na pochwałę, są również tryb multipoint, opcja szybkiego łączenia z Androidem i Windowsem, bardzo funkcjonalna aplikacja oraz pełny zakres gestów dotykowych. Nie mogę nie wspomnieć także o wzornictwie, które czyni te słuchawki jedynymi w swoim rodzaju, co bardzo doceniam. Są też przy tym bardzo wygodne i lekkie.
Niestety, 4 godziny pracy z włączonym ANC to według mnie za mało, bowiem konkurencyjne modele potrafią oferować po 2-3 godziny więcej. Gdyby czas działania z redukcją hałasów był taki, jak ten bez ANC, byłoby świetnie. Tak, jest niestety przeciętnie. Na osłodę producent nie zapomniał o ładowaniu indukcyjnym. Poprawy wymaga tłumaczenie aplikacji, gdyż w wielu miejscach stoi ono na mocno dyskusyjnym poziomie. Czujniki zbliżeniowe mogłyby działać trochę lepiej.
W ogólnym rozrachunku z Nothing Ear (2) korzystało mi się naprawdę dobrze. Jeśli zatem szukacie niebanalnych słuchawek, które nie będą wyglądać jak dziesiątki innych modeli na rynku, będą przy tym świetnie grać, a czas pracy na baterii nie będzie elementem dyskwalifikującym, te słuchawki są dla Was.