Na najnowsze dzieło Unbroken Studios, czyli Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha, czekał chyba prawie każdy prawdziwy fan tego uniwersum. Czy wydawca, który w swoim portfolio nie ma hitów, tym razem podołał wyzwaniu? A może dostaliśmy kolejny odgrzewany kotlet?
Recenzja Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha. Dobry początek
Gdy kilkanaście miesięcy temu otrzymaliśmy pierwsze informacje dotyczące gry Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha, już wtedy wiedziałem, że na pewno będę chciał sprawdzić ten tytuł. Oczywiście może nie po to, żeby ogrywać go przez setki godzin, jak to mam w zwyczaju np. z EA Sports FC (ex-FIFA), ale na pewno po to, żeby zaspokoić swoją dziecinną ciekawość.
W każdym z nas drzemie dziecko, a to moje jest wielkim fanem uniwersum Harry’ego Pottera, co zresztą mogliście wywnioskować z recenzji Hogwarts Legacy. Tamta gra spodobała się nawet mugolom, a jak jest w przypadku Harry’ego Pottera: Mistrzowie Quidditcha?
Wstęp do produkcji autorstwa Unbroken Studios, wydawanej przez Warner Bros. Games, na szczęście nie jest nudny. Owszem, jest długi i trwa bodajże 45-50 minut, ale skrupulatnie wprowadza nas w każdy aspekt rozgrywki i mechanik, jakie przygotowali dla nas twórcy. Te może nie są zbyt proste na pierwszy rzut oka, ale gwarantuję Wam, że nawet totalny mugol załapie, o co chodzi.
Na wstępie zaznaczę jeszcze, że grę ogrywałem na PlayStation 5, ale dostępna jest również na Xbox Series X/S, PC i konsolach starszej generacji (Xbox One i PlayStation 4).
Rozgość się w domu Weasley’ów
Weasley’owie to jest taka rodzina, której nie może zabraknąć w każdej poważnej produkcji związanej z Potterem. Pół żartem, pół serio, ale wprowadzenie do rozgrywki w Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha zaprojektowano właśnie na boisku do Quidditcha obok domu tej rudej, poczciwej rodziny. Co prawda w książce, z tego, co pamiętam, było ono przedstawione jako mniejsze i o wiele bardziej skromne, ale kto by się tym przejmował. W końcu to gra fantasy o lataniu na miotle i rzucaniu do siebie mosiężnymi kulami.
W trakcie rozgrywki będziemy mogli sterować zawodnikami z czterech pozycji: broniący, ścigający, szukający oraz pałkarz. O ile ten pierwszy wydaje się być niesamowicie nudny, coś jak bramkarz w FIFA w trybie 11 vs. 11, tak każdy z pozostałej trójki ma ciekawe elementy rozgrywki.
W samouczku twórcy prowadzą nas jak za rączkę tłumacząc niuanse ogólnego sterowania, a także mechanik dostępnych dla każdej z pozycji. I tak np. pałkarz może rzucać tłuczkami w przeciwnych zawodników, zbijając im tym samym pasek zdrowia. Gdy ten spadnie do zera, jesteśmy wykluczeni z rozgrywki na 30 sekund.
Bardzo fajne jest w tym samouczku to, że on po prostu nie przynudza. Faktycznie pokazuje potrzebny wachlarz rzeczy do tego, żeby efektownie i efektywnie grać w Harry’ego Pottera: Mistrzowie Quidditcha. Ginny Weasley prowadzi nas przez pozostałe mechaniki, a w międzyczasie trenujemy z Potterem, Hermioną Granger, a także resztą Weasley’ów. Fajny akcent, ale, żeby Was to nie zmyliło – ta gra nie ma krzty fabuły. W końcu FIFA w tytule nie wzięła się z niczego, ale podobnych rozwiązań tutaj nie brakuje. Serio.
Szukający? A po co to komu
Rozgrywka w Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha jest dynamiczna, szybka i na początku ekscytująca. To wszystko jednak później się rozmywa, bo po 7 godzinach rozgrywki staje się niesamowicie nudna. Tryb kampanii, który nie ma rozwiniętej fabuły, można przejść w około 3 godziny. No jest to zdecydowanie za krótko, bo oprócz tego do dyspozycji mamy tylko rozgrywkę sieciową. Nie ma tutaj długich sezonów czy też innych form rozgrywki. Nuda.
