Lubię czasami poeksperymentować w kuchni. Dodać do zwykłej kanapki inny sos niż keczup czy zamienić główny składnik jednej z potraw, żeby uzyskać inny, równie ciekawy smak. Można też zainspirować się przepisami z różnych stron świata, aby uzyskać nowe, intrygujące danie. Nowa Motorola edge 30 fusion przypomina mi jedno z dań, które łączy dwie kuchenne sprzeczności – wytrawną pizzę i słodkiego ananasa. I nie jest to w tym przypadku obelga. Dlaczego?
Motorola edge 30 fusion – specyfikacja techniczna
Model | Motorola edge 30 fusion |
CPU | Snapdragon 888+ 5G (1×2.99 GHz Cortex-X1, 3×2.42 GHz Cortex-A78, 4×1.80 GHz Cortex-A55) |
GPU | Adreno 660 |
RAM | 8 GB |
Pamięć wewnętrzna | 128 GB, UFS 3.1 |
System Operacyjny | Android 12 z nakładką MyUX |
Ekran | 6,55″, p-OLED, FullHD+ (2400×1080) |
Aparaty z tyłu | ƒ/1,8, główny – 50 Mpix ƒ/2,2, ultra-szerokokątny – 8 Mpix, FOV 120° ƒ/2,4, czujnik głębi – 2 Mpix |
Aparat przedni | ƒ/2,5, 32 Mpix |
Bateria | 4400 mAh, szybkie ładowanie 68 W |
NFC | TAK |
Bluetooth | TAK, 5.2 |
5G | TAK |
Dual SIM | TAK |
microSD | NIE |
Gniazdo ładowania | USB Typ-C |
Gniazdo 3,5mm jack | NIE |
Wodoodporność | TAK, IP53 |
Głośniki | stereo, z technologią Dolby Atmos |
Wymiary | 158,5 x 72 x 7,45 mm |
Waga | 175 g |
Warianty kolorystyczne | biały, czarny, niebieski |
Sugerowana cena detaliczna | 2749 złotych |
Piękna sztuka z upraw ekologicznych
To zdanie opisuje pierwsze minuty, jakie spędzam z Motorolą edge 30 fusion po otrzymaniu paczki. Przyzwyczajony do granatowych, takich samych pudełek od motki, miło jest ujrzeć bardziej ekologiczny sposób pakowania zestawu.
Nie wiem jednak, czy „eco-friendly packaging” odnosi się do materiału, który może pochodzić z odzysku lub do ograniczenia ilości farby na opakowaniu. Wiadomo, że najlepszym sposobem na bycie eko jest wymieniać smartfon jak najrzadziej, ale nawet taki drobny detal, jak wykonanie pudełka cieszy.
Kiedy już wszystko powyciągałem z każdej szufladki, ale jeszcze nie założyłem przezroczystego etui, miałem flashbacki z testów Motoroli edge 30. Nie wiem, jak do tego dochodzi, ale tegoroczne motki zawsze urzekają mnie swoją urodą. I nieważne, czy są to tańsze propozycje, czy recenzowany właśnie edge 30 fusion, zawsze mogę liczyć na małe lub, jak w tym przypadku, duże „łał”.
Zaczynając od plecków urządzenia – do testów trafiła mi się wersja z białym tyłem. Choć z chęcią pomacałbym jeszcze odmianę niebieską pokrytą wegańską skórą, to i tak jest cudnie. Obudowa mieni się w zależności od kąta padania światła i głównie przyjmuje klasyczny biały kolor, choć potrafi mienić się na żółto czy niebiesko. Dzięki matowości prawie całej powierzchni nie łapie ona odcisków palców, więc zarówno fani zabezpieczania smartfonów oraz „golasów” z pewnością będą zadowoleni.
