Od niedawna krąży za mną niepokonana ochota tego, by spróbować swoich sił z serią gier Yakuza. Ta towarzyszy branży już przez blisko 14 lat i wydała ze swojego łona aż 7 gier i sporą ilość spin-offów. Zapoznanie się z marką jest zatem zadaniem, któremu trzeba poświęcić dobre kilkaset godzin, co dla współczesnego, dorosłego człowieka, jest batalią, jaka może potrwać całe miesiące. Ojcowie marki, czyli studio Ryu Ga Gotoku, wysłuchali jednak moich modłów i stworzyli spin-off Yakuzy w postaci gry Judgement, która wydaje się wręcz idealną przystawką przed moją podróżą w świat japońskiej mafii.
Japońskie neony nie gasną
Akcja Judgement rozgrywa się w Kamurocho, czyli wirtualnym odpowiedniku dzielnicy Kabukicho w Tokio. Śledzimy w niej losy niejakiego Takayuki Yagami – byłego prawnika, który w obliczu prywatnej tragedii postanawia zacząć samemu wymierzać sprawiedliwość i zostaje detektywem. Podczas głównego wątku fabularnego będziemy próbowali rozwikłać sprawę tajemniczego mordercy, który grasuje po dzielnicach Kamurocho i zabija członków mafii, a przy tym pozostawia swoje ofiary bez gałek ocznych… tak, żeby pozbyć się naocznych świadków (badum tsss).
Historia brzmi jak sztampowa opowiastka o detektywie, ale jej postęp ogląda się z wypiekami na twarzy. Fabuła została bardzo dobrze poprowadzona i opiewa w niespodziewane oraz spore zwroty akcji. Jak na detektywistyczną historię, zabrakło jej jednak elementów nieliniowości – prowadzonych śledztw zwyczajnie nie da się popsuć, a twórcy wręcz nachalnie prowadzą gracza za rączkę do finału. Każdemu detektywowi przyjdzie popełnić większy czy mniejszy błąd, ale Takayuki Yagami to perfekcjonista z sokolim okiem, wydający jedynie sprawiedliwy i najwłaściwszy osąd, co wydaje się wprost nieludzkie. Miło byłoby, gdyby gracz miał też możliwość poprowadzić niektóre sprawy w kierunku porażki, jeśli nie znalazł jakiejś poszlaki i zawiódł podczas poszukiwania poszlak. Dodałoby to sporo nieliniowej pikanterii, której nieco fabule brakuje.
Drugim najważniejszym elementem opowieści Judgement jest sama dzielnica Kamurocho. Fani serii Yakuza nie znajdą w moich słowach niczego odkrywczego, ale Ryu Ga Gotoku stawia nie na rozmiary lokacji, a na wypchanie jej różnymi aktywnościami. Kamurocho nie zajmuje bowiem powierzchni godnej Los Santos z GTA V, bo ma ona podobny rozmiar do dobrej mapy w tytule multiplayerowym, ale jest tu równie dużo (o ile nie więcej) różnych rzeczy do roboty. Twórcy świetnie oddali zresztą naturę Tokio jako miasta, które jest niezwykle zagęszczone, uliczki są z reguły bardzo wąskie i wypchane mrowią ilością sklepów wraz z przechodniami. Judgement świetnie oddaje urok Kabukicho, przez co choć teren, w którym toczy się akcja, jest śmiesznie niewielki, to gracz pozostaje cały czas oczarowany i nie może liczyć na nudę czy monotonię.
Na tropie sprawiedliwości
Choć głównym bohaterem Judgement jest detektyw, to trudno przypisać ten tytuł do gatunku spokojnych gier logicznych. Kryminalny motyw żyje swoim życiem, a trzon rozgrywki wyjęty wprost z produkcji z serii Yakuza podąża nieco odmiennym torem. Twórcom nie szkodzi bowiem mieszać elementów przygodowych (eksploracja miasta, dialogi z postaciami), RPG-owych (rozwój postaci), date-simowych (dbanie i rozwijanie relacji z NPC-ami, a nawet chodzenie z nimi na randki), beatem upowych (system walki), a przy tym każdy z tych trybików jest dodatkowo okraszony całą masą różnych mini-gier. Judgement to istna mieszanka wybuchowa, oferująca multum atrakcji, które z początku zdają się wręcz przytłaczać grającego. Szybko jednak normą stanie się to, że Takayuki Yagami biega z miejsca na miejsce, klepie oprychów po twarzach, a przy tym znajduje czas na zainicjowanie poważnych dialogów z postaciami, prowadzenie śledztw ze zbieraniem poszlak i ściganie się dronami po ulicach Kamurocho. Brzmi jak przesyt? Otóż nic bardziej mylnego, bo do tej formuły idzie się szybko przyzwyczaić i uzależnić od niej jak od narkotyku. Wszystkie te aktywności sprawiają bowiem masę frajdy, więc Judgement cały czas pozytywnie zaskakuje. Można zatem powiedzieć, że w tym szaleństwie jest pewna metoda.
