Huawei P50 Pro zadebiutował pod koniec lipca 2021 roku. Wiele wskazywało na to, że na jego polską premierę raczej nie mamy co liczyć, tymczasem producent nas zaskoczył i oto jest – po pół roku wreszcie wszedł do sprzedaży w Polsce. Tylko… mam spore wątpliwości czy cena, którą Huawei proponuje na start, jest tą właściwą.
Tak, tak, wiem – Huawei P50 Pro jest flagowcem i cena niska być nie mogła. Ustalmy jednak fakty: jest to sprzęt bez 5G (jasne, nie ze swojej winy, ale wciąż…) – a kupowanie flagowca bez 5G, w perspektywie 2-3 lat użytkowania, to raczej wątpliwy pomysł. Do tego nie ma usług Google (o braku których serio można zapomnieć). Ale spróbujcie to wytłumaczyć typowemu Kowalskiemu na ulicy – ma wydać (ponad) pięć tysięcy złotych na smartfon, który nie ma tak podstawowych rzeczy…
Łatwo z całą pewnością nie będzie i nie muszę nawet pisać pełnej recenzji, by być tego świadomą. Pomijając jednak kwestie związane z powyższymi brakami, Huawei P50 Pro jest porządnym smartfonem. Sprawdźmy, jak bardzo.
Specyfikacja Huawei P50 Pro:
- wyświetlacz OLED o przekątnej 6,6” i rozdzielczości 2700×1228 pikseli, 120 Hz,
- ośmiordzeniowy procesor Qualcomm Snapdragon 888 z Adreno 660,
- 8 GB RAM,
- 256 GB pamięci wewnętrznej,
- Android 11 z EMUI (Huawei Mobile Services – bez GMS, czyli usług Google),
- aparat główny 50 Mpix (f/1.8) z OIS 23 mm + monochromatyczny 40 Mpix (f/1.6) 26 mm + ultraszerokokątny 13 Mpix (f/2.2) 13 mm + teleobiektyw 64 Mpix (f/3.5) z OIS 90 mm (zoom 0,5x-100x -> 13-2700 mm),
- aparat przedni 13 Mpix,
- 4G,
- Bluetooth 5.2,
- NFC,
- GPS,
- dual SIM (2x nanoSIM lub nanoSIM + nanoMemory),
- USB typu C,
- akumulator o pojemności 4360 mAh,
- 66-Watowe ładowanie przewodowe, 50-Watowe ładowanie indukcyjne, ładowanie zwrotne,
- wymiary: 158,8 x 72,8 x 8,5 mm,
- waga: 195 g,
- IP68.
Do 8 lutego Huawei P50 Pro kosztuje 4999 złotych, a do tego za złotówkę można otrzymać słuchawki FreeBuds 4. Po tej dacie koszt telefonu będzie wynosił 5499 złotych.
Piękne złoto (?), ale brudzi się jak oszalałe
Patrząc na Huawei P50 Pro można odnieść wrażenie, że gdzieś to już widzieliśmy. Pamiętacie taki model, jak Huawei Nova 9, którego recenzowałam jakiś czas temu? Wyspa aparatów z miejsca przypomniała mi o jego istnieniu. Co prawda ta w P50 Pro jest sporo większa, ale dwa dość duże (tu większe) osobne, okrągłe moduły, z obiektywami w środku, korespondują ze wspomnianym produktem. Ale to tyle z podobieństw.
Obudowa Huawei P50 Pro jest błyszcząca, śliska (na tyle, że potrafi uciekać z płaskiego blatu stołu czy biurka) i zbiera odciski palców jak oszalała (w Nova 9 mamy delikatnie chropowaty mat). Co jednak najciekawsze, kolor, w jakim dostałam sprzęt do testów, oficjalnie nosi nazwę… złoty. Jest to dość osobliwy przypadek, bo przez większość czasu telefon sprawia wrażenie, że jest raczej srebrny, ale faktem jest też, że jego kolor zmienia się w zależności od światła. Na zdjęciach w recenzji zresztą wygląda w większości właśnie jak złoty (co na co dzień jest rzadko spotykane).