Wyspę na aparaty podzielono na dwie części: metalową i szklaną. Górna zawiera w sobie aparat główny z krótkim opisem obiektywu, na dół trafiła natomiast soczewka ultraszerokokątna oraz makro wraz z diodą doświetlającą. Podobna klasycznie połyskliwa powierzchnia, różniąca się fakturą od matowej większości, znajduje się na logo Motoroli na środku plecków oraz na logotypie.
Aluminiowa ramka również ma coś ciekawego do pokazania nowemu właścicielowi. Wszystkie informacje, które należy umieścić o sprzęcie, trafiły na dolną krawędź urządzenia, dzięki czemu nie zakłócają one wyglądu tylnej części. Mała rzecz, a cieszy.
Skoro już patrzymy na edge 30 fusion od dołu, to nie za wiele mamy tam do opisania – w gąszczu napisów i logosów znalazło się miejsce na gniazdo USB-C, tackę na dwie karty nano-SIM oraz kratkę jednego z głośników – części zestawu stereo. Po lewej stronie ramki nie znajdziemy żadnych cech szczególnych, warto zatem przyjrzeć się prawej.
Tu zauważyłem interesujący detal – przycisk zasilania ma dodatkowe ożebrowanie na grzbiecie. Zapewne w celu „fizycznego ograniczenia poślizgu palca” oraz odróżnienia go od guzików sterujących głośnością. Niestety, ten zabieg umknie z pewnością korzystającym ze smartfona w dołączonym etui, bowiem nie ma ono podobnego detalu.
Jakby tego było mało, guma uwypuklająca miejsce przy guzikach nie jest zbyt wysoka, przez co edge 30 fusion w etui nadal wygląda smukło, ale trudniej było mi wyczuć, czy faktycznie wciskam te przyciski.
Ostatnim szczegółem, widocznym na ramce, jest logotyp Dobly Atmos na górze oraz mała dziurka, która jest drugą częścią zestawu stereo. Wrażenia dotykowo-wizualne urządzenia kończy front z mocno zaokrąglonymi krawędziami, rozciągnięty na prawie całą długość smartfona wyświetlacz oraz… przyklejone trochę zbyt nisko zabezpieczenie ekranu, przez co dziurka od przedniej kamerki nie zgrywa się z wcięciem na folii. Mam nadzieję, że jest to przypadłość tylko tego egzemplarza.
Całość wygląda więc zjawiskowo, choć nie obyło się bez kilku drobnych potknięć. Są to jednak tylko detale i detaliki i obejmowanie w ocenie takiej nieidealnie założonej folii czy płytkich wypustów na przyciski mija się z celem.
Bar pod „MyUX”
Gdybym miał dalej brnąć w kulinarne skojarzenia, trudno mi tu jednoznacznie ocenić, czym byłaby dedykowana nakładka Motoroli. Z jednej strony kojarzy mi się ona z typowem barem mlecznym: ma być w miarę szybko, bez wydziwiania i za rozsądną kwotę. Z drugiej strony ma w sobie coś z domowego obiadu, gdzie sami komponujemy sobie posiłek zgodnie z własnym widzimisię.
Dla niektórych takie połączenie może wydawać się ciężkostrawne, jednak mi ono odpowiada w zupełności. MyUX rzadko sprawia mi kłopoty, nie sypie błędami, a liczba opcji personalizacji jest dostatecznie rozległa, by większość użytkowników zbudowała sobie ekran główny i aplikacje pod własny gust.
Z doświadczenia z edge 30 fusion i MyUX zapamiętam dwie rzeczy. Pierwsza, że jedyną „śmieciową” aplikacją, jaką odinstalowałem od razu po skonfigurowaniu urządzenia, był TikTok. Druga, że pojawiły się kołowe paski postępu pobierania na ikonach. Oznacza to, że telefon nie jest wolny od niechcianych aplikacji, ale Motorola sukcesywnie dorzuca do swojej nakładki drobne nowinki i nietypowe rozwiązania, które będą umacniać pozycję firmy na rynku smartfonów.