Kolejny problem to dość spore przekłamania z uniwersum Pottera. W książkach J.K. Rowling złapanie znicza dawało drużynie szukającego 150 punktów oraz kończyło mecz. Z kolei w tej grze złapanie znicza daje zaledwie 30 oczek, a w dodatku nie kończy spotkania i po dosłownie chwili pojawia się kolejny. Jest to totalnie bezsensowna mechanika, zabijająca cały pomysł roli szukającego oraz trudność, z jaką musiał się zmierzyć, żeby złapać znicz. Teraz w ciągu jednego spotkania można złapać ich nawet dwa, a i tak przegrać starcie. Co za absurd.
Mam nieodparte wrażenie, że twórcy Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha zbyt mocno wzięli do siebie to, co widzieli w FIFA i czerpali z tego pełnymi garściami, ale w tych negatywnych aspektach. Początek rozgrywki jest ekscytujący, ale im dalej w las, tym o wiele, wiele gorzej. Gra obrońcą jest po prostu niesamowicie nudna, ale za to jako ścigający czy pałkarz można mieć niezłą frajdę.
Jako ścigający po prostu podajemy między sobą kafle, robimy uniki i rzucamy do jednej z trzech obręczy. W tej roli akurat nie ma nic skomplikowanego, ale nie raz trzeba wykazać się niezłym refleksem, żeby uniknąć wrogiego tłuczka, bądź zawodnika, który może nam odebrać kafel.
Prośbę o podanie lub samo wykonanie tej czynności do innego gracza też trzeba wykonać w odpowiednim momencie – w innym wypadku kafel ląduje w rękach przeciwników.
Rysunkowa grafika i świetna wydajność
Są natomiast dwie rzeczy, za które muszę pochwalić Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha, ponieważ tutaj Unbroken Studios zrobiło po prostu kawał świetnej roboty. Mowa oczywiście o grafice oraz optymalizacji.
Owszem, mamy do czynienia z rysunkową grafiką, która powoli się starzeje. Osobiście nie jestem jej fanem, ale doceniam artyzm w tym wypadku. Dział kreatywny w Unbroken Studios wykazał się i gra po prostu cieszy oczy. Zresztą, sami popatrzcie na te screeny z rozgrywki:
Jeżeli chodzi o optymalizację Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha na PlayStation 5, nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa. Stabilnych 60 klatek bez ani jednego chrupnięcia to zdecydowanie nie jest standard. Szczególnie, że mamy cross-play.
Wiem, że grafika nie jest zbytnio wymagająca, ale wiele gier w ostatnich miesiącach pokazało, iż nawet taką rzecz da się koncertowo skopać. Ba, EA Sports FC 24 potrafiło klatkować, jeżeli po rozegraniu kilku meczów w trybie Ultimate Team nie zresetowało się gry lub konsoli.
Rozwijanie umiejętności w Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha
W Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha możemy stworzyć sylwetki zawodników z naszej drużyny oraz zdecydować, jak mają wyglądać. Do wyboru mamy prosty i standardowy kreator, niczym specjalnym się on nie wyróżnia. Po skompletowaniu ekipy oraz ruszeniu do boju, po kolejnych meczach zdobędziemy punkty umiejętności. Te możemy wydać w trzech bardzo prostych drzewkach. Po prostu przydzielamy je do kolejnych „umiejętności”, przy czym one niezbyt wpływają na finalny gameplay. Nie jest to zbytnio odczuwalne. Inną rzeczą jest wbudowany sklep, który pozwala kupować przedmioty oraz kosmetyki.
Warto też wspomnieć, że w grze jest mechanika ulepszania swoich mioteł do latania. Za zdobytą walutę możemy wbijać jej kolejne poziomy, co wpłynie m.in. na naszą zwrotność, czy szybkość. To akurat da się odczuć i w zasadzie jest jedynym powodem, żeby grindować kolejne mecze. Marny to powód.