Co od razu czuć po wzięciu smartfon w dłoń, to jego masa. Huawei P50 Pro waży 195 gramów, co – przyznaję – jest mocno odczuwalne podczas użytkowania. Nie jest też wcale mały, jego wymiary wynoszą 158,8 x 72,8 x 8,5 mm – trzeba się do tego przyzwyczaić. Sytuację poprawia nieco fakt, że właściwie wszystkie krawędzie są zaoblone, co poprawia chwyt urządzenia.
P50 Pro wykonany jest wzorowo – z tyłu mamy do czynienia ze szklanym panelem, który już na pierwszy rzut oka przywołuje na myśl, że mamy do czynienia ze smartfonem z najwyższej półki. Krawędzie natomiast są aluminiowe. W zestawie w pudełku otrzymujemy podstawowe, gumowe etui ochronne – polecam używać nawet nie tyle chroniąc się przed zarysowaniem etc., ale przed odciskami palców (po chwili korzystania obudowa wygląda paskudnie), a także ładowarkę 66 W.
Jeszcze szybki rzut oka na poszczególne krawędzie telefonu. U góry do naszej dyspozycji oddany został port podczerwieni, jeden z głośników oraz mikrofony, na dole z kolei – drugi głośnik, USB typu C, mikrofon oraz tacka na karty – dwie nanoSIM lub nanoSIM i kartę pamięci w autorskim standardzie Huawei, tj. nanoMemory (NM).
Na prawym boku mamy dość niskie i trochę topornie działające przyciski regulacji głośności i włącznik (zwłaszcza początkowo trzeba użyć więcej siły, by zadziałały), natomiast na lewym pozostała niezagospodarowana przestrzeń.
Konstrukcja spełnia normę odpornośći IP68, co oznacza odporność na zanurzenia w wodzie na pół godziny na głębokości do 1,5 metra oraz podstawowe zakurzenie.
Wyświetlacz lubi jasno świecić
Flagowy smartfon, to i flagowy wyświetlacz – mamy tutaj panel OLED-owy, którego przekątna to 6,6 cala, rozdzielczość 2700×1228 pikseli i częstotliwość odświeżania – 120 Hz. Ostatni z parametrów można ustawić na sztywno – do wyboru jest podstawowa wartość 60 Hz lub wyższa 120 Hz, jak również odświeżanie dynamiczne.
W centralnej części ekranu tuż przy górnej krawędzi znajduje się okrągłe wcięcie na przedni aparat, do którego umieszczenia można się szybko przyzwyczaić – właściwie już po pierwszym dniu przestałam zwracać uwagę na jego obecność.
Ekran P50 Pro jest zakrzywiony, co jednym się spodoba, innym – niekoniecznie. Co jest najważniejsze to fakt, że wprowadzanie tekstu przy skrajnie lewej i prawej stronie klawiatury nie sprawia trudności. Inna rzecz – światło załamujące się na krawędziach ekranu niektórych z pewnością może irytować. Nie jest to jednak pierwszy smartfon z zakrzywionym ekranem, więc raczej nie muszę jakoś szczególnie podkreślać, z czym się to je.
Z wyświetlaczem Huawei P50 Pro zasadniczo mam jeden problem – uwielbia jasno świecić nawet wtedy, gdy nie powinien. Czujnik światła agresywnie reguluje poziom jasności ekranu, przez co zamiast świecić na poziomie wystarczającym dla danych warunków, świeci zbyt jasno. Niestety, ja tego nie lubię, przez co musiałam się zdecydować na ręczną zmianę jasności, co – jak pewnie wiecie – może być w pewnych sytuacjach irytujące, ale na dłuższą metę tak mi było po prostu bardziej komfortowo.
