CO NA EKRANIE, CO POD EKRANEM – WYŚWIETLACZ I KLAWIATURA
W takim razie teraz co nieco o ekranie. Jest dotykowy, ma 12,5 cali, rozdzielczość 2560 x 1440 pikseli i raczej daje radę. Jeśli chodzi o wyświetlane treści, to nie można niczego zarzucić ich szczegółowości. Wszystko jest ostre, dobrze widoczne, zero poszarpanych krawędzi czy niewyraźnych czcionek. Matryca IPS zachowuje bardzo dobre kąty widzenia, co może mieć znaczenie podczas korzystania z urządzenia w trybie namiotu czy podstawki, kiedy ekran niemal zawsze nie jest do nas ustawiony bezpośrednio, a skierowany lekko do góry. Biel wyświetlacza wydaje się być odrobinę zaniebieszczona, i w ogóle temperatury barw są nieco chłodniejsze – dlatego nie wydają się być idealnie naturalne. Pokrycie palety sRGB wynosi 92%, a Adobe RGB – 66%, więc nie są to wyniki na medal, jednak i tak niedaleko poza czołówką. Jeśli nie zajmujemy się grafiką, w codziennym użytkowaniu absolutnie tego nie odczujemy.
Odczujemy jednak coś innego, a jest to niezbyt szczęśliwa kombinacja nie najlepszego podświetlenia ekranu oraz jego błyszczącej powłoki. Nie chodzi o to, że podświetlenie jest nierównomierne – tutaj nie można niczego zarzucić. W gruncie rzeczy, dopóki pracujemy w zamkniętych pomieszczeniach, sprawa wydaje się być podrzędna, ale zabierzcie tylko Yogę na spacer, a przekonacie się, o czym mówię. Ekran jest po prostu za ciemny.
Nie mogłem uwierzyć, że ustawiając jego jasność na wartość maksymalną, nadal nie dało się komfortowo korzystać z hybrydy na zewnątrz, nawet w dość pochmurny dzień. Rozstawiając Yogę na stoliku w kawiarni, musiałem nieźle wpatrywać się w ekran, ponieważ kiepskie podświetlenie mocno przeszkadzało w zwykłym przeglądaniu internetu. Szkoda, bo 900s mogła by być idealnym sprzętem do tego, żeby wykorzystywać go w takich sytuacjach. Jasność podświetlenia sięga 260 cd/m2 – i jest to zdecydowanie mniej, niż w tańszej hybrydzie o podobnych parametrach, którą testowałem ostatnio – Lenovo Miix 700 (tam wartość ta wynosiła 380 cd/m2). Chyba jedynym plusem takiej sytuacji jest fakt, że minimalne podświetlenie nie wypala gałek ocznych podczas pracy z urządzeniem w nocy. Dodatkowo zainstalowano w nim funkcję Paper Display, który jeszcze bardziej przyciemnia ekran i ociepla kolory, zmniejszając emisję niebieskiego światła. Czyżby Yoga 900 była pierwszą hybrydą, na której rzeczywiście da się czytać wieczorami? Praktyczne to, choć jeśli chodzi o aplikacje ratujące wzrok, osobiście i tak korzystałem ze starego, dobrego f.lux.
Matryca z jakąś niezdrową przyjemnością zbiera odciski palców. Jeśli ktoś lubi sobie pomagać w nawigacji korzystając z dotykowego ekranu, nawet w trybie laptopa, na pewno to zauważy. Do tego wspomniana wcześniej właściwość powłoki ekranu typu glare – odbicia będą irytować, i to nawet w dobrze nasłonecznionym pokoju, a nie tylko podczas pracy na zewnątrz. W specyficznych warunkach wprawne oko dostrzeże także siatkę digitizera. Jeśli chodzi o czułość ekranu na dotyk, Yoga sprawdza się nienagannie– w każdym miejscu ekran jest tak samo czuły, nawet przy krawędziach, szybko reaguje na komendy dotykowe i nie ma żadnych zauważalnych opóźnień. Odległość powłoki dotykowej od ekranu też jest odpowiednia, dzięki czemu unikamy wrażenia, że pomiędzy naszym palcem a właśnie dotykaną ikoną jest spora przestrzeń.
Koniec końców – jeśli miałbym komuś polecić Lenovo Yogę 900s, to na pewno nie ze względu na ekran. Nie jest to najjaśniejszy punkt tego urządzenia – dosłownie i w przenośni.
Co ciekawe, dysponując złotą wersją kolorystyczną, po otwarciu pokrywy wzrok nie kieruje się w stronę ekranu, a przyciąga go co innego. W oczy od razu rzuca się kontrastująca z czernią wnętrza, wyspowa klawiatura o klawiszach pokrytych farbą w złotym kolorze. Ten czarny materiał, który dominuje, przypomina nieco z wyglądu oraz faktury skórę. Dzięki temu trzeba się postarać, żeby go ubrudzić, nie przyklejają się do niego okruszki, a ewentualny kurz usuwa się łatwo.
