Obowiązki wzywają… i to wzywają już enty raz z rzędu. Coroczna premiera Call of Duty jest bowiem bardziej pewna, niż przyjście skarbówki czy opady śniegu zimą. Nie przeszkadza to jednak Activision zgarniać całych gór pieniędzy nawet, jeśli daną część spotka fala krytyki zarówno ze strony recenzentów, jak i graczy. Niezmienna od dłuższego czasu formuła rozgrywki była zarazem błogosławieństwem, ale też przekleństwem, dlatego w tym roku Treyarch postanowiło nieco namieszać i tchnąć w cykl trochę świeżości. Rezultat? Cóż, jedno z najlepszych Call of Duty od lat.
A gdzie kampania?
Pierwsze poważne zmiany w konstrukcji samej gry widać tuż po uruchomieniu. Największą kontrowersją i w zasadzie mocno niespodziewaną decyzją ze strony deweloperów, było bowiem porzucenie kampanii dla pojedynczego gracza w Call of Duty: Black Ops 4. Treyarch tym samym pozbawiło się pewnego grona odbiorców, które lubiło samemu doświadczać niezwykle kinowych działań wojennych. Czy jest to jednak strata, którą wypada tak rzewnie opłakiwać? Jednoosobowe przygody w Call of Duty od dłuższego czasu były sporą słabością cyklu, głównie ze względu na powtarzalną formułę oraz dużą skalę słabo połączonych ze sobą wydarzeń. Treyarch świadomie porzuciło ten tryb, zapewne z dwóch względów – studio stwierdziło, że nie wymyślą oni koła na nowo, a z kolei specjaliści od statystyk mogli zauważyć, iż kampania jest naprawdę mało znaczącym motorem napędowym sprzedaży. Utratę trybu dla pojedynczego gracza osobiście przyjąłem zwyczajnie bezinteresownie, bo raczej ogrywałem ją z przymusu lub z racji kompletnej nudy. Dawno nie było kampanii, która swoim pomysłem oraz wykonaniem dogoniłaby te zaprezentowane przy okazji pierwszego Modern Warfare czy Black Opsa.
Logika każe założyć, że jeśli straciliśmy coś jako konsumenci, to twórcy musieli zapewnić nam odpowiednią rekompensatę, byśmy przełknęli gorzką utratę stosunkowo łatwo. Black Ops 4 składa się od teraz z 3 modułów: multiplayera, trybu Zombies oraz zupełnej nowości – Blackout, który po prostu jest interpretacją Battle Royale w stylu Call of Duty. Zamiast kampanii dla pojedynczego gracza, pojawiły się też fabularyzowane samouczki, które mają nas zapoznać ze stosunkowo bogatą plejadą Specjalistów, czyli postaci z unikalnymi zdolnościami. Tryb ten nosi nazwę „Sztabu” i prawdę mówiąc nikt nie ubolewałby, gdyby go w Black Ops 4 zabrakło. Tutoriale zawsze są mile widziane, ale scenki im towarzyszące kompletnie nie kleją się kupy i przedstawiają mocno nieinteresującą historię. Jak się już uczyć, to najlepiej robić to na faktycznym polu bitwy.
Multiplayer
Nie wiem czy pamiętacie mój tekst o Call of Duty: Black Ops 4, który napisałem jeszcze w sierpniu. Były to wrażenia z otwartej bety gry, a konkretniej tradycyjnego już dla Call of Duty modułu multiplayer. Możecie nazwać mnie osobą leniwą, ale zdecydowanie muszę odesłać Was do jego lektury, ponieważ uzupełnia on tutejszą recenzję, a od czasu bety niewiele zmieniło się w aspekcie samego gameplay’u. Tak, poprawiono delikatnie balans pomiędzy broniami czy postaciami, ale trzon zabawy pozostaje ten sam.