Pod względem jakości wyświetlanego obrazu, czytelności, reakcji na dotyk, etc. – tu wszystko jest na swoim miejscu. Do tego pozytywną informacją jest to, że w ustawieniach ekranu można zmienić tryb kolorów (z normalnego na wyrazisty), jak również zmienić temperaturę barwową – z domyślnej na ciepłą, zimną lub ustawioną ręcznie na podstawie wskazanego punktu.
Oczywiście w ustawieniach nie zabrakło też trybu ciemnego, trybu prostego, jak i ochrony wzroku (filtru światła niebieskiego), którego intensywność również możemy dostosować pod własne preferencje. Always on Display takze jest obecne na pokładzie – jako “Zawsze na ekranie”.
ZnE, czy też AoD, wyświetla godzinę, datę, dzień tygodnia, poziom naładowania akumulatora oraz ikony aplikacji, z których w danej chwili oczekują na nas powiadomienia. Always on Display może być wyświetlany tylko po dotknięciu ekranu, według ustalonego harmonogramu lub przez cały czas (nie działa jedynie, gdy procent naładowania baterii spada poniżej 10%).
W ustawieniach możemy wybierać pomiędzy różnymi stylami AoD – łącznie z obrazami lekko animowanymi. Może być to zegar analogowy, cyfrowy, artystyczny lub też forma obrazu lub graffiti. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
Oprogramowanie? Bez Gspace może być trudno
Samo działanie mogę opisać czterema słowami: jak na flagowca przystało. Codzienne funkcjonowanie Huawei P50 Pro oceniam pozytywnie. Do naszej dyspozycji mamy tu ośmiordzeniowy procesor Qualcomm Snapdragon 888 4G z Adreno 660 oraz 8 GB RAM – a takie połączenie zawsze sprawdza się świetnie, właściwie niezależnie od tego, co chcemy robić na smartfonie.
Problemem staje się wykorzystanie smartfona w bardziej zaawansowanych grach czy po prostu pod większym obciążeniem – jak możecie zobaczyć poniżej, według Wild Life Extreme Stress Test stabilność wyników to jedyne 58% – słabiutko. Do tego smartfon potrafi stać się ciepły (ale nie gorący).
Sporo osób pytało, dlaczego Huawei nie wypuścił wersji z 12 GB RAM – ale wypuścił! Tylko nie jest ona dostępna w Polsce i coś czuję, że nigdy nie będzie.
A jak Huawei P50 Pro sprawdza się w benchmarkach?
- AnTuTu (V9.2.6): 550794
- GeekBench 4:
- single core: 4279
- multi core: 14237
- 3DMark:
- SlingShot : max
- SlingShot Extreme: max
- Wild Life Extreme: 1481
Co z oprogramowaniem? Jeśli mieliście jakąkolwiek nadzieję, że Huawei P50 Pro jest pierwszym smartfonem w Polsce, który działa w oparciu o system HarmonyOS, to – niestety – muszę Was rozczarować. Urządzenie pracuje na EMUI 12.0.1. (który to z kolei bazuje na Androidzie 11). W dniu publikacji recenzji poprawki bezpieczeństwa datowane są na 1 stycznia 2022, czyli jeszcze są aktualne.
P50 Pro nie może pochwalić się obsługą Google Mobile Services (GMS), a jedynie Huawei Mobile Services. Tak, wiem, dla wielu osób może to stanowić problem nie do przeskoczenia. Muszę jednak przyznać, że co testuję kolejne smartfony Huawei, to ten brak GMS coraz bardziej przestaje mi przeszkadzać. Oczywiście – pod pewnymi warunkami i mając z tyłu głowy, że to powinno wyglądać zupełnie inaczej.
Aktualnie nie wyobrażam sobie rozpoczęcia korzystania ze smartfona Huawei bez instalacji aplikacji Gspace, która pozwala korzystać z przeróżnych usług Google bez najmniejszego problemu (a przynajmniej takie jest założenie, bo np. Gmail najczęściej u mnie działać nie chce).
