Branża gier to potrafi jednak zaskakiwać. W ferworze wielkich premier, nawet nie zauważyłem tego, że dziś praktycznie nie robi się wielkich gangsterskich przygód w otwartych miastach. Restart marki Saints Row miał ogromną szansę na zapełnienie tej niszy. Niestety – w obecnej postaci, gra jest wyłącznie srogim rozczarowaniem.
Korporacje, gangi oraz anarchiści
Santo Ileso to miasto, w którym pojęcie litery prawa nie istnieje. Policja pozostaje bezradna wobec działań wojskowej korporacji Marshall. Zamiast pracy u podstaw i resocjalizacji, na ulicach panuje wieczny rozlew krwi, odbywający się za sprawą anarchistycznych Idoli oraz destrukcyjnych Los Pantheros. Za broń chwytają nawet zwykli cywile – w aplikacji Wanted pojawia się mnóstwo zleceń, a jakoś do pierwszego trzeba przeżyć.
Aby cokolwiek osiągnąć w Santo Ileso, trzeba więc dobrze się zakręcić. Do pewnego czasu tak też myślała czwórka przyjaciół – Kevin, Neenah, Eli oraz Boss, czyli postać stworzona przez gracza. Gdy pozornie prosty rabunek sklepu kończy się niemalże śmiercią, protagoniści poprzysięgają zmianę. Korzystając z niecodziennych zdolności, bohaterowie postanawiają przejąć Santo Ileso i raz na zawsze skończyć z biedą.
Tu jednak widać już pierwszy problem Saints Row – postacie są napisane fatalnie, brakuje im jakiejkolwiek dodatkowej głębi. Gracz ma smykałkę do rozwałki, Neenah jest świetnym kierowcą, Eli ogarnia podstawy zarządzania i ekonomii, a Kevin jest zakręconym DJ-em – tyle!
Podczas zadań z głównej linii fabularnej, postacie nie przechodzą żadnego rozwoju. Przyjaźń tych bohaterów musimy po prostu przyjąć za pewnik. To jest ważne, ponieważ finał gry poddaje ją w nieusprawiedliwioną dotychczas wątpliwość, przez co ogląda się go z uczuciem żenady.
Sporym problemem jest też brak wyraźnego kierunku artystycznego. W nielicznych reklamach widać humor znany z pierwszych odsłon serii Ratchet & Clank, sama gra dość śmiało komentuje śmieszne zachowania korporacji i ludzi. Tytuł jednak nie zmusza gracza, by interesowało go odkrycie Santo Ileso, fabuła nie próbuje opowiadać żadnej historii tego miasta. Nie znamy początków poszczególnych frakcji, powodów, dla których stały się tak szkodliwe. Tytuł mocno skupia się na głównych bohaterach, lecz brakuje im osobowości oraz odpowiedniego zaplecza historycznego – we własnej przeszłości oraz losach wielkiego miasta.
Sytuacji nie naprawiają również misje lojalnościowe, które wykonujemy, by zwiększyć przydatność naszych towarzyszy w boju. W nich poznajemy raczej ich dodatkowe cechy charakteru oraz zainteresowania, aniżeli jakąś przeszłość oraz motywacje.
Doskonale rozumiem skupienie na komedii absurdu, lecz i na niej można budować ciekawe historie. W ich opowiadaniu nie pomaga Saints Row również dość mizerny dubbing. Aktorzy brzmią, jakby czytali kwestie z kartki, aniżeli próbowali odtworzyć dialogi w immersyjnym świecie gry. To wszystko powoduje, że w Saints Row gra się raczej dla wszędobylskiej rozwałki, aniżeli angażującej fabuły.
Saints Row, czyli strzelaj i nie myśl
Większość misji fabularnych w Saints Row opiera się na wielkiej rozwałce. Korporacja wojskowa oraz gangi uwielbiają przeszkadzać Świętym, dlatego gracz jest zmuszony do korzystania z coraz silniejszego orężu. Zaczynamy dość standardowo – pistolety, strzelby, karabiny maszynowe. Niestety, wzorem nowoczesnej myśli tworzenia gier, pociski odbijają się od wrogów niczym gąbki. Pamiętam doskonale misję, w której wyplułem niemalże cztery całe magazynki, żeby zabić jednego przeciwnika ze specjalną zdolnością. Jest to męczące, nawet, gdy próbujemy strzelać w głowę.