Wypadałoby wymienić tu jednak kilka kluczowych zmian. Twórcy wydłużyli żywotność postaci oraz pozbawiono je systemu automatycznej regeneracji zdrowia. Dzięki temu wymiany ognia są dłuższe, ale też bardziej ekscytujące, zaś gracze mają jeszcze możliwość wyjścia z większej opresji. Rzadziej wygrywa już osoba, która pierwsza dostrzeże oponenta i wystrzeli. Tak samo manualne przywracanie sobie punktów witalnych wpływa na wiele mniejszych aspektów rozgrywki. Regeneracja życia wymusza na nas zachowanie pewnych przerw taktycznych między wymianami ognia, a i sama decyzja podjęcia procesu „odnowienia” musi zostać dokonana w dobrym miejscu oraz o odpowiedniej porze.
Zmiany związane z tym, jak wygląda system zdrowia, to w zasadzie główna świeżość w formule, ale znalazło się też kilka mniej znaczących usprawnień, które w ogólnym rozrachunku zmieniają postrzeganie Black Ops 4. Zabrakło chociażby jetpacków, ale postacie i tak pozostają zadziwiająco mobilne, ponieważ zachowano mechanikę „wślizgów”. Dzięki temu mamy więcej możliwości zaskoczenia przeciwnika przy wymianie ognia lub też zyskujemy więcej dróg ucieczki z niekomfortowego scenariusza. Również Operatorzy (ich koncepcję przedstawiłem lepiej w poprzednim tekście) mają wpływ na przebieg meczu. Ich umiejętności użyte w odpowiednim czasie potrafią wygrać grę, albo przynajmniej zapewnić jakiś rodzaj przewagi w danej rundzie.
Na tym jednak nie koniec nowości. Do Black Ops 4 dołączono bowiem nowe tryby rozgrywki, którymi są:
- Heist do bólu przypomina Counter-Strike’a, gdzie mecz dzielony jest na rundy, zaś na samym ich początku gracze wyposażają się w różne bronie czy perki przy pomocy zebranej gotówki. Wygrywa ten, kto określoną ilość razy wybije drużynę przeciwnika lub zagarnie leżącą na środku torbę z pieniędzmi.
- Control dzieli obie drużyny na obrońców oraz atakujących. Defensorzy mają na celu obronę punktów, z kolei ofensywa musi je przejąć. Haczyk polega jednak na tym, że odbicie wcześniej zajętych celi jest niemożliwe, a gracze mają limitowaną liczbę możliwości odrodzenia się.
Nowe tryby świetnie sprawdzają się w praniu i dobrze wpisują się w formułę Black Ops 4. Głównie w tym zasługa Operatorów oraz ich zdolności, bo te idealnie wpasowują się w dwa nowe tryby i czuć, że byli oni tworzeni właśnie z myślą o tychże rozgrywkach. Mądre ufortyfikowanie punktu w Control czyni z niego istną twierdzę, ale równie dobre użycie kilku zdolności w ofensywie potrafi odpowiednio wyrównać szalę. Co ciekawe, Heist i Control nie są też specjalnie dłuższe od klasycznego Team Deathmatchu, dosłownie zamykają się w przedziale kilkunastu minut, dzięki czemu gameplay nie nudzi, a spotkania trzymają w napięciu do końca.
Można zatem powiedzieć, że tempo Black Ops 4 relatywnie spadło, choć nie jest to poziom gier skrajnie stawiających na aspekt taktyczny. Nadal wszystko toczy się stosunkowo szybko, ale gameplay nie zdaje się przytłaczać, jak było często do tej pory. Pojawiło się tu znacznie więcej małych decyzji, które musimy podejmować w trakcie zabawy, przez co gra nie wydaje się już szaloną jazdą rollercoasterem bez trzymanki. Black Ops 4 to po prostu trochę inne podejście do tej samej formuły Call of Duty, które uważam za udane i mi akurat bardzo przypadło do gustu. Nie jest to może wywrócenie zasad panujących serią do góry nogami, a zwyczajne odświeżenie filarów rozgrywki. Duży plus.
Zombies
Oczywiście w Call of Duty nie mogło też zabraknąć trybu Zombies, gdzie wraz z kompanami odpieramy coraz to silniejsze fale przeciwników, aż do momentu naszego zgonu. Black Ops 4 nie wrzuca do tego worka niczego, co mogłoby zaskoczyć fanów tego trybu gry, a nawet wręcz obiera ich jako swoją główną audiencję. Pierwsze uruchomienie Zombies w nowym dziele Treyarchu, zakończyło się u mnie ogromną dawką konsternacji, bo oddane graczom mapy wypchane są po brzegi całą masą niezrozumiałych dla początkujących dodatków. Odpieranie fal nieumarłych powinno otrzymać stosowny samouczek, żeby kompletnie zieloni w tym temacie gracze, mieli szansę odnaleźć się w całym tym chaosie.