Program jest darmowy, ale za każdym razem uruchamiając kolejną aplikację, musimy obejrzeć reklamy trwające 5 sekund – można też wykupić opcję bez reklam, która kosztuje w wersji dożywotniej 75,76 złotych (z kolei najtańsza opcja to 9,46 zł / miesiąc). Moim zdaniem, jeśli ktoś ma działać na smartfonie Huawei na co dzień, to takiej inwestycji powinien dokonać.
Bo warto – Gspace pozwala właściwie zainstalować wszystkie aplikacje, które dostępne są z poziomu Google Play, a to przecież w większości chodzi osobom narzekającym na brak GMS. Pamiętajcie tylko o jednym – że jeśli jakaś aplikacja wymaga GMS do wyświetlania powiadomień (np. Twitter czy Discord), to te powiadomienia – mimo działających aplikacji – pojawiać się nie będą (nad czym niesamowicie ubolewam). I to jest jeszcze ten problem – gdy to się zmieni, świat stanie się piękniejszy, a na przesiadkę na smartfony Huawei (w tym P50 Pro) z pewnością będzie decydować się więcej osób.
Dzięki Gspace można bez problemu korzystać z YouTube (również w wersji premium, gdzie bezproblemowo działa minimalizowanie okna i odtwarzanie w tle), dysku Google, map Google, kalendarza czy Dokumentów.
Jeśli jednak nie chcecie korzystać z tej apki, zawsze pozostaje Wam zbiór aplikacji z AppGallery (wciąż sporo pracy przed nim, ale z miesiąca na miesiąc przydatnych programów jest coraz więcej – w tym bankowości z Polski czy też Revolut i Curve z obsługą płatności zbliżeniowych), jak również pobieranie aplikacji z .apk.
Nie ukrywam, że przyzwyczaiłam się już do przeglądarki internetowej Huawei i robienia sobie skrótów do poszczególnych stron na ekranie domowym – to działa naprawdę fajnie. Podobnie zresztą, jak coraz częściej ufam Petal Maps, których rozwój z zaangażowaniem obserwuję – a Huawei, odnoszę wrażenie, że nieustannie słucha mojego feedbacku.
W połowie grudnia pisałam:
Jeśli miałabym coś zasugerować twórcom Petal Maps, byłoby to pozostawienie decyzji użytkownikowi czy chce, by na ekranie wyświetlała się informacja o wszystkich zjazdach, które mija po drodze. Teraz jest tak, że jadąc autostradą czy drogą szybkiego ruchu, nawigacja pokazuje dystans pozostały do najbliższego zjazdu, który i tak pokonujemy nie zjeżdżając na niego. Zamiast tego, według mnie, lepiej by było, gdyby wyświetlała się informacja o dystansie, po którym faktycznie musimy zjechać z drogi.
I wiecie co? Poprawili to! Od jakiegoś czasu nawigacja pokazuje informację na temat dystansu, który pozostał do zjazdu, na którym mamy podjąć się jakiegoś manewru, a nie do każdego zjazdu po drodze. Wciąż jednak kilka rzeczy jest do poprawy – jak na przykład wyświetlanie animacji zjazdu z ronda animacją “Y” bez możliwości pojechania prosto ;)
Pod względem oprogramowania dwie rzeczy bardzo nie przypadły mi do gustu. Pierwsza kwestia to klawiatura ekranowa, która moim zdaniem jest paskudna pod względem wyglądu i maksymalnie niewygodna – myliłam się pisząc na nie zdecydowanie częściej niż zwykle (na szczęście można ją zmienić). Druga rzecz natomiast to dymki czatów Messengera, które nie wyświetlają treści, a jedynie puste pole (z drugiej jednak strony – dobrze, że ten Messenger w ogóle działa!).