Niestety sporym rozczarowaniem są same śledztwa (a wspominam o nich już w negatywny sposób po raz drugi), na których odzwierciedlenie w mechanikach rozgrywki twórcy ewidentnie nie mieli pomysłów. Wydawałoby się, że jako detektyw zmuszeni będziemy do ciągłego kombinowania, szukania świadków, zbierania dowodów i analizowania napotkanych poszlak. Twórcy mogli wymusić od gracza nieco kombinowania, a tymczasem większość spraw rozwiązujemy poprzez kilka rodzajów mini-gierek. Będziemy zatem śledzić nasze cele po mieście, unikając przy tym ich podejrzliwego wzroku (prawie jak w Assassin’s Creed), przeszukiwać aparatem miejsca zbrodni piksel po pikselu lub gonić uciekających podejrzanych, omijając przy tym przechodniów lub przeszkody. Nie jest to nic oryginalnego i bardzo częste wykorzystywanie tych kilku aktywności zaczyna już mocno nudzić po kilkunastu godzinach rozgrywki. Zwłaszcza w końcowym etapie fabuły, przyjdzie nam wykonać sporo misji typu „śledź cel”, co staje się zwyczajnie męczące. Przyjemnie śledzi się historię i ogląda scenki występujące po samych mini-gierkach, ale powtarzalność tychże elementów to już istne utrapienie. Gdyby tylko była opcja pominięcia niektórych aktywności, grałoby się o wiele lepiej.
Miłą alternatywą są z kolei misje poboczne. Te również czasem korzystają ze schematów znanych z przygód głównego wątku fabularnego, ale towarzyszące im historie wynagradzają żmudne starania z nawiązką. Nasz protagonista jako nie tyle co prywatny detektyw, a zwykły człowiek, musi mieć co jeść i pić, więc naturalnie podejmuje różne zlecenia od chętnych klientów. Tak też będziemy próbować nakryć męża na zdradzie, namierzyć zboczeńca kradnącego bieliznę kobiet dronem czy też np. uratujemy menela, który właśnie zjadł coś nieświeżego ze śmietnika. Dziwna konstrukcja zleceń sama z siebie rodzi w człowieku niespotykaną ciekawość odnośnie specyficznej wyobraźni twórców. Te pomniejsze przygody dodają nieco szalonego, abstrakcyjnego i przede wszystkim humorystycznego akcentu do samej rozgrywki, którego trudno nie pokochać.
Trochę Krzysztof Rutkowski, trochę Bruce Lee, trochę Terminator
Takayuki Yagami oprócz sprawnej ręki do rozwiązywania największych zagadek Kamurocho, ma również niebywały talent do pozbawiania przeciwników ich uzębienia. Detektyw, jak prawie każda postać z uniwersum Yakuzy, niebywale dobrze opanował sztuki walki, dzięki którym jest w stanie pokonać w bójce nie jednego, a nawet całe grupy przeciwników. Takayuki Yagami dysponuje dwoma stylami walki – „żurawia” oraz „tygrysa”, z czego pierwszy lepiej nadaje się do walki w grupach, a drugi do eliminowania pojedynczych oponentów. Do tego należy również doliczyć pasek EX, który stopniowo ładuje się w miarę wyprowadzania uderzeń i to właśnie dzięki niemu możemy wykonać pojedyncze akcje specjalne lub też włączyć „tryb twardziela”, pozwalający zadawać większe obrażenia, samemu ich nie otrzymywać oraz zyskać moc odporności na powalenia. A gdyby jeszcze tego było mało – uliczne bójki niespecjalnie mają swój własny kodeks, więc istnieje jedyna zasada, czyli przetrwać. Do walki można zatem zabrać ze sobą pałki, albo jako broni użyć leżący w pobliżu rower, pachołek czy śmietnik. Detektyw z genami Bruce’a Lee – czy może na Ziemi istnieć bardziej idealny byt ludzki?
Gdy zbierzemy wszystkie elementy w jedną kupę, zyskujemy naprawdę przyjemny, złożony i efektowny system walki. Ilość kombinacji uderzeń jest imponująca, a ich sprytne łączenie z akcjami EX (których animacje czasem są wręcz absurdalnie komiczne) to klucz do uzyskania sukcesu podczas spektakularnych potyczek z ulicznymi opryszkami. Oprócz ślepego uderzenia przycisków, trzeba wiedzieć kiedy wykonać unik, zablokować się i na ile możemy sobie pozwolić podczas wyprowadzania kontry. Jest tu zatem drobny zmysł taktyczny, który wymagany jest nawet na normalnym poziomie trudności, gdzie niektóre bójki potrafią dać w kość – i naszemu bohaterowi i nam.