Potężny procesor (z podwójnym serem)
Oczywiście nie jest to potęga najwyższej świeżości. Motorola edge 30 fusion korzysta bowiem z układu mobilnego Snapdragon 888+, czyli poprawionej propozycji Qualcomma w segmencie flagowych procesorów na 2021 rok. Powinno to oznaczać, że producenci i programiści wiedzą na jego temat wszystko, co trzeba – jak mocne chłodzenie zastosować, jak usprawnić algorytmy zarządzające pracą układu i tym podobne.
Zarówno cyferki, jak i doświadczenia własne, potwierdzają moją tezę. Wyniki w Geekbench wyglądają naprawdę solidnie:
Wymaksowany Slingshot i wysokie wyniki w Wild Life również potwierdzają potęgę edge 30 fusion.
A co ze stress testami? 42 stopnie Celsjusza, jakie udało się wykręcić w zwykłym Wild Life Stress Test, raczej nie spowodują oparzeń na opuszkach palców, ale też nie są najbardziej komfortową temperaturą, jaką możecie poczuć pod szklaną taflą pleców urządzenia. Stabilność powyżej 65% w wersji zwykłej oraz 79% w wariancie Extreme też nie należy do bardzo złych wyników:
Na dokładkę szef kuchni proponuje wyniki z CPDT, potwierdzające, że jeśli szukacie szybkiego zapisu i odczytu danych na smartfonie, to tylko pamięci w technologii UFS 3.1.:
- Ponad 400 MB/s zapisu sekwencyjnego,
- Ponad 800 MB/s odczytu sekwencyjnego,
- Średnio 33 MB/s losowego zapisu (4KB),
- Losowy odczyt od 28 do 33 MB/s (4KB),
- Ponad 10 GB/s kopii pamięci.
Efekt końcowy dla gracza jest następujący: Motorola edge 30 fusion radzi sobie z takim Apex Legends w ustawieniach Extremalne HD w 60 kl./s. bez większych problemów. Teamfight Tactics pracuje stabilnie i przyjemnie, a Genshin Impact nie łapie przycięć na wysokich ustawieniach.
Ekran płynny jak fondue
Gdyby wskazać jedną kategorię, gdzie Motorola w tym roku na papierze brzmi lepiej od konkurencji, to wskazałbym właśnie wyświetlacze. Już w sprzętach lekko powyżej 1000 złotych możemy spotkać minimum 90 Hz częstotliwości odświeżania, a przekraczając barierę 2000 złotych najprawdopodobniej zobaczymy ekran, gdzie wartość odświeżania wyświetlacza sięga 144 Herzów. Biorąc pod uwagę moje doświadczenia z monitorów komputerowych uważam, że te 24 Hz więcej od najpopularniejszej obecnie opcji 120 Hz jest widoczne raczej tylko dla wprawnego oka.
Trudniej jest to jednak zauważyć, gdyż podobnie jak w podstawowym edge 30, jedyne opcje do wyboru dotyczące odświeżania to wartość najniższa (60 Hz), najwyższa oraz tryb automatyczny. Wciąż odczuwam niedosyt, będąc pozbawionym możliwości ustawienia wartości 90, 120 Hz lub dodatkowych opcji personalizacji np. limitowania odświeżania w konkretnych aplikacjach itp. Może kiedyś się tego doczekam.
Niemniej jednak doświadczenia wizualne podczas testów są głównie pozytywne. Ekran w połączeniu z fabryczną folią wciąż jest wysoce responsywny, paleta kolorów naprawdę bogata, a widoczność w słońcu bardzo dobra. Przy tak wysokiej jasności wyświetlacza polecam jednak mieć zawczasu wszędzie, gdzie eksplorujecie internet nocą, uruchomiony tryb nocny. Nawet minimalna jasność w całkowitych ciemnościach może być dla niektórych oczu bolesna.
Miód na uszy?