A, i ważne – Huawei Celia działa bardzo w porządku (tak, tak, po polsku).
Zaplecze komunikacyjne… cóż
Właściwie, gdybym mogła, najchętniej spuściłabym na to zasłonę milczenia. Ale nie mogę. Wspominałam już o tym na początku tekstu, powtórzę raz jeszcze: Huawei P50 Pro nie obsługuje 5G. W dodatku nie ze swojej winy.
Problem w tym, że ludzi (odbiorców, użytkowników) nie interesuje, że brak tak ważnego komponentu, jak modem pozwalający korzystać z sieci najnowszej generacji, jest niedostępny ze względu na polityczne zawirowania między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, które rykoszetem trafiły prosto w świetnie rozwijającą się w tamtym momencie na rynku mobilnym firmę Huawei.
Faktem jest, że Huawei P50 Pro 5G nie wspiera i z roku na rok będzie coraz trudnie przełknąć ten fakt – zwłaszcza, że aktualnie właściwie trudno spotkać na rynku smartfon (nawet dużo tańszy), który byłby wyposażony w 4G. Kupując flagowca, najczęściej towarzyszy nam on przez 2-3 lata (a czasem nawet i dłużej). W perspektywie takiego czasu rozwój 5G w Polsce powinien być znaczący (trzymam kciuki!) i po prostu warto mieć to na uwadze.
A co z innymi modułami? Nie zabrakło tu Bluetooth 5.2, NFC i GPS. Wszystkie działają bez zarzutu – nie spotkał mnie żaden problem zarówno z działaniem bezprzewodowych słuchawek i smartwatcha, płatnościami mobilnymi przez Curve, jak i wyznaczaniem trasy i prowadzeniem w Mapach Petal. Sama jakość rozmów przez P50 Pro jest bardzo dobra.
Huawei P50 Pro jest wyposażony w 256 GB pamięci wewnętrznej, z czego do wykorzystania przez użytkownika zostaje 224 GB. Test szybkości pamięci systemowej (standardowo AndroBench):
- szybkość ciągłego odczytu danych: 1896,58 MB/s,
- szybkość ciągłego zapisu danych: 758,26 MB/s,
- szybkość losowego odczytu danych: 248,49 MB/s,
- szybkość losowego zapisu danych: 317,83 MB/s
Pamięć można rozszerzyć, korzystając z karty pamięci nanoMemory – czyli autorskiego standardu Huawei.
Audio
3.5 mm jacka audio brak, stosownej przejściówki na USB C w zestawie też nie znajdziemy, więc chcąc podłączyć słuchawki do P50 Pro, jesteśmy zdani albo na kupiony przez siebie adapter, albo słuchawki bezprzewodowe / TWS (jeśli nie wiecie, jakie warto kupić, koniecznie zajrzyjcie do poradnika autorstwa Andrzeja!).
A co o głośnikach twierdzi Kuba?
Huawei P50 Pro może śmiało pochwalić się tym, że dysponuje doskonałymi głośnikami. Z racji tego, że jest to telefon za ponad 5 tys złotych, porównałem go do Samsunga Galaxy Z Fold 3. I cóż mogę powiedzieć po tym pojedynku?
Huawei naprawdę się postarał. Włożył do tego telefonu głośniki porównywalne do samsungowych, co jest wielkim atutem, bowiem od dawna – moim zdaniem – to właśnie Samsung definiuje jakość audio w topowych smartfonach.
Muzyka, która wydobywa się z głośników P50 Pro, jest wręcz krystalicznie czysta. Mamy tu bardzo dobre, głębokie basy i świetne średnie tony. Największą różnica między tymi dwoma modelami jest brak Dolby Atmos w Huawei, przez co dźwięk nie jest aż tak przestrzenny, jak mógłby być. Jest również odczuwalnie ciszej niż w Galaxy Fold 3.
