Recenzja Lenovo Yoga Book – książki, której nie odłożysz na półkę

Istnieje pewna miejska legenda opowiadająca krótką historię młodego człowieka piszącego maturę z języka polskiego. Tematem wypracowania, z jakim musieli zmierzyć się maturzyści, była odpowiedź na pytanie: „Czym jest odwaga?”. Na pracę przewidziano pięć stron. Wspomniany uczeń pozostawił cztery strony puste, a na piątej zapisał tylko słowa: TO JEST WŁAŚNIE ODWAGA. I wyszedł z sali egzaminacyjnej. Lenovo przypomniało mi tę opowieść. A to dlatego, że niedawno samo poniekąd zdawało pewien egzamin. Na ławce leżała jedynie Yoga Book, z krótką notatką na kartce, której tekst pojawił się również na ekranie urządzenia: „To jest właśnie odwaga”.

Rzeczywiście, trzeba było swego rodzaju odwagi, żeby wprowadzić na rynek urządzenie pokroju Yoga Book. Nie jest to typowy tablet, nie jest to typowa hybryda, w końcu – nie jest to też typowy laptop konwertowalny „2 in 1”. Istnieją dwie wersje tego sprzętu – działająca na Windowsie 10 oraz druga, którą zarządza Android Marshmallow 6.0.1. Otrzymałem do testów drugą opcję. Wobec tego recenzowana odmiana plasuje się gdzieś w kategorii tabletu z nieodłączalną klawiaturą, przy czym to właśnie ta klawiatura decyduje o wyjątkowości tego urządzenia.

Na początku przyjrzymy się pokrótce specyfikacji i szybko przejdziemy do prezentacji urządzenia.

Cena w momencie publikacji recenzji: około 2700 zł

Muszę przyznać, że Yoga Book robiła bardzo dobre wrażenie wszędzie tam, gdzie się pojawiła. Ten przypominający rozkładaną książkę tablet, powodował podnoszenie się brwi i robienie dużych oczu tak, jakby mało kto spodziewał się rozwiązania, które ostatnio widziane było chyba w Star Treku. Chodzi mi o świecącą klawiaturę dotykową – element tak niezwykły, że wzbudzał autentyczne zdziwienie. Jeszcze do niej wrócę, gdyż nie tylko obcy ludzie byli zdziwieni klawiaturą.

Przyjrzyjmy się najpierw zamkniętej Yodze: to ewidentny skok na wrażliwe dusze estetów. Z obudową, która w najcieńszym miejscu mierzy mniej niż centymetr, Yoga Book jawi się jako sen maniaka smukłości. Trudno temu sprzętowi zarzucić, że jest wtórny czy kopiuje konkurencję. Nie kradnie pomysłów od innych: Lenovo Yoga Bookiem udowadnia, że ma własne.

Podstawa i pokrywa mają taki sam kształt. Gdyby nie fakt, że „góra” ma na sobie dumnie połyskujący napis „Lenovo”, trudno byłoby zorientować się przed otwarciem, która część to ekran, a która jest klawiaturą. Co ciekawe, patrząc na urządzenie od strony krótszego boku, napis jest dostosowany pod nas. Firma ewidentnie chciała nam wpoić przekonanie, że mamy do czynienia z cyfrową wersją notatnika i konsekwentnie prowadzi ten zamiar przez wszystkie wizualne (ale i również techniczne) aspekty budowy Yoga Book. Bo nie wspomnę już o nazwie, która bardziej książkowa być już chyba nie mogła.

Sam materiał, z którego wykonana jest obudowa, przywodzi na myśl aluminium, choć tak naprawdę jest to stop magnezu. Osiągnięto w ten sposób znaczną redukcję masy – urządzenie waży niecałe 700 g i jest to znakomity wynik. Trzymając tablet w dłoniach oczywiście czujemy tę masę i porównując ją z ciężarem klasycznych tabletów o podobnej przekątnej ekranu, jest gorzej. ALE. Yoga Book ma przecież nieodłączalną klawiaturę. Zakładając dość swobodnie, że podstawa ma taki sam tonaż jak część z ekranem, można by dojść do wniosku, że sama część dotykowa ma 345 g – a to już byłby rekord.

Tekstura obudowy jest przyjemna w dotyku i niemalże zachęca do tego, by nosić Yoga Booka zawsze przy sobie. Wiadomo, że to rzadkie przypadki, ale gdybyśmy chcieli tablet rzeczywiście trzymać non-stop w ręce, po jakimś czasie dłonie zaczną się pocić. Biorąc pod uwagę, że powierzchnie urządzenia są leciutko matowe, mogą być na nich wtedy widoczne mokre smugi. Na szczęście tablet nie brudzi się trwale ani nie przyciąga kurzu, więc przez większość czasu będzie utrzymywał estetyczny wygląd.