Absurdem natomiast jest dla mnie kolejna zaleciałość z FIFA, czyli sezony. W meczach zdobywamy punkty doświadczenia, dzięki którym wbijamy poziomy czegoś w rodzaju karnetu, a dzięki temu zgarniamy kosmetyki. Po co takie rozwiązanie? Nie kumam, ale jak widać live-service wszedł niektórym już zbyt mocno w krew.
Tryb wieloosobowy wrzuca wyższy bieg
Pod kątem tego, jak bardzo jest to dynamiczna gra, widać wręcz ogromną różnicę pomiędzy trybem multiplayer a solowymi meczami. Jest to totalnie bez porównania, ponieważ boty są po prostu słabe i to niezależnie od poziomu trudności.
Z kolei rozgrywka PvP to zupełnie inna para kaloszy. Gramy tutaj 3 vs. 3, a przed rozpoczęciem spotkania możemy wybrać, czy chcemy mieć dowolną rolę w trakcie spotkania, czy np. połączenie szukający + ścigający. Zasady rozgrywki z kolei są identyczne jak w trybie solo. Realnie niczym się to nie różni.
Widać, że gracze szybko złapali, o co chodzi w rozgrywce i trzeba się już bardziej skupić, żeby wygrać mecze. O wiele częściej można dostać tłuczkiem po głowie, albo nie trafić strzału, bo bramkarz go zablokuje. Spotkania są wyrównane i często potrafią trwać po 10 minut. System matchmakingu jest dopracowany, dobierając graczy faktycznie po poziomie, jaki prezentują.
Nie miałem tutaj czegoś takiego, jak chociażby w Warhammer 40,000: Space Marine 2, gdzie wiele razy jedna z drużyn była znacznie lepsza od drugiej. Na plus również serwery, które nie lagowały i cały czas można było cieszyć się płynną rozgrywką.
Na razie liczba graczy bawiących się w Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha jest wystarczająca, ale potrafię sobie wyobrazić, jak za kilka tygodni gracze odejdą od tego tytułu, na rzecz innych, serwery będą świecić pustkami, a w efekcie na mecz będziemy czekać kilkanaście minut. Jest po prostu nudno, nawet w trybie multiplayer nie ma co robić.
Gramy kolejne zwykłe mecze, wygrywamy lub przegrywamy i odblokowujemy kosmetyki. Brak tej grze jakiejkolwiek głębi, systemu rankingowego z krwi i kości oraz po prostu więcej contentu. Za to jest po prostu nudno i to do bólu. Serio, potrafię sobie wyobrazić, że gra Wam się znudzi po 10-12 meczach online.
Czy warto zagrać w Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha?
Na pytanie, czy warto zagrać w Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha, trudno tak naprawdę uczciwie odpowiedzieć. Jest to typowa gra 5.5/10. Na więcej nie zasługuje, bo jest po prostu nudna. Mało tutaj contentu, niewiele się dzieje i zmarnowano potencjał tytułu. Mogła to być świetna FIFA na sterydach dla fanów Pottera, a dostaliśmy okrojoną wersję latania na miotle. I chyba o to mam główny żal do twórców.
Zresztą to, ile jest do zrobienia w grze, świetnie oddaje cena Harry Potter: Mistrzowie Quidditcha. Grę można kupić na PC (Steam) za 127 złotych. Dwie złotówki więcej kosztuje na konsolach PlayStation oraz Xbox, a do tego od dnia premiery jest dostępna w abonamencie PlayStation Plus. Wiecie, hitowych tytułów AAA chwilę po premierze nie kupicie w tej cenie. Nie macie się co łudzić.
Na plus zdecydowanie mogę wyróżnić przyjemną dla oka grafikę, optymalizację, a także dynamiczną rozgrywkę. Ciekawe mechaniki szukającego i ścigającego również są zaletami tej produkcji. Ale minusów jest po prostu o wiele więcej, poczynając od bezsensownej decyzji z przyznawaniem zaledwie 30 punktów za zdobycie znicza, przez krótką rozgrywkę w trybie solo, aż po totalny brak contentu. W grze nie ma co robić po 10 godzinach.
Uważam, że w tym wypadku gra nie zasługuje na więcej niż 5.5/10. Fani Harry’ego Pottera, posiadający PlayStation 5, powinni wypróbować tę grę, ale jeżeli jesteście mugolami, to nie macie po co zerkać w jej kierunku.