Ogólnie jednak, Huawei P50 Pro ma naprawdę dobre głośniki. To bardzo pozytywne zaskoczenie.
Zabezpieczenia biometryczne
Huawei P50 Pro oferuje dwie opcje zabezpieczeń biometrycznych – rozpoznawanie twarzy oraz czytnik linii papilarnych. Pierwsza z nich działa bardzo dobrze właściwie od razu po podniesieniu telefonu rozpoznając użytkownika. Pamiętajcie jednak, że nie jest to skanowanie twarzy 3D, a oparte jedynie na przednim aparacie. Muszę jednak dodać, że nie udało mi się go oszukać zdjęciem wyświetlanym na ekranie drugiego telefonu.
Skaner odcisków palców znajduje się pod ekranem i jest stale aktywny, co oznacza, że nie trzeba podświetlać ekranu, by go aktywować (w sumie w tej cenie takiego rozwiązania raczej by się nikt nie spodziewał). Czytnik jest na dobrej wysokości – właściwie od razu po wzięciu telefonu do ręki palec ląduje właśnie w tej okolicy.
Zastrzeżenie mam właściwie tylko jedno – skaner wymaga od nas, by dokładnie położyć na nim palec i przytrzymać, a nie tylko dotknąć. W efekcie często zdarzało się, że próba odblokowania kończyła się niepowodzeniem, bo za szybko zabierałam palec z czytnika. Rozpoznawanie twarzy może się okazać szybsze.
Czas pracy
Wewnątrz Huawei P50 Pro ulokowany został akumulator o pojemności 4360 mAh. Czas jego działania różni się w zależności od tego, z jaką intensywnością wykorzystujemy telefon oraz w jakich okolicznościach. Gdy sięgałam po niego mniej, spędzając dzień w domu, koło północy potrafiło zostać jeszcze ok. 30% zapasu energii, podczas gdy SoT zamykał się w mało imponujących 2,5-3 h.
Bardziej eksploatując sprzęt, ale na WiFi, potrafi wyciągnąć 4,5-5 h SoT. Podobny SoT (ok. 4,5 h) P50 Pro osiąga na LTE, zwłaszcza w podróży, gdy jest wykorzystywany w roli nawigacji. W każdym razie – dzień działania na WiFi, niecały dzień na LTE – tak można podsumować baterię testowego smartfona.
Z mojej strony prośba do Huawei, by nieco inaczej traktował statystyki baterii – jeden cykl to od ładowania do ładowania, a nie do końca dnia… a że zazwyczaj podłączam telefon do ładowania po północy, to sporo cykli mi uciekło (wyzerowały się po północy). Da się zrobić? ;)
Przechodząc do uzupełniania energii w telefonie – Huawei P50 Pro wspiera 66-Watowe ładowanie przewodowe, 50-Watowe ładowanie indukcyjne i ładowanie zwrotne (które może się przydać np. do podładowania słuchawek, smartwatcha czy – awaryjnie – innego telefonu).
Jeśli chodzi o ładowanie bezprzewodowe, nie mam nawet tak szybkiej ładowarki, by móc zweryfikować, jak szybko się ładuje z pomocą indukcji. Przewodowo z kolei (pozwolę sobie przypomnieć, że ładowarka jest w zestawie!) ładuje się 45 minut – w 9 minut zyskuje 30%, w 17 minut – 50%, w 29 minut – 80% i do 100% dobija po zakończeniu trzeciego kwadransa.
Aparat
Najbardziej kontrowersyjnym elementem Huawei P50 Pro jest… jego aparat. Jak być może wiecie, w rankingu DxOMark Mobile zajmuje aktualnie pierwszą pozycję. Patrząc jednak na to, jak sprawdza się w codziennym użytkowaniu, mam pewne wątpliwości, czy na tą lokatę faktycznie zasługuje. Zresztą, sądząc po dyskusji na Twitterze, nie tylko ja tak mam.