Muszę jednak przyznać, że Saints Row potrafi być miejscami kreatywne. Wspomniałem wcześniej o aplikacji Wanted – w jednej z misji, ktoś umieszcza zlecenie na gracza za obfitą sumkę. Jedziemy więc do właścicieli aplikacji, żeby łaskawie nas z niej usunęli. Dopiero horda zmierzających ludzi ich przekonuje, że to najwyższy czas, by sprzedać Świętym prawa do aplikacji. Takiej kreatywności fabularnej brakuje całej grze, gdy ta próbuje skupiać się na efektywności absurdu.
Oprócz zakupionych i odblokowanych broni, gracza wspomaga atak wykończeniowy oraz dodatkowe umiejętności, odblokowywane wraz z kolejnymi poziomami doświadczenia. Co zabawne, przez tych niemalże 20 godzin zabawy z tytułem, nie potrafiłem znaleźć bardziej efektywnej umiejętności, niż wsadzanie granatu w odbyt. A było ich naprawdę wiele! Chwilę korzystałem też z ognistej pięści – zadawała dość dużo obrażeń. Szczególnie spodobała mi się też bariera, która sprawia iż gracz może eliminować wrogów przez ściany. Nie gramy po sieci, więc można się trochę zabawić!
W trakcie tego niecodziennego aktu, łatwo wycelować wyrzucanym wrogiem w taki sposób, aby wybuch zranił następnych żołnierzy gangu. Atak wykończeniowy staje się wówczas malutkim dodatkiem. Co irytuje, to jego ograniczona liczba animacji. W ciągu kilku pierwszych godzin z grą zaczniecie już dostrzegać powtórki – poza wyjątkiem misji, w której całe miasto strzela do siebie z zabawkowych pistoletów, a wykończenia też są udawane. I bardzo dobrze, to przecież tylko gra miejska!
Największa rozwałka odbywa się jednak za pomocą pojazdów, a Saints Row nie oszczędza tu nikogo. Wraz z zaliczaniem głównych misji fabularnych, łatwo odblokować dostęp do prywatnego czołgu, myśliwca czy pojazdu bojowego. Nawet sterując dowolnym samochodem, wystarczy jeden przycisk, by solidnie odepchnąć wroga lub radiowóz. Model prowadzenia pojazdów jest zaprojektowany jak najbardziej poprawnie i trudno się do niego przyczepić.
Przygoda dostarcza najwięcej frajdy wtedy, gdy można bezkompromisowo wystrzelać dziesiątki wrogów z karabinu typu mini-gun. Nie ma jednak róży bez kolców – tytuł szybko wprowadza wszystkie gangi do rozgrywki, a i trudno się spodziewać później różnorodności oraz trudności w walce na szeroką skalę. Postać porusza się lekko, a model strzelania przypomina mi o kreskówkowym i darmowym Fortnite. Przynajmniej dla mnie, takie porównanie to komplement. Choć – nie ukrywam – początkowo bardzo brakowało mi opcji schowania się za osłoną.
Boss, szef, szefuńcio
Zanim jednak przejdziemy do podboju Santo Ileso, należy stworzyć własną postać. Wiecie doskonale, że zapowiadany edytor bohaterów, samochodów i broni potraktowałem jako zasłonę dymną przed brakiem dobrej gry – jak się okazało, całkowicie słusznie. Muszę jednak oddać Deep Silver Volition, że korzystałem z edytora znacznie częściej, niż zakładałem, że będę to robić.
Przede wszystkim, porównując go chociażby do Cyberpunk 2077, jest niesamowicie intuicyjny. Po wciśnięciu panelu dotykowego na kontrolerze, wystarczy wybrać aplikację Styl, by przejść do ekranu modyfikacji postaci. Stąd łatwo wybrać posturę, płeć, głos, najdrobniejsze elementy ciała oraz całą garderobę. Obsługa edytora jest szybka, a po mieście rozsiany został ogrom sklepów, w których łatwo poszerzyć kolekcję ciuchów.
Z poziomu garażu w głównej lokacji, łatwo też zmodyfikować posiadane pojazdy. Ponownie, mamy dostęp zarówno do prostych ulepszeń prędkości i prowadzenia, jak i całej palety kolorów oraz kombinacji lakierów. Podobnie jest w przypadku broni, choć tutaj do gry wchodzą też małe wyzwania podczas rozgrywki. Gdy je spełnimy, gracz odblokowuje specjalne modyfikacje, ułatwiające nieco rozgrywkę. Co ważne, każde dzieło można też udostępniać innym graczom, o ile zakłada jedynie projekt wizualny.