Spoglądając na urządzenie w rzucie notebookowym, po jego lewej stronie znajdziemy gniazdo microUSB oraz microHDMI. Oprócz tego jest też miejsce na kartę SIM oraz jeden z głośników stereo. Drugi z głośników znajdziemy na przeciwległej krawędzi tabletu, pomiędzy przyciskami głośności a klawiszem wybudzania tabletu. Pojawił się też poczciwy jack 3,5 mm. Trzeba zaznaczyć, że wszystkie te rzeczy występują na bokach elementu z klawiaturą, do czego trudno się przyzwyczaić. Może to nastręczać pewnych problemów, zwłaszcza, gdy całe życie odblokowywaliśmy tablety przy pomocy przycisku, który znajdował się na krawędzi ekranu. Rozumiem jednak podejście Lenovo, gdyż lepiej podpinać jakiekolwiek kabelki i urządzenia do części, która leży na stole, dzięki czemu nic nie obciąża zawiasów ekranu.

A, właśnie – zawiasy. Styl Lenovo się w nich czai. Biegną one przez całą długość krawędzi zagięcia tabletu. Tam, gdzie część ekranowa łączy się z klawiaturą, błyszczy srebrny pas bransolet, dzięki którym można obrócić ekran od pozycji zamkniętej, aż o 360 stopni. Tworzy to kilka możliwości ustawienia tabletu – w pozycji notebooka, zwykłego tabletu czy namiotu. Zawiasy są wystarczająco silne, nie „przepuszczają” ani nie mają luzów. Jednak leciutka konstrukcja pokrywy sprawia, że gdy korzystamy z tabletu w formie notebooka, to przy silniejszym dotykaniu ekranu, lubi się on nieco „bujać”. Nie jest to coś, co uniemożliwiałoby normalne korzystanie z urządzenia, jednak niektórym może przeszkadzać. Wynika to z budowy tabletu – żeby uniknąć takiego efektu, zawiasy musiałyby być znacznie bardziej ciasne, a część z ekranem bardziej masywna.

Trzeba zauważyć, że otworzenie tego cuda jedną ręką to zadanie godne trzynastej pracy mitycznego Heraklesa. Kiedy Yoga Book jest zamknięta, jej wzdłużne krawędzie są ścięte do środka. Niby takie rozwiązanie powinno ułatwiać otwieranie tabletu, ale tak nie jest. Sprzęt jest zbyt lekki, a zawiasy i magnetyczne dopięcie trzymają za dobrze, żeby otworzyć urządzenie jedną ręką. Co ciekawe, otworzenie tabletu dwoma rękami też jest pewnym wyzwaniem – początkowo zwykle potrzebowałem do tego kilku prób. No, chyba, że mam już jakieś zaburzenia motoryczne.

Kiedy położymy sprzęt na gładkim stole, musimy zachować pewną uwagę, gdyż tablet nie ma na spodzie ani w jakimkolwiek innym miejscu gumowanych podkładek, które przeciwdziałałyby ślizganiu się urządzenia po blacie. Nie ma nawet na rogach najmniejszych „guzków”, które minimalnie podnosiłyby tablet do góry, nie dopuszczając do przylegania powierzchni obudowy do stołu. Yoga Book leży zatem na płaskich powierzchniach niczym naleśnik, co zwiększa ryzyko zarysowania obudowy w miejscu styku. Przez dwa tygodnie testów nie udało mi się tabletu zarysować, jednak mam wrażenie, że to tylko kwestia czasu, aż obudowa, choć trwała, zacznie się stopniowo przecierać. Mnie ten los nie spotkał, pewnie dlatego, że przez większość czasu urządzenie grzecznie leżało sobie na moich kolanach. A kolana mam zwykle wolne od piachu i żwiru.

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania
2. Klawiatura. Rysik i notes
3. Ekran. Wydajność. Łączność. Multimedia
4. Bateria. Podsumowanie

KLAWIATURA

Jak opisać coś, czego w pewnym sensie fizycznie nie ma? Klasyczne klawiatury, nawet te podłączane do hybryd na magnetyczny zatrzask, postawione obok Yoga Book, wyglądają jak relikty przeszłości, ze swoimi wysokimi i plastikowymi klawiszami. Urządzenie wyposażono w dotykową, haptyczną klawiaturę, która robi świetne pierwsze wrażenie na tych, którzy nie spodziewali się takiego zjawiska. Kiedy ktoś pytał, gdzie „to coś” ma klawiaturę, przekręcałem ją w pozycję notebooka i wtedy po podświetleniu dotykowych klawiszy… Zacytuję najczęstsze reakcje: „łooo”, „jaaa”, <milczenie, brwi w górze>.