Graczom do dyspozycji oddano 3 różne, zupełnie nowe mapy, które również są w pewnym stopniu fabularyzowane. Całej historii dowiadujemy się oczywiście z dialogów między postaciami czy samego otoczenia. Pojawiły się też 2 nowe tryby gry, z czego jeden z nich po prostu ułatwia całą rozgrywkę – zombie mają mniej życia, zadają mniej obrażeń, co ostatecznie pomoże nam w przeżyciu większej ilości fal. Drugim typem jest tzw. Rush, gdzie lądujemy na nieco mniejszej mapie i bronimy dane punkty przed inwazją nieumarłych. Nie ma tu zbierania przedmiotów czy broni, bo te losowo pojawiają się w różnych rejonach mapy. Rush to świetna propozycja dla ludzi, którzy narzekają na małą ilość czasu, a zagranie połowy partii Zombies zwyczajnie jest za długie na ich grafik. Tryb ten dostarcza też podobny pakiet wrażeń, tylko w bardziej skondensowanej formie.
Zombies doczekało się zaledwie niewielkiego usprawnienia, ale tutaj wymyślenie nowego koła na nowo mocno mija się z celem. Dodatki do tego modułu i te niewielkie zmiany stanowią jednak o jego sile, stąd śmiało mogę powiedzieć, że fani rozgrywki tego typu będą zadowoleni. Treyarch na start zapewniło dość sporo zawartości, która niestety będzie rozwijana przy pomocy płatnych dodatków. Jako kompletny laik w temacie nieumarłych w Call of Duty, bawiłem się świetnie i zdecydowanie zamierzam jeszcze wrócić do odpierania fal zombiaków, oczywiście przy najbliższej możliwej okazji.
Blackout
Blackout to zupełna nowość dla serii Call of Duty jako takowej. Jakby nie patrzeć jest to po prostu Battle Royale, choć z zachowaniem odpowiednich dla Call of Duty mechanik. Dla Blackouta porobiono też kilka odstępstw od normy tak, żeby całość trzymała się nieco kupy, ale ogólny efekt jest pozytywnie zaskakujący. Tryb ten to bowiem nic innego, jak lepsza i bardziej dynamiczna odmiana popularnego PUBG-a… a przy tym pozbawiona tak porażającej ilości bugów. Ach, no i trudno traktować go jako bezpośrednią konkurencję dla Fortnite’a z racji odmienności stylistyki oraz samej rozgrywki.
Żeby Battle Royale w Call of Duty zadziałało, trzeba było dokonać oczywiście kilku zmian w samej mechanice rozgrywki. Tak też chociażby w grze pojawiła się delikatna balistyka pocisków, pojazdy czy pancerze, a takie rzeczy, jak perki, znajdujemy w ramach przedmiotów leżących na ziemi. Pojawił się też skromny system zarządzania ekwipunkiem, żebyśmy mogli zapanować nad medykamentami, amunicją czy broniami wraz z dodatkami do nich. W wersji konsolowej nie jest to jednak rozwiązanie specjalnie wygodne oraz łatwe w zarządzaniu, ale ciężko wyobrazić mi inny sposób realizacji. Pomimo tych wszystkich drobnych zmian, po wylądowaniu czuć, że jest to po prostu Call of Duty, z lekkim zacięciem taktycznym, ale rozgrywające się na sporej połaci terenu. Co ciekawe w wielu lokalizacjach, znajdziemy sporo kultowych plansz z trybu multiplayer, praktycznie przeniesione 1:1 do trybu Blackout, np. takie Firing Range.
Temu modułowi Black Ops 4 towarzyszy również system zdobywania doświadczenia i nabijania kolejnych poziomów. Niestety, Treyarch wydaje się, że wrzucił go tu na siłę, bo nie niesie on ze sobą jakichś większych bonusów. Raz na jakiś czas odblokujemy przy jego pomocy jedną z garstki skórek dla naszej postaci i na tym wyliczanie mogę już praktycznie zakończyć. Twórcy obiecują dalszy rozwój tej mechaniki, ale jak na razie to tylko jedna z obietnic, która niekoniecznie musi się ziścić. Jeśli jednak Treyarch nic z tym nie działa, to nie wróżę temu trybowi długiego życia.