Pozwolę sobie jednak tu na małą dygresję. Odnoszę wrażenie, że projekt edytora ma nieco odwrócić uwagę od faktu, iż interaktywność Santo Ileso jest na bardzo niskim poziomie. W pomieszczeniach znajdujemy się tylko na potrzeby misji fabularnych, a z napotkanymi obiektami nie da się zbyt wiele zrobić. Na ulicach kręci się mnóstwo samochodów i ludzi, lecz ci nie są zbytnio zainteresowani graczem. Brakuje jakichś dodatkowych interakcji, ukrytych zdań czy też pomieszczeń. Trudno sobie wyobrazić, że takie GTA: San Andreas (2004) jest znacznie bardziej interaktywną symulacją miasta niż tegoroczne Saints Row.
Zbuduj imperium Świętych
Choć mnie w Saints Row najbardziej interesowała warstwa fabularna, tytuł to również absurdalny symulator budowy gangsterskiego imperium. Znajdźcie dowolną dyscyplinę, a gra powiem Wam, jak zrobić z niej front dla prania brudnych pieniędzy. Co jest najciekawsze, nie ma ucieczki od tego trybu rozgrywki. Nawet, jeśli zapędzicie się z robieniem zadań fabularnych, gra bezpardonowo zablokuje finał, gdy nie macie ukończonych przynajmniej dwóch dzielnic.
Rozwiązanie to najbardziej przypomina konkretny moment w GTA: Vice City (2002), gdzie Tommy Vercetti kupował kolejne przedsiębiorstwa, przejmując powoli kontrolę nad miastem. Podobnie jest w Saints Row – aby zaliczyć każde przedsiębiorstwo, należy ukończyć jego listę wyzwań. Warsztat samochodowy będzie chciał kradzieży kilku unikatowych pojazdów, a w doradztwie ubezpieczeń sfabrykujemy odpowiednią liczbę wniosków, celem wyłudzenia pieniędzy od ubezpieczycieli.
To ostatnie jest szczególnie zabawne. To dość prosta mini-gra, w której postać gracza staje się bezwładna. Zadaniem jest odbijanie się i rozwalanie różnych pojazdów tak długo, jak uzyskamy pożądany wynik punktowy. Sytuacja ta mocno przypomina o trybie rozwałki z serii Burnout (2001-2011), co jest niewątpliwie niecodzienną inspiracją.
Ciekawie wypada także laboratorium testów, w którym sprawdzamy kradzioną technologię z korporacji wojskowej – łatwo w ten sposób poprawić oręż świętych. Instalacja i odkrywanie przedsiębiorstw to ciekawa zabawa, choć prowadzi ona do nieuniknionej dyskusji na temat błędów w grze.
Skoro już jesteśmy przy porównaniach do tak wielkich marek, warto kilka słów powiedzieć o stacjach radiowych. Wybór jest ogromny, a licencji udzieliła nawet wytwórnia Nuclear Blast. Tylko co z tego, skoro z marszu rozpoznałem zaledwie dwa utwory – Repentless zespołu Slayer oraz legendarne Sound of da Police od KRS-One. Gra próbuje używać hip-hopowych utworów do budowania tempa w misjach, lecz wychodzi to dość mizernie.
Pustynne Santo Ileso nie jest umieszczone w konkretnym miejscu i czasie, trudno przez to wyczuć ogólny klimat gry. Wypada to dość blado, a rozstrzelona ścieżka dźwiękowa na wiele gatunków muzycznych również w tym absolutnie nie pomaga.
Niepowtarzalna parada błędów
Jak już wspomniałem wcześniej, jeżeli nie budujemy imperium równomiernie z postępem fabuły gry, może się okazać, że napotkamy pewną blokadę. W moim przypadku, gra poprosiła mnie o całkowite wyczyszczenie dwóch dzielnic, zanim uzyskam dostęp do finału. To nie tylko są zainstalowane przedsięwzięcia, lecz również pełen wykaz aktywności oznaczonych na mapie. Znajdźki, potyczki z gangami, powtarzalne misje poboczne oraz fotografie zabytków miasta i sklepy z ubraniami.
O ile nie miałem problemu z wyczyszczeniem tych dwóch dzielnic, problem pojawił się niedługo po ukończeniu głównego wątku gry. Jedna z misji wymagała przerobienia kolejnych trzech dzielnic. Leniwy zabieg, choć miałem ochotę jeszcze poznać trochę gry. Okazało się jednak, że mapa gry zawiera pewien błąd i nie pokazuje mi 6 z 16 dostępnych odkryć na jednej z dzielnic.