Co ciekawe, materiałem, którym pokryto powierzchnię klawiatury, jest specjalnie zmatowione szkło Gorilla Glass. Nie stawia ono jednak jakiegoś oporu – wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że szkło się nie błyszczy, to nie zostawiamy na nim odcisków palców czy tłustych smug, co wyglądałoby w tym wypadku fatalnie.

Przyciski są podświetlane dość grubymi obwódkami, więc nie ma szans, żebyśmy ich nie dostrzegli. Niektóre z nich mają trochę inny kształt niż w standardowych klawiaturach – są większe. To dobry ruch, zwłaszcza, że próbując pisać szybciej, trudniej byłoby w przeciwnym wypadku trafić w odpowiednie miejsca. Podobno w wersji z Windowsem 10, klawiatura Yoga Book jest nieco zmodyfikowana. Podświetlenie wygasa, jeśli wywiniemy klawiaturę do tyłu lub postawimy tablet na boku – to zapobiega przypadkowym wciśnięciom klawiszy.

U góry zobaczymy rząd klawiszy skrótowych – do różnych funkcji urządzenia, na przykład zwiększania/zmniejszania jasności, odpowiadające za natężenie dźwięku czy całkowite jego wyciszenie. Bardzo to przydatne, zwłaszcza na Androidzie, gdzie pozycje takie jak F1, F2 itd. są tak bardzo potrzebne, jak… No, nie za bardzo.

Najważniejsze pytanie tego podtytułu, a może nawet i recenzji: jak się na tym pisze?

Hm, dziwnie. Na pewno jest to lepsze, niż stukanie w klawiaturę ekranową – to na bank. Jednak nie nazwałbym pisania na Yoga Book wygodnym z technicznego punktu widzenia. Owszem, jest to przydatne, kiedy musimy coś napisać, ale kiedy nie jest to dłuższy tekst. Na osobę mocno przyzwyczajoną do fizycznej klawiatury, dotykanie płaskiej powierzchni zamiast wciskania klawiszy, będzie działać rozpraszająco.

Tak było w moim wypadku. Okres adaptacji był dość długi. Jasne, samo pisanie było satysfakcjonujące, jednak satysfakcja ta wynikała nie z komfortu użytkowania, a pojawiła się dopiero po jakimś czasie. Wynikła z odkrycia, że do dotykowej klawiatury można się przyzwyczaić i że to rozwiązanie nawet się sprawdza. Po dłuższym obcowaniu z płaską, podświetlaną powierzchnią, kiedy nie musiałem już tak często spoglądać pod palce, zamiast patrzeć w ekran, pisanie było przyjemne psychicznie. Fajną opcją jest to, że klawiatura potrafi ignorować „lewy” dotyk, nie pochodzący od palca. Dzięki temu dłonie nie męczą się tak bardzo podczas pisania, a można je spokojnie oprzeć o powierzchnię szkła. Zresztą, jest na to wystarczająco dużo miejsca pod rzędami klawiszy, więc nie trzeba mieć wiecznie podniesionych dłoni i pisać tylko palcami wskazującymi.

Jedna funkcja mnie irytowała od samego początku tak, aż ją wyłączyłem. Otóż klawiatura Holo, bo tak Lenovo postanowiło ją nazwać, daje krótki sygnał wibracyjny, za każdym razem, kiedy klawisz zostanie dotknięty. Problem polegał na tym, że wibracja „wskakiwała” za późno. Chcąc pisać na klawiaturze szybko, podnosiło się palce z płytki, a ta dopiero „orientowała się”, że trzeba zawibrować. W praktyce rozwiązanie to, zamiast pomagać wyczuć pozycję palców i upewniać użytkownika, że dotknął odpowiednie klawisze, tylko go rozczarowywało. Naprawdę, wyłączyłem to pierwszego dnia.

