Monitory ultrapanoramiczne o proporcjach 21:9 to dla mnie wciąż zupełna nowość. To ciekawe gadżety, ale osobiście nie mogę znaleźć dla nich odpowiedniego zastosowania. Jestem dziwnie mocno przywiązany do troszkę standardowych rozwiązań w postaci podwójnych monitorów 16:9, dlatego też ekran o proporcjach 32:9 w ASUS XG49VQ był dla mnie podwójnie interesującym eksperymentem. Czy udanym? Trochę tak, trochę nie.
Super ultrapanoramiczny kolos…
Pierwszym zaskoczeniem przy kontakcie z ASUS XG49VQ był oczywiście rozmiar samego opakowania. Karton postawiony w pionie ma niecałe 1,3 metra wysokości, więc naturalnie wniesienie go do mieszkania wymagało asysty ze strony kuriera. Nie jest to sprzęt miły w transporcie, co radzę mieć na uwadze przy ewentualnym zakupie, który notabene będzie nas kosztować jakieś 5000 złotych. To nadal mniej niż nowe iPhone’y, ale za takie pieniądze można już porządnie poszaleć na rynku monitorów czy nawet telewizorów OLED.
W samym opakowaniu z kolei, poza monitorem, znajdziemy standardowy zestaw kabli, czyli przewód zasilający, USB, HDMI oraz DisplayPort. Montaż monitora również nie jest zadaniem na miarę nagrody Nobla – monitor nie wymaga żadnych narzędzi, a jedynie sporo wolnego miejsca w pokoju, żeby mieć gdzie ulokować wielgachne miejsce konstrukcyjne.
Jak na sprzęt o mocno gamingowym charakterze, ASUS XG49VQ nie rzuca się tak mocno w oczy, jak inne produkty z tej kategorii. Monitor zarówno z przodu, jak i z tyłu, ma stosunkowo minimalistyczny design, pozbawiony agresywnego wzornictwa. Ekran otaczają bardzo cieniutkie ramki (na tyle cienkie, że mój aparat miał problem ze złapaniem na nie odpowiedniego focusa), które każą mi wierzyć, że gdyby ktoś postawił dwa takie sprzęty obok siebie, to przerwa po środku nie byłaby dla niego specjalnie irytująca. Mam jednak złą wiadomość dla fanów wszędobylskich światełek – ASUS nie zdecydował się na implementację jakichkolwiek LED-ów w XG49VQ, także możecie zapomnieć o dodatkowej funkcjonalności w postaci kuli dyskotekowej.
… ale nie na glinianych nogach
Monitor stoi w nominalnej dla siebie pozycji dzięki sporemu, metalowemu ramieniu, które solidnie trzyma całą konstrukcję w jednej, niezachwianej pozycji. Pod kątem ergonomii, ASUS XG49VQ również wypada naprawdę dobrze jak na gabarytowe monstrum, którym w końcu jest. Urządzenie można podwyższyć o 12 cm lub przechylać o kilkanaście stopni, zarówno w pionie, jak i poziomie. O funkcji pivota z oczywistych względów można zapomnieć, ale w ogólnym rozrachunku nie powinno być problemów z komfortowym ustawieniem monitora pod siebie.
Jeśli chodzi o podłączenie monitora do wybranego urządzenia, to ASUS XG49VQ oferuje optymalną liczbę złącz. Są dwa złącza HDMI (2.0), jeden DisplayPort (1.2), mini-jack, jedno USB typu B (3.0) i dwa USB typu A (3.0). Jeden z portów USB jest łatwo osiągalny z poziomu prawej części urządzenia, co pomoże w szybkim podłączeniu pendrive’a czy wolnym naładowaniu smartfona. Warto tu też dodać, że XG49VQ jest wyposażony w zestaw wbudowanych głośników stereo o mocy 5 W. Nie są to może propozycje stworzone dla audiofilów, ale są głośne i nadają się jako skromny zestaw do nagłośnienia imprezowej gry z poziomu konsoli. Mile widziany dodatek.
Proporcje 32:9… wait, what?!
ASUS XG49VQ to istny olbrzym i jest to w zasadzie jego najsilniejszym punktem marketingowym, ale też i sporą bolączką. Mamy tu bowiem do czynienia z ekranem o przekątnej 49 cali, proporcjach 32:9 oraz rozdzielczości 3840 na 1080 pikseli. Według zapewnień producenta jest to zatem ekwiwalent dwóch 27-calowych wyświetlaczy o rozdzielczości 1920×1080. Brzmi to naprawdę imponująco w teorii, ale w praktyce ta początkowa ekscytacja szybko zaczyna zanikać.