Ulicznych spotkań z miłośnikami filmu Fight Club jest w grze naprawdę sporo i adwersarze potrafią zaczepić nas losowo podczas eksploracji miasta, co po kilkunastu godzinach grania daje się mocno we znaki. Trzeba tu dodać, że późniejsze etapy kampanii są zbędnie napakowane pojawiającymi się znikąd walkami, co – podobnie jak z detektywistycznymi mini-gierkami – po prostu nuży. To nie jest gra, przy której z uporem maniaka można spędzić po kilka godzin podczas jednej sesji i czasem ma się wrażenie, że autorzy po prostu nie mieli pomysłu na niektóre etapy.
Trochę gadania, trochę levelowania
Walki, wypełniane zadania, wypady do restauracji w celu konsumpcji nowych dań – to wszystko daje nam punkty doświadczenia, które później możemy wykorzystać do rozwoju umiejętności pana Yagami. Pośród drzewka znajdziemy sporo pasywnych bonusów w postaci zwiększenia paska zdrowia, szybkości ciosów czy obrażeń, jakie zadajemy, ale znajdzie się też miejsce dla odblokowania dodatkowych „combosów”. Atutów, które możemy kupić za punkty, jest naprawdę sporo i choć nie każdy z nich jest specjalnie użyteczny, to stanowią one dodatkową motywację do eksplorowania Kamurocho oraz wykonywania zadań od ich mieszkańców.
Dobrze jest też trzymać pozytywny kontakt z lokalną ludnością, chociażby z pracownikami niektórych sklepów czy restauracji. Nie tylko możemy dzięki temu poznać ich ciekawe historie, ale niektóre z napotkanych NPC-ów zaprosimy na randki, otrzymamy od nich specjalne zniżki, a nawet czasem pomogą nam oni w walce. Raczej nie będą się narażać w imieniu obcej osoby, ale podrzucą nam jakiś dodatkowy przedmiot, chociażby coś do leczenia. Życie w zgodzie z sąsiadami nie jest więc żadnym mitem i ta dobra praktyka kultywowana jest również w grach wideo.
Wizualny osąd
Jeśli chodzi o aspekt graficzny Judgement, to nie mamy tu do czynienia z powalającą na kolana oprawą. Całość jest mocno nierówna, bo choć modele bohaterów są wręcz fotogeniczne, a dzielnica Tokio nocą zachwyca, to niektóre animacje czy napotkane gdzieniegdzie tekstury śmierdzą czasami PS2. Judgement działa z reguły stabilnie, ale gra czasem potrafi udławić standardowe PS4 do poziomu, gdzie zauważalny jest wyraźny spadek klatek. Tytuł ten dodatkowo jest wypchany sporą ilością loadingów, które, choć nie zajmują kilku minut, to ich częstotliwość była wyjątkowo uporczywa.
Muszę też przyznać, że aktorzy wykonali kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o odegranie ról swoich postaci. Japoński dubbing jest świetny i rekomenduję granie akurat w tym języku. Mój zwyczaj grania w japońskie gry, z japońskim voice actingiem, zwrócił się tutaj z nawiązką.
Mam apetyt na więcej
Judgement to dobra okazja na wypróbowanie, z czym mniej więcej będziemy mieć do czynienia, jeśli postanowimy zmierzyć się z serią gier Yakuza. Pewnie krótko po mojej sesji z przygodami Takayaku Yagamiego skuszę się na Yakuzę 0, która od dłuższego czasu zalega w mojej bibliotece tytułów na PS4, także ludziom z Ryu Ga Gotoku udało się mnie zachęcić do prześledzenia opowieści członków japońskiej mafii.
A co z samym Judgement? Na ile akurat ten tytuł broni się na rynku niekończącego się zalewu gier wideo? Na pewno jest to produkcja napakowana sporą dawką sprzeczności. Z jednej strony mamy bowiem świetne Kamurocho wypełnione masą aktywności, intrygujący główny wątek fabularny, dobrze napisane postacie, a także przyjemny oraz satysfakcjonujący system walki. Twórcy sztucznie jednak wypełniają czas zabawy niepotrzebnymi mini-gierkami i powtarzającymi się czynnościami, a do tego główny motyw detektywistyczny nie został odwzorowany tu w sposób, w jaki bym oczekiwał. Za dużo tu liniowości i mini-gierek, a mało kombinowania na własną rękę.
Jeśli jednak szukacie tytułu, który przybliży Was nieco do serii Yakuza i pozwoli skosztować tego specyficznego stylu tworzenia gier od Ryu Ga Gotoku Studio, to pozostają dwie opcje – sięgnąć po recenzowane Judgement, albo Yakuza 0. Judgement jest naprawdę solidnym tytułem, przy którym – choć kręciłem nieco głową – to i tak ostatecznie po prostu świetnie się bawiłem (ale jeśli w grę wchodziły krótsze sesje). Czy polecam? Jak najbardziej, choć może po jakiejś lekkiej przecenie.
Gra była testowana na podstawowej wersji PS4.