Jest też gładzik, którego obecność jest dyskusyjnie potrzebna, jednak biorąc pod uwagę utarte schematy korzystania ze sprzętów z wyglądu przypominających laptop, musiał się tu pojawić. Nie jest przesadnie duży, jednak w zupełności wystarczył. Szkoda, że Lenovo w żaden sposób nie wyróżniło go teksturą lub jakimiś wyczuwalnymi ramkami, które nie pozwalałyby palcom na opuszczanie obszaru touchpada. Jako że pozycją jest on niemal przyklejony do dolnego rzędu klawiszy, to niepilnowanie pozycji palca będzie skutkować notorycznym wjeżdżaniem nim na spację. Dobrze, że w wersji z Androidem gładzika używamy stosunkowo rzadko, biorąc pod uwagę, że człowiek, gdy widzi ten system, od razu przełącza się domyślnie na „tryb dotykania ekranu”. Przynajmniej u mnie tak to działa.

Jest jedna rzecz, która w klawiaturze Holo mnie urzekła i jest to coś, czego mi brakowało po przesiadce na Windowsa. Mianowicie: sugestii wyrazów i poprawy literówek „w locie”. To typowe i uznawane za normalne zadania klawiatur znanych z Androida, jednak Windows w tym zakresie zwykle ma ograniczoną funkcjonalność.

Dzięki autokorekcie w Yoga Book nie boimy się pisać na klawiaturze nawet nieco mniej ostrożnie, bo błyskawicznie możemy poprawić błędne słowo. Funkcje te naprawdę przyspieszały pisanie. Przydatne to było i całkiem interesujące, jak inteligentnie Holo radziło sobie z moimi, czasem celowo wpisywanymi babolami. Śmiem zaryzykować twierdzenie, że gdyby mnie postawić w poniedziałek rano przed wyborem: laptop z wygodną klawiaturą z Windowsem czy Yoga Book, to wybrałbym Yogę. Bo błędy poprawiają się same i człowiek nie ma poczucia, że non stop coś psuje – a poniedziałek taki być potrafi.

RYSIK I NOTES

Widziałem już parę rysików w życiu i ten wizualnie niespecjalnie się wyróżnia. Powiedziałbym nawet, że nie jest wyszukany – nie da się zaszpanować nim niczym rasowym Parkerem, wyciąganym zamaszyście z kieszeni marynarki. Niewiele waży, a dzięki matowemu wykończeniu nie ślizga się w dłoni. Ma zawleczkę, która kryje grot rysika. Nie wiem dlaczego, ale wiecznie miałem wrażenie, że gdzieś tę skuwkę posieję i będzie płacz. Dopóki znajdowała się na rysiku – było ok, zwłaszcza, że rysik ma wbudowany magnes i można go przypiąć do obudowy Yoga Booka. Albo to obudowa ma magnes i metalowa część rysika do niej lgnie. Jakkolwiek – kleją się do siebie.

Filozofia jego używania jest jednak tak odmienna, jak tylko się da. Został on bowiem stworzony, by przede wszystkim współpracować z częścią klawiaturową tabletu oraz notatnikiem, dołączanym do zestawu. Co to robi?

Notatnik jest całkiem ładnie wykonanym kawałkiem tabliczki z zestawem kartek, której podstawa została wyposażona w magnes. Dzięki temu można go „przykleić” do dolnej części tabletu. Sprawnie wkomponowuje się w czerń otaczających go komponentów. Zaraz do niego wrócimy.

Po przyciśnięciu specjalnego przycisku, klawiatura się wygasza i tablet przechodzi w tryb szkicownika. Możemy odpalić specjalną aplikację, dostarczaną przez Lenovo (Note Saver) lub posłużyć się dowolnym oprogramowaniem pobocznym. Korzystanie z rysika jest w tym momencie nieco odmienne – nie „smarujemy” po ekranie, a korzystamy z właśnie powstałej wolnej przestrzeni pod ekranem. Tam, gdzie przed chwilą była klawiatura, znajduje się teraz duży panel do rysowania i robienia odręcznych notatek. Dla osób przyzwyczajonych do kontaktu rysika z ekranem, przeznaczona jest opcja „AnyPen”, która pozwala korzystać z niemal dowolnego przedmiotu, który wpadnie nam w ręce.

Co jest bardzo wygodne, powierzchnia rejestrująca ruch stylusa nie odbiera dotyku naszej ręki jako kolejnego rysika. Dokładnie wie, gdzie znajduje się stylus i sprzęt poprawnie odczytuje jego pozycję. Jako że piórko rozpoznaje 2048 poziomów nacisku (a to naprawdę sporo), praca z nim jest naprawdę przyjemna. Oko nie powinno rejestrować opóźnień rysik-linia na ekranie, choć przy szybszym „zamazywaniu kartki” jest ono lekko odczuwalne. Nie ma co szukać w stylusie baterii – dzięki zastosowaniu technologii Wacoma, wyeliminowano potrzebę jego dodatkowego zasilania.