Pierwszy ból – świat gamingu oraz mediów nie jest jeszcze dobrze przyzwyczajony do proporcji 21:9, więc korzystanie z rozwiązania typu 32:9 naturalnie rodzi kolejne problemy. Sporo gier ma kłopoty z optymalnym wyświetlaniem się w tych proporcjach. Niektóre gry pokażą się tylko w zwykłym 16:9, albo będą wyświetlać cut-scenki w takich też proporcjach, co mocno wybija z immersji. Większość silników graficznych nie było też pisanych z myślą o takich rozwiązaniach, co w niektórych przypadkach odbija się na nieprawidłowo rysowanych obiektach świata. Po niespecjalnie długiej sesji z tym Striksem, zaczynam powoli rozumieć problemy pierwszego świata osób grających na więcej niż jednym monitorze.
Są jednak z drugiej strony gry, które w proporcjach 32:9 i przy zagięciu panelu 1800R czują się jak ryba w wodzie. Nowy Doom, Assassin’s Creed: Odyssey, Wiedźmin 3 czy przede wszystkim wszystkie wyścigówki prezentują się na XG49VQ wprost obłędnie. Forza Horizon 4 zasługuje tu na szczególną pochwałę i w sumie to cieszę się, że mogłem obejrzeć jak ta produkcja działa na sprzęcie takiej klasy, bo to czysty obłęd dla oka. Nic tylko podpiąć dobrą kierownicę i poczuć się jak prawdziwy rajdowiec za kółkiem.
ASUS XG49VQ ma też jedną sporą przewagę w stosunku do konkurencji – matrycę wspierającą odświeżanie 144 Hz oraz FreeSync (w wersji drugiej). Jeśli jesteśmy w stanie wyświetlić jakiś tytuł z odpowiednią liczbą klatek (chociażby jakąś grę wyścigową), to pozytywny efekt na tak ogromnym ekranie jest wprost powalający i uzależniający zarazem. Monitor wspiera również podstawowy HDR i jest certyfikowany standardem VESA, czyli w tym przypadku DisplayHDR400.
Drugi ból – rozdzielczość jest sporą i widoczną bolączką tego urządzenia. 49 cali to ogromny wyświetlacz i jako że XG49VQ jest po prostu monitorem, to przyjdzie nam siedzieć przy nim relatywnie blisko. Zagęszczenie pikseli rzędu 82 pikseli na cal jest tu bardzo widoczne, zwłaszcza, gdy przyjdzie nam siedzieć w odległości około 1,3 metra od sprzętu, czego przy moim biurku musiałem niestety doświadczyć. Podczas przeglądania internetu, w trakcie wykonywania czynności biurowych czy podczas czytania, „pikseloza” mocno daje się we znaki, nawet przy lekkim oddaleniu się od ekranu. Czcionki są mocno poszarpane, a obraz wydaje się nienaturalnie wręcz rozmazany, co naprawdę zniechęca przy dłuższych sesjach. W grach problem ten nie rzuca się już w oczy aż tak bardzo, przez co po uruchomieniu dobrego tytułu, szybko zaczynamy zapominać o tej skromnej wartości ppi… a przynajmniej do czasu powrotu na pulpit.
Wydaje mi się, że głównym winowajcą jest tu wysokość, która pokryta jest wyłącznie przez 1080 pikseli. ASUS powinien nieco zaryzykować i postawić na 1440 pikseli w pionie oraz 5120 w poziomie. Może i byłaby to rozdzielczość wymagająca od karty graficznej większej mocy obliczeniowej, ale pamiętajmy, że mamy tu do czynienia ze sprzętem za 5000 złotych. Nabywcy prawdopodobnie nie dysponują w swoich komputerach „grafikami” za połowę ceny tego monitora, więc tym bardziej trudno zrozumieć decyzję odnośnie rozdzielczości.
Niestety nie posiadam kolorymetru, przez co fizycznie nie jestem w stanie pokazać Wam na wykresie jak wygląda chociażby pokrycie barw. Trudno wskazać też gołym okiem braki w równomierności podświetlenia w testowanym egzemplarzu. Tutaj będę zatem zmuszony odesłać Was do testów wykonanych przez inne redakcje. Ze swojej strony mogę za to powiedzieć, że kąty widzenia samego monitora wypadły naprawdę nieźle. ASUS XG49VQ nie zaskoczył mnie też w negatywny sposób zjawiskami typu „backlight bleeding” czy innymi, raczej niemile spotykanymi objawami gorszej jakości matrycy. Tutaj trudno coś producentowi zarzucić.