Zaprawdę ciekawa sprawa z głośnikami w Motoroli edge 30 fusion. Zgodnie z suchymi danymi, zastosowano tutaj głośniki stereo wraz z technologią Dolby Atmos. Spodziewałbym się dwóch bardzo podobnych do siebie wnęk po krótszych bokach urządzenia. Okazuje się jednak, że na górnej krawędzi znajdziemy wyłącznie jedną drobną dziurkę, podobnie jak w podstawowym edge 30. Czy zatem można się spodziewać, że całość gra asymetrycznie i źle?
Nie do końca. Jak często powtarzam podczas testów: „fizyki nie oszukasz” i głośniki potrzebują więcej miejsca niż obudowa typowego smartfona, żeby zachwycić swoim brzmieniem. Niemniej biorąc pod uwagę fakt, że edge 30 fusion jest chudszy plus minus o milimetr od swojej konkurencji, to w tym grubym na 7 mm smartfonie drzemie trochę mocy.
Głośniki są donośne, a z większej kratki usłyszycie wyczuwalnie mocniejszy bas, pod warunkiem, że oglądacie filmy lub słuchacie muzyki trzymając smartfon przy uchu. Podczas korzystania z edge 30 fusion z normalnej odległości nie udało mi się wychwycić jakiejkolwiek asymetrii.
Przy maksymalnej głośności czuć, że membrany dobijają już do limitu i kilka decybeli więcej, a zaczęłyby się nieprzyjemne trzaski i przestery. Jest donośnie, ale bez wyróżniania się w którymkolwiek kierunku.
Łączyć niczym rodzinny obiad
Zaczynając od podstawowej opcji komunikacji telefonem, czyli połączeń GSM (sieć T-Mobile) zarówno jako mówca, jak i słuchacz, nie miałem żadnych powodów do narzekania. Głośnik oferuje czysty dźwięk bez przesterów, po drugiej stronie natomiast nikt nie skarżył się na jakość mikrofonu. Podobnie z połączeniami poprzez VoLTE – brak jakichkolwiek negatywnych wrażeń.
A co z łącznością krótszego dystansu, np. takim Bluetooth? Świetnie – sprzęt paruje się błyskawicznie ze słuchawkami i głośniczkami a połączenie pozostaje stabilne nawet przy większych odległościach. Jeszcze mniejsza odległość? Macie NFC, za pomocą którego bezdotykowo zapłacicie za zakupy w pobliskim całodobowym, czy za obiad w restauracji.
Słówko o zabezpieczeniach. Czytnik odcisku palca umieszczono pod ekranem i dzięki wysokiej częstotliwości odświeżania dotyku i szybkiemu procesorowi równe przyłożenie zapisanego palca skutkuje natychmiastowym odblokowaniem urządzenia. Istnieje oczywiście możliwość odblokowania twarzą – choć nie udało mi się ominąć zabezpieczenia zdjęciem z innego urządzenia ani dowodem osobistym, najlepiej jednak pozostać przy skanerze linii papilarnych.
Szot energetyka
Czyli, innymi słowy, wciąż pozostający w klimatach spożywczo-kulinarnych opis pracy baterii. Podczas, gdy większość smartfonów stara się zapewnić akumulator o pojemności co najmniej 4500 mAh, tutaj jesteśmy delikatnie pod kreską z wynikiem 4400 mAh. Przerażonych, że bateria nie wystarczy im na cały dzień pracy, uspokajam: Motorola zafundowała modelowi edge 30 fusion szybkie ładowanie o mocy 68 W.
W praktyce oznacza to, że przy odpalonym Bluetooth i SoT około 5 godzin, w którym zawiera się głównie scrollowanie mediów społecznościowych i korzystanie z Duolingo można wyciągnąć około 48 godzin pracy urządzenia. Im bardziej będziemy dociskać śrubę, oglądając filmy lub grać, tym szybciej będziemy poszukiwać ładowarki lub powerbanku.
Jeżeli jesteście najbardziej spokojni, kiedy wskaźnik naładowania baterii w smartfonie dobija równo do 100%, to trzycyfrową liczbę w edge 30 fusion widać po upływie ok. 45 minut po podpięciu smartfona ze stanem akumulatora poniżej 10%.