Żaden ze mnie grafik, co zresztą widać na załączonych zdjęciach, więc kariery na ASP raczej bym nie zrobił. Tyle, co mogę powiedzieć ze swoich doświadczeń i z tego, co widziałem w internecie: co też potrafią wyczarować podczas korzystania z tego urządzenia artystyczne dusze! Tego nie sposób lekceważyć. Yoga Book jawi się jako naprawdę fajne urządzenie dla tych, którzy wiedzą, jak trzymać rysik i jak go używać, by spod elektronicznego pióra wyłoniły się ładne obrazki. Są jednak funkcje tabletu, które zostaną docenione przez maniaków notatek papierowych – i są one po prostu genialne.

Wracamy zatem do naszego notatnika. Po położeniu go na powierzchni klawiatury, otrzymujemy praktyczne narzędzie do digitalizacji naszych notatek „w locie”. Uprzednio jednak trzeba wykonać pewien manewr: spośród dołączonych do zestawu końcówek rysików, musimy wybrać jeden i podmienić. Robi się to przy pomocy wgłębienia na szczycie skuwki – zaczepia się nim aktualnie używany grot i wyciąga, a następnie wymienia na minidługopis z tuszem. Wszystko, co od tej pory napiszemy na kartkach naszego szkicownika, zostanie w czasie rzeczywistym przeniesione na ekran tabletu.

Nie musimy się martwić, co się stanie, gdy w naszym notatniku skończą się kartki – tablet rozpozna ruch na jakimkolwiek papierze i pozwoli pracować z dowolną papeterią, pod warunkiem, że pod spodem znajdzie się podkładka notatnika. Tak jak w wypadku działania rysika bezpośrednio na powierzchni klawiatury, jego ruchy są dobrze interpretowane przez sprzęt. Tu większy opór stawia już sama faktura papieru i specyfika działania długopisu, jednak niektórzy z pewnością docenią bardziej „organoleptyczne” doznania podczas wykonywania notatek.

Jedynym mankamentem rozwiązania Lenovo jest konieczność wymieniania końcówek rysika. Fakt, że w środku zatyczki możemy sobie je schować, tylko trochę łagodzi średnią wygodę takiego systemu. Nie można mieć zastrzeżeń do technologii odbierania sygnału ze stylusa, ale na etapie projektu można było chwilę pomyśleć nad szeroko pojętym user-experience.

Skoro górna część rysika i tak nie jest używana (tak jak na przykład w Surface Penie, gdzie świetnie zaimplementowano cyfrową „gumkę”), to dlaczego nie zdecydowano się z jednej strony piórka wcisnąć grot normalnego rysika, a z drugiej – zainstalować wymiennej końcówki długopisu? Zatyczka mogłaby wędrować z jednego końca rysika na drugi, a zmiana trybu pracy byłaby błyskawiczna. A tak – przełączanie się między zadaniami wymaga od nas nabrania pewnej wprawy w penspinningu. Tylko po co? Umiejętność szybkiej wymiany końcówek na pewno się przyda, ale na początku może zniechęcać. Użytkownik zdąży dwa razy się zastanowić, czy naprawdę musi zmieniać grot piórka, miną cenne sekundy i koniec końców nie skorzysta z funkcji, która jeśli ma się stać eksponowaną, musi nie tylko przykuć uwagę właściciela, ale zdążyć okazać się praktyczna. W przeciwnym wypadku nie będzie on zabierał ze sobą notatnika, co byłoby niepotrzebnym rezygnowaniem z przydatnej opcji.

Druga wątpliwość pojawia się już na samym początku – specjalny przycisk aktywuje rysik i klawiatura po prostu gaśnie, umożliwiając działanie na zwolnionej powierzchni. Ale to oznacza, że nie jesteśmy w stanie korzystać jednocześnie z klawiatury i rysika na ekranie, bo rysik przełącza się w tryb EMR Wacoma. Chcąc szybko skorzystać z rysika na ekranie, trzeba by wyłączyć tryb rysowania po klawiaturze. Wymaga to przyzwyczajenia. No, chyba, że zaopatrzymy się w drugi rysik. Wtedy będzie on zawsze pasywnie działał w trybie AnyPen, a ten oryginalny z zestawu, będzie przeznaczony dla powierzchni klawiaturowej i notatnika. No ale… weź człowieku pamiętaj o noszeniu dwóch rysików.