Funkcje i podróże po nich
ASUS XG49VQ wyposażony jest oczywiście w całe bogactwo różnorakich funkcji, które, prawdę mówiąc, rzadko kiedy stosuje się w praktyce. Moim zdaniem, najważniejszym elementem dla tak dużego monitora jest przede wszystkim tryb „picture by picture”, który pozwala nam wyświetlić dwa źródła obrazu obok siebie. Możliwość jednoczesnego przeglądania internetu na komputerze oraz grania na konsoli, to jest coś, czego utratę trudno bym przeżył jako posiadacz dwóch monitorów. W testowanym urządzeniu tryb ten działa bardzo dobrze i w zupełności spełnia swoje zastosowanie. Co ciekawe, na ekranie możemy zmieścić aż do trzech różnych źródeł obrazu, ale trudno było mi znaleźć do tego jakieś długoterminowe, przydatne zastosowanie.
Oczywiście aktywacja funkcji czy zmiana ustawień monitora jest możliwa z poziomu odpowiedniego menu. Jest ono bardzo proste w swojej konstrukcji i szybko, a także bezproblemowo można znaleźć w nim poszukiwane opcje. Po oknie konfiguracyjnym poruszamy się przy pomocy małego „joysticka”, który znajduje się tuż pod logiem ROG. Niestety, ten mały element trudno zaliczyć do kategorii specjalnie udanych, bo choć poruszanie się nim po osiach XY jest całkiem przyjemne, to jest on bardzo czuły na wciskanie. Często przez ten drobiazg zdarzało mi się aktywować niechcianą opcję, co zamieniało prostą procedurę zmniejszenia jasności w swoistą odyseję.
Dziwna mieszanka
Cieszę się, że dane było mi testować monitor ASUS XG49VQ, bo to tylko uświadomiło mnie w przekonaniu, że my, ja oraz branża technologiczno-gamingowa, nie jesteśmy jeszcze gotowi na „super ultrapanoramiczne” rozwiązania. To ciekawy eksperyment i jakaś tam wizja odległej przyszłości, ale na ten moment trudno traktować tego typu ekran jak coś więcej niż tylko zwykła ciekawostka. Większość mediów nie wyświetla się tu w poprawny sposób, ale jeśli już to robi, to efekt naprawdę potrafi chwycić za serce i dla tego uczucia warto było zapoznać się z tym urządzeniem.
Niemniej jednak nie o proporcji 32:9 miałem tu pisać, bo to przecież jakby nie patrzeć recenzja konkretnego modelu, a nie ogólnego trendu. ASUS XG49VQ to urządzenie skierowane do bardzo wąskiej niszy graczy, którzy mają dość grania w panoramie na dwóch monitorach z nawet niewielką przerwą po środku… i w sumie dla nikogo więcej. Naprawdę trudno będzie mi polecić ten produkt komukolwiek innemu. Przez słabe zagęszczenie pikseli i dość znaczne zakrzywienie, nie korzysta się z tego ekranu komfortowo podczas wykonywania codziennych zadań. Przeglądanie internetu czy praca w pakietach biurowych jest tu prawdziwą męką dla oka.
Trzeba też od razu przypomnieć, że nie mamy do czynienia z monitorem przystępnym cenowo. Moim zdaniem ASUS tragicznie wycenił model XG49VQ na aż 5000 złotych i tym samym skazał go na porażkę. Trafił on bowiem pomiędzy dwa konkurencyjne modele Samsunga, z czego jeden z nich o niemalże bliźniaczych parametrach jest wyceniony na o 1500 złotych mniej, a drugi jest droższy o 1000 złotych, ale za to adresuje wszystkie braki testowanego tu modelu (HDR1000 i wyższa rozdzielczość, choć odświeżanie rzędu „tylko” 120 Hz). Zresztą, propozycji o proporcjach 32:9 w nieco niższych cenach jest całkiem sporo, ale nie wszystkie wspierają tak wysokie odświeżanie matrycy.
Z drugiej jednak strony, wydatek rzędu 5000 złotych na jeden monitor to dla mnie lekka abstrakcja. Za te same pieniądze jesteśmy w stanie nabyć dwa porządne monitory 27-calowe z matrycą inną niż TN, z rozdzielczością 1440p oraz odświeżaniem 144 Hz, co dla mnie całkowicie przekreśla zakup bestii o proporcjach 32:9 pokroju XG49VQ, a przynajmniej na ten moment.
Dobra, odpowiem wreszcie na pytanie – czy warto kupić monitor ASUS XG49VQ? Na ten moment nieszczególnie. To ekran stworzony i sprzedawany z myślą o nielicznym gronie odbiorców. Nie stoi też za nim technologia wspierana na tyle, żeby móc ze szczerym sercem polecić ten zakup. Jeszcze się trochę wstrzymajcie, obserwujcie rynek i czyhajcie na jakieś alternatywy, a testowanego ASUS-a potraktujcie jako ciekawostkę.
źródła zdjęć: strona producenta i fotografie własnego autorstwa