W pozostałych dystryktach to nie był problem, dlatego się zdziwiłem. Wykonanie żadnej z pobocznych misji również nie odblokowało tych elementów na mapie, więc uznaję to za błąd. A jeżeli te lokacje mają być rzeczywiście ukryte, to także problem twórców – gra nie zakomunikowała mi tego w dość klarowny sposób. Tej narracji nie pomaga fakt, że tytuł miejscami wygląda na wręcz niedorobiony.
Dość zabawny błąd napotkałem też na początku gry. Grałem na PlayStation 5, więc chciałem sprawdzić działanie oporu na triggerach kontrolera Dual Sense. Włączyłem odpowiednie ustawienie i wróciłem do gry. Ku mojemu zdziwieniu, po wychyleniu gałki w górę, moja postać zaczęła się poruszać do tyłu. Okazało się, że włączenie oporu uruchamia też funkcję „Odwróć oś Y dla ruchu”. Oczywiście, opór na triggerach także nie działał.
To jednak był wierzchołek góry lodowej, ponieważ Saints Row jest obfite w mnóstwo małych błędów, które trudno zignorować. Doczytywanie miasta w tle to szczegół, zwłaszcza, gdy lecimy helikopterem bądź odrzutowcem. Myślałem, że na dyskach SSD pożegnamy się z kwiatkami tego typu. Samochody obywateli Santo Ileso potrafią znikać z autostrady, ataki wykończeniowe miewają niepoprawne animacje (czasem nawet T-Pose), a w trakcie misji zdarzało się, że wrogom nie uruchamiały się skrypty. Przez to siedzieli sobie tak w pojazdach, dopóki nie wysadziłem ich w powietrze.
Co jest ważne – oprócz sytuacji z mapą – żaden z tych problemów nie powstrzymał mnie przed progresją. Trzeba jednak o tym wspomnieć, ponieważ po produkcie za 289 złotych w dystrybucji cyfrowej, spodziewam się znacznie, ale to znacznie lepszej jakości. W obecnym stanie Saints Row sprawia wrażenie wydania niechlujnego, i to z jeszcze jednego powodu.
Uwierzycie, że na PlayStation 5, tytuł ma aż 5 różnych ustawień graficznych?! Od zarania dziejów, przewagą konsoli był fakt, że gra z definicji działa na najwyższych ustawieniach. Deep Silver Volition ma najwyraźniej spore problemy z optymalizacją, ponieważ tylko na 1 z 5 ustawień, Saints Row działa w stabilnych 60 klatkach na sekundę. Jakie to są konfiguracje? 1080p/60, 1080p z śledzeniem promieni, 1440p z rwącym 60 FPS, 1440p z śledzeniem promieni oraz 4K/30.
Na tę okazję, przygotowałem również porównanie poszczególnych ustawień graficznych w Saints Row. W połączeniu z wewnętrznym ustawieniem w konsoli na 4K, różnica w poszczególnych konfiguracjach jest tak marginalna, że nie ma sensu poświęcać 60 klatek na sekundę dla nieco lepszej jakości animacji.
Nie ma tequili, jest tylko sól
Chciałem do końca wierzyć, że tą niechęć do Saints Row sobie tylko uroiłem, a produkcja okaże się fantastycznym hitem na miarę nowej generacji sprzętu. Niestety, tytuł wychodzi też na PlayStation 4 i podświadomie tutaj upatruję przyczynę wszystkich problemów gry. Zanim zapytacie – sprawdziłem początek gry na PlayStation 4 Pro i jak najbardziej da się zagrać w stabilnych 30 kl/s. Co ważne tytuł nie oferuje konkretnych ustawień co do rozdzielczości obrazu.
Saints Row jest najlepsze, gdy wyłączymy mózg, wsiądziemy do ciężkiego czołgu i zaczniemy rozwalać hordy wrogich żołnierzy. Walka w tej produkcji jest naprawdę satysfakcjonująca, a koncept ataków specjalnych i dodatkowych umiejętności sprawdza się zaskakująco dobrze – miejscami czuć nawet ten narkotyczny przypływ dopaminy, przez który odpalałem tylko kolejne zadania w środku warstwy fabularnej.
Niestety, scenariusz gry jest tak słaby, że dalej nie mogę odnieść wrażenia, że główny wątek to jedynie samouczek wprowadzający do piaskownicy oraz budowy własnych przedsięwzięć. Ogromna szkoda – mało jest teraz gangsterskich przygód w otwartym świecie i Deep Silver Volition mogło zapełnić tę lukę, dostarczając produkt wysokiej jakości.
Tak się jednak nie stało, a gracze zostali z niedokończoną grą, która w dniu premiery kosztuje znacznie więcej niż powinna.