Główny aparat jest sztosem – co do tego nie mam wątpliwości. To, jakie zdjęcia potrafią z niego wyjść, zasługuje na pochwałę – ostre, szczegółowe, z dużą rozpiętością tonalną, niezłym HDR-em. Zrobiłam za jego pomocą naprawdę sporo zdjęć, które mogę ocenić co najmniej bardzo dobrymi, o ile nie świetnymi.
Największym zarzutem w kierunku możliwości fotograficznych smartfona Huawei P50 Pro jest jednak totalny rozjazd kolorystyczny pomiędzy zastosowanymi obiektywami. Wystarczy zerknąć na przykładowe zdjęcia, by zobaczyć, jak bardzo zdjęcia z ultraszerokiego kąta, głównego aparatu i te z zoomem, różnią się pod względem balansu bieli i temperatury barwowej. W dodatku nie tylko nocą, ale też za dnia. W sprzęcie za ponad pięć tysięcy złotych to jest niedopuszczalne.
Jeśli chodzi o tryb nocny, ten momentami potrafi wymuszać nawet prawie 30-sekundowe naświetlanie zdjęcia, robiąc je z ręki (czyli bez statywu). Zdarzyło mi się tak kilka razy, więc to nie był odosobniony przypadek. W normalnych warunkach tryb nocny sprawdzałby się bardzo dobrze – gdyby nie fakt, że ociepla ujęcia i sprawia, że stają się pomarańczowo-żółte.
Co z zoomem? 3,5-krotny jest bardzo dobrej jakości, 10-krotny również potrafi zaskoczyć. 100-krotny to, chyba się ze mną zgodzicie, jedynie chwyt marketingowy, który w rzeczywistości Wam się nie sprawdzi – zdjęcia są rozmazane, brakuje im detali, nie nadają się do publikacji nawet w social media.
A jak sprawdza się aparat Huawei P50 Pro w porównaniu z innymi smartfonami? Przygotowałam dla Was dwa zestawienia – pierwsze nocne, z Samsungiem Galaxy Z Fold 3 (niestety, Galaxy S21 Ultra 5G nie miałam w zasięgu) i Huawei P30 Pro:
…a drugie z samym P30 Pro w ciągu dnia:
Robiąc zdjęcia samemu sobie, czyli tak zwane selfie, do dyspozycji mamy zarówno tryb automatyczny, jak i portretowy. Co musicie wiedzieć to fakt, że zdjęcia przednim aparatem możemy robić zarówno standardowe, jak i z oddaleniem kadru – 0,8x i 0,5x, czyli ultraszerokokątne, dzięki czemu w kadrze zmieści się więcej osób. Jest jednak haczyk – tryb portretowy działa wyłącznie przy 1x. W każdej opcji natomiast dostępna jest funkcja fotobudki oraz oświetlenia scenicznego.
A co z wideo?
Maksymalna dostępna jakość nagrywania to 4K w 60 kl./s., przy czym korzystając z tej opcji (podobnie jak w Full HD 60 kl./s.) nie mamy możliwości kręcenie wideo ultraszerokim kątem, a maksymalnie dostępny zoom to 10x. Decydując się na zejście z klatkażu do 30 kl./.s, niezależnie od tego, czy 4K czy Full HD, dostajemy możliwość nagrywania ultraszerokim kątem oraz przełączania się pomiędzy nim a zoomem w trakcie nagrywania, a maksymalny zoom to 15x.
Przedni aparat również rejestruje obraz maksymalnie w 4K 60 kl./s. i pozwala skorzystać z szerszego kąta, za to bez żadnej opcji zoomu (jeśli komukolwiek miałoby to być potrzebne).
Na pochwałę zasługuje stabilizacja, której właściwie nie ma co zarzucić oraz działanie HDR w przypadku głównego aparatu (w przednim, niestety, nie ma co na to liczyć). Ogólna jakość nagrań jest bardzo dobra i, co ciekawe, nie występuje tu podobna przypadłość, co w zdjęciach – nie ma różnicy w odwzorowaniu kolorów pomiędzy ultraszerokim kątem a zwykłym.