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania
2. Klawiatura. Rysik i notes
3. Ekran. Wydajność. Łączność. Multimedia
4. Bateria. Podsumowanie

EKRAN

Co by nie powiedzieć na temat ekranu, trzeba zgodzić się z jednym: obraz jest znakomity. Mamy do czynienia z 10-calowym ekranem IPS pracującym w rozdzielczości 1920×1200 pikseli. Jak na taką przekątną wyświetlacza, jest to jak najbardziej odpowiednia rozdziałka. Przy zagęszczeniu pikseli 224 ppi, można być zadowolonym z prezencji treści i z tego, jak wyglądają czcionki na stronach internetowych.

Nie dostrzegłem żadnych przebarwień odnośnie kolorytu barw ani odbiegających od normy przekłamań ich odcieni podczas oglądania ekranu z różnych kątów. Pokrycie palety sRGB to jakieś 85%, więc początkujący graficy nie powinni głośno narzekać na możliwości tak mobilnego sprzętu. Profesjonaliści wybierają najczęściej do pracy innego typu urządzenia.

Spodobała mi się jasność ekranu: to około 400 nitów, co przekłada się na naprawdę dobrą widoczność wyświetlacza nawet w dość słoneczne dni. Bardzo fajnie się to sprawdzało podczas pracy na zewnątrz. Dzięki temu, że urządzenie jest lekkie, można je zabierać naprawdę wszędzie, a ekran nie będzie stanowił przeszkody podczas pracy poza zamkniętymi pomieszczeniami.

Responsywność dotykowego ekranu stoi na wysokim poziomie. Zresztą, tego oczekiwałbym po tablecie z wyższej półki. Nie miałem żadnych problemów z obsługą dotykową ani rysikiem. Dokładnie te elementy, które były zaznaczane lub wskazywane, reagowały na akcję. W tablecie dobra czułość ekranu to podstawa.

WYDAJNOŚĆ

Przechodzimy do ciekawego elementu recenzji. Trzeba tu pamiętać, że testowana wersja działała na systemie Android. Na rynku pojawiła się też edycja z Windowsem 10. Ja jednak będę odnosił się do tego, jak Yoga Book wypada na tle androidowej konkurencji.

W środku mamy energooszczędny procesor Intela – Atom x5-Z8550. Do tego 4 GB RAM i Android 6.0 Marshmallow. Taki komplet podzespołów i oprogramowania spotykamy tylko u nielicznych przedstawicieli największych producentów – Samsunga i Sony. Przedstawiłbym Wam kilka zrzutów ekranu z benchmarków, ale podczas niedawnych przenosin plików na Dysk Google, straciłem komplet screenshotów, które zgromadziłem tam na potrzeby tej recenzji (pozdrawiam, zdążyłem znienawidzić za to tę usługę).

W przypadku sprzętu z Androidem mówimy zatem o optymalnej wydajności i komforcie działania. Nie oznacza to, że tablet nie zaliczy żadnego chrupnięcia w animacji ani chwilowego spadku wydajności podczas uruchamiania wielu programów naraz. Owszem – potrafi z rzadka przymulić, jednak byłbym skłonny większą winę zrzucić na ułomność samego systemu niż rzeczywiste możliwości tabletu.

Minispadki wydajności mogą się pojawić podczas pracy z kilkoma aplikacjami jednocześnie. Lenovo nawet zachęca do pracy w ten sposób, gdyż spora część natywnie zainstalowanych aplikacji, takich jak Gmail czy Kalendarz można wygodnie zmniejszyć do postaci prostokąta. W takim układzie na ekranie potrafi się ich zmieścić jednocześnie nawet trzy. Klikając na górny pasek którejś z takich aplikacji, można ją maksymalizować. Każdą z nich można też zwinąć do paska, który bardzo przypomina ten z Windowsa. Zamiast więc korzystać ze specjalnego przycisku i szukać aplikacji na długiej liście, można ją błyskawicznie przywołać ze wspomnianego paska.

Tego typu rozwiązania rzeczywiście pomagają przełączać się pomiędzy zadaniami, ale jednocześnie zachęcają wręcz użytkownika do tego, żeby korzystał z wielu aplikacji na jednym ekranie jednocześnie, co czasem lekko przydusza procesor. Choć w swojej klasie chipset ten jest jednym z lepszych, to od czasu do czasu brakuje tutaj mocy. W ogólnym rozrachunku i tak jest bardzo dobrze, gdyż sporadyczne spadki wydajności nie są aż tak widoczne, na co mogłyby wskazywać moje narzekania. Funkcje tabletu jako sprzętu z Androidem nie są w żaden sposób zagrożone: system ma zadowalająco dużo miejsca na działanie, a codzienna praca na Yoga Book nie rozczarowuje.