#sernikzrodzynkami na Instagrama
Możecie odłożyć widły (albo raczej widelce) – nie będzie tutaj zdjęć obiektywnie lepszego wariantu ciasta z białym serem. Zamiast tego pogadajmy sobie o aparatach. Z tyłu Motoroli edge 30 fusion umieszczono trzy obiektywy. Najważniejszy z nich korzysta z matrycy 50 Mpix. Towarzyszy mu aparat ultraszerokokątny o rozdzielczości 13 Mpix i 120-stopniowym kącie widzenia oraz dwumegapikselowy czujnik głębi, służący również jako kamera makro.
Powinienem teraz tutaj odśpiewać popularne ostatnio „Motorola robi przeciętne fotki”, ale nie zrobię tego. Dlaczego? Bo zgodnie z hiperbolizacją takich zwrotów, po prawdzie zdjęcia nie są aż takie złe. Widać drobną poprawę względem testowanego parę miesięcy temu edge 30. Od strony oprogramowania zdarzało się, że balans kolorów nie był zadowalający lub focus potrzebował trochę czasu, ale w ostatecznym rozrachunku zdjęcia zachowują swoją szczegółowość, a kolory zbytnio nie odbiegają od rzeczywistości.
Motorola zauważyła, że cyfrowy zoom x10 nie ma sensu i, w porównaniu do edge 30 obcięła przybliżenie do x8, i zdecydowanie poprawiła jakość zdjęć powyżej 4x:
Problematyczne okazało się porównanie fotografii z trybu nocnego i w opcji auto – smartfon przełączał się automatycznie na wspomniany tryb i wygląda na to, że zdjęcia z odpowiedniej zakładki i te dostępne „od ręki” były bardzo do siebie podobne.
Nie zauważyłem niższego ISO tylko opcję kilkusekundowego naświetlania – dzięki czemu zdjęcia wychodziły po prostu jaśniejsze. Aż za bardzo:
Oczywiście zupełnie inaczej podchodzę do kwestii testowania aparatów ultraszerokokątnych. Te, swoją utratą jakości w porównaniu do głównej kamerki, niespecjalnie mnie przekonują swoimi zdjęciami, ale dzięki 13-megapikselowej matrycy w edge 30 fusion, nie wyglądają aż tak źle, choć straty przy powiększonym zdjęciu widoczne są gołym okiem:
W zestawieniu obu obiektywów na łonie natury i porównaniu całej rozpiętości przybliżenia na aparatach efekt jest taki, jak widzicie poniżej. Widać zatem niższą szczegółowość oczka ultraszerokokątnego oraz mocne wytracanie jakości przy czterokrotnym przybliżeniu:
W domyślnej aplikacji aparatu mamy dostęp do zdjęć makro, choć małe oczko to w rzeczywistości czujnik głębi. Okazuje się, że za fotki z bliskiej odległości odpowiada obiektyw ultraszerokokątny. I nie widzę w tym żadnego problemu – brak tu widocznej dystorsji obrazu, a zdjęcia wychodzą w wyższej rozdzielczości (i jakości) niż te z „makropodobnych”, 2-megapikselowych sensorów:
Przechodząc na chwilę na drugą stronę smartfona, sprawdziłem dla was również aparat przedni. Jest w porządku, programowe rozmywanie tła działa dobrze, a za miły dodatek można uznać opcję „oddalenia” obiektywu, dzięki czemu możemy więcej tła lub zmieścić dodatkową osobę do zdjęcia.