Klawiatura jest w porządku. Spasowanie jest na piątkę, nie ma żadnych luzów, a pisząc w trybie tabletu wszystko jest stabilne. Widać od razu przewagę pomiędzy 900s a hybrydami z odłączanymi klawiaturami – takie często potrafią sprężynować, przez co pisanie może męczyć. Tutaj dzięki temu, że klawiatura jest na stałe przymocowana do ekranu, jest stabilnie i sztywno. Klawisze mają trochę twardy skok, a do tego nie jest on zbyt wysoki. Da się na nich działać bezgłośnie, co wymaga wprawy, jednak normalnie wydają z siebie lekki stukot. Pisanie może być satysfakcjonujące, ale nad przyjemnością płynącą ze stukania w klawisze nie będę się nadmiernie rozpływał. Satysfakcję czerpie się chyba głównie z faktu, że jest to naprawdę ładna klawiatura, która działa, jak trzeba. Zatem, jak na laptop – raczej średnio, jak na hybrydę – dobrze „z plusem”.
Dodatnie punkty należą się za „odwrócenie” klawiszy funkcyjnych. Klawisze F1, F2, F3 itd. są dostępne dopiero po wciśnięciu klawisza funkcyjnego, a „na wierzchu” dostępne są zdecydowanie częściej używane: zwiększanie i zmniejszanie głośności, wyciszanie, przełączanie pomiędzy ekranami, manipulujące jasnością wyświetlacza czy nawet skrót zamykania okna i odświeżania strony internetowej. Proste i przydatne. Układ jest specyficzny i osoby piszące bezwzrokowo mogą początkowo nieco się mylić, głównie z powodu prawego Shiftu, przesuniętego za górną strzałkę kierunkową. Rzecz do przeskoczenia, zwłaszcza dla ludzi, którzy nie spędzają pół życia przy klawiaturze.
I coś, za co Lenovo należy się uznanie – jej podświetlenie. Jasnoniebieskie, „lodowe” światło, wystarczająco mocne do odpowiedniego reagowania na nagłe, nocne napady grafomańskiej kreatywności. Dwa stopnie podświetlenia, równomierne rozłożenie mocy diod – żadne klawisze nie toną w mroku. Widać, że funkcja nie została zrobiona „na słowo daję”. Świetnie.
Gładzik ma ładną, błyszczącą ramkę i dobrze komponuje się ze złotą klawiaturą. Jest wystarczająco duży i ma dwa standardowe przyciski, które odpowiadają klawiszom myszki. Jako że płytka jako całość jest trzecim przyciskiem, wyczuwalny jest leciutki luz. Zupełnie tak, jakby gładzik nie był do niej odpowiednio przyklejony. Dziwne to nieco, biorąc pod uwagę, z jaką dbałością o detale ją zaprojektowano. Touchpad nie stawia oporu dla palców – suną one po nim bez przeszkód. Wspiera podstawowe gesty Windowsa, takie jak przewijanie strony dwoma palcami czy szczypnięcie, które pozwala powiększyć obraz. Precyzja stoi na wysokim poziomie. Myślę, co jeszcze można o nim napisać, ale po wymienieniu tych cech stwierdzam, że jest po prostu dobry. Nie ma w nim jednak czegoś, co wybijałoby go znacznie ponad konkurencję. Owszem, powierzchnia była przyjemna w dotyku, ale nie na tyle, żebym zrezygnował na jej rzecz z wykorzystywania dotykowego ekranu – był nie do pobicia. Nie ukrywam, że kiedy chciałem zrobić coś na szybko, myszka zawsze była w pogotowiu.
CZYM TO SIĘ ŁĄCZY, JAK DZIAŁA, I JAK DŁUGO
Z internetem nie połączymy się standardowym złączem RJ-45, ale miejsca na te wtyczki nie ma w hybrydach prawie od samego początku ich istnienia. Zamiast tego, mamy do dyspozycji bardzo dobrze sprawdzającą się w boju, dwuzakresową kartę sieciową. Nie miałem absolutnie żadnych problemów z łączeniem się z siecią przy jej pomocy.
Jeśli już jesteśmy przy modułach łączności i dobrego działania tego, co jest, mogę od razu nadmienić, czego w Yodze nie ma. Nie ma modemu 4G. Fakt, w hybrydach to nadal rzadkość, ale gdyby ktoś się pytał, to odpowiadam: nie ma.
W najmocniejszych Yogach 900s drzemią mobilne IntelCore’y m-7. I wersję z takim procesorem otrzymałem do testów: m7-6Y75. Dwa rdzenie, 1.2 GHz taktowania i do 3.1 GHz w trybie Turbo. To identyczny chip, w jaki była wyposażona poprzednia testowana przeze mnie hybryda Lenovo: Miix 700. I tu też wlutowano grafikę Intel HD 515 oraz zamontowano 8 GB pamięci RAM. Jak to hula?