Prawdę mówiąc w Blackout spędziłem najmniej godzin, głównie z powodu mojej lekkiej niechęci do wszelkich Battle Royale. O ile jeszcze niedawno była to całkiem świeża koncepcja na zabawę, tak teraz, gdy pcha się ten tryb do praktycznie każdej gry, to czuć już pewne przejedzenie. Blackout nie wymyśla bowiem koła na nowo, ale jego wykonanie jest na tyle solidne, że fani Battle Royale powinni być zadowoleni. Ja bawiłem się całkiem nieźle, zwłaszcza w paczce kilku znajomych, gdzie można było realizować zgrane akcje taktyczne w celu zdobycia zajmowanego przez oponenta budynku. Blackout jest dopracowany, ale jeszcze brakuje mu jakiegoś charakterystycznego elementu, poza tym, że jest to Call of Duty w sosie Battle Royale.
Graficznie i technicznie
Black Ops 4 nie jest żadną rewolucją, jeśli chodzi o silnik graficzny. Nadal jest to praktycznie ten sam kod, który genezą sięga aż do czasów Quake’a 3, co widać w trakcie rozgrywki. Nie jest to najpiękniejsza gra na rynku, choć przy tak wysokim tempie rozgrywki, ciężko się na tym specjalnie skupiać. Podziwiam też, że Treyarchowi udało się dobrze wygenerować na tym silniku tak dużą mapę, jaką spotkamy w trybie Blackout. Programiści musieli się nieźle napocić, ale rezultat jest zaskakująco dobry. Cieszy również, że nowe Call of Duty jest w stanie pracować w stałych 60 klatkach na sekundę, nawet jeśli nie gramy na wersjach „Pro” współczesnych konsol. Jestem w stanie to przyjąć, nawet kosztem zaawansowania graficznego.
To, co mnie jednak martwiło, to niestabilność serwerów w ciągu pierwszych tygodni po premierze. Teraz sytuacja wygląda nieco lepiej, ale wcześniej bardzo często zdarzało mi się, że serwery w takim Zombies czy Blackout kilka minut po rozpoczęciu zabawy, wyrzucały wszystkich graczy z meczu przez niestabilność połączenia. Treyarch musi nad tym zapanować.
Więcej takich Call of Duty!
Black Ops 4 to mieszanka trzech bardzo udanych modułów, choć przygotowanych głównie z myślą o wieloosobowej rozgrywce. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, niezależnie czy lubi zabawę kooperacyjną czy ma też zacięcie rywalizacyjne. Po wielu godzinach spędzonych na serwerach gry, zdążyłem już zapomnieć, że kampania dla pojedynczego gracza jest tu nieobecna. Treyarch przygotował dużo zróżnicowanej zawartości, która stoi na odpowiednio wysokim poziomie, więc osobiście uważam to za wystarczającą rekompensatę dla utraconego modułu jednoosobowego.
Black Ops 4 w kwestii samej rozgrywki również jest ciekawym krokiem na przód dla całej serii. Twórcy wrzucili wystarczająco dużo drobnych zmian, które przy kumulacji sprawiają, że Call of Duty nagle stało się świeżym doświadczeniem, choć nie spodziewajcie się potężnej rewolucji. To pierwszy raz od dawna, kiedy bawiłem się tak dobrze przy jakiejś odsłonie serii i po skończeniu pisania tej recenzji, zamierzam kontynuować podboje w trybie wieloosobowym. Mam tylko nadzieję, że Treyarch będzie odpowiednio wspierać tę produkcję w okresie jej rocznej żywotności. Poza tym, mogę jedynie powiedzieć, że zdecydowanie polecam wybrać się w tym roku po nowe Call of Duty – nawet, jeśli do tej pory nie pałaliście do tej serii specjalnymi pokładami miłości.
Gra była testowana w wersji na PS4. Używałem standardowej edycji konsoli.