Nie wolno w przypadku edge 30 fusion zapomnieć o nagraniach wideo. Gdybym miał ślepo celować w zakres pracy aparatu powiedziałbym, że maksymalna rozdzielczość to 4K i 30 klatek na sekundę z ewentualnym slow-motion o wartości 240 fps-ów przy rozdzielczości 720p. A tu miłe zaskoczenie! Za niecałe 3000 złotych z pomocą motki nagracie materiały w 8K i 30 kl./s. Przy rodziałce 1080p klatkaż rośnie do 120, natomiast najniższa jakość 720p oferuje przy okazji super slow-motion w 960 klatek na sekundę.
Gotowi Na (deser)
Na zakończenie wizyty w „restauracji pod dwoma łukami” napomknę o funkcji Ready For, która trafia do droższych modeli Motoroli, a swoim działaniem przypomina Samsungowego Dexa.
Oznacza to, że po podpięciu smartfona do komputera możemy jeszcze łatwiej przesyłać dane pomiędzy urządzeniami, utworzyć odbicie ekranu smartfona lub utworzyć drobny pulpit, który zamieni smartfon w przenośny komputerek.
Od czasu mojego ostatniego kontaktu z Ready For, gdzie za przenośne biuro służyła mi Motorola edge 30, nie zauważyłem większych zmian w działaniu. Jeżeli pracujecie na różnych sprzętach a sporą ilość danych przenosicie i obrabiacie za pomocą smartfona, z pewnością docenicie tę funkcję.
Dla wielu osób może się ona jednak okazać wyłącznie ciekawostką. Tym bardziej, że obsługa gier na smartfony za pomocą klawiatury nie jest możliwa. W sumie to nie powinno mnie to dziwić – przewaga takiego zestawu nad posiadaczem tańszego smartfona, któremu zdarza się chrupnąć, byłaby kolosalna.
Podsumowanie Motorola edge 30 fusion – hawajską raz
Najlepszą rekomendacją dla smartfona nie zawsze jest stosunek cena/jakość, ani nawet ocena, która znajdzie się na końcu recenzji. Czasami wystarczy, że testujący jest w stanie otwarcie przyznać się, że kupiłby ten smartfon. I tak jest w tym przypadku.
Poważnie, gdybym miał dzisiaj wymienić swojego prawie czteroletniego Huawei P30 Pro, rozważałbym zakup Motoroli edge 30 fusion. To smartfon smukły i lekki, przeciwieństwo popularnych w każdej kategorii cenowej małych cegieł, których waga często przekracza 200 g.
W pudełku otrzymujemy wszystko, czego potrzeba na start – ładowarkę, etui, a nawet fabrycznie nałożoną folię. Dzięki zeszłorocznemu flagowemu układowi mobilnemu sprzęt jest naprawdę szybki, a efekt potęguje wyświetlacz z częstotliwością odświeżania o wartości 144 Hz. Przemawia do mnie również dwukrotnie większa moc ładowania od kilkuletniego flagowca Huawei.
Dlaczego więc nie jest to dla mnie bezkonkurencyjny smartfon z dyszką w końcowej ocenie? Bo przypomina on pizzę hawajską. To, czy lubimy połączenie słodkiego ananasa i wytrawnych pomidorów, zależy od naszego gustu. Dlatego są osoby, dla których tylko „znośne” aparaty, mocno zaokrąglone krawędzie, brak gniazda microSD i minijack oraz wyłącznie 128 GB pamięci na dane nie dyskwalifikują urządzenia jako potencjalny zakup. Ja nie byłem w stanie do końca przekonać się do zaoblonego frontu, a przez regres fotograficzny w porównaniu do takiego P30 Pro nie byłbym w stanie przesiąść się na edge 30 fusion bez przemyślenia jej zalet i wad.
Jakie zatem mamy alternatywy w tej cenie? Huawei Nova 10 Pro, oficjalnie pozbawiony usług Google, znacznie cięższy od motki Xiaomi 12T, Nothing Phone (1) w wersji 12 GB/256 GB z chorobami wieku dziecięcego czy POCO F4 GT o bardziej gamingowych cechach. Tyle ciekawych dań w menu, zawsze znajdzie się jakieś „ale”, a wybrać można tylko jedną pozycję…