Układ graficzny Yogi zdecydowanie daje radę. Większość gier ze sklepu Google Play będzie sobie przyjemnie hulać. Tylko te najbardziej wymagające, „ciężkie” graficznie gry będą przycinać. Problem nie wydaje się leżeć po stronie producenta, a znów – oprogramowania. Wydaje się, że gry nie przepadają po prostu za specyficznym chipsetem Intela. Optymalizacja pod HD Graphics 515 jest miejscami po prostu skopana. W efekcie ktoś, kto kupi Yoga Book dla gier, podejmie spore ryzyko. Podczas gdy jedna gra będzie działać na tablecie bardzo dobrze, następna może nie dorównać do takiego poziomu. Zapaleni gracze zrobią więc lepiej, gdy rozejrzą się za jakąś alternatywą wobec Yoga Booka, bez intelowskiego procesora.

Nawet przy silniejszym obciążeniu tablet się nie nagrzewa. Spora zasługa w tym lekkiego Atoma, który nie dość, że się nie przepracowuje, to nie generuje zbyt dużych temperatur. Za sprawą pasywnego układu chłodzenia, rozchodzą się one po obudowie, nie powodując punktowego nagrzewania się jej elementów. Oczywiście byłoby to jakimś nieporozumieniem, gdyby tablet tego rodzaju był chłodzony wiatraczkami, jednak różne dziwne rzeczy potrafią wymyślać producenci.

Z czysto programowych rzeczy, można wspomnieć o kilku aplikacjach dorzucanych do sprzętu Lenovo. Jest to na przykład wspomniany już Note Saver, który w formie albumu może przechowywać i organizować nasze notatki. Nawigacja po nim jest nieco utrudniona, gdyż bardzo chce ona przypominać książkę. Dodatkowo nie znalazłem funkcji zapisywania narysowanych przez nas obrazów w większej rozdzielczości. Te, które udało mi się narysować, można było eksportować w formie plików graficznych, ale tylko takich o niskiej szczegółowości. Jeśli Lenovo coś z tym zrobiło, dajcie znać w komentarzu.

Sam system doczekał się kilku dodatkowych opcji, o których już wspomniałem przy okazji wielozadaniowości: do trzech okiem aplikacji na pulpicie, maksymalizowanie apek do pełnego ekranu lub minimalizowanie ich do paska. Ci, którzy martwią się o szufladę z aplikacjami, uspokajam – jest.

ŁĄCZNOŚĆ I MULTIMEDIA

Zestaw do łączenia się ze światem nie ma żadnych braków. Jest dobrze łączące się WiFi, jest Bluetooth z bezproblemowym przesyłaniem plików, GPS z A-GPS i LTE. Przy czym – akurat moja wersja testowa nie miała modemu. Warto zwrócić na to uwagę podczas zakupu, jeśli chcecie zaopatrzyć się w Yoga Booka.

Są też aparaty. Być może znacie moje zdanie na temat aparatów w tabletach. Dobry patent do zrobienia zdjęcia dokumentom, ewentualnie pstryknięcie czegoś z zaskoczenia – udajesz, że coś piszesz, a tak naprawdę celujesz obiektywem. Jedna z kamerek to tradycyjny „aparat przedni” do selfie i rozmów przez wideokomunikatory. Może nagrywać filmy w rozdzielczości Full HD, choć nie wiem, po co ;). Drugi aparat ulokowany jest w nieco innej, dziwnej pozycji: nie na pleckach urządzenia, a tuż obok przycisku wyłączającego podświetlenie klawiatury. Zatem, żeby zrobić zdjęcie 8-megapikselowym aparatem, trzeba wcześniej „wywinąć” książkę na lewą stronę. Wtedy oko aparatu znajduje się tam, gdzie powinno i można robić zdjęcia, a także nagrywać wideo – również w Full HD.