W aplikacji aparatu znajdziemy kilka dodatkowych trybów związanych z nagrywaniem wideo: zwolnione tempo, film poklatkowy, widok podwójny (jednocześnie nagrywa z obu kamer) oraz kreator historii. Ostatni z nich pozwala na nagrywanie kilkunastosekundowych wideo np. z podróży czy choćby wyjścia na miasto z wykorzystaniem kilku szablonów – każdy zawiera 3-4 kilkusekundowe kafelki, w których są przejazdy lewo-prawo, najazdy, etc. – efekty, które pozwalają nagrać coś w ciekawszy sposób nawet osobom, które niekoniecznie się na tym znają.
Podsumowanie
Patrząc na tytuły recenzji autorstwa moich kolegów po fachu, tworzących filmy na YT, wszyscy mają podobne odczucia w stosunku do Huawei P50 Pro, co ja – jest to świetny smartfon, ALE…
Właściwie jak rozpoczęłam niniejszą recenzję, podobnie mogłabym ją zakończyć. Uważam, że Huawei będzie miał ciężki orzech do zgryzienia, by sprzedać P50 Pro w Polsce bez 5G, bez GMS i w cenie wynoszącej 5499 złotych (w przedsprzedaży taniej, ale ta się szybko skończy). Dodatkowo pół roku po premierze w Chinach…
O Samsungu Galaxy S21 FE napisałam, że jest spóźniony na własną imprezę, bo jego premierę przesuwano kilka razy. Tymczasem z Huawei P50 Pro mamy jeszcze nieco inną sytuację – zadebiutował na rynku w lipcu, ale do sprzedaży w Polsce trafia dopiero po pół roku.
Polityka cenowa firmy jest dla mnie niezrozumiała i uważam wręcz, że Huawei jest odważny w wycenie swojego flagowca, stawiając go na podobnym (aczkolwiek mimo wszystko nieco niższym) pułapie cenowym, co konkurencja.
Rozumiem – to flagowy sprzęt, o czym świadczy 50-Watowe ładowanie indukcyjne (fajna rzecz!), świetne głośniki (niezaprzeczalnie potrzebne), doskonały ekran (choć lubiący podbijać jasność), elegancka konstrukcja i naprawdę bardzo dobry aparat, który jednak zdaje się miewać problemy w zależności od egzemplarza (co nie powinno mieć miejsca, przypominam – jesteśmy pół roku po premierze).
Gdybym za każdy brak w P50 Pro (5G, GMS, eSIM, 3.5 mm jack audio, NM zamiast microSD) chciała odejmować pół punktu od końcowej oceny, wyszłoby 7,5. Do tego wysoka cena, fochliwy aparat i ekran, który woli świecić jaśniej niż chce użytkownik i lądujemy przy 6/10. To jednak by była, według mnie, zbyt krytyczna ocena tego smartfona i te 7,5/10 jest optymalne.
Bo w ogólnym rozrachunku Huawei P50 Pro jest sprzętem naprawdę wartym uwagi. Osoby, które są świadome, jak radzić sobie z brakiem GMS (mi właściwie wciąż przeszkadza głównie brak powiadomień z Discorda…), nie potrzebują 5G oraz rzadko sięgają po ultraszeroki kąt w aparacie (albo nie zwracają uwagi na różnice w kolorach pomiędzy obiektywami) – będą z niego zadowolone.
Jestem naprawdę bardzo ciekawa, jak będzie przedstawiał się poziom sprzedaży Huawei P50 Pro w Polsce. To nie jest tani smartfon, który można sprzedać za grosze w abonamencie. To flagowiec, którego kupią wyłącznie osoby świadome, które potrafią i mogą pójść na pewnego rodzaju kompromisy…