Windows 10 ma gdzie się wyszaleć. Pamięci operacyjnej jest od groma, także nie ma mowy o zapchaniu się jej mniej więcej przez następną dekadę. Edytor tekstu, naście otwartych kart w przeglądarce Chrome, Spotify w tle, i nadal spadki wydajności nie były zauważalne.
Tak to wygląda w przypadku typowego, niemal biurowego użytkowania. Można obrobić sobie RAW, można pobawić się samplami i ciąć kawałki, tworząc muzykę. Byle nic ponadto.
Biada jednak temu, kto wpadłby na pomysł montowania wideo na Yodze – nie polecam. Oczywiście, że się da, jednak edytory filmów są dla hybrydy Lenovo nieco zbyt ciężkie. Da się poprzycinać sobie ścieżki w HD, jednak jeśli zdecydujecie się pójść nieco wyżej (np. w Full HD), to będzie to droga usłana wydajnościowymi cierniami. Ogólnie, rzeczy wymagające zmuszenia grafiki Intela do myślenia, kończą się spadkami wydajności. Dlatego na tym sprzęcie da się zagrać jedynie w Simsy 4 czy starszą Cywilizację. Owszem, odpalimy nawet Battlefielda 4, ale tutaj jedynie na najniższych możliwych ustawieniach graficznych. Nie muszę chyba mówić, że w takim wypadku piksele mogą zabić użytkownika.
Gdyby kogoś to interesowało: porcja wyników z graficznych benchmarków poniżej.
Z filmami jest zdecydowanie lepiej – zapas mocy jest wystarczający, żeby bez problemów coś oglądnąć, nawet w 4K. Nocni pochłaniacze seriali mogą czuć się docenieni.
Pewne zadania, które postawimy przed Yogą 900s, będą wymagać szybkiego dysku – i tu jest znakomicie. SSD Samsunga, zamontowany w hybrydzie, należy do najlepszych. Prędkości zapisu i odczytu osiągają wartości, których Lenovo nie ma się prawa wstydzić. Między innymi dzięki temu system uruchamia się błyskawicznie. Brawa.
Druga generacja intelowskich układów niskonapięciowych charakteryzuje się tym, że nie potrzebują dodatkowego chłodzenia, co jest bardzo dobrą wiadomością dla tych, którzy cenią sobie ciszę i spokój. W środku nie wierci się niecierpliwie żaden wiatraczek, gdyż temperatury panujące w obudowie nie wymagają wymuszonego przepływu powietrza przez podzespoły. Rzecz jasna, kiedy przyciśniemy nieco Lenovo, to wyda z siebie więcej ciepła. Zauważymy to, trzymając hybrydę na kolanach w trybie laptopa. Wystarczy włączyć na godzinę jakąś bardziej wymagającą grę lub renderować film w edytorze, żeby prawa górna część urządzenia (patrząc na część z klawiaturą, nie ekran), zaczęła grzać. Yoga nie parzy, bo ciepełko nie przekracza 40 stopni Celsjusza, ale jest ze dwa rzędy bardziej niż „letnie”.
Są różne sposoby na testowanie baterii. Zabawa w sztuczne benchmarki mi nie w smak, dlatego napiszę Wam, jak Yoga 900s sprawowała się podczas typowego użytkowania. Producent obiecuje nawet 10 godzin odtwarzania filmów. Ok, rozumiem marketing i osiąganie takich wyników na jasności ekranu 5%, kinematografii puszczanej z dysku, i pewnie jeszcze zawierającej w większości odcienie czerni w kadrach. Normalnie takie wyniki są nie do powtórzenia w warunkach normalnej eksploatacji. Dlatego Yoga 900 s przetrwała:
- 2h 30 min przy silnym obciążeniu (gry/montaż filmu)
- prawie 5h przy włączonym WiFi (z czego 1h na YouTube, strony internetowe, Spotify, 80% jasności ekranu)
- 5h 20 min przy włączonym WiFi (strony internetowe, Spotify, 80% jasności ekranu)
- 6h przy włączonym WiFi (edytor tekstu, +Spotify, no co Wy ;))
Zapewne byłbym w stanie wycisnąć z hybrydy Lenovo więcej, na przykład ustawiając jasność ekranu, dajmy na to, na 40%. Tyle że, jak wspomniałem wcześniej, używanie 900s, kiedy podświetlanie ekranu jest tak niskie, to po prostu samoumartwianie się. Jeśli podczas typowego dnia ciągłej pracy wyciśniecie z Yogi więcej niż 6h, to możecie się uznać za szczęściarzy.
Bateria od 5% do 100% ładuje się przez 1h 50 min – to dobry wynik, można być z niego zadowolonym.