Co można powiedzieć o dźwięku? Cieszy mnie obecność głośników Dolby Atmos. Ratują nieco płasko brzmiące audio. Po tak cienkim urządzeniu nie spodziewałem się nie wiadomo czego i rzeczywiście nie można zaliczyć Yogi do najlepszych mobilnych dostawców brzmień. Maksymalna głośność to 80 decybeli – tyle wskazał miernik natężenia dźwięku. Przy ustawieniu suwaka na najwyższą pozycję, będzie słychać zniekształcenia muzyki. Dlatego nie polecam tabletu jako boomboxa – to po prostu nie jego bajka. Nadaje się za to świetnie do obejrzenia jakiegoś filmu – Dolby Atmos wzbogaca dźwięk i naprawdę uprzyjemnia jego odbiór. Nie mówiąc już o tym, że najchętniej i tak korzystałem ze złącza jack 3,5 mm. Gniazdo słuchawkowe produkuje dźwięk dobrej jakości. Co innego, że w tej materii trudno coś zawalić, jednak i tak trzeba odnotować, że Yoga Book nie zaniża poziomu.

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania
2. Klawiatura. Rysik i notes
3. Ekran. Wydajność. Łączność. Multimedia
4. Bateria. Podsumowanie

BATERIA

To bez wątpienia jeden z najlepszych elementów Yoga Book. Dzięki zastosowaniu procesora o niskim apetycie na energię, ten sprzęt najpierw wyczerpuje baterię, a później jedzie chyba na jakiejś energii wszechświata. To prawda, ogniwo jest spore, bo ma 8500 mAh, a producent deklaruje zawrotne 15 h działania. Ale spokojnie, jeszcze nie miałem w rękach sprzętu, które wytrzymywałoby takie przebiegi.

Sposób, w jaki wykorzystuję urządzenia, jest mocno nieregularny i wymagający wydajnościowo, więc zapiszę Wam dwa przykładowe scenariusze codziennego działania:

Za każdym razem podświetlenie było ustawione na maxa.

Jak widać, odczyty podczas przeciętnego użytkowania potrafią się mocno uśrednić. Wiadomo, że katując tablet ciągłym graniem, rozładowalibyśmy jego baterię w jakieś 6 godzin, co i tak jest niezłym wynikiem. Yoga Book wytrzymuje bez ładowarki mniej więcej tyle, co Huawei MediaPad M2.

Zostawiając urządzenie nie wyłączone na noc (6h), ubytek na wskaźniku baterii sięgnął 6%. Za to naładowanie tabletu od zera do pełna zabiera 2h 45 min.

PODSUMOWANIE

Czy warto kupić Yoga Book? Jak to zwykle bywa z tego typu innowacjami, nie jest to sprzęt dla wszystkich. Ci, którzy uwielbiają „nowe”, zakochają się w cyfrowej klawiaturze i możliwości tworzenia / przenoszenia odręcznych notatek bezpośrednio z kartki na ekran tabletu. Zadowoleni będą też ci, którzy nie widzą innego sposobu na dzień, jak tylko zaglądanie do wypełnionego bazgrołami organizera. Możliwość szybkiego dzielenia się z innymi własnymi pomysłami i rysunkami wykonywanymi na szybko to świetna sprawa. Inni docenią dobrą baterię i bardzo fajny ekran.

Część będzie narzekać na cenę, fakt, że jednym rysikiem nie skorzystamy jednocześnie z powierzchni do rysowania i ekranu oraz na klawiaturę, która nie jest spełnieniem marzeń lubiącego wygodę blogera.

Nie można jednak nie zwrócić uwagi na ładny wygląd urządzenia i przede wszystkim unikalne funkcje, których próżno szukać u popularnych przedstawicieli konkurencji. Kiedy sporo elementów po prostu gra tak, jak trzeba, a reszta jest bardzo ciekawym bajerem, cena wydaje się być mniej istotna. To propozycja, nad którą warto się pochylić.

Czy zatem kupiłbym Yoga Book? Nie. Jak dla mnie tablet z Androidem w tej cenie musiałby mi robić pranie i nie gubić przy tym skarpetek. Ale ze sporym zainteresowaniem czekam na to, co Lenovo pokaże w związku z jego następcą, gdyż tablet ten jest prawdziwie nietuzinkowy. Jeśli następna generacja poprawi drobne niedociągnięcia tego modelu, to otrzymamy urządzenie tak kompletne, jakiego już dawno nie było w tej branży.

Podczas gdy większość producentów okopuje się na swoich wygodnych pozycjach, Lenovo z tabletem Yoga Book podejmuje ryzyko. Eksperymentuje, wychodzi przed szereg. Wykazuje się odwagą. Zdaje egzamin.

 

Spis treści:

1. Wzornictwo, jakość wykonania
2. Klawiatura. Rysik i notes
3. Ekran. Wydajność. Łączność. Multimedia
4. Bateria. Podsumowanie